11

Patrzył się na zamordowaną Sylwię. Po chwili spojrzał na mnie.

- B-Ben co ty t-tu robisz?- zapytał drżącym głosem. Trochę wyjrzał za moje ramie. Momentalnie jego twarz przybrała wyraz złości. Spojrzał za siebie i wtedy zrozumiałem. Za mną był komputer z wyświetlonymi tymi słowami.

- T-Ty ją z-zabiłeś! Jak mogłeś! Ty morderco!- rzucił się na mnie lecz ja go ominąłem.

- Daniel nie wiedziałem, że to ona.- tłumaczyłem się.

-Zamilcz! Odwal się odemnie i nie wracaj!- rzucił we mnie książką jakąś.

- Daniel nie przesadzaj.

- Nie! Znikaj stąd i nie wracaj! Nie chce cię widzieć!- on się nie uspokoi. Co ja teraz mam zrobić?- Odejdź stąd!- rzucił we mnie cyrklem.

- Auł.- syknąłem po czym wyciągnąłem z nogi cyrkiel i rzuciłem go na podłogę. Jedyne co mogłem zrobić to zniknąć. Podszedłem do komputera i po prostu do niego wszedłem. Jeszcze przez chwilę patrzałem na niego z komputera. Kucnął przed nią i płakał. Po chwili usłyszałem krzyk policjanta który prawdopodobnie zorientował się o zabiciu jego partnera. Nic mi nie pozostało tylko opuścić to miejsce. Gdzie ja się teraz podzieje? Najgorsze jest to, że nie jest mi źle z tym, że ją zabiłem i straciłem przyjaciela. Może po prostu będę spowrotem nękał ludzi? Życie jest bez sensu. Co ja w ogóle teraz robię? Przechodzę przez internet i sobie myślę. Muszę coś zrobić. Wiem. Londyn. On musi tam być. Dotarłem jak najbliżej prawdopodobnego miejsca pobytu Jeffa. Jakaś kafejka internetowa. Opuściłem ją udając się do tej niby opuszczonej restauracji. Jak można zamieszkać w restauracji? Co kluski będzie gotował? Już to widzę. To chyba tu. Ceglany budynek z drewnianymi drzwiami obite deskami. Ciekawe jak się tu dostał. Gdzieś tutaj musi być jakieś wejście. Okrążyłem budynek i znalazłem drzwiczki prawdopodobnie dla dostawy. Na szczęście nie zabarykadowali ich. Otworzyłem drzwi i ujrzałem ciemność. No oczywiście żadnych okien niema. Ale gdzieś tutaj na pewno jest jakieś źródło światła. Macałem ściany poszukując włącznika. Niema przecież powinno być. Szukałem dalej lecz nagle zapaliło się jedno światło a pod nim siedział związany Jeff.

- Jeff!-Podbiegłem do niego. Był cały posiniaczony i gdzie nie gdzie widać było krew. Usta miał zawiązane chustą. Bez wahania ściągnąłem ją.

- T-To pułapka.- Z za krzeseł i stołów wyskoczyło kilkanaście ludzi K.A.C. Otoczyli mnie i Jeffa nie dając mi drogi ucieczki. Jeden z nich podszedł bliżej to był ten którego widzieliśmy wtedy podczas tego ataku na willę. Miał zabandażowaną część brzucha.

- Mam cię. Mery z tobą niema? Jaka szkoda- uśmiechnął się.- Wiedzieliśmy, że prędzej czy później się tu udasz więc zastawiliśmy na ciebie pułapkę.

- Ale wiesz, że mogłem tu przyjść za pięć albo 10 dni albo nawet za miesiąc? Byś namnie czekał?- Chyba się trochę zdenerwował.

- Em... Zamknij się! Nareszcie mamy dwie creepypasty złapane. Przygotować broń! Wyśle tylko wiadomość.- Na jego znak wszyscy przygotowali broń a on wyciągnął telefon. On mnie niezna czy co?

-B-ben uciekaj. Z-zawiadom r-resztę- szepnął Jeff. Nie mogę go przecież zostawić.- Uciekaj.

Skoro tak uważa. Wybiegłem na Miguela by wskoczyć do telefonu. Udało się. Spojrzałem przez kamerkę i zobaczyłem Jeffa w którego wystrzeliwują serie nabojów. Nie to nie może być prawda.

-Szefie niech pan wyłączy telefon. Jeśli nadal tam jest to utknie w nim.- Co? Szybko udałem się w stronę domu kogoś innego. Brazylia idę do ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top