Pierwsze spotkanie

 Kawiarnia przy ulicy Gul w Danii świeciła o tej porze dnia pustkami. Na stolikach migotały żółte lampy, których nikłe promienie rzucały cień na twarz jedynego gościa. Dzień chylił się ku końcowi. Zmęczona, zirytowana Kopenhaga rzucała w okna siarczystym deszczem i gradem. W kącie grało cicho radio, a każdy szmer kelnerki odbijał się echem niczym plusk spadających kropel w jaskini. Młoda kobieta sprzątała wszystkie stoliki i tylko jeden omijała szerokim łukiem. Wiedziała, że nim minie kilka minut, obok chudego chłopaka czytającego książkę zbierze się dużo więcej osób, bo aż dziesięć. Dobrze znała reguły — co piątek o godzinie osiemnastej miała przynieść do stolika pod oknem filiżanki z różaną herbatą i ciastka kokosowe. Zdążyła rozpoznawać ich po rysach twarzy, nawykach i głosach.

Pierwszy przychodził Lars — uprzejmy i kulturalny nastolatek o wydatnych kościach policzkowych na i tak wychudzonej twarzy, wiecznie podkrążonych oczach i nieznikającym szerokim uśmiechu. Nie miał charakterystycznego głosu, jednak kelnerka zdążyła go dobrze poznać. Chłopak bardzo często rozpoczynał dyskusje i wpadał w długi słowotok, który potrafił powstrzymać jedynie nastolatek o ciemnej, kręconej czuprynie, którego imienia nie mogla zapamiętać.

Lars zawsze przynosił ze sobą książkę i to o niej poruszał najczęstsze dyskusje. Za każdym razem inną. Ostatnio bardzo spodobały mu się biol-chemiczne tematy, co stanowiło bardzo dziwny związek z zainteresowaniami wyżej wspomnianego bezimiennego uciszacza. Ze wszystkich powierzchownych cech chłopaka kelnerka najbardziej lubiła uśmiech, jakim obdarzał wszystkich (nawet nieznajomych ludzi). Nie był wymuszony, a zawsze płynął z serca. Tym właśnie charakteryzował się Lars.

Drzwi do kawiarni uchyliły się, wpuszczając chłodny powiew silnego wiatru i młodego, zupełnie nieznajomego chłopaka, co wprawiło kobietę w konsternację. O tej porze nikt tu nie wpadał oprócz dziesięciu umówionych osób. Ubrany w długi płaszcz młodzieniec zatrzymał się tuż przed drzwiami i czarnymi, speszonymi oczami badał każdy element pomieszczenia, jakby bał się, że lada chwila coś na niego skoczy. Zwichrzoną przez wiatr czarną czuprynę przeczesał wolno palcami i podszedł do stolika Larsa. Bardzo dziwne, pomyślała kelnerka, marszcząc brwi. Blondyn opuścił na kościste kolana grubą książkę i spojrzał uważnie na przybysza. Chwilę potem jego twarz rozjaśnił ten wyżej wspomniany uśmiech.

— Jesteś nowy — stwierdził z zainteresowaniem i wskazał ruchem ręki na siedzenie obok. Chłopak popatrzył na niego podejrzliwie, ale po chwili usiadł, dokładnie sprawdzając krzesło. Lars przechylił głowę na bok i z lekkim rozbawieniem przyglądał się poczynaniom „nowego". — Spokojnie, na scenie nie ma jeszcze naszego dowcipnisia. Zawsze spóźnia się o co najmniej dziesięć minut. Zazwyczaj herbata w filiżance zdąża wystygnąć, ale to jego najmniejsze zmartwienie, biorąc pod uwagę, że za nią nie przepada.

Chłopak uniósł brew, słysząc ten krótki monolog z ust nieznajomego. Powtórnie przeczesał włosy, rozejrzał się po kawiarni, na krótką chwilę utkwił badawcze spojrzenie w kelnerce i sięgnął po ulotkę pozostawioną na stoliku. Widniał na niej spis dań i napojów kawiarni. Przejrzał krótki jadłospis, jakby zwlekając. Wyjrzał znad kartki na blondyna, który, podparłszy głowę na ręce, przyglądał mu się z zaciekawieniem.

— Co się tu w ogóle robi? — zaczął, zataczając głową koło. Lars westchnął cicho i uśmiechnął się lekko.

— Może najpierw się przedstaw, jedenastko.

— Jedenastko? — powtórzył tamten, parskając.

Lars wyprostował się.

— No to jak mam do ciebie mówić? Świeżyno? Nowy? A może elemencie?

— Pozostańmy przy jedenastce — uciął, zaciskają usta w wąską linię.

Lars wzruszył ramionami i opadł na oparcie krzesła. Nie był dociekliwy ani wścibski. Wiedział, że chłopak niedługo wyzna swe imię. Wyjrzał za okno kawiarni i dostrzegł drobną szatynkę w czerwonym bereciku. Uśmiechnął się na jej widok szeroko i wskazał głową.

— To Rosa. — Nowo poznany chłopak odwrócił głowę i odnalazł wzrokiem osobę, o której jego rozmówca mówił. — Jest bardzo wrażliwa na punkcie swojego imienia. Żadnych zdrobnień, pamiętaj — ostrzegł, patrząc mu prosto w oczy. Chciał wyglądać poważnie, ale nie potrafił ukryć w oczach rozbawienia. — Jest bardzo nieśmiała i cicha... Ale, gdy już ma coś do powiedzenia, nie gada bez sensu. Punktualna, oczytana. Potrafi cię przebadać na wskroś. Jej taktyka jest dosyć dziwna. Słucha, przygląda się i dedukuję, a każda z dedukcji jest trafna jak analizy Sherlocka.

W tamtym właśnie momencie do kawiarni weszła niska dziewczyna o włosach do ramion, prostej grzywce zakrywającej czoło i jaskrawym nakryciu głowy. Było dziwne, by nieśmiała nastolatka nosiła tak rzucający się w oczy berecik. Niczym manifest. Skinęła kelnerce na powitanie i wolnym krokiem skierowała się w stronę stolika. Skrzywiła się, ujrzawszy nową twarz i opuściła głowę. Pewnie nie lubiła poznawania ludzi. Zawsze wiążę się to w małym stopniu z obdarzeniem zaufaniem.

— Rosa, Jedenastka. Jedenastka, Rosa. Poznajcie się — przedstawił ich sobie Lars, a młodzi wymienili uściski dłoni. Dziewczyna nie odzywała się słowem, co nie zdziwiłoby nikogo, kto ją choć trochę znał. Dla nowego było bardzo dziwne, że nie spytała o kuriozalny pseudonim, jakim obdarował go Lars. Może w jej głowie już działały trybiki, by tę zagadkę rozwikłać.

Kilka minut później za oknem pojawił się Malte, którego Lars również krótko przedstawił:

— Malte, śmieszny z niego typek, a najlepsze jest to, że wcale śmieszny nigdy być nie chce. Zdrobniale wołamy na niego Malti. Komputerowiec od urodzenia. Zdaje się, że zamiast puszczania bączków w wieku dwóch lat, konstruował pierwsze klawiatury. Gościu jest, och, trochę ofermowaty. Jednak w jego przypadku to raczej zaleta.

Jedenastka pokiwał głową, wydymając usta. Na pewno ciężko było mu zapamiętać wszystkie imiona i charakterystyki, ale, tak jak kelnerka, niedługo to opanuje. Już za kilka tygodni będzie wiedział, kto o danej godzinie wchodzi do kawiarni.

Malti okazał się o wiele sympatyczniejszy i energiczniejszy niż Rosa. Sam podał dłoń nowemu i przedstawił się bez pomocy Larsa.

— Miło cię poznać — oznajmił, energicznie potrząsając ich złączonymi rękami. Jedenastka ostrożnie zabrał kończynę i bąknął niewyraźne „ciebie też" w odpowiedzi. Obaj usiedli i w milczeniu przyglądali się sobie nawzajem. Lars miał ochotę wyciągnąć notes i napisać krótki liryk na temat takich niezręcznych sytuacji poznawania nowego człowieka. To dziwne, myślał, patrzeć, a jednak nic nie widzieć.

Każda z gromadzących się osób miała problemy psychiczne. Kilka prób samobójczych, autoagresja, brak snu — to jedynie skutki czegoś większego i o wiele poważniejszego, o czym biedna kelnerka nawet nie miała pojęcia.

Chłopak oderwał się od zamyśleń, kiedy za oknem spostrzegł kolejną osobę. Niestety, na jej widok uśmiech nie był już taki szeroki.

— A to... — westchnął, przymykając oczy — Camilla.

Czarnoskóry komputerowiec parsknął śmiechem i oderwał uwagę od ekranu telefonu, słysząc tak ochocze powitanie dziewczyny. Nawet Rosa lekko się uśmiechnęła.

— Ładnie ją przedstawiasz w oczach nowych ludzi, rzeczywiście — rzucił chłopak, odkładając urządzenie na stolik.

Jeśli jej charakter był tego samego koloru, co ubrania, Jedenastka mógł poczuć lekki strach. A Camilla była ubrana na czarno.

— Nie lubię owijać w bawełnę, Malti — odrzekł, podpierając głowę na dłoni w akcie zupełnej desperacji i załamania. Lars był miły, był sympatyczny, jednak czasem szczerość potrafiła wybić mu z głowy resztki przyzwoitości. Nie zdarzało mu się kłamać, a w tym przypadku jego reakcja na ową Camille wcale nie była subiektywnym oszczerstwem. Ktoś kiedyś stwierdził, że pozory mylą. Jej postać zupełnie temu przeczyła.

Do kawiarni z plecakiem na jednym ramieniu weszła trupioblada dziewczyna o ciemnych, długich do bioder włosach. Może nie jej ubiór odstraszył świeżego członka, a zupełnie obojętna mina. Obojętnie przeszła bez słowa obok kelnerki, obojętnie usiadła na krzesełku po lewej stronie Larsa i zupełnie obojętnie rzuciła:

— Kolejna jedenastka. Świetnie.

Wszystkie pary oczu wokół stolika skierowały na nią ostrzegawczy wzrok oprócz Jedenastki, który uniósł brwi.

— Kolejna? — powtórzył, zakładając ręce na piersi. Był bardzo podejrzliwy. Tak podejrzliwej osoby nie widział jeszcze nikt w kawiarni. Camilla spojrzała na niego zwyczajnym dla siebie wzrokiem.

— Jedenasty listopada, jedenasty numer został wywołany do odpowiedzi na prawie wszystkich zajęciach tego dnia, szczęściarz, prawda? Jeszcze ty się dołączyłeś.

— Ma zamiar ktoś pytać? Można zgłosić nieprzygotowanie?

Lars parsknął nerwowym, rozładowującym napięcie śmiechem. Dziewczyna zmierzyła nowego wzrokiem od góry do dołu, aby potem unieść i opuścić brwi jakby wzruszała ramionami. Emanowała od niej bardzo dziwna aura — pełna obojętności i braku emocji.

Skuteczny w odwracaniu uwagi był Lars, który dostrzegł kolejną osobą zmierzającą na spotkanie. Wyszczerzył się nadzwyczaj szeroko i poprawił na siedzeniu.

— To jest Finn — chłopak westchnął, ale tym razem zupełnie inaczej niż na widok poprzedniej osoby.

Malti ściągnął brwi i parsknął śmiechem zza ekranu znów spoczywającego przed jego oczami telefonu, jakby wiedział o czymś, o czym nowy jeszcze nie miał pojęcia. Jedenastka uniósł brew, próbując dokładniej przyjrzeć się chłopakowi. Owalną twarz otaczała aureola loków. Na nosie spoczywały kwadratowe okulary. W chodzie, sposobie patrzenia przed siebie, w całej postawie czuł emanujący od niego egoizm i arogancję. Po takim chłopaku nie spodziewasz się, że przeprowadzi przez ulicę staruszkę. Prawdopodobnie jeszcze kazałby jej przejść na czerwonym świetle, śmiejąc się pod nosem. Lars z głośnym westchnieniem opadł na oparcie siedzenia. Nie miał nic do dodania w kwestii piątego elementu.

Finn, słynny uciszacz Larsa, rzeczywiście dobrze sprawował swą rolę. Wystarczyła jego obecność, by chłopak zamilkł.

Kolejno do kawiarni przybywali: Lone, Jens, Tatiana, Tekla i Morten. Ostatni z wymienionych, spóźniony o co najmniej pół godziny, przyprowadził swoją najlepszą i jedyną przyjaciółkę — Lillę. Przywiązał zieloną smycz na zewnątrz, tuż obok drzwi i pogłaskał wesołą suczkę, ochoczo machającą ogonem. Zwierzę jednak nie przejęło się odejściem pana i szybko skierowało uwagę na krople deszczu, które łapało zachłannie językiem.

Morten wpadł do środka, dosłownie. Zanim przeszedł przez niewidzialną granicę, zdążył się potknąć i prawie zaliczyć bliskie spotkanie z kafelkami. Odzyskując równowagę i zatrzaskując drzwi, krzyknął:

— Żyję, spokojnie, nic mi nie jest!

— To nie ma się czym cieszyć — odparła zawsze pozytywnie nastawiona do życia Camilla. Morten wyszczerzył się i żwawo podszedł do stolika.

— Mnie też miło cię widzieć, Camil.

Dziewczynie jakby uruchomił się wreszcie nerw odpowiadający za emocje na dźwięk zdrobnienia.

— Nie odwzajemniam tych uczuć.

— A posiadasz jakieś? — zagaił Jedenastka, kosztując czerwonej substancji przyniesionej przez kelnerkę. Spojrzała na niego, unosząc brwi, a puszysta blondynka — Lone, wydała dźwięk pośredni między syczeniem a buczeniem, co było niczym doping dla świeżego, dopiero uczącego się na błędach chłopaka. Nie wiedział, że jedynie dolewa oliwy do ognia. Siedząca obok niego Tatiana, szepnęła mu na ucho:

— Ona ma dystymię.

Jednak ten nie wiedział, co to takiego. Pokiwał głową, udając, że wszystko do niego dotarło i umilkł, nie chcąc jeszcze bardziej wszystkim podpaść.

Lars popatrzył po obecnych i dał znać skinięciem głowy. Podnieśli się i Jedenastka również to uczynił, nie chcąc odstawać od reszty. Okazało się to jednak niemożliwe, gdy zaczęli recytować jakąś dziwną rymowankę przypominającą przysięgę.

— Będziemy jak rodzina — tą samą krwią połączona.

A nasza krew niczym struktura analogiczna — do tych samych celów stworzona.

Byliśmy, jesteśmy, będziemy, z prochów powstaliśmy i w proch się obrócimy.

W tej różanej herbacie zatopimy smutki, z talerzy zbierzemy ostatnie okruszki.

Bo płynie w nas ta sama krew — żółta krew pompowana przez żółte serca.

I, możesz mi wierzyć, choć inni jesteśmy, w jednym calu podobni — wszyscy chcemy umrzeć.

Słysząc to, kelnerka zaprzestała sprzątania ostatniego stolika. Z jej rąk wypadła ścierka, a sama stała jak wmurowana. W jej uszach dzwoniły trzy ostatnie słowa jak wskazówki zegara wybijające ostatnie minuty przed północą — przed kolejnym dniem. Przed czymś zupełnie nowym, czego nikt nie zdoła zatrzymać.

„Wszyscy chcemy umrzeć". 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top