VIII. Camille bierze sprawy w swoje ręce

— Naprawdę, Danielle? — Camille otworzyła szeroko usta i wbiła spojrzenie w twarz Danielle.

Na licu jej siostry malowało się bezbrzeżne szczęście. Już dawno nie widziała jej tak radosnej, ostatnim razem chyba wtedy, gdy ojciec ustalił szczegóły jej małżeństwa z Paulem Corbetem i Danielle nie musiała się już przejmować tym, że zostanie przez ludzi nazwana ladacznicą, a jej dziecko bękartem.

— Przecież nie kłamię, Cami — zaśmiała się uroczo. — Ślub będzie za dwa tygodnie, Philippe ustalił to z tym księdzem, o którym mówił Jean. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo nam brakowało kogoś, z kim moglibyśmy dzielić ten dzień, kiedy pobieraliśmy się w Nowym Jorku. A teraz, skoro możemy wziąć wreszcie ślub w kościele, chcemy zrobić to w waszej obecności. Bo wiesz, Cami, kiedy byliśmy w Stanach i żyliśmy tylko szkołą, moimi próbami wydania książki, pracą Philippe'a, ciągle mieliśmy coś do zrobienia, ale czuliśmy, że czegoś nam brakuje, mimo że nasze życie wypełnione jest po brzegi różnymi zajęciami. Teraz, kiedy tu jesteśmy z wami wszystkimi, uświadomiłam sobie, że to wy jesteście tym, co zapełnia tę pustkę. Nasza najdroższa rodzina. Ty, Frans, Hugo, Antoinette... To takie cudowne, że mimo naszych błędów dzieciństwa, mimo wychowania, jakie odebraliśmy od papy, mimo tych wszystkich tragedii, teraz potrafimy tak pięknie żyć, razem, bez kłótni, dzieląc się miłością.

Camille otarła łzy, które spływały jej po policzkach. Tak bardzo chciałaby być jak Danielle! Dobra, czuła, troszcząca się o swą rodzinę. A jej zdawało się, że miała w sobie tylko same złe cechy, że nie zasługiwała na tak wielkie dobro, jak mąż i dzieci, którymi obdarzył ją Bóg.

— Dlaczego płaczesz, Cami? — zapytała z niepokojem Danielle.

Wstała z miękkiej sofy przykrytej kapą w orientalne wzory, na której siedziała, i zajęła miejsce obok Camille. Chciała ją objąć, ta jednak jej na to nie pozwoliła.

— Bo ty jesteś taką dobrą i troskliwą matką, kochającą żoną, a ja... Nie pozwalam dzieciom na nic, bo zniszczą sobie ubranka, a kiedy chcą się ze mną bawić, odmawiam, mówiąc, że przez to zepsuję sobie fryzurę, wymnę suknię, poranię sobie dłonie. Jestem okropna. Ale co ja mam zrobić, kiedy tak nauczyła mnie matka? Pamiętam, jak ona sama się tak zachowywała wobec nas... Do tego wciąż lamentuję nad tym, jak okropnie wyglądam po urodzeniu dzieci i tylko czynię Jeanowi wyrzuty, zamiast zachowywać się, jak na dobrą żonę przystało. Nie mam pojęcia, jakim cudem on wciąż ze mną wytrzymuje.

— No już, cichutko, kochanie. — Danielle starła jej łzy z policzków i przytuliła ją do siebie w ten sam sposób, w jaki nieraz obejmowała Claudine, gdy dopadał ją zły humor. Camille poczuła się jak córka Danielle, nie siostra. — Nie jesteś zła. Rodzice wychowali nas, jak nas wychowali i nic na to nie zaradzimy. Ale przecież walczysz z tymi złymi nawykami, masz wyrzuty sumienia. To już dobrze o tobie świadczy. A sylwetka... Pomyśl sobie, że teraz masz piękną, kształtną figurę, taką, jakiej zawsze mi zazdrościłaś. Pamiętasz jeszcze, jak płakałaś, że jesteś chudziutka i nikt cię nie zechce?

— Ale ja nie chciałam być gruba, chciałam tylko mieć nieco bardziej kobiece kształty. A teraz spójrz na mnie... Wystaje mi brzuch, zrobiły mi się na nim blizny... W ogóle nie jestem już atrakcyjna. Jean powinien znaleźć sobie inną kobietę, bo ja do niczego się nie nadaję. 

— Och, Cami, ja wiem, że boli cię, że nie wyglądasz już jak ta szesnastoletnia panna, w której zakochał się Jean. Ale liczy się przecież to, co masz w sercu, nie jak wyglądasz. Zresztą, kilka przyjaciółek mówiło mi, że prezentujesz się dużo lepiej. A blizny... Tylko Jean je widzi, a przecież nie przestanie cię kochać, bo przez dzieci masz brzydszą skórę niż kiedyś. Wiem, że ci trudno i zapewne zabrzmię teraz trochę okrutnie, ale naprawdę zdaje mi się, że przesadzasz, Cami, przynajmniej w kwestii wyglądu. Przecież niedawno urodziłaś dziecko, powrót do normalności trochę zajmuje. Nie płacz już, kochanie. Czasem jesteś naprawdę głupiutka i dziwię się, że masz aż trzydzieści trzy lata! Claudine przy tobie zachowuje się jak dorosła... 

— Wiem, przepraszam. Po prostu czasem tak mi źle... Bo Danielle, przez to, że byłaś w Ameryce, naprawdę nie wiesz wielu rzeczy o mnie i o Jeanie — jęknęła.

Danielle szeptała jej, że nie musi nic mówić, lecz Camille czuła, że powinna zwierzyć się siostrze, z którą niegdyś była tak blisko, z wszystkich okropieństw, które miały miejsce, odkąd ta wyjechała. Powiedziała jej o romansie z Jamesem, o Isabelle, o pijaństwie i zdradzie Jeana, o koszmarach, które nawiedzały ją od tamtego czasu, mimo że upłynęło już siedem lat. Mężowi nigdy by o tym nie rzekła, obawiając się, że ten zacznie się obwiniać i znów uczyni coś nieroztropnego. Gdy mówiła, odczuwała ogromny wstyd, lecz jednocześnie czuła się, jakby jej dusza oczyszczała się z grzechów. Wiedziała, że Danielle nie będzie prawiła jej kazań i postara się ją zrozumieć. 

Jej siostra była wstrząśnięta tymi rewelacjami, które zupełnie zburzyły w jej głowie obraz szczęśliwego małżeństwa Camille, lecz starała się nie oceniać ich postępków. W myślach jednak wciąż nie mogła uwierzyć w to, że jej siostra zdolna była zostawić swoje dziecko obcej kobiecie, a Jean zdradził swą ukochaną żonę, na którą tyle czekał. 

— A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Ona ma już dwanaście lat, a ja ostatni raz widziałam ją, kiedy miała pięć. James w ogóle nie pozwala mi się z nią widywać... Piszę do niej listy, ale mi nie odpisuje, wysyłam jej prezenty na urodziny, na święta, na rocznicę naszego ostatniego spotkania... A w zamian otrzymuję tylko jego pełne przekleństw listy, bym zostawiła jego dziecko w spokoju. Ma teraz nową żonę, która podobno idealnie mnie zastępuje, a Belle mnie nie potrzebuje... Rozumiesz coś takiego? Tak bardzo chciałabym odkupić swoje winy, ale on mi nie pozwala. Żyję normalnie, z dnia na dzień, szczęśliwa, póki nie dostanę jego listu. Jean powie ci, jak okropnie to przeżywam. 

—  Nie płacz już, Cami, jeśli trzeba będzie, to ja do niego napiszę. Coś na pewno da się zrobić.

Camille skinęła jej głową i ucałowała ją w policzek.

Wieczorem, kiedy leżała już w łóżku, oczekując, aż mąż do niej dołączy, przyrzekła sobie, że będzie lepszą matką dla swoich dzieci i że rozmówi się z Louisem. Do Jeana mógł mieć pretensje i nie chcieć z nim mówić, ale ona przecież nic mu nie zawiniła i powinna zostać wysłuchana.

Gdy Jean wszedł do pokoju, uśmiechnęła się i wyciągnęła ku niemu ręce. Dla niego też powinna być lepszą żoną, a nie tylko lamentować co noc, że okropnie wygląda. 

Zauważyła, że trzymał w dłoniach notes i coś jeszcze. Na jego twarzy gościła trudna do uchwycenia nostalgia.

— Co się dzieje, kochany? — zapytała z troską. — Co tam masz?

— Przeszukiwałem dzisiaj rzeczy mamy Lou... Znalazłem jej pamiętnik, uznałem, że może on powinien go przeczytać... Po tylu latach chyba można poznać jej sekrety, prawda? Może jeśli ona do niego przemówi, w końcu pojmie, dlaczego nie wyznaliśmy mu prawdy. Ach, i znalazłem jeszcze ostatni kawałek z munduru Louisa, który oddałem ojcu po jego śmierci... Może poszłabyś tam jutro i mu to oddała? Mnie na pewno nie wpuści, ale ciebie...

 — Oczywiście, zrobię to — odparła łagodnie. — A teraz połóż się i nie przeżywaj już tak tego wszystkiego... On wróci, wiem to. Rozmówię się z nim.

Louis wielu rzeczy się spodziewał, lecz nie tego, że Camille przyjdzie do domu Potockich i stanie przed nim w furii niczym wściekła bogini. Dawno już jej oblicza nie wykrzywiał aż tak szpetny grymas. Gniewu Jeana nigdy się nie obawiał, lecz Camille już tak. Był pewien, że należy z nią postępować teraz jak najłagodniej, jeśli nie chciał, by stała mu się krzywda. Wierzył, że w wielkim wzburzeniu macocha byłaby w stanie wydrapać mu oczy.

— Louisie — przemówiła lodowatym tonem głosu. Młodzieniec słyszał, że ledwo powstrzymuje się od wybuchnięcia srogim gniewem. — Przyszłam tutaj, by z tobą porozmawiać.

— Wiem o tym — odparł nieco bezczelnie. — Nie odkryłaś przede mną jakiejś nowej prawdy.

— Opanuj się, chłopcze. Usiądź i słuchaj, bo to będzie naprawdę długa rozmowa. — Zgromiła go spojrzeniem i usiadła na sofie, po czym poleciła mu, by zajął miejsce obok niej. 

Louis wiedział, że nie było sensu z nią dyskutować. Przyniosłoby mu to tylko szkodę, a nie chciał, by Camille była na niego jeszcze bardziej wściekła. 

Gdy się jej dłużej przypatrzył, spostrzegł, że jej skóra stała się bledsza niż zazwyczaj, a oczy miała podkrążone od płaczu lub złego snu. Wyciągnęła do niego dłonie, w których trzymała notes i skrawek materiału. 

— Jean kazał ci to dać. To pamiętnik twojej matki i fragment z munduru twojego ojca, jedyne, co po nim zostało. Uznał, że to należy teraz do ciebie. 

Louisowi zabłyszczały oczy, gdy patrzył na gruby zeszyt, cały zapisany drobną, ale spękaną i spracowaną dłonią jego ukochanej matki. Wyrwał go Camille i przycisnął do piersi. Ledwo powstrzymał się od płaczu. Trzymając coś, co należało do rodzicielki, czuł się, jakby wciąż przy nim była. 

— Dziękuję... — westchnął, już przychylniej. 

— Lou, wiem, że Jean cię zranił... I nie dziwię się twojej reakcji, bo on zachował się identycznie, kiedy dowiedział się o moim dziecku... Po prostu macie to we krwi... Ale on naprawdę dużo dla ciebie poświęcił.

— Akurat — prychnął. — Zrobił to tylko po to, by uciszyć swoje wyrzuty sumienia po śmierci mojego ojca.

— Nie, Lou. A nawet jeśli, to zapłacił za to tak wielką cenę, że nie masz prawa żywić do niego urazy.

— Wiedział przecież, na co się pisze.

— Tak, wiedział. Ale mógł tego nie robić. Nawet nie wiesz, jakie paskudne plotki krążyły o nim po Paryżu. Oficjalna wersja wydarzeń brzmiała tak, że Jean miał w młodości romans z twoją matką. O twoim istnieniu dowiedział się dopiero w 1807 roku, więc postanowił naprawić błąd z przeszłości i dać swojemu dziecku nazwisko. Słyszałem niektóre z tych kalumnii, jakoby Jean miał być jakimś obleśnym lubieżnikiem ukrywającym się pod maską dobrego, miłego, spokojnego dżentelmena... I sama przez chwilę w nie wierzyłam.

— Znałaś Jeana już wtedy? — zdumiał się. — Myślałem, że spotkał cię dużo później.

— Znałam Jeana dużo wcześniej, zanim poznał ciebie i twoją matkę. Zaręczyliśmy się w 1806 roku, tuż przed wojną z czwartą koalicją. Po bitwie pod Jeną doszły mnie wieści, że zginął. Mój ojciec... Cóż, starczy ci wiedzieć, że był okropnym człowiekiem i chciałam jak najszybciej wyswobodzić się spod jego opieki. Poślubiłam innego mężczyznę, myśląc, że Jean nie żyje. A kiedy wrócił, cały i zdrowy, było już za późno... — Otarła z policzków kilka łez.

Louis spojrzał na nią ze współczuciem. W tej chwili chciał ją objąć i ucałować, byle tylko przestała płakać. Nie myślał nigdy, że Camille przez tyle przeszła. Zawsze zdawało mu się, że ojciec poznał ją krótko po śmierci matki. Pamiętał, jak znikał na całe dnie. Wnioskował, że wtedy najprawdopodobniej odbywali schadzki. 

— Zaczekaj, to jeszcze nie koniec. Mogłam łatwo uzyskać rozwód z de Lacroixem, gdyż nasze małżeństwo... Wiesz, co to są obowiązki małżeńskie, prawda? 

— Tak... — Spłonął czerwienią.

— My ich nigdy nie wypełnialiśmy, do tego nie wzięliśmy ślubu kościelnego, więc rozwód nie byłby żadnym problemem. Ale Jean obraził się na mnie śmiertelnie, a kiedy mu przeszło, był już zaręczony z twoją matką. Przyznał mi się później, że w tamtej chwili myślał, że nic go już w życiu nie czeka, więc uznał, że zrobi dobry uczynek, żeniąc się z nią... W ostatniej chwili mógł odwołać ślub i pojąć za żonę mnie, ale tego nie zrobił. Dla ciebie i twojej matki wyrzekł się własnego szczęścia, bo chciał, żebyście lepiej żyli. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, jak szybko twoja matka umrze... On chciał spędzić z nią całe życie dla ciebie, bo uważał, że zasługujesz na coś lepszego, niż miałeś. A wcale nie musiał. Ja na jego miejscu pewnie powiedziałabym, że to Louis spłodził dziecko i umarł, i nic mnie to nie obchodzi. A Jean oddał ci całe serce. Wychował cię, choć mógł zostawić cię na pastwę losu. Dzięki niemu mówisz w trzech językach, studiujesz, umiesz jeździć konno, pięknie się wysławiać, odziewasz się w eleganckie ubrania, a w zimę grzejesz się w swoim pokoju przy kominku. Nie miałbyś tego, gdyby nie on. Tak, okłamał cię, nie da się temu zaprzeczyć, a to okropny grzech, ale... On nie chciał źle, naprawdę. Poświęcił ci tyle czasu i uwagi, ile mógł. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się przejął. Dlatego wróć do niego, proszę. On cię kocha i cierpi... — urwała, zbyt wzruszona, by mówić więcej. 

Louis spojrzał na nią ze współczuciem i przycisnął ją do piersi. W jego głowie zapanował taki chaos, że nie miał pojęcia, co jej odrzec. Czy powinien przebaczyć ojcu, skoro ten poniósł dla niego tak ogromną ofiarę? W głębi serca wiedział przecież, że go kochał. Ale czy był gotów odpuścić mu winy? Tego nie był pewien. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top