🌹 ROZDZIAŁ II 🌹
Dante nie zmrużył oka przez całą noc.
Uruchomił stojący na kuchennym blacie ekspres przelewowy i nasypał do niego zdecydowanie więcej ziaren niż było to wymagane. Kropelki czarnej substancji powoli skapywały do dzbanka, aż w końcu napełniły go po sam brzeg. Gdy tylko to nastąpiło, blondyn wyciągnął z szafki swój ulubiony kubek i nalał do niego gorzkiego napoju. Pomimo podwójnej dawki kofeiny, nie miała ona na niego szczególnego wpływu — pobudzała go na moment i pozwalała się skupić, ale wszystkie jej pozytywne strony leżały tylko i wyłącznie w psychice chłopaka, a nie reakcji jego organizmu. Stres działał na niego bardziej pobudzająco niż jakakolwiek używka.
Diana starała się ignorować nerwową atmosferę w pomieszczeniu, skacząc bez celu po kanałach w poszukiwaniu ciekawego programu, który pomógłby jej odciąć się od niepokojących myśli. Oboje byli zestresowani do granic możliwości, a jedynie okazywali to w inny sposób. O dziwo, to dziewczyna podchodziła do sprawy spokojniej, kiedy w tym samym czasie Dante popadał w paranoję, sprawdzając każdy usłyszany szmer. Gdy nastolatka po raz trzeci trafiła w telewizji na film dla dorosłych, nie ukrywając zażenowania wyłączyła telewizor i zawinęła się ciaśniej w koc.
— Dziadków nie będzie całą noc — oznajmił Dante, po czym zrobił krótką pauzę na opróżnienie kubka. — Połóż się u siebie. Nie ma sensu, żebyś też nie spała.
— Nie ma mowy, że będę spała sama w swoim pokoju — odparła, kręcąc przy tym głową. — Kanapa jest w porządku, póki nie oddalisz się za bardzo.
— Nie ruszam się stąd.
Zupełnie jakby to zapewnienie Dianie wystarczyło, zaczęła szykować się do snu. Ułożyła wygodnie poduszkę, podwinęła koc pod stopy, a drugi jego koniec naciągnęła pod samą szyję. Przytuliła się mocno do drugiego jaśka i zamknęła oczy, z całych sił starając się nie myśleć o tym, co wydarzyło się niecałą godzinę wcześniej. Wciąż jednak jej organizm był w stanie gotowości, dzięki czemu nie potrzebowała nadludzkiego słuchu, aby dochodziły do niej dźwięki, które zignorowałaby w normalnych okolicznościach. Gdy poruszana przez wiatr gałąź obiła się kilka razy o szybę w innym pomieszczeniu, Redfieldówna zacisnęła mocniej oczy i zdawała się skurczyć pod okryciem.
— Gałąź — powiedział Dante, walcząc z popadnięciem w jeszcze większą paranoję. Brzmiał trochę, jakby to sobie próbował przemówić do rozsądku, a nie siostrze. Był pewien, co wydawało te dźwięki, a mimo tego musiał się powstrzymywać, aby nie pójść sprawdzić sypialni rodziców.
— Na pewno? — Jej głos tłumił naciągnięty na głowę koc.
— Idź spać.
Podjęła więc drugą próbę, skupiając się na rozluźnieniu mięśni, które wcześniej spięła.
Dante stracił rachubę, ile razy zrobił obchód po całym mieszkaniu, szukając jakiegokolwiek zagrożenia. Sprawdzał każde pomieszczenie, otwierając drzwi i nasłuchując uważnie przez kilkanaście sekund, ani razu nie wykrywając anomalii. Całe jego ciało wciąż było obolałe po bliskim spotkaniu z jedyną działającą na niego trucizną, a wszystkie zdolności dopiero powoli wracały do swojego naturalnego stanu — również słuch. Dlatego też podczas każdej kolejnej rundki po mieszkaniu był coraz skuteczniejszy w odnalezieniu potencjalnego zagrożenia.
Kiedy ponownie zawitał w salonie i sięgnął po trzeci kubek kawy, Diana już spała, na co wskazywał jej równy i spokojny oddech. Odgłosy wciągania i wypuszczania powietrza były jedynymi przerywającymi głuchą ciszę.
Dante nie byłby w stanie zasnąć i nie miało to nic wspólnego z ilością wypitej przez niego kawy. Za bardzo bał się tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie był w stanie podwyższonej gotowości. Nie dopuszczał do siebie myśli, jak irracjonalne ze strony napastnika byłoby wrócenie do domu Redfieldów jeszcze tej samej nocy. Nigdy nie zakładał, że ktokolwiek podejmie się włamania, a jednak znalazł się ochotnik — w dodatku doskonale wiedział, co robi. Miał plan i był przygotowany na konfrontację z którymś z domowników.
Przybył w konkretnym celu, kierując się prosto do piwnicy, gdzie znajdowały się lata badań nad wirusem. Miał ze sobą rycynę, wiedział, że bez niej nie miałby szans w starciu z mutantem, gdyby takiego spotkał na swojej drodze.
Myśli krążyły po głowie Dantego i nie marzył o niczym innym, jak opowiedzieć o wszystkim dziadkowi i tacie, a następnie położyć się spać, gdy już ciężar zagrożenia zostanie równomiernie rozdzielony na pozostałych członków rodziny. Całą noc próbował się dodzwonić do Damiena i Sophie, niestety bezskutecznie. Jego brzuch opanowało nieprzyjemne, świdrujące uczucie — niepokój. Brak kontaktu z rodziną doprowadzał go do szaleństwa.
Pobudzony lękiem przetrwał bez zaśnięcia do samego rana, aż usłyszał obracający się w zamku klucz. Ciężkie powieki nagle stały się lekkie jak piórko, zmęczenie opuściło jego organizm. Serce automatycznie przyspieszyło i zaczęło dudnić w jego klatce piersiowej, w uszach słyszał pulsującą na skroniach krew. Pomimo widocznych oznak zdenerwowania, czuł ulgę, wiedząc, że nie będzie musiał już trzymać wszystkiego w sobie.
Sprawdził telefon. Wskazywał godzinę czwartą nad ranem.
— Nogi mi zaraz do dupy wejdą — powiedział Damien, najwidoczniej odrobinę za głośno, ponieważ Sophie od razu go ucieszyła. Założyła zmierzwione włosy za uszy, żeby jej nie przeszkadzały, gdy próbowała trafić w dziurkę od klucza po wewnętrznej stronie drzwi.
— Ciszej — odparła półgłosem, przedłużając samogłoski bardziej niż było to konieczne. Musiała się oprzeć o ścianę, żeby ustabilizować drżące dłonie. — Zaraz wszystkich pobudzisz, a ledwo wszedłeś do domu.
Dante postanowił zaczekać z ujawnieniem, że wcale nie śpi, aż dziadkowie skierują się do sypialni.
— Chryste — wymamrotał Damien, ignorując słowa swojej żony. Opadł ciężko na znajdujący się w przedpokoju puf służący również za schowek na obuwie, po czym przystąpił do ściągania butów ze zmęczonych stóp. — Może ten rozchodniaczek nie był dobrym pomysłem.
— "Rozchodniaczek"? — Sophie parsknęła, prawie natychmiast zasłaniając usta. — Dwie godziny waliliście rozchodniaczki. "Rozchodniaczkowa zero siódemka" jest lepszym określeniem.
— Czepiasz się szczegółów — wymamrotał. Stęknął, dźwigając się, by wstać z siedziska. — Jest coś do jedzenia?
— Pełna lodówka żarcia. Jezu, pić mi się chce.
— Skończyłaś pić trzy godziny temu, więc to pewnie już kac.
— Jestem już na to zdecydowanie za stara.
Sophie chwiejnym krokiem wyszła z przedpokoju i skierowała swoje kroki do kuchni, gdzie znad kubka kawy blado uśmiechnął się do niej wnuczek. Kobieta ze zdezorientowaniem spojrzała na męża, lecz on był w znacznie bardziej zaawansowanym stanie upojenia, przez co widok Dantego nie zrobił na nim szczególnego wrażenia. Sophie ostrożnie podeszła do wyspy kuchennej i niezbyt dyskretnie zajrzała do kubka blondyna.
— Nie możesz spać, kochanie? — zapytała, sięgając do jednej z wiszących szafek, aby wyciągnąć z niej szklankę. Nalała do niej wodę prosto z lodówki i zwilżyła wyschnięte na wiór gardło.
Dante opierał podbródek na dłoni i zdawało mu się, że bez problemu mógłby zasnąć w tej niezbyt wygodnej pozycji. Zmęczenie spowodowało, że informacja o zadanym mu pytaniu doszła do jego mózgu ze znacznym opóźnieniem. Sophie zaczynała się martwić — przez te kilka sekund patrzył na nią tępo.
— Nie mogłem zasnąć — odparł w końcu, kładąc łokcie na blacie. Przetarł zmęczone powieki, czując, jakby znajdował się pod nimi piasek.
— Coś się stało? — Damien poluzował krawat jeszcze bardziej. Widać było, że już raz został on zdjęty, a następnie niedbale zarzucony z powrotem na szyję. W ferworze zabawy i przy tak dużej ilości wypitego alkoholu, nikt, łącznie z Sophie, nie zwracał uwagi na ubiór.
— W nocy było włamanie — wymamrotał Dante, jakby to była najnormalniejsza rzecz, jaka może przytrafić się parze nastoletniego rodzeństwa podczas wieczoru przed telewizorem.
— Czekaj, co? — Damien zamrugał kilka razy. W ciągu sekundy cały alkohol wyparował z krwioobiegu staruszków. Dante był w stanie usłyszeć serce Sophie, które przyspieszyło swój rytm do niebezpiecznie wysokiego wyniku, przez co nastolatek zaczął się martwić, że jedno z nich rozpocznie dzień zawałem. — Powtórz, a najlepiej opowiedz wszystko od początku.
— Oglądaliśmy z Dianą telewizję, kiedy nagle zgasło światło — opowiadał, pocierając oczy, jakby miało mu to pomóc w pozostaniu przytomnym. Małżeństwo spojrzało po sobie, rozwierając lekko usta w zaskoczeniu. — Poszedłem to sprawdzić, potem usłyszałem, jakby ktoś majstrował śrubokrętem przy zamku. Zaatakował mnie mężczyzna, nie widziałem jego twarzy, miał kominiarkę. Na końcu poczułem rycynę i straciłem świadomość. Diana mnie ocuciła, ale po nim ślad przepadł.
— Dzień dobry. Dlaczego wszyscy tutaj siedzicie? — wymamrotała dziewczyna, przecierając zaspane oczy wierzchem dłoni, próbując odgonić zmęczenie. Zmrużyła powieki, by móc dostrzec wyświetlaną na piekarniku godzinę. — Jest po czwartej.
Sophie przestała gryźć spierzchnięte wargi, aby móc uśmiechnąć się ciepło do wnuczki. Podeszła do niej, okrążyła ją, a następnie położyła dłonie na ramionach dziewczyny.
— Idźcie spać, porozmawiamy później — nakazała z troską w głosie. Ujęła w dłonie splątane włosy Diany, które w trakcie snu uwolniły się z luźnego warkocza, i przeczesała je delikatnie palcami. Szatynka zamknęła oczy, oddając się przyjemności, jaką jej ta czynność sprawiała. — Ty też, Dante.
Blondyn nie miał ani siły, ani ochoty zaprotestować. Kofeina przestawała działać niezwykle szybko — tak jak każda inna używka, lek czy alkohol. Bez oporów ruszył w kierunku swojej sypialni i zakopał się pod zimną kołdrą, oddając się w objęcia niespokojnego snu na marne trzy godziny.
🌹🌹🌹
Pierwszą przyjaciółką Diany w nowej szkole była Zoe Wilson. To właśnie ona po raz pierwszy odezwała się do niej podczas wspólnej matematyki, a ich znajomość rozpoczęła się przez problemy ze zrozumieniem tematu. Wewnętrznie nigdy nie uznawały się za najlepsze przyjaciółki na całe życie i ukrywały przed sobą wiele sekretów. Nie ufały sobie do końca i wiedziały, że ich drogi rozejdą się razem z opuszczeniem murów liceum w Roseville. Redfieldówna wiedziała, że dziewczyna ma długi język i ogromne zamiłowanie do używania go podczas obgadywania każdego, kogo zna, a mimo tego nie potrafiła się tak po prostu od niej odciąć.
Była również Julie White — kompletne przeciwieństwo Zoe. Ona i Diana wiedziały, że są rzeczy, o których mogą ze sobą porozmawiać, ale nigdy nie powinny one dotrzeć do tej trzeciej. Dla bezpieczeństwa ich prywatności, aby o wszystkim nie dowiedziała się cała szkoła. Zoe i Julie znały się od przedszkola, razem dorastały, mieszkały obok siebie i spędzały ze sobą praktycznie każdy dzień. Ciężko było zrezygnować z takiej przyjaźni, nawet jeśli wiedziało się, jaką osobą jest jedna ze stron.
Przez wieloletnią znajomość swoich przyjaciółek, Diana niejednokrotnie czuła się jak piąte koło u wozu. Wyobcowana, upchana na siłę, niepasująca. Sama nie chciała przed sobą przyznać, że była zazdrosna — od zawsze chciała znać się z kimś przez całe życie i aby kontakt nie urywał się po roku czy dwóch.
Albo zaraz po tym, jak okazało się, że Diana nie jest łącznikiem pomiędzy ludźmi i jej bratem.
Podczas pierwszego roku jej nauki w liceum, szatynka miała rzeszę fanów. Początkowo uczniowie nie byli nawet w stanie zapamiętać jej imienia, przyklejając jej zamiast tego łatkę "siostry Dantego". Mimo tego każdy chciał być z nią w dobrych stosunkach, dlatego przez kilka miesięcy dostawała zaproszenie na imprezy, nigdy nie siedziała sama przy stoliku podczas lunchu i bez przerwy miała przy sobie towarzystwo takiej liczby osób, że nie potrafiła zapamiętać wszystkich imion. Nie umiała się skupić na niczym innym, jak panującym wokół hałasie. Nikt jednak nigdy nie pytał bezinteresownie, jak się czuła danego dnia — wszystko sprowadzało się do Dantego. Nawet będąc w centrum uwagi, żyła w jego cieniu, przez co spędzili kilka miesięcy w nie najlepszych stosunkach. Długo miała do niego żal, zanim doszło do niej, że całe to zamieszanie nie było jego winą.
Dziewczyna szanowała prywatność Dantego, dlatego odprawiała z kwitkiem każdego, kto próbował się przebić przez mury za jego plecami. Nie rozdawała jego numeru telefonu jak ulotek na ulicy, nie podawała adresu, pod którym mieszkali, a w szczególności nie umawiała go ze zdesperowanymi czternasto- i piętnastolatkami.
Powoli szum wokół niej ucichł, a ona w końcu mogła odetchnąć. Zrozumiała, kto przez cały ten czas faktycznie był przy niej ze względu na jej osobę, a nie jej nazwisko.
Zoe i Julie. Chociaż ta druga niezmiennie wstrzymywała oddech, gdy będąc w domu Redfieldów mijała Dantego w ciasnym korytarzu, wiedziała jednak, że blondyn nigdy nie zobaczy w niej nikogo więcej niż koleżankę jego siostry.
— Teraz masz socjologię, tak? — zapytała Zoe. Diana musiała spojrzeć w górę, by złapać jej wzrok, ponieważ przyjaciółka znacznie nad nią górowała.
— Tak — przytaknęła, wyciągając telefon, żeby sprawdzić na zdjęciu, w której sali odbywają się jej zajęcia. Wolała się upewnić, gdyż pomimo kilku dni codziennego uczęszczania na lekcje, zdarzało jej się zapomnieć połączenia dwóch cyferek.
Dziewczyna była bardzo gadatliwa. Kolejne słowa wypowiadała szybko, niekiedy nie dając sobie przerwać. Chciała przekazać jak najwięcej informacji w ciągu krótkiej, pięciominutowej przerwy, a już na następnej znajdowała kolejne tematy do monologu. Redfieldówna nigdy jej nie przerywała, zamiast tego słuchała — niekiedy bardziej, a innym razem mniej uważnie.
Serce Diany zabiło szybciej, gdy zauważyła siedzącego na parapecie Conrada Fortesa. Akurat gdy zwróciła na niego uwagę, brunet zaśmiał się perliście, pokazując rzędy równych zębów. W jego policzku pojawiło się atrakcyjne wgłębienie, na widok którego motyle w brzuchu Diany poderwały się do lotu. Gdzieś z tyłu jej głowy widniał obraz wściekłego Dantego o krwistoczerwonych oczach, na granicy utraty kontroli nad sobą, ale w tamtym momencie nieszczególnie się nim przejmowała.
"Masz się do niego nie zbliżać". Odsunęła od siebie tę myśl, jak chwytliwy refren denerwującej ją piosenki.
Powtórzył to w ciągu jej życia zdecydowanie zbyt wiele razy, żeby te słowa wciąż budziły w niej niepokój i respekt. Straciły jakąkolwiek moc i sens. Nie oznaczało to oczywiście, że nie bała się jego reakcji, gdyby dowiedział się, co ich łączyło.
Gdy Diana przechodziła obok, Conrad posłał jej lekki uśmiech nieśmiało błąkający się gdzieś na jego twarzy. Szybko jednak pobladł, kiedy chłopak usłyszał pogwizdywanie i rozmowę swoich kolegów na temat odsłoniętych przez krótką spódniczkę nóg szatynki. Chciała zobaczyć, w jaki sposób Fortes zareaguje, jednak Zoe wyskoczyła przed jej twarz, całkowicie zasłaniając jej widok.
— Nie przejmuj się nimi — poleciła, zakładając za ucho kręcone, rude kosmyki. — Dawno żadna im nie dała.
— Nie przejmuję. — Zaśmiała się. — Przywykłam.
Dziewczyny pożegnały się i rozdzieliły, zmierzając w dwóch różnych kierunkach. Redfieldówna przyspieszyła, przez co już po chwili znalazła się pod otwartymi na oścież drzwiami klasy. Chciała przez nie przejść, kiedy zatrzymało ją pociągnięcie za łokieć. Nie była na ten ruch przygotowana i poczuła lekki ból, gdy jej stawy strzeliły.
— Czekaj — nakazał męski głos, który, jak się okazało, należał do Conrada. Pierwszym, na co spojrzała Diana, gdy zwróciła się w jego stronę, był duży zegar analogowy na ścianie. Miała minutę na rozmowę, zanim zabrzmi dzwonek na lekcję. Nie mogła znowu się spóźnić.
— Czego chcesz? — zapytała dość nieprzyjemnie, przez co oczy bruneta rozwarły się w zaskoczeniu. — W sensie, no, wiesz... Nie powinniśmy ze sobą gadać w szkole...
— Chciałem przeprosić za moich kumpli — odparł szybko, na jednym wydechu. — Są głusi, gdy ktoś każe im się zamknąć.
— W porządku, to przecież nie twoja wina. I tak nie miałam zamiaru długo tego pamiętać. — Diana rozglądała się nerwowo na boki w obawie, że Dante mógłby ich zauważyć i miałaby nieprzyjemności z tego tytułu. Nie była najlepsza w kłamaniu, dlatego wolała uniknąć konfrontacji z dociekliwym bratem, który z pewnością wyciągnąłby z niej nawet najlepiej ukrytą prawdę. Musiała się zachowywać nieco oschle, co kompletnie nie pasowało do jej natury.
— Męczy mnie już to udawanie, że się nie znamy.
Diana przygryzła wargę, przez chwilę zastanawiając się, co powinna odpowiedzieć. Czuła to samo, ale miała jednocześnie świadomość, że nie może sobie w tamtym momencie pozwolić na ujawnienie ich znajomości.
Za bardzo bała się reakcji Dantego. Myśl, że mógłby się dowiedzieć o spotkaniach z jego największym wrogiem, paraliżowała ją.
— Mnie też — odparła w końcu. — Wiesz, jaki jest Dante.
— Porywczy? — Prychnął.
— Opiekuńczy.
— Nad.
Diana zacisnęła usta.
— Lepiej, żeby nas nie zobaczył razem.
— Musisz z nim w końcu porozmawiać. — Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę i wsunął dłoń do kieszeni. — Lubię cię, Diana, naprawdę. Ale mam dość tego, że widzę cię na korytarzu i chcę ci coś powiedzieć, ale nie mogę. Muszę ci to napisać albo czekać, aż będziemy sami...
— Słuchaj, zaraz zaczynam lekcję i...
— Jasne. Nie zabieram ci czasu — powiedział w końcu, przerywając jej. — Na razie.
— Pa.
Gdy odchodził, gestem jedynie udającym przypadek, musnął jej dłoń swoją, co poderwało do góry spokojne już motyle. Po tym Diana po raz kolejny spędziła całą godzinę, zastanawiając się jakim cudem Conrad, którego znała, tak bardzo odbiegał od opisów Dantego.
🌹🌹🌹
Rodzeństwo Redfieldów rzadko widywało się na korytarzu w trakcie krótkich przerw. Spotykali się na lunchu, o ile żadne z nich nie wyszło do okolicznej knajpy po coś do zjedzenia. Często jednak po prostu mijali się i szli do swoich znajomych, z którymi nie sposób było spędzić wystarczająco czasu na kilkuminutowych biegach z sali do sali.
Dante podczas przerwy lubił przesiadywać z Nathanem w ogrodzie szkoły przy przeznaczonych do tego celu ławkach. Tę formę spędzania czasu wybierało tyle uczniów, ile mieściło się przy stolikach, a opcja największą popularność zdobywała w pogodne i niezbyt upalne dni. Poza okresem letnim, zdarzały się one dość często w Kalifornii.
Szkoła miała na swoim terenie duży ogród, który swoją zielenią i świeżością zachwycał przez większość roku. Ścieżki wyłożone były kostką w piaskowym kolorze, a po obu jej stronach rozciągały się pokryte różnokolorowymi kwiatami krzewy. W słoneczny dzień uczniowie znajdowali schronienie pod wysokimi i rozgałęzionymi drzewami, często ucząc się, rozmawiając lub słuchając muzyki w samotności. Całość wyglądała bajecznie i w większości została zaaranżowana przez uczniów interesujących się ogrodnictwem.
— Cześć, chłopaki! — zaszczebiotała Charlotte, dosiadając się do Dantego i Nathana, którzy zajmowali miejsce pod jednym z drzew. Tego dnia wpadli na genialny pomysł, aby zamówić sobie pizzę do szkoły i zjeść ją razem na świeżym powietrzu.
— Hej — przywitał się blondyn, odkładając niedokończony brzeg, którego nie miał ochoty jeść.
— Cześć — powiedział Nathan, uśmiechając się lekko. — Chcesz pizzy? Ja już nie dam rady, a został tylko jeden kawałek.
— Dante, nie chcesz? — zapytała, na co on pokręcił przecząco głową, po czym położył się na trawie i westchnął. — Jadłam już, ale jeśli nie chcecie, to przygarnę. Żeby się nie zmarnowało, oczywiście, nie żebym była jakimś żarłokiem.
— Oczywiście. — Czarnowłosy się zaśmiał.
Dziewczyna usiadła blisko Nathana, a Dante poczuł lekkie ukłucie zazdrości. Odkąd pamiętał, czyli od samego początku ich przygody w liceum, Charlotte Roberts była obiektem westchnień ich obojga. Jako czternastoletnie dzieciaki rywalizowali między sobą i dopiero z biegiem czasu im przeszło. W tym czasie Nathan wyrobił sobie własne zdanie na temat związków i w żaden się nie pakował, Dante z kolei zaczął dziewczynę traktować tylko jako dobrą koleżankę. Kilka tygodni wcześniej kuzyn zapewniał go, że tym razem skończyli tę dziwną relację, która łączyła go z Roberts, ale najwidoczniej nie potrafili jeszcze tego zrobić.
Mimo że Dante odpuścił, wciąż uważał, że Charlotte za niesamowicie piękną. Nic dziwnego więc, że czasem czuł się zazdrosny o jej bliższą relację z Nathanem.
— Czemu nie mówiliście, że zamawiacie pizzę?! — oburzyła się Diana, która akurat przechodziła.
— To była szybka akcja, sorry — mruknął Dante i nie podnosząc się, rzucił siostrze swoją zwiniętą bluzę, aby nie musiała siedzieć na zimnej glebie. Zasłonił oczy zaciśniętymi pięściami, uniemożliwiając dopływ promieni słońca.
— O, dzięki — powiedziała. Rozłożyła ubranie płasko na trawie i na nim usiadła w taki sposób, żeby przypadkiem nikt z obecnych i mijających ich osób nie widział jej bielizny. Wyciągnęła z torebki zapakowaną w woreczek strunowy kanapkę i zaczęła ją jeść.
— Jak chcesz, to mogę ci oddać mój kawałek — zaproponowała Charlotte, podsuwając w stronę dziewczyny pudełko. — Ja już jadłam.
— Jesteś pewna?
— Bierz.
Przytaknęła, po czym poczęstowała się ostatnim kawałkiem, a Nathan wstał do pobliskiego kosza, żeby od razu wyrzucić puste opakowanie. Gdy wrócił, Diana obserwowała przez chwilę jego i Charlotte. Siedzieli bardzo blisko siebie i pokazywali sobie coś na telefonach, co chwilę wybuchając przy tym gromkim śmiechem. Dziewczyna posłała bratu pytające spojrzenie, ale ten go nie zauważył, ponieważ cały czas leżał z zasłoniętymi oczami. Charlotte uniosła wzrok znad telefonu i spojrzała na Dantego z troską w oczach. Podczas gdy Redfield często zachowywał się jak ojciec ich paczki, dziewczyna była jak matka.
— Źle się czujesz? — zapytała, na co Redfield wzruszył ramionami.
— Źle spałem — odparł — i chyba zaczyna mnie głowa boleć.
Odkąd wybudził się ze snu, przez jego głowę bez przerwy przelatywało tysiące myśli na temat włamania. Świadomość, że nie wie, kim był tajemniczy mężczyzna, doprowadzała go do szaleństwa. Nie zostawił żadnych śladów, a przynajmniej tak mu się wydawało. Mógł coś przegapić. Dodatkowo przed zaśnięciem słyszał, jak Damien dzwoni do jego taty. Sytuacja była naprawdę poważna.
— To w ogóle możliwe? — palnęła Diana, zanim zdążyła się ugryźć w język. Zdezorientowana Charlotte spojrzała na nią pytająco, Nathan z kolei wyglądał na przerażonego, dlatego Redfieldówna szybko naprostowała: — Jego rzadko cokolwiek boli. To ja zawsze na coś narzekam, na przykład, dzisiaj mnie kark boli. Zasnęłam na kanapie i chyba krzywo spałam.
Dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem, w ogóle nie podejrzewając, że jej słowotok wywołany był próbą odwrócenia uwagi od oryginalnego tematu.
— Akurat głowa boli mnie dość często — sprecyzował chłopak, odsłaniając oczy, aby spojrzeć na siostrę. — Zwłaszcza, jak tyle gadasz.
Charlotte i Nathan parsknęli śmiechem, a Redfieldówna nachyliła się, aby uderzyć brata z całej siły w udo. Zostawiła przy tym białe ślady z mąki na jego spodniach, które natychmiast strzepała. Gdy uniosła wzrok, przy jednym ze stolików zauważyła patrzącego się w jej stronę Conrada z papierosem w ustach i zapalniczką w dłoni.
Jego wzrok był tak przeszywający, że cieszyła się, iż Dante nie wyczuł go na sobie.
____________________________
Hej! Jak Wam minęło pół tygodnia? 🫶
Raz w miesiącu, może częściej, będę wybierać dzień, w którym spontanicznie dodam rozdział. Jeśli obserwujecie mnie na Twitterze (autorkawerka), dowiecie się o tym, kiedy myśl zrodzi się w mojej głowie.
Ten rozdział nie jest szczególnie ekscytujący, ale jest w nim zawarta jedna duża zmiana w stosunku do poprzedniej części — Conrad i Diana zaczęli ze sobą rozmawiać na jakieś 6 miesięcy przed rozpoczęciem się akcji w książce.
Druga zmiana to to, że Charlotte jest teraz pełnoprawną postacią, a nie tylko laską, do której Nathan i Dante wzdychają na początku, a potem już nigdy więcej się nie pojawia. Uważam tę zmianę za ogromny plus!
Zachęcam do zaobserwowania mojego profilu, żeby być na bieżąco, a także do zostawienia po sobie komentarza. ❤️
(ofc rozdział w niedzielę bez zmian)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top