♦XXXIX♦
Maraton (2) #3
P.ov Zac
— Spóźnia się... — wyszeptałem sam do siebie z niepokojem.
Zegar na pobliskiej wieży kościelnej wskazywał już pięć po osiemnastej, a Soreia nadal nie było widać. W końcu nie wytrzymałem i zacząłem krążyć po parku, w pobliżu fontanny, by móc go zauważyć, gdyby przyszedł, lecz nic takiego się nie wydarzyło.
Ogromnie się zmartwiłem. Co mu się mogło przytrafić? Miał tylko wyjść z teatru i iść prosto do fontanny... Trasa nie była długa... Gdyby szedł spokojnym krokiem, dotarłby tutaj w piętnaście minut.
Stałem tam jeszcze parę godzin. Dochodziła dwudziesta pierwsza, a mnie już roznosiło. Biegiem opuściłem miejsce naszego spotkania, po czym wbiegłem na miasto. Zwolniłem i nerwowo rozglądając się na boki, przeczesywałem ulicę miasta.
Jednak nigdzie nie mogłem go znaleźć...
— Gdzie jesteś... Sorei... — szeptałem do siebie w desperacji, ze łzami w oczach.
Widok drogi powoli mi się rozmazywał, lecz wiedziałem, że nie mogę się poddać. Pospiesznie otarłem twarz rękawem i wróciłem do rozglądania się. Nagle zadzwonił telefon. Szybko wyjąłem go z kurtki i spojrzałem na wyświetlacz.
— Tak, dyrektorze? — powiedziałem drżącym głosem.
— Dobry wieczór, Zac — mówił poważnym tonem. Przeczuwałem, o co może mu chodzić... — gdzie jest Sorei?
Jak zawsze, przeczucie się sprawdziło. Bingo...
— N... nie wiem... — przez gule w gardle, ciężko było mi wydobyć z siebie choćby jedno słowo. Chwyciłem drugą dłonią telefon, by ten nie wypadł mi z trzęsących się dłoni.
— Jak to nie wiesz? Nie mieliście się spotkać?
— S... skąd pan o tym wie?
— O moich pracownikach wiem wszystko. A teraz wyjaśnij mi, co się dzieje?
— Nie wiem! — osiągnąłem swój limit — nie wiem... — powtórzyłem, już nie powstrzymując łez.
— Gdzie teraz jesteś?
— Przed familijną „Pod listkiem"...
— Zaraz tam będę. Wejdź do środka i poczekaj na mnie — nie zdążyłem nic dodać, ponieważ się rozłączył.
To nie był czas, na rozmowę! Musiałem go szukać, muszę go znaleźć... Bez niego moje życie nie ma sensu... Myślałem, że chwile, gdy był na mnie zły, są najgorszymi w moim życiu, jednak teraz zmieniam to zdanie. Najgorsza chwila w moim życiu jest właśnie teraz.
Zmusiłem się do wejścia, do budynku. Byłem przemarznięty, więc zamówiłem kawę, by się ogrzać i pobudzić. Nie musiałem długo czekać, aż drzwi ponownie otworzyły się, a w nich ujrzałem dyrektora.
— Co się dzieje, Zac? — zapytał, wyraźnie zaniepokojony.
— N... nie mam pojęcia... Mieliśmy się spotkać w parku, jednak on nie przyszedł... — noga chodziła mi pod stołem w nerwowym geście, a dłonie coraz mocniej zaciskały się na kubku.
— Rozumiem... Pytałeś ludzi, czy go nie widzieli?
— Nie...
— Czyli biegałeś bezmyślnie po ulicach, dobrze...
— Zamknij się! — wstałem, gwałtownie i mocno uderzając dłońmi o blat. Nieliczni goście spojrzeli na mnie przerażeni. Zakłopotany wróciłem na miejsce.
— Nie masz co się denerwować. Jutro z rana zadzwonimy na policję. Może wróci do teatru lub pójdzie pod tą fontannę. Jeśli jednak się nie pokaże, wiedz i przyjmij do wiadomości, że mogło coś się wydarzyć...
— Wydarzyć...? — zacząłem myśleć o najgorszym.
— Akurat w takim momencie... Prasa znowu będzie huczeć...
— Proszę? — zdezorientował mnie.
— Nie widziałeś ostatniego numery gazety? Ponadto cały internet jest wypełniony plotkami i teoriami...
— Co?! — pospiesznie wyjąłem telefon i wszedłem na pierwszy lepszy, dostępny czat.
Dyrektor miał racje. Jak najszybciej przeczytałem artykuł, o mnie i o Soreiu, ponadto wszędzie były zamieszczone nasze zdjęcia...
— O co tutaj chodzi? — zacisnąłem dłoń w pięść.
— Przykro mi... Najwyraźniej w teatrze mieliśmy kreta... Media musiały przekupić któregoś z pracowników... Ale teraz to najmniejszy problem...
— Proszę? — trząsłem się ze zdenerwowania.
— To tylko jedna z moich teorii, ale twoi fani chcą najprawdopodobniej pozbyć się twojej przeznaczonej omegi... Ta wieść naprawdę nie przyjęła się dobrze... — mówił z pochyloną głową, a ja czułem, jak szlak mnie zalewa...
Ten, kto to zrobił, zapłaci mi za wszystko...
♦♦♦
Eh... Dajcie mi dychnąć!
Walcie się XD
Następny rozdział, dopiero, gdy wrócę i wymyślę dla was zagadkę~!
Tak więc do później.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top