Rozdział 24
A gdyby tak zniknąć, wręcz rozpłynąć się jak mgła?
Myślałam o tym wiele razy. Ale nie jestem już dłużej tchórzem. Muszę skończyć z przeszłością, choć powoli zaczyna mnie łapać w swoje sidła. Dosłownie. Obito upomniał się o "swoją rzecz". Nie wiem dlaczego tyle czasu mu to zajęło. Dla mnie lepiej, wiadomo... Czy Mito-sama ma na niego jakieś haki?
Delikatnie przewróciłam się na drugi bok, wdychając zapach bluzy. Te same perfumy, które działają na mnie jak afrodyzjak. A to wszystko przez tego głupiego delikwenta!
— Głupi, głupi, głupi! — krzyknęłam niespodziewanie. Wtuliłam się w materiał, który dawał miłe ciepło. Od wczoraj czuję się jak bomba, która za sekundę wybuchnie!
~dzień wcześniej~
Choć na sekundę odwzajemniłam uścisk. Jego serce waliło jak opętane. Nigdy nie zachowywał się tak wcześniej!
— Myślałem, że masz ten głupi kurs. Że żyjesz jakoś, radzisz sobie. Twój stan mówi sam za siebie, a psycholog to potwierdza. Pogadamy później. — wymruczał tym swoim basem do mojego ucha. Ciarki momentalnie przeszły przez moje całe ciało, a oczy delikatnie rozszerzyły się w zaskoczeniu. Zdjął swoją bluzę i ułożył ją na moich ramionach. Po czym odwrócił się i pobiegł z powrotem do kliniki.
~teraźniejszość~
Od tamtej pory nie odezwał się. Nie widziałam go też w domu, nie wrócił na noc. Martwiłam się jak cholera, ale nie byłam w stanie napisać głupiego smsa. Dlaczego wszystko stało się takie trudne po głupim przytuleniu!? Odchodzę od zmysłów i nic!
Wstałam do pionu i rozejrzałam się po pokoju. Wzięłam kartkę, na której napisałam wyraźnie notkę. "Godzina 20, Park Yamaogori. Będę czekać.Teraz albo nigdy" Wyszłam z pokoju. Podjęłam decyzję. Ma wrócić o godzinie piętnastej, z tego co mówił Naruto. Podsunęłam głupi tekst pod jego drzwi. Przyjdzie-zapomnę o przeszłości. Jeśli nie, zatracę się w niej po poznaniu prawdy o Itachim. Nie wierzę w to, że umarł naturalnie. Poznam każdy, cholera, każdy skrawek jego życia! Shaanaro! Zabrałam z wieszaka w przedpokoju puchową kurtkę i szalik. Z salonu wyjrzał Sai, jak zawsze bez wyrazu twarzy.
— Wybierasz się gdzieś? — spytał odruchowo.
— Ze znajomymi, chcieli omówić jakiś projekt. — skłamałam. Te kilka fałszywych słów dało mu ogromną radość, choć próbował ukryć to. No tak, wyszłam na świat. Każdy brat cieszy się, gdy jego siostra wraca do żywych. Szkoda, że prawda była zgoła odmienna. — Papa.
— Pa.
~~
Po długim i męczącym marszu dotarłam na miejsce. Odwiedzenie kilku miejsc po drodze, plus dojazd zajęły mi dużo więcej czasu niż myślałam. Klub, który już kiedyś odwiedziłam, ostatni na dziś cel. Miejsce, z którego niedawno zwolnił się Sai, aby nie utrzymywać kontaktu z pewnym rekinem. Ale ja tak łatwo mu nie przepuszczę. Szkoda tylko, że zapomniałam zapisać jego adres po nocce. Roztropność, cała Haruno!
Weszłam do baru, w którym panował niemały harmider. Większość osób była pijana i szaleńczo starała się tańczyć. Był środek dnia, o co chodzi?
Próbując zupełnie ich zlać i ignorować, podeszłam do "dawnego kolegi". Usiadłam na stołku i krzyknęłam; - Jednego poproszę!
Od razu zwrócił głowę w moim kierunku. Coś powiedział facetowi z którym gadał. Sekundę po tym zjawił się przede mną, czyszcząc szklankę.
— Nie jesteś za młoda?
— A kogo to obchodzi? Nie mów mi, że ciebie! Wiesz o tym, że Itachi nie żyje!? To przez ciebie i zasrane Akatsuki. — szybko wyperswadowałam mu co miałam na myśli. Jego ekspresja twarzy diametralnie zmieniła się. — Nie wiedziałeś?
— Myślałem, że to kłamstwo, tym bardziej... Eh, nie ważne. Leć do domu, lepiej jak najszybciej. — nerwowo otarł mocniej szkło, a te lekko pękło. — Sakura to nie czas na kłótnie. Uciekaj czym prędzej.
— Nie zrobię tego, dopóki nie powiesz mi co Itachi robił w waszej organizacji. — muzyka została delikatnie nagłośniona, zauważyłam to tylko przez wyczulony słuch. Zostałam od razu pociągnięta w górę. Znalazłam się za ladą.
— Nie ruszaj się, a broń buddo, nie mów. — gwałtownie otworzono drzwi , które chyba wypadły z zawiasów. Mogłam to stwierdzić jedynie po pogłosie. Czas jakby zwolnił. Mała szczelina pomiędzy drewnem okazuje się idealna do obserwacji. Banda uzbrojonych osób wchodzi do środka i morduje gości. Dlaczego? Ostatnio zbyt wiele razy zadaje te pytanie. Wśród nich powiewają czarne płaszcze w czerwone chmury. Jestem w dupie. Totalnej dupie. Krzyki maleją, aż momentalnie ucichły zupełnie.
— To wszyscy, którzy byli tamtego dnia?— mocny głos przedziera się w tłumie. Pain wstaje od jakiegoś ciała i hardo patrzy na Konan. Nadal zastanawiam się, skąd taka spokojna kobieta, znalazła się w najgorszej organizacji na świecie? Kisame puka mnie palcem w policzek, abym przeczołgała się w dziurę za szafką pełną zastawy. Robię to najciszej jak mogę, w asyście łomoczącego serca.
— Z listy gości wynika, że tak. Kto to sprzątnie?— wychodzi zza lady i podaje papierek przywódcy. Ten patrzy na niego dziwnym wzrokiem, ale nie odrzeka ani słowa. Po prostu opuszcza lokal, a za nim reszta.
— Deidara za karę. Ostatnio zbyt wybuchowo potraktował misję.— Facet o wytatuowanych oczach mruczy pod nosem wiązankę przekleństw... Wszystko trwa może nie więcej jak dziesięć minut, ale przez ten czas czuje się bliska śmierci jak nigdy. Nie ma już nikogo poza wspomnianą osobą, która jakoś nie zbiera się do wykonania roboty. Zostaje sama z nim. Na blacie leży kilka szklanek z alkoholem, biorę jedną i upija trochę. Wykorzystuje sytuację i wyskakuje z mojej kryjówki. Obraca się gwałtownie, uderza mnie z impetem, ale blokuje cios. Zanim zdąży krzyknąć czy obronić się, uderzam jego głowę kieliszkiem i przybijam do ziemi. Traci przytomność, oby to utrzymało się jeszcze długo. Pełna adrenaliny skacze do drzwi od magazynu. Nie chcą się otworzyć, wiele razy kopię je, ale nic. Donośne hałasy z dworu. Łzy zbierają się z moich oczach, ale zaraz je odganiam. To nie czas na to! Kopię ostatni raz i... nic. Biegiem ruszam do łazienek. Wchodzę do damskiej i wybieram pierwsze-lepsze okno. Wybijam je łokciem, mocno go raniąc, ale to było niczym w porównaniu co mnie czeka. Strzał. Potem kilka. Jeden trafia mnie w którąś z kończyn, ale wszystko zbyt mocno buzuje w mojej głowie. Nie czuję tego, ale wiem jakie będą późniejsze skutki. Przeciskam się przez szczelinę, raniąc bardziej o pozostałe szkło. Kuśtykając staram się poruszać jak najdalej się da. Jestem na drugim końcu miasta, bez pomocy, ścigana przez mafie. Przygoda życia, jeeej... Wybija dodatkowo godzina siedemnasta. Najbliżej mam do parku, dalej nie dojdę. Rana na udzie mocno otwiera się, nie mogę forsować jej bardziej, inaczej się wykrwawię. Sasuke, obyś tam był...
~~
Wpadłem do domu lekko zdyszany. Nie sądziłem, że Kakashi wyśle mnie na badania oczu z dwudniowym programem. Spojrzałem na zegarek, za chwilę dwudziesta. Zawiesiłem kurtkę na wieszaku, ruszyłem prosto do pokoju. Marzyłem tylko o śnie. Otworzyłem drzwi do pokoju, te same, jednocześnie nudne, granatowe ściany. Wszędzie plakaty zespołów metalowych, dwa kwiaty na siłę wepchnięte przez rodziców. Zupełnie rozkojarzony poślizgnąłem się i upadłem na ziemie. Cholerny świstek papieru. Pewno spadł z komody. Zgniotłem go i z impetem wrzuciłem do kosza. Pomasowałem kark i wstałem, ściągając koszulkę. Zmierzwiłem włosy palcami, ziewnąłem przeciągle. Rzuciłem się na łóżko, zaraz przyciągając do siebie poduszkę i kołdrę. Jutro do tej głupiej budy.
Muszę pogadać z Sakurą. Chciałem zrobić to wcześniej, ale głupi okulista... Po śmierci Itachi'ego zamknęła się w sobie. Potem wyjechała na program... a raczej żyła w odosobnieniu z psychologiem pod ręką. Gdybym poznał prawdę wcześniej, nie byłbym zły na nią. Brat kochał ją z całego serca, a ona nie opłakuje go. Taki obraz wyobraziłem sobie w głowie. Nienawiść do niej nie potrafiła utrzymać się długo, tym bardziej, że gdzieś cząstka mnie rwie się do bliskości Haruno. Czy to uczucie czysto fizyczne? Mam nadzieję, bo miłość nie jest dla mnie... Zmrużyłem oczy i prawie od razu zasnąłem. Przed tym w mojej głowie zamigotało słowo Sakura. Tylko gdzie było zapisane?
Trzask. Głośny huk i krzyki.
Otworzyłem szeroko oczy. Moja drzemka trwała z godzinę, ale wstałem jeszcze bardziej zaspany. Przeprowadzili atak, czy co? Dźwignąłem się do siadu, a wtedy mój wzrok znów zszedł na śmietnik. Kartka. Napis. Sakura. Kurwa. Wyjąłem świstek i przeczytałem go. Jakim ja jestem debilem! Zbiegłem na dół, mało co nie spadając ze schodów. Naruto wraz z Sai'em ciągnęli różowowłosą. Cała była w siniakach i licznych ranach. Była nieprzytomna, jej ubrania mocno poszarpane. Kostki przybrały ciemnofioletowy kolor od mrozu. Złapałem ją na ręce, mając w nosie kawałki szkła wystające gdzieniegdzie. Ułożyłem ją na stole, wcześniej zrzucając wszelkie dzbany, talerze, kubki i inne rzeczy.
— Dzwońcie po Tsunade! — warknąłem w ich kierunku, biegnąc po apteczkę. — Sai, zdejmij jej wierzchne ubranie! — każdy robił co swoje, jej stan pogarszał się. I ty nie zostawiaj mnie! Odkaziłem większe rany, a jak na członka ANBU przystało, zrobił to samo z małymi zadrapaniami. Podniosłem ją do siadu, gdzie spostrzegłem coś gorszego. Dużymi kroplami sączyła się krew z dziury po postrzale. Gdzie ona do cholery była. Taka broń jest nielegalna nawet dla osób mojej rangi. Do środka wparowała Hokage, rzucając się do pomocy. Miała przy sobie Shizune i kogoś jeszcze, odepchnęli nas na bok. Kazali wrócić do siebie. Z nerwów kopnąłem donice, która rozleciała się na małe szczątki. Oby tylko przeżyła...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top