EPILOG 1/2

- Ellen, do kurwy nędzy!

Ellen otworzyła jedno oko, ale natychmiast je zamknęła. Jasne światło ją oślepiło. Amy siedziała bardzo blisko niej. Za blisko. Sznur, który oplatał je obie w pasie, był tak ciasny, że Amy głośno dyszała.

- Co jest? - Ellen w panice próbowała się zerwać, ale, jako że była skrępowana, nie potrafiła nawet stanąć na nogi. - Kur...

- Jesteś idiotką, wiesz? Głupią nieudolną blond suką! - Amy była wściekła. - Że to ja jestem mordercą? Jak ty w ogóle na to wpadłaś?

Ellen pokręciła głową. Próbowała sobie przypomnieć, co wydarzyło się te kilka godzin temu. Dostała wiadomość od Scotta, w której napisał jej, że musiał upozorować swoją śmierć, bo Amy chciała go dopaść. Potem dał jej jakieś namiary. Ellen pojechała tam i wstawiła się punktualnie. Natrafiła na kłótnię Amy ze Scottem. Amy miała pistolet. Głupia, uwierzyła słowom Scotta. Kutas ją oszukał.

- Kurwa, odpowiedz! - Amy wydarła się na całe pomieszczenie. Lina ją uwierała, a nie mogła jej nawet poluzować. Rozejrzała się po pokoju. Był stary; chyba znajdowały się w jakimś opuszczonym budynku. Ciekawe jaki plan miał morderca? Zamierzał je tutaj zostawić i zagłodzić na śmierć? Nie... To nie byłoby ani w stylu Scotta, ani Hannah. Na pewno mieli inny plan. Gorszy... Brutalniejszy...

---

Carter zerwała się z zimnej podłogi i wydała z siebie głośny krzyk. Czuła, jak skronie jej pulsowały, a głowa niemalże pękała z bólu. Dotknęła się za potylicę i zauważyła plamę krwi na dłoni. Momentalnie jej wspomnienia z imprezy wróciły; plan Nicka, jego brutalna śmierć i ogłuszenie kijem baseballowym. Dziewczyna próbowała wstać, jednak było to dla niej zbyt ciężkie. W ogóle nie miała siły. Czuła się wyczerpana. Do tego to cholerne światło znajdujące się tuż nad jej głową, które ją oślepiało. Kto w ogóle ją uprowadził? I jakim cudem nikt tego nie zauważył? Przecież u Ethana było tyle osób. Carter doczołgała się do ściany i podpierając się jej, usiłowała się podnieść. Zwymiotowała niemalże natychmiast. Może doznała wstrząsu mózgu? Gdy miała już wykonać kolejną próbę, nagle z korytarza dobiegł głośny trzask. W budynku musiały być porozstawiane głośniki, bo nagle wszędzie dało się usłyszeć czyjś oddech. Carter przesunęła się do kąta. Jej ręka spoczęła na czymś ciepłym i miękkim. Na ciele nieprzytomnego Ethana.

---

- Mamo, gdzie my jesteśmy? - Cindy usiłowała złapać oddech. Obie, z matką, głośno płakały i wołały o pomoc już od parunastu minut. Bez rezultatów. George, mąż Judith i ojciec Cindy oraz Ellen, siedział w kącie i palił papierosa.

- Nie wiem, córciu. Ale wyjdziemy stąd cali i wrócimy do domu. - Judith patrzyła się w ścianę. Nie miała odwagi spojrzeć córce prosto w oczy, bo była prawie całkowicie przekonana, że właśnie ją okłamała.

- Jesteśmy tu przez twoją głupotę, Judith. - George zakaszlał i zmierzył żonę wzrokiem. - Wystarczył jeden telefon, żebyś nas zmusiła do wejścia do samolotu. Jeden telefon od jakiejś małolaty, która powiedziała ci, że nasza córka ma kłopoty, z którymi sobie nie radzi.

- Ciekawe jak ty byś zareagował! - Judith zerwała się z krzesła, na którym siedziała, i podeszła do męża. - Znam cię... Pewnie byś się nawalił w pobliskim barze. W przeciwieństwie do ciebie, ja martwię się o nasze dzieci!

- Głupia jesteś! Znam Ellen, zawsze wychodzi z kłopotów, nawet tych ogromnych. Teraz to my mamy problem. Gdyby tego było mało, wszystkie pieniądze poszły na bilety i nie stać nas nawet na chleb!

- Wypraszam sobie! Nie ja weszłam do tej taksówki.

- Facet nas sam zapraszał. Miałem odmówić i wezwać drugą, na którą czekalibyśmy pół godziny?

- Zamknijcie się! - Cindy stanęła między rodzicami. - Lepiej zastanówmy się jak stąd wyjść.

- Bierz przykład z dziecka. - George skinął głową w stronę córki. - Nie robi nikomu wyrzutów i myśli. Jak to możliwe, że jest twoja?

Judith uderzyła męża w twarz i wytrąciła mu papierosa z ręki.

- Ty stary pierdzielu! Nie pal przy nas!

---

- Wypuście mnie! Ktokolwiek! Pomocy! - Marnie uderzała w stalowe drzwi jedną ręką. Z drugiej wciąż leciała krew i dziewczyna praktycznie jej nie czuła. Z każdym kolejnym niepotrzebnym uderzeniem, traciła coraz więcej siły. W końcu upadła na ziemię i oparła głowę o ścianę, po której jeszcze jakąś chwilę temu spacerowało niewielkie stado karaczanów. Czy ona ma tutaj umrzeć? Zagłodzić się, odwodnić, poderżnąć sobie gardło, powiesić? Jak w ogóle znalazła się w tym... Budynku?
Nagle głośniki na korytarzu zatrzeszczały. Potem pojawiła się chwila ciszy, którą przerwała seria wdechów i wydechów.

- Moi drodzy zebrani. Nie martwcie się, wkrótce opuścicie te jakże klaustrofobiczne cele. Drzwi otworzą się automatycznie pięć minut po tym, jak skończę mówić. Potem zagramy w grę, której zasady są proste. Musicie znaleźć klucz, który otworzy wam główne drzwi, dzięki którym ujrzycie światło dzienne. Nie martwcie się. Nie musicie penetrować tego miejsca, zaglądać do każdej dziury w ścianie i rozwalać desek podłogowych w niektórych pomieszczeniach. Wy jesteście kluczem. Klucz jest w waszym wnętrzu. Każde z was ma jakąś świeżą ranę w której można coś ukryć. Jeszcze możecie nie wiedzieć gdzie ona jest, bo znieczulenie nie przestało działać, ale to się zmieni już za chwilę. Od czasu, kiedy otworzą się drzwi, macie dwadzieścia minut, żeby odszukać wyjście, klucz i, co pewnie dla was najważniejsze, siebie nawzajem. Po upływie tego czasu wraz z moim wspólnikiem wkroczymy do gry, żeby trochę wam poprzeszkadzać. Pewnie zastanawiacie się kim jestem. Niektórzy obecni tutaj mnie znają, inni nigdy o mnie nie słyszeli. Mam na imię Scott...

---

- Co za psychol! - Ellen wierciła się jak opętana. Amy próbowała ją uspokoić, ale tylko grała jej na nerwach. Darła się zarówno na nią, jak i na siebie oraz ludzi, którzy je tutaj zamknęli.

- Przestań! - Amy uderzyła Ellen z główki. Natychmiast przestała się miotać. - Lepiej mi powiedz, czy czujesz jakiś ból!

- Teraz tylko głowy! Usatysfakcjonowana? - Ellen przewróciła oczami. Amy zrobiła to samo.

- Chodzi mi o to, czy po bólu jesteś w stanie stwierdzić, gdzie cię pocięli.

Ellen pomyślała przez chwilę. Spojrzała w dół i dokładnie się obejrzała. Nie czuła jeszcze żadnego bólu, ale może mogłaby, stwierdzając po krwawieniu, dojść do tego, gdzie mogła być umiejscowiona rana.

- Nic mnie nie boli. A ciebie?

- Też - westchnęła Amy. Po chwili niezręcznej ciszy, wyprostowała się nagle i zawiesiła wzrok na lustrze wiszącym na ścianie. Było tam cały czas? - Ellen. Musimy się jakoś podnieść. Mam pomysł, a ty musisz mi pomóc!

---

- Co tu się dzieje, do jasnej cholery?! - Judith krążyła po pomieszczeniu w tę i z powrotem. Kłębiące się w jej głowie myśli, nie należały do najprzyjemniejszych. Cindy płakała cicho w kącie, a George jak siedział w bezruchu na krześle, tak nie zamierzał z niego wstawać ani na moment.

- Na Boga, Judith, zamknij się! - warknął wyraźnie rozgniewany. - Wystarczy mi już to, że daliśmy się zoperować bez naszej zgody i wiedzy. Teraz mam jeszcze znosić twoje szczekanie? I kto tu jeszcze jest z nami, na Boga?!

- A skąd mam to wiedzieć, do cholery? - Kobieta zbliżyła się do córki i kucnęła przy niej. Położyła swoją delikatną, pomarszczoną już dłoń, na wystającym kręgosłupie Cindy, i zaczęła ją głaskać po plecach. - Jak widzisz jesteśmy na siebie skazani od samego początku! Wkrótce się przekonamy, kto jeszcze został w to wszystko wplątany. Mam tylko nadzieję, że nasza Ellen w tym nie siedzi!

- Jakby ona w tym nie siedziała, to i my byśmy teraz popijali sobie herbatkę przy kominku, zagryzając ją ciastkiem.

---

Marnie odliczała czas, jaki pozostał do otwarcia drzwi. Chciała już uciec i mieć to wszystko za sobą. Teraz nie myślała o tym, gdzie się znajduje, ale o tym, kto jeszcze został uwięziony w budynku. Przynajmniej nie była sama. To dodawało jej otuchy. Dziewczyna łkała cicho. Była głupia, że dała się uprowadzić jakiejś niezrównoważonej psychicznie nastolatce, która powiedziała, że pójdzie z nią na policję. Przecież mogła zadzwonić. Ale nie! Musiała dać swój telefon na przechowanie Agnes. Dała się wprowadzić do jakiegoś ciemnego zakątka, gdzie została odurzona jakimś płynem ze strzykawki, którą wbito jej w rozciętą rękę. A teraz znajdowała się tutaj. Nie wiadomo jak daleko od Los Angeles.

---

- Trzy! - Amy zachwiała się i z całej siły uderzyła swoją klatką piersiową o lustro, które stłukło się na malutkie kawałeczki. - Teraz musimy usiąść i rozerwać linę odłamkiem.

- Wiem, co mam robić. Chyba nie rzucałaś nami o ścianę dla zabawy... - Ellen wyraźnie była podenerwowana. Jej psychika, w głębi, powoli już siadała.

Amy wymacała spory kawałek szkła i odwróciła go ostrą stroną w stronę sznura, ignorując złośliwy komentarz Ellen, która teraz wyżywała się na niej przez swoją głupotę. Zaczęła pocierać.

---

Drzwi zgrzytnęły głośno i uchyliły się. Carter zerwała się z miejsca i natychmiast spróbowała złapać jakoś równowagę. Ethan podszedł do niej chwiejnym krokiem i objął ją w pasie żeby dziewczyna nie upadła.

- Wynosimy się stąd - szepnął jej do ucha i razem z Carter, wyszedł na korytarz.

---

- Opuszczony szpital psychiatryczny. - Judith rozejrzała się wkoło. Czuła narastający strach. Mimo że była z Georgem i Cindy, ani trochę nie czuła się bezpiecznie. Wręcz przeciwnie.

Głośniki znowu zatrzeszczały. Wydobyło się z nich głośne sapnięcie.

- Dajemy wam dwadzieścia minut, zanim wkroczymy do akcji - powiedział jakiś kobiecy głos. Głos Hannah. - Od teraz!

---

- Gdzie my jesteśmy? - spytała Ellen z rozwścieczeniem.

- Chyba w jakimś psychiatryku. - Amy zrobiła obrót, żeby się upewnić, czy nikt jej nie śledzi.

- Ta cała gra. To wszystko jest posrane! Mocno pokurwione. To jest rzeczywistość, czy plan filmowy kolejnej części Piły?

- Sama się zastanawiam...

---

Carter złapała się barierki przy schodach i usiadła na zimnej podłodze. Ethan natychmiast do niej podbiegł i przykucnął.

- Na pewno dasz sobie radę sama? Mogę ci pomóc, jeśli będziesz chciała. Wystarczy, że mi powiesz!

Carter machnęła ręką i złapała głęboki oddech.

- Dam sobie radę - sapnęła. Po tych słowach schowała twarz w dłoniach. - Nie jesteśmy tutaj długo, ale i tak czuję się, jakbym spędzała w tym miejscu już jakiś dłuższy czas. Wszystko dzieje się tak wolno. Chcę umrzeć. Jak nie zrobi tego któryś z psycholi, to wykończy mnie ból głowy.

---

Marnie szła wzdłuż ciemnego korytarza z nadzieją, że zaraz natrafi na jakąś żywą duszę. Strasznie bała się opuszczonych miejsc, a zwłaszcza jeśli mowa już o psychiatrykach. Jak na zawołanie, czyjś cień przemknął przed nią i zniknął za zakrętem.

- Czekaj! - Dziewczyna ruszyła w pościg. Skręciła w jeszcze węższy korytarz i wbiegła przez uchylone drzwi do jakiegoś składzika na miotły. Pociągnęła za sznureczek, zapalający żarówkę, przy suficie z cichą nadzieją, że zaraz światło pozwoli jej ujrzeć, co chowa się w ciemnym kącie. Ku jej zdziwieniu, lampa zajarzyła się jasnym światłem. Dziewczyna odskoczyła na bok. Ktoś próbował uderzyć ją metalowym kijem od szczotki, ale chybił dzięki unikowi Marnie.

- Cholera jasna! Myślałam, że to Scott! - wrzasnęła kobieta.

- Jakim cudem?! Przecież się darłam! - odpowiedziała nastolatka.

- Myślisz, że skupiałam się na tym? W mojej głowie pojawiła się tylko jedna myśl i była nią ucieczka.

- Kim ty w ogóle jesteś? - Marnie zmierzyła dokładnie kobietę wzrokiem, a potem przyjrzała się jej ubraniom; białemu kitlowi, białym butom i czepkowi - takiemu, jakie noszą pielęgniarki.

- Mam na imię Heather, a ty?

---

Amy podparła się ściany i złapała za biodro. Dopiero teraz poczuła, że materiał jej bluzki i spodni w tym miejscu jest przesiąknięty. Podwinęła go i zauważyła amatorsko zszytą ranę z której leciała krew i jakaś żółta lepka ciecz. Krzyknęła głośno i zaklęła sprawców całej tej nieudolnej operacji. Jak dobrze, że jej rodzina nie była w to zamieszana.

---

Cindy szła z przodu. George i Judith zaraz za nią. Wszyscy mieli grobowe miny i nawet ze sobą nie rozmawiali. Zza zakrętu wydobył się jakiś głośny huk. Rodzina natychmiast się zatrzymała i sparaliżowana wymieniła się przerażonymi spojrzeniami.

- Kto tam? - spytał George. Zero odpowiedzi. - Kto tam, do cholery?! - wrzasnął. Dwie dziewczyny po chwili stanęły przed nimi i patrzyły na Cindy ze współczuciem. Co jak co, ale żeby wplątać we wszystko dziecko? To już przesada. Nastolatka i kobieta, wyglądająca jak jej matka, podeszły do małżenstwa.

- Jestem Heather.

- A ja Marnie.

---

Carter stanęła przed drzwiami wyjściowyni i szarpnęła za nie.

- Ani drgną! - wrzasnęła rozwścieczona. - Ile mamy czasu zanim... No wiesz!

Ethan pogłaskał ją po twarzy i spojrzał na zegarek.

- Dwanaście minut - powiedział.

- Zajebiście! Minęło już osiem minut, a my nikogo jeszcze nie znaleźliśmy!

Carter przytuliła się do znajomego i zamknęła oczy. Chciała choć przez chwilę poczuć się bezpiecznie. Jednak to nie działało. Stalowe drzwi zamknięte na kłódkę i spięte łańcuchem nie pozwalały skupić się jej na poczuciu bezpieczeństwa. Do tego ten ból głowy i utrata równowagi, co jakiś czas, ją mocno niepokoił. Ethan zaczął ją pocieszać i głaskać po głowie. Carter nie mogła powstrzymać łez. Wciąż przed oczami miała śmierć Nicka. I spotkanie twarzą w twarz z mordercą. To było straszne przeżycie. Gdyby tylko zdjęła mu maskę, od razu domyśliłaby się, że...

- Carter... - Przerwał jej zaniepokojony głos Ethana.

- Co jest?

- To na szyi... To nie jest od kija. Nie tylko. Masz tutaj szwy.

Carter zerwała się z miejsca i położyła rękę na tyle głowy. Rzeczywiście. Wcześniej tego nie czuła, ale miała pionowo zaszytą ranę od potylicy aż do pierwszego kręgu.

- Kurwa, co?! Ale...

Głośnik zatrzeszczał, odbierając tym samym możliwość skończenia zdania przez Carter.

- Zostało wam dziesięć minut... - powiedział Scott. - do rozkręcenia naszej zabawy.

- Pierdol się, do kurwy nędzy! - krzyknął Ethan. Nie doczekał się odpowiedzi.

- Ethan? - Amy zatrzymała się na schodach. Dotrzegła też jakąś dziewczynę. - A ty jesteś...

- Carter. - Carter machnęła w jej stronę ręką i odwróciła się na pięcie. Oparła się o ścianę i powoli usiadła na podłodze.

- A! To ty! Olivia mi o tobie mówiła. - Dziewczyna spuściła głowę. Skinęła nią w stronę Ellen i westchnęła. - Jej chyba nie trzeba nikomu przedstawiać? Wścibskie sukowate dziennikarki są raczej każdemu znane.

- Spierdalaj - szepnęła Ellen. Zeszła po schodach i podała rękę Ethanowi i Carter. Amy była cały czas za nią.

- Więc to są te drzwi, które poprowadzą nas do wyjścia? - spytała i szarpnęła za łańcuch. - W sumie to znam odpowiedź.

- Gdzie macie swoje rany? - wyrwała Carter. Wszyscy spojrzeli się w jej kierunku ze zdziwieniem. - Błagam, powiedzcie, że je macie.

- Ja mam swoją za biodrem. Cholernie się rozlazła. - Amy podciągnęła bluzkę.

- Ja pod klatką piersiową - odpowiedziała Ellen. - A wy?

Carter zamilkła. Znów pojawił się u niej niekontrolowany płacz. Gdy otworzyła usta, żeby powiedzieć o swojej ranie, z góry dobiegły ich jakieś głosy.

- Kto tu jeszcze jest, do cholery? - Ethan złapał się za głowę.

- Znam ten głos - szepnęła Ellen. - To głos mamy!

Po chwili oczom całej czwórki ukazała się grupka ludzi, w tym na oko piętnastoletniej dziewczyny.

- Ellen? - Cindy rzuciła się w stronę siostry. Obie były zszokowane swoją obecnością. Dopiero teraz dotarło do niej, że obecność jej rodziców tutaj to tylko i wyłącznie jej wina. Judith przestała mówić i szarpnęła za rękaw męża, gdy tylko ujrzała przed sobą starszą córkę.

- Mówiłem, że też jest w to zamieszna - mruknął George. Żona uderzyła go w ramię i kazała się zamknąć.

- Tak dawno jej nie widzieliśmy, a ty zamierzasz robić jej wyrzuty na przywitanie?

- Spójrz, gdzie przez nią trafiliśmy!

- Też cię miło widzieć, tato! - powiedziała Ellen tonem przepełnionym ironią.

- Nie słuchaj ojca! Jest podenerwowany.

- Ty suko! - Marnie przepchnęła się przez małżenstwo i, przerywając rodzinną kłótnię, wskazała palcem w stronę Amy.

- A ty co tu robisz? Mało ci było wrażeń?

- Jesteś w to wszystko wplątana! Wiem to. Słyszałam twoją rozmowę z tym psycholem w masce. Nie jesteś bez winy.

- Zamknij się! Chyba coś ci się pomieszało! - Amy usiłowała wybrnąć, ale do najprostszych zadań to nie należało. Marnie podeszła do niej i wzięła zamach chorą ręką. Amy zrobiła unik i zacisnęła dłoń na nadgarstku dziewczyny. Zmierzyła jej ranę wzrokiem i zauważyła coś dziwnego.

- Puszczaj mnie!

- Co to jest?

- Co?! Rany nigdy nie widziałaś?

Amy uderzyła nastolatkę w szwy otwartą dłonią, a dziewczyna natychmiast zamilkła i skuliła się z bólu.

- Coś jest pod twoją skórą. - Amy przjechała palcem po szwach. Wyczuła coś twardego. Chwilę zajęło jej, zanim zauważyła odcisk klucza, który znajdował się wewnątrz Marnie. - O kurwa. To klucz!

- Co? - wyrwała Ellen.

- Jak to? - spytała Carter. Poczuła ulgę. Przynajmniej jej nikt nie będzie rozcinał.

- Puszczaj! To bzdura!

- Tak? - Amy zmierzyła Marnie wzrokiem. - To spójrz.

Dziewczyna zakryła sobie dłonią usta i zaczęła przeklinać.

- Musimy ją rozkroić! - krzyknął Ethan.

- Co? Nie ma mowy! - wtrąciła się Judith.

Głośnik zatrzeszczał.

- Przykro mi, że muszę wam przerwać tę kłótnię, ale zostało niecałe pięć minut. Skoro już znaleźliście klucz, to chyba lepiej dać sobie rozciąć szwy, pogrzebać w środku ręki i przeżyć, niż zginąć, czyż nie?

- Na pewno wy też macie taki klucz wewnątrz!

- Ja nie - powiedziała Ellen

- Ja też. - Carter wymacała sobie ranę.

- Ani ja! - dodała Amy. - Rozerwiemy ci tylko szwy. Może trochę poboleć, ale przestanie... kiedyś tam!

- Po moim trupie! - Marnie wyrwała się z uścisku Amy i poleciała do tyłu. Uderzyła z impetem o ścianę.

- Jak tak bardzo chcesz!

Amy uśmiechnęła się szyderczo i rzuciła w stronę Marnie, która krzycząc, zaczęła biec przed siebie.

- Kurwa, ona ją zabije! - Ethan pobiegł za dziewczynami. Carter i Ellen również.

- Nie znalazłam na górze nikogo! Co to za krzyki? - Heather zeszła po schodach i stanęła obok Judith.

- Za to my znaleźliśmy - powiedział George.

---

- Spierdalaj! - Marnie biegła wzdłuż korytarza, wywracając wszystko, co tylko się dało po drodze, tak, żeby spowolnić ścigającą ją Amy. Skręciła i wbiegła w podwójne drzwi. Otworzyła je z impetem i znalazła się na jakiejś wielkiej sali. Tutaj pewnie przebywali pacjenci szpitala. Rzuciła się w stronę drzwi znajdujących się na drugim końcu pomieszczenia. Były zamknięte na klucz. Stara tabliczka z napisem "ZAKAZ WSTĘPU" sama świadczyła o tej możliwości. Marnie waliła w nie z nadzieją, że ktoś tam jest i zaraz jej otworzy. Nie była to taka złudna nadzieja, jakby jej się wydawało. Ktoś odpowiedział jej od wewnątrz szarpnięciem za klamkę.

———

— Nie, Hannah! Trzymamy się planu i nikogo nie zabijamy przedwcześnie! Zrozumiano?

Hannah przewróciła oczami i puściła klucz w zamku.

— Taka okazja nie może się zmarnować! A jednak... — Dziewczyna usiadła na krześle i spojrzała na ekran telewizora pokazującego obraz z kamer. Marnie stała pod drzwiami do ich kryjówki, a Amy zbliżała się do niej niebezpiecznie szybkim krokiem.

— Amy się nią zajmie. — Scott wyprostował ręce i ziewnął przeciągle. Oboje patrzyli w odbiornik z niewielkim zaciekawieniem. — Sprawdzę o czym rozmawiają. — Scott wcisnął jakiś przycisk i po chwili pomieszczenie wypełniła rozmowa dwóch koleżanek z klasy.

— Kurwa, ciszej, bo nas usłyszą! — Hannah trzepnęła Scotta w plecy, a ten przyciszył nieco głośność pokrętłem.

Marnie opierała się o ścianę, a Amy szła w jej stronę. W ręce trzymała metalowy pręt, który znalazła podczas pogoni w jednym z pomieszczeń. Wyglądała na wściekłą i w pełni niekontaktującą.

— Ty głupia suko! Mogłyśmy to załatwić normalnie, małym rozcięciem szwów. Ale nie!

— Nie zbliżaj się do mnie, Amy!

— Bo? Nie ma tutaj nikogo! Kto niby cię uratuje? Podpowiem ci! Nikt! Za to ja mogę teraz ocalić całą resztę przed dwójką psycholi. Wystarczy pozbyć się tej, która stawia opór!

— Spierdalaj! — Marnie kopnęła Amy w brzuch i ruszyła przed siebie. Odepchnęła skuloną dziewczynę i pobiegła w stronę drzwi, którymi tu weszła. Amy zerwała się z miejsca. Popadła w furię. Chwyciła za niewielki głaz leżący wśród sterty śmieci, kurzu i innych kamieni, na podłodze, i cisnęła nim w stronę Marnie. Trafiła ją w potylicę. Dziewczyna potknęła się i upadła. Amy podeszła do niej i uniosła pręt nad głowę.

— A mogłaś przeżyć — westchnęła i wzięła zamach.

———

Amy wróciła do czekającej na nią przy drzwiach wejściowych grupy, z grobową miną. W dłoni ściskała klucz świeżo wyjęty z truchła jej dawnej znajomej, którą zabiła bez żadnych skrupułów.

— A gdzie jest Marnie? — spytała Ellen. — Biegliśmy za wami z Carter i Ethanem, ale was zgubiliśmy.

Amy pociągnęła nosem i wytarła łzy spływające jej z oczu. Musiała się natrudzić, żeby jakiekolwiek z siebie wydobyć.

— Ona znalazła broń i chciała mnie zabić! Nie mogłam zrobić nic innego, jak się bronić. Uderzyłam ją prętem w głowę. Ona... Ona nie żyje!

Wszyscy otworzyli szerzej oczy i zakryli sobie usta dłonią. Tylko Ellen mierzyła nastolatkę podejrzliwym spojrzeniem.

— Wynośmy się stąd! — krzyknął Ethan. — Pójdziemy na policję i wszystko im opowiemy!

— Dobry pomysł! — krzyknęła Heather. Ellen spojrzała się w jej stronę. Nie spodziewała się, że w to wszystko wplątana również zostanie przyjaciółka Scotta z pracy, z która miała przyjemność (a może i nie) rozmawiać.

Amy podeszła do kłódki i wsadziła w nią klucz. A raczej usiłowała, bo nie pasował. Gdy w końcu zaklęła głośno i wsunęła go w dziurę, nie potrafiła go przekręcić.

— Kurwa, to nie ten klucz! — wrzasnęła.

— Co, kurwa?! — Ethan odepchnął dziewczynę na bok i sam spróbował otworzyć zamek.

— Trochę łagodniej! — rzuciła Amy.

— Złamał się! Ja pierdolę, złamał się!

Wszyscy zaczęli wymieniać się podejrzliwymi spojrzeniami. Czy właśnie zginął ktoś, kogo śmierć nie uratowała grupy uwięzionych?

Głośniki zatrzeszczały. Wydobył się z nich ogłuszający pisk.

— Przykro mi, czas minął. Klucz wciąż jest w jednym z was. Znajdziecie go sami albo my wam w tym pomożemy. Zabawa dopiero się zaczyna. Wchodzimy do gry!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top