P. III / PUSTE CZTERY ŚCIANY

             Rudzielec z miejsca pożałował, że postanowił wrócić do własnego domu. Mógł wrócić do mieszkania, które dzielił kiedyś z Dazaiem, mógł zatrzymać się u matki, nawet Yosano z całym jej gadaniem od biedy by go przenocowała albo zająłby wreszcie swój pokój w nowym budynku. Miał tyle opcji, ale nogi same z siebie poniosły go tam, gdzie liczył, że nikogo nie spotka. Gdzie z nikim nie będzie musiał przebywać czy rozmawiać. Był na to wszystko zbyt zmęczony i fizycznie (po trzech dniach ciągłej pracy bez choćby godziny snu) i psychicznie. A już z całą pewnością, gdyby miał przygotować listę ludzi, których wybitnie spotkać nie chce, mógłby wpisać Rina na sam jej szczyt. Tym bardziej po tym, jak pozwolił słowom Yosano wkraść się do jego połamanego, zniszczonego i potrzebującego bliskości serca. Nie mógł przecież zniszczyć związku, na który pracował tak długo, tylko dlatego, że przechodził załamanie nerwowe. Kolejne w tym tygodniu.

               — Cześć, Hotoke — odparł mdłym tonem portowy kundel, odkładając torbę z laptopem na szafkę w przedpokoju, by zdjąć płaszcz, i z szokującym wręcz uporem wpatrując się w dosłownie każdy możliwy punkt pomieszczenia poza stojącym obok niego chłopakiem. Chłopakiem, który notabene stał z założonymi rękoma w wybitnie jednoznacznej pozie, z której wręcz biła irytacja wymieszana ze zmartwieniem i ulgą.

               Nakahara nie wiedział, czy była to kwestia jego przejażdżkowych rozmyślań, czy ogólnego nastawienia do tego typu reakcji, ale postawa Hotoke cholernie go zirytowała. I zanim w ogóle zdążył zorientować się, co robi, zaczął porównywać obecnego chłopaka z Dazaiem. Bo Dazai nigdy nie czekał na niego w taki sposób. Bo Dazai wiedział, kiedy jest czas na wyrzuty, a kiedy czas na wspieranie go, a same wyrzuty nigdy nie były tak ostentacyjnie rzucone mu prosto w twarz, a raczej przybierały formę rozmowy.

               Ale to też Dazaiowi w takiej sytuacji, gdyby w ogóle zaszła, powiedziałby, że przecież go kocha i czy to nie może być wystarczające, co ta gnida skomentowałaby, że przyszło mu żyć z idiotą, a później miło spędziliby wieczór. W stosunku do Rina nigdy nie użył tego magicznego słowa. Nie potrafił się do tego przełamać nawet w żartach. Miłością jego życia na zawsze miał pozostać Dazai. Żywy, martwy czy traktujący go jak obcego, ale wciąż Dazai. Tylko, że z Rinem też był szczęśliwy. Student się o niego troszczył, dawał mu poczucie bliskości, którego Nakahara potrzebował i respektował jego granice, choć zdarzały im się kłótnie, gdy Hotoke nie potrafił zrozumieć motywów stojących za tymi granicami. Rudzielec próbował pamiętać o tym fakcie, wciskając dłonie w kieszenie spodni i skupiając się na nie wywołaniu kłótni, której mógłby żałować, gdy tylko opadną zbędne emocje. A tych chwilowo miał w głowie i w sercu zdecydowanie za dużo.

               — Gdzie byłeś? Dlaczego nie odbierałeś i nie odzywałeś się? Mogłeś dać chociaż jeden pieprzony znak życia. Jeden, Chuuya. Napisać wiadomość, że wszystko jest w porządku, że nie muszę się martwić. Ja naprawdę nie wymagam cudów — naskoczył na niego chłopak, który najwidoczniej uznał jego postawę za zbyt bierną.

               Nakahara nieomal zaśmiał się, słysząc ostatnie słowa własnego chłopaka. Wymaganie cudów. Rin nie był warty cudów. Rin był tylko zapychaczem. Luźną relacją, która nie miała szans na przerodzenie się w cokolwiek poważnego. Taką relacją, którą utrzymywało się, gdy nie było w niej żadnych większych problemów lub gdy nie pożerała zbyt wiele czasu i energii. Zresztą, sam Hotoke tez cudotwórcą przecież nie był. No bo jak Nakahara miał porównać kilka wyjść do kina czy na pizzę gdzieś na miasto z włamaniem się do włoskiego muzeum czy zbiegania ze Statuy Wolności? Jasne, może i chłopak zarzekał się, gdy był jeszcze z Dazaiem, że za randkę może uznać zwykłe spędzanie razem czasu w domu i w przypadku tej gnidy byłaby to prawda. Każdy dzień, każda godzina czy nawet minuta spędzona z Osamu była przygodą. Tylko że Dazai nie przewidział możliwości, w której chyba zbyt wysoko ustawił poprzeczkę dla swoich następców. Poprzeczkę, do której Hotoke nie dorastał. I nawet nie była to jego wina, ale czy ta świadomość docierała do niezbyt stabilnego umysłu Chuuyi? Oczywiście, że nie, skoro co rusz przyłapywał się na powtarzaniu sobie, że nie powinien ich porównywać.

               — To nie twoja sprawa — odparł ciężko Nakahara, mając nadzieję, że Rin zrozumie bez większego tłumaczenia, że jest najzwyczajniej w świecie zmęczony i że jeśli nie jest to sprawa wagi państwowej to może poczekać. — Zresztą, nigdy nie opowiadałem ci o pracy i teraz też nie zacznę. I nie prosiłem o to, żebyś się martwił.

               — Ale się martwiłem. Oczywiście, że się martwiłem. Przecież jesteśmy razem, więc to oczywiste, że twoje nagłe zniknięcie nie spłynęło po mnie jak woda po kaczce. Ty byś się nie martwił, gdyby sytuacja była na odwrót? Gdybym to nagle ja wybiegł z sali lekcyjnej, zostawiając za sobą wszystko z wyjątkiem portfela, kluczy i telefonu, tylko dlatego, że usłyszałem jedno nazwisko? Gdybym potem przez trzy dni nie dawał znaku życia? — Rin był podirytowany i Chuuya musiałby być ślepy, żeby tego nie zauważyć.

               Tylko że Nakahara nie był ślepy. Był zmęczony. Zdecydowanie zbyt zmęczony, by jakkolwiek się przejąć uczuciami Hotoke w tym jednym, konkretnym momencie. I tylko resztkami sił starał się zachowywać jak cywilizowany człowiek, starał się nie wybuchnąć i nie pokazać Rinowi tej swojej strony, która mroziła krew w żyłach mafiozom, którzy nie bali się pociągnąć za spust, więc jaki wpływ miałaby mieć na zwykłego studenciaka? W głowie niczym mantrę powtarzał sobie parę zdań, które koncentrowały się głównie wokół tego, że nie powinien pozwolić emocjom na przejęcie go i że nie może działać pod wpływem impulsu. Że musi się uspokoić, zaakceptować fakt, że bez Dazaia nawet po tylu latach wciąż jest wrakiem i wystarczyła informacja o tym, że chłopak się pojawił, by jego pozorny spokój, czy też początki realnego spokoju, który zaczął już powoli budować w duszy, runęły jak domki z kart na silnym wietrze.

               — Żyję, nic mi nie jest — oznajmił dosadnie, nim coś w wypowiedzi Rina przyciągnęło jego uwagę na tyle, by wreszcie spojrzał na chłopaka z wymalowanym na twarzy wyrazem absolutnego zaskoczenia. — Moment, czekałeś w moim mieszkaniu przez cały ten czas?

               — Tak. Shuuji mnie wpuścił — wyjaśnił ze wzruszeniem ramion Hotoke takim tonem, jakby to nie było nic wielkiego.

                Tylko że zdaniem Chuuyi właśnie było. Nakahara miał określone granice. To, ile razy został porwany, torturowany, nawet zgwałcony, poprzestawiało mu nieodwracalnie kilka rzeczy w mózgu, tak że chłopak potrzebował granic. Potrzebował ramy, wewnątrz której mógł operować i wewnątrz której czuł się bezpiecznie, bo widział swoje granice. Dom zawsze kojarzył mu się właśnie z przystanią, do której zawsze będzie mógł wrócić. Przystanią, która nie zostanie w żaden sposób naruszona, przystanią, nad którą ma pełną kontrolę, zwłaszcza w aspekcie tego, kto i kiedy ma do niej dostęp. Jasne, Akiko, Ozaki, Rosalie czy Shuuji i jego matka mieli dorobione zapasowe klucze, ale to była najbliższa rodzina. W ich towarzystwie nigdy nie czuł się źle, nie czuł się osaczony, nie tracił poczucia kontroli, ale oni też zdawali sobie sprawę, że wpadanie absolutnie bez zapowiedzi czy zbyt długie przesiadywanie u niego po prostu męczy go psychicznie i respektowali znaki, które czasem podświadomie im dawał, że jego bateria społeczna jest na wyczerpaniu. Rina na tym obrazku nigdzie nie było i niezależnie od tego jak spokojny próbował być Nakahara, coś zagotowało mu się w środku na myśl o tym, że jego bezpieczny kąt został w pewien sposób naruszony.

                — Dobijałeś się do mojego brata? Nie masz własnych kluczy, więc sam byś tu nie wszedł, a Shuuji sam z siebie nie przyszedłby mnie tu szukać — oznajmił tylko, nie dając rady w pełni panować już nad irytacją, która powoli przedzierała się do jego tonu. Irytacją, która ewidentnie zaskoczyła Hotoke, przez co chłopak spojrzał na rozmówcę z niedowierzaniem.

               — Martwiłem się — oświadczył tylko Rin, jakby to było wytłumaczenie na absolutnie wszystko.

               — To nie jest wymówka do przekraczania pewnych granic. Granic, które mieliśmy jasno ustalone. A przynajmniej tak mi się wydawało. W ogóle, co ci przyszło do głowy, żeby nieproszonym odzywać się do mojego brata? Czy ja siedzę i wypisuję do twojej rodziny? Przecież to w ogóle poroniony pomysł był. I nawet nie chcę wiedzieć jak bardzo musiałeś mu się narzucać, że aż zgodził się tu przyjechać i cię wpuścił, bo on w przeciwieństwie do ciebie zna słowo "granice". — Nakahara wypluwał z siebie słowa, które miały zadziwiająco gorzki smak.Jak mogłyby nie mieć? Hotoke był jedyną osobą, która była bliżej niego, a która potrzebowała, żeby Chuuya swoje granice dosłownie wymalował mu przed twarzą. Dazai rozumiał jego potrzeby bez słów, nawet jeśli nie rozumiał, co się za nimi kryło. Reszta zawsze go wspierała. To Hotoke raz za razem przekraczał jego granice komfortu i o ile czasami Chuuya był skłonny przymknąć na to oko, o tyle nie tym razem. Bo może wiedział, że przesadzał. Może wiedział, że to tylko siedziało w głowie, ale jego bezpieczne miejsce, jego wytyczone granice zostały zbezczeszczone. Ktoś je naruszył. I nawet stojąc po prostu w przedpokoju, Nakahara zaczął czuć się niekomfortowo w miejscu, które powinien móc nazwać domem. Ta świadomość zaczęła gromadzić się na obrzeżach myśli Chuuyi, który tylko coraz bardziej się nakręcał, im bardziej pewien niepokój i zniechęcenie zaczęły wkradać się do jego serca.

               — Co to za problem? Przecież już u ciebie nocowałem — prychnął Rin, machając ręką, jakby przecież nie była to sprawa wybitnie wielkiej wagi.

               I może rzeczywiście dla osoby, która nie miała tylu traumatycznych przejść, może dla takiej osoby to było absolutne nic. Może taka osoba tylko by się przez chwilę nawkurzała, ale ostatecznie zamieniła wszystko w żart. Ale taką osobą nie był Chuuya, który (żeby czuć się gdzieś komfortowo) musiał mieć wszystko dostosowane pod siebie. Naczynia musiały stać w konkretny sposób, roślinki musiał znajdować się w konkretnym miejscu, on musiał wchodzić jako pierwszy do pokoju, nikt nie mógł stawać bezpośrednio za nim, a jakikolwiek dotyk, nawet w postaci poklepania po ramieniu, gdy miał w uszach słuchawki, mógł skończyć się absolutnym nokautem z miejsca, o czym boleśnie przekonał się Shuuji. Nakahara bez wsparcia, jakim był dla niego Dazai, zamknął się w bańce, w której czuł się bezpiecznie i jakiekolwiek naruszenie jej zawsze miało tragiczne skutki. A jakimś cudem do Rina, nawet po takiej długości ich znajomości, wciąż to nie docierało.

               — Tak, nocowałeś, gdy byłem w domu. I gdy sam cię tu zaprosiłem. W tym wypadku tak nie było, nie? — spytał jednak Chuuya, zbierając siłę na to, by wytłumaczyć chłopakowi, gdzie popełnił błąd i wdając się w zupełnie niepotrzebną dyskusję zamiast po prostu kazać mu wyjść. Nie żeby Hotoke sam z siebie wyglądał, jakby miał zamiar zacząć się zbierać.

               — Przestań szukać problemu tam, gdzie go nie ma — odbił piłeczkę obronnym tonem Hotoke, najwidoczniej nie przyjmując do siebie słów Chuuyi zbyt mocno. — To nie ja zawiniłem w tej sytuacji. I dlaczego chcesz z tego wszystkiego wykaraskać kłótnię? Zwłaszcza, że to ty powinieneś się tłumaczyć, a nie ja. Co to za dziewczyna, która po ciebie przyszła? Pracujecie razem? Co to było za nazwisko? Dlaczego tak zareagowałeś?

               Nakahara pokręcił z niedowierzaniem głową, nim nonszalancko oparł się plecami o ścianę i nie racząc nawet Rina spojrzeniem, wbił wzrok w cegłę, którą udekorowany był przedpokój, uśmiechając się pod nosem dość nieznacznie, ale z całą pewnością niezbyt przyjemnie.

            — I ty twierdzisz, że jesteśmy razem na poważnie — prychnął z cichym śmiechem rudzielec. — Naprawdę tak twierdzisz. I, co gorsza, serio w to wierzysz. Gdybyś naprawdę mnie znał, nie zadałbyś żadnego z tych pytań. Wiedziałbyś, kim była ta dziewczyna, wiedziałbyś, co dla mnie znaczy to imię i całą historię, która się z tym wiąże. Nawet domyśliłbyś się, czego potrzebuję i dlaczego to, co żeś tu wywinął, tym nie jest. Ani dlaczego nie mam na to ani siły, ani czasu, ani ochoty. Wyjdź — oznajmił śmiertelnie poważnie, przekrzywiając nieznacznie głowę, by spojrzeć na Rina martwym wzrokiem i gestownie pokazać mu drzwi.

               — Słucham? — spytał absolutnie zszokowany chłopak, który zdecydowanie nie spodziewał się, że ta rozmowa przybierze takie tory. Przecież tylko martwił się o rudzielca, którego kochał. Tylko że miłość to czasami za mało.

              — Słyszałeś, co powiedziałem — kontynuował tym samym, zadziwiająco spokojnym i chłodnym tonem Nakahara, a maska wesołego, beztroskiego studencika nieznacznie odchyliła się, ukazując strzępek tego jak zimnym draniem potrafił być chłopak. — Masz wyjść z mojego mieszkania. Natychmiast. Albo wyrzucę cię z niego siłą. Miałem posranie ciężkie kilka dni, a ty z prędkością rakiety zbliżasz się do limitu mojej wytrzymałości, więc po prostu jazda za drzwi. Teraz.

               — Żartujesz sobie, prawda? Nie mówisz tego na poważnie. Nie możesz mówić tego na poważnie — zapowietrzył się Rin, po raz pierwszy widząc tę stronę Chuuyi i wciąż nijak nie łącząc wątków.

               — A brzmię, jakbym żartował? — spytał z prychnięciem Nakahara. — Podać ci płaszcz i wskazać drogę? Czy dasz radę znaleźć ją sam? Musisz tylko przejść obok mnie, złapać kawałek szmaty i dotrzeć do drzwi. To jakieś trzy metry po linii prostej. Nawet po pijaku powinieneś dać radę, a chyba nie piłeś ostatnio, skoro tak bardzo się martwiłeś, nie?

                — Brzmisz, jakbyś nie wiedział, co mówisz, i miał paść ze zmęczenia. Tak brzmisz — wytknął mu Hotoke, próbując zachować resztki logiki i spokoju, choć przy zirytowanym Chuuyi, a zwłaszcza przy jego słowach, było to zdecydowanie trudniejsze.

                — Może tak, może nie. Ktoś może wie, ale raczej nie ty. Ty nic nie wiesz — uświadomił go dobitnie Nakahara. — Naprawdę kończy mi się do ciebie cierpliwość. Mam ci wskazać drogę? Masz wyjść. Teraz. Chcesz to usłyszeć po włosku, żeby do ciebie dotarło? Może po angielsku? Mogę zaproponować jeszcze niemiecki albo norweski. Wybierz sobie język, skoro po japońsku nie dociera.

               — Jeśli teraz wyjdę, to z nami koniec. Oficjalnie — oświadczył tylko Hotoke, próbując łapać się ostatecznej ostateczności, żeby jakkolwiek dotrzeć do Chuuyi, ale Nakahara tylko spojrzał na niego z chłodnym rozbawieniem i uśmiechnął się nieprzyjemnie.

               — Widzisz ten prostokąt po mojej lewej? Nazywa się drzwi. Bardzo chcą cię poznać — skończył jedynie przesłodzonym tonem Chuuya, machając palcami Rinowi.

               Hotoke tylko westchnął ciężko i z bólem w oczach minął swojego być może już byłego chłopaka, zgarniając po drodze kurtkę z wieszaka i znikając na korytarzu bez zatrzymania się czy choćby spojrzenia w tył. To ostatnie Nakahara zadziwiająco mocno docenił. I jasne, rudzielec próbował nie myśleć o tym, co właśnie się wydarzyło, próbował zignorować fakt, że się pokłócili i prawdopodobnie ze sobą zerwali. Próbował zignorować fakt, że jest zestresowany i przemęczony całą sytuacją z Dazaiem, którego z kolei pewnie to wszystko bawiło, jeśli zostało w nim cokolwiek ze starego Osamu. Chuuya wiedział, że musi odpocząć. Chciał rzucić wszystko i nawet w ubraniach, co było przecież do niego wielce niepodobne, położyć się na łóżku, zawinąć w pościel i pójść spać. Tylko że gdy wyglądał za róg ściany w korytarzu, czuł się obco we własnym mieszkaniu. Czuł się fizycznie źle do tego stopnia, że miał wrażenie, iż zwymiotuje, gdy spróbował zmusić się do przejścia do salonu. Choć to akurat mogła być równie dobrze kwestia przemęczenia. Dlatego tylko oparł się plecami o ścianę w przedpokoju i zjechał po niej tak, by usiąść wygodnie. Potem wybrał numer do brata. Mimo że godzina nie była najszczęśliwsza, Shuuji odebrał od razu.

               — Shuu... — zaczął Nakahara, nim musiał odsunąć telefon od ucha, bo brat dosłownie zaczął się wydzierać.

               — Chuuya, bogowie, przepraszam. Wiem, że nie powinienem był, nie chciałem naruszyć twojego zaufania, po prostu męczył mi łeb przez tyle czasu i zaczął zarzucać, że jestem złym bratem, że nie chcę cię wesprzeć i to jakoś się tak zebrało i no... — Cały monolog starszego Nakahary, wypowiedziany w absolutnym stresie, był niemalże niemożliwy do zrozumienia, gdyż Shuu wyrzucał z siebie słowa z taką prędkością, że zlewały się w jedno.

               — Uspokój się, Shuu, błagam — oznajmił tylko donośniejszym tonem Chuuya, nim powrócił do swojego typowego głosu. — Nic się nie stało. Nie twoja wina. Wiem, że wróciłeś tylko na parę dni, bo masz trasę i zaraz znowu będziesz cholera jedna wie gdzie, ale mógłbym przyjechać do ciebie i poszukalibyśmy mi nowego mieszkania? W tym już nie czuję się jak u siebie.

               — Jasne, Smarku, dla ciebie wszystko — zadeklarował z miejsca Shuuji, choć w jego tonie słychać było znaczną ulgę, iż brat nie jest na niego aktualnie wściekły. — Już zacząłem czegoś szukać na wszelki wypadek. Pokażę ci, co znalazłem, i jeśli ci się coś spodoba, to możemy nawet dzisiaj jechać spotkać się z właścicielem.

               — Dzięki, Shuu — odparł rudzielec z nieznacznym, szczerym, choć zmęczonym uśmiechem. — Zaraz się zbiorę i będę u ciebie.

               I tym razem wychodząc, Nakahara nawet nie zamknął za sobą drzwi na zamek. Przecież w tym mieszkaniu i tak nie miał niczego cennego, niczego, na czym naprawdę by mu zależało. Wszystkie pamiątki, które miał po Dazaiu, zostały w ich apartamencie. Gdy wychodził z klatki schodowej, miał wrażenie, że zostawia za sobą nic nie warte, puste cztery ściany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top