Rozdział 33



Siedziałam na środku niewielkiego salonu i zastanawiałam się, co się stało z moim życiem. Zdecydowanie było nienormalne. Jeszcze parę tygodni temu, w życiu bym nie przypuszczała, że istnieje jakiś magiczny instytut, na ziemi chodzą inne gatunek ludzi, a ja się zakocham.  Naprawdę. Już nawet nie wspomnę, że moim wybrankiem serca jest człekokształtny smok. Dopiero teraz czuje, że szczerze, po raz pierwszy się zakochałam.

I pomyśleć, że trafiłam akurat na gburowatego inspektora, który śmierdzi siarką i chowa na pewno złoto pod poduszką.

Byłam beznadziejna. Adam rzeczywiście miał racje jak dogryzał mi, że jestem beznadziejnym przypadkiem.

Runęłam na plecy zastanawiając się jak wielką idiotką się stałam. Moje życie jest żenujące, pomyślałam, przyglądając się gwieździstemu niebu.

Mimowolnie zrobiło mi się lepiej, kiedy obserwowałam drogę mleczną i łagodnie migoczące gwiazdy. Czułam się jak w Sali Wielkiej w Hogwarcie. Na suficie mojego nowego salonu było odbicie nocnego nieba. Nie wiedziała czy to tylko iluzja, magia, czy hologram. Ale dzięki temu poczułam jakieś dziwne ciepło i utrata wcześniejszego mieszkania tak bardzo mi nie doskwierała. Leżałam na perskim, starym dywanie, który był zaskakująco miękki. W ogóle cały wystrój tego małego mieszkania było w stylu vintage. Czułam się jak w domu mojej babci. To porównanie doprowadziło mnie do głupiego uśmiechu. Nawet miałam identyczny gramofon, jaki znajdował się u niej. Nigdzie jednak nie widziałam płyt, a szkoda, posłuchałabym sobie czegoś by oczyścić umysł.

Zastanawiałam się, czy wszystkie pokoje w Instytucie są tak wspaniałe. Na pewno. Mob nie dopuściłby do tego, bym dostała najlepsze pomieszczenie. Ciekawie jak żyje sobie ten wampir? Ja na jego miejscu nie ruszałabym się z kanapy, cała załamana i zrozpaczona. W końcu nasz podejrzany był jego przyjacielem, zamknął go na prawie sto lat. Nie wyobrażam sobie, co bym czuła gdyby Adam mi coś takiego zrobił.

Czy nienawiści i rozpacz przeminęłyby przez ten czas? Szczerze wątpiłam.

Patrząc na swój magiczny sufit, poczułam nagłą tęsknotę i samotność. Właśnie w takich chwilach był mi potrzebny Adama. Doradziłby mi, nazwał idiotką i odprowadził do pionu. Nie potrafiłam sobie poradzić z własnymi, nowymi uczuciami. Może Amanda by mi poradziła? Ale sama teraz ma własne problemy i nadal nie jest przekonana do bliskich kontaktów ze mną. Mieszka u rodziców i rzadko odbiera ode mnie telefony.

Naprawdę byłam samotna. Nawet nie mogłam iść do Abrahama i go pomęczyć, nie mogłam zadzwonić do taty czy dziadka, bo moja komórka została zniszczona wraz z innymi rzeczami.

W momencie ogromnej desperacji, w której byłam gotowa iść do Jana na gorącą czekoladę, rozległ się niski głos.

— Czemu leżysz na ziemi?

Odwróciłam głowę w stronę korytarza. W słabym świetle ujrzałam Zaana. Zaraz zza nim dostrzegłam jasne loki Nessy. Patrzyła na mnie z fascynacją, jakby zastanawiam, co ze mną jest nie tak.

Poczułam się niezręcznie, byłam pewna, że mężczyzna wyszedł i już nie wróci. W końcu, nagle ode mnie odskoczył jakbym go ugryzła i zanim zdążyła wziąć choćby jeden głębszy wdech on zniknął za drzwiami, rozkazując mi się normalnie ubrać.

I tyle go widziałam.

Nie dość, że zostawił mnie z huraganem emocji to jeszcze z chaosem w głowie. Czy on specjalnie doprowadza mnie do takiego stanu?

— Patrzę na magiczny sufit — mruknęłam zastanawiając się, która to może być gwiazda polarna.

— Jak do zrobiłaś? — zapytała blondynka, przeciskając się obok inspektora i idąc w moją stronę, jak zawsze z gracją.

— Co takiego?

— Ten sufit.

— Taki już był jak tu weszłam. — Wzruszyłam ramionami.

Jak zwykle działy się jakieś dziwne rzeczy wokół mnie, a ja nawet nie miałam o tym pojęcia.

— Wstawaj, zaraz wychodzimy — odezwał się mężczyzna grubym głosem.

Spojrzałam na niego nie ukrywając irytacji. Z jakie racji cały czas mnie rozstawia po kątach?

— Nigdzie nie idę — prychnęłam zaplatając ręce na piersiach. — Nawet własnych gaci nie mam, by gdziekolwiek iść.

Odpowiedział mi chichot ze strony wampirzycy i zniecierpliwione tupanie inspektora. Mówiłam jednak nie tylko o barku własnych ubrań, ale i o moim samopoczuciu. Nie miałam siły ani ochoty na zakupy. Byłam zmęczona po całym tym szalonym dniu.

— Przyniosłam ci parę moich rzeczy — powiedziała Nessa, pokazując jakąś papierową torbę. — Ubierz je na czas dopóki nie kupimy ci wszystkich rzeczy.

Zmarszczyłam nos, patrząc na torbę przy jej łydce. Te ciuchy na pewno nie będą na mnie pasować. Nessa była wyższa, chudsza i miała większe piersi.

— Chcesz żebym nabawiła się kompleksów? — Jednak zaraz urwałam uświadamiając sobie coś. Spojrzałam na Zaana. — Zaraz gdzie idziemy?

— Do sklepu. Mam pieniądze przeznaczone specjalnie dla ciebie. Trzeba ci kupić przynajmniej podstawowa przedmioty.

Nie wydawał się zachwycony takiego rodzaju spędzaniem czasu.

— A ja ci w tym pomogę. — Uśmiechnęła się do mnie szeroko blondynka.

Miałam dziwne uczucie jakby robiła za przyzwoitkę. Ostatecznie jednak postanowiłam o nic nie pytać i się nie kłócić. Wstałam, wzięła torbę i starając się nawet nie musnąć inspektora, przeszłam bok niego.

— W drugą stronę — powiedział, kiedy skręciła w prawo na korytarzu.

Wściekła zawróciłam tupiąc głośno nogami.

— To niesprawiedliwe, że ty wiesz lepiej.

Dostałam od Vanessy kwiecistą sukienkę na guziczki, śliczne botki i kurteczkę do kompletu. Najdziwniej było mi w jej staniku, był sportowy, dlatego jakoś tam się odnalazł na moim ciele. Ale nawet jednak, kiedy spojrzałam w lustro, poczułam się jak lalka. Wyglądałam jak dwunastoletnia ja.

Nie miałam ochoty nigdzie tak wychodzić.

Poprawiłam swoje ciemne włosy i wyszłam na korytarz. Czułam się niezręcznie, zwłaszcza, kiedy spotkałam ciężkie spojrzenie bruneta.

Nadal stał w framudze drzwi do salonu, jakby czekał i chciał mnie ujrzeć jako pierwszy. Myślałam, że powie coś złośliwego, porówna mnie do dziecka, czy coś w tym stylu. Jednak nie. On prychnął śmiechem i po raz pierwszy zobaczyłam tak szeroki uśmiech na jego twarzy.

Czułam jak robie się czerwona na twarzy.

— Jeśli się ze mnie nabijasz... — zaczęłam wściekła i ruszyłam w jego kierunku, jednak nie zrobiłam trzech kroku, gdy Nessa porwał mnie w ramiona.

— Wyglądasz ślicznie! — krzyknęła, obracając się ze mną wokół osi. Zastanawiałam się czy naprawdę jej nie przeszkadza moja bliskość. — Powinnaś się tak ubierać! — Postawiła mnie na ziemi.

Nigdy w życiu, pomyślałam, dając się obracać we wszystkie strony, by wampirzyca mogła sprawdzić jak leży na mnie jej sukienka. Mogłabym jeszcze przeżyć wygląd dziecka i zachwyt Vanessy, gdyby nie rozbawienie inspektora. Nie podobało mi się, że go bawiłam.

— Możemy już iść? — Zmieniłam temat, chcąc odwrócić uwagę od swojej osoby.

Wyszliśmy. Jan dzisiaj był wyjątkowo niełaskawy, bo musieliśmy przejść wszyscy do wyjścia zachodniego i dopiero wtedy przeszliśmy do jakieś galerii. Miejscem okazała Manufaktura w Łodzi. Jedna z największych galerii w Polsce. Jan chyba sam wybrał lokalizację, bo Vanessa była szczerze zachwycona ogromnym wyborem sklepów, a inspektor szczerze skrzywiony na ogromny teren, po którym musiał za nami łazić.

Smok okazał się chodzącą kartą kredytową i tragarzem w jednym. I zaskakująco mało narzekał, jak na faceta z dwoma kobietami na zakupach.

Główną inicjatorką wkładania rzeczy do koszyka była Nessa. Wielokrotnie coś wyciągałam, widząc, że jest zbyt różowe czy żółte. Kompletnie to do mnie nie pasowało.

— Jestem szczerze zaskoczona, że nie narzekasz. — Podeszłam do Zaana, kiedy Vanessa wybierała mi ozdoby i kołdrę do nowego miejsca zamieszkania.

Mężczyzna spojrzał na mnie ciężko, wyglądał jakby był na czymś bardzo skupiony.

— Nie mam na to czasu — mruknął.

— Co masz na myśli?

Zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem.

— Pilnuje cię — powiedział w końcu. — Muszę być cały czas czujny. Naszemu podejrzanemu bardzo zależy na złapaniu cię.

Zamrugałam zaskoczona na jego wyznanie.

— No przecież tak szybko mnie nie wytropi. Sami nawet nie wiedzieliśmy gdzie wylądujemy, jak wychodziliśmy z Instytutu.

— Może masz rację, ale był w twoim mieszkaniu, może wziął z niego jakąś osobistą rzecz. Obawiam się, że dzięki temu użyje czarnej magii, która pozwoli mu... — Nie do kończył, gdyż rozszedł się potężny huk, wcale nie tak daleko od nas.

Doprowadziło to do krzyku wszystkich dzieci i kobiet. Rozpętało się ogólna histeria i chaos.

Natychmiast zostałam złapana przez inspektora i ochroniona od spadających na nas różnych bibelotów. Zostałam chwycona w pasie i postawiona przy ścianie, tak by nic na mnie nie spadło.

— Co to jest?! — wrzasnęłam szczerze przestraszona.

To wyglądało jak trzęsienie ziemi, ale po pierwsze, w Polsce się to prawie nie zdarza, a po drugie, moje życie było zbyt porąbane by to było coś normalnego.

— To on! — Niespodziewanie obok mnie pojawiła się Vanessa, wyglądała na zdenerwowaną.

Rozejrzałam się trochę spanikowana, nigdzie nie widziałam żadnych drzwi, przez które mogłabym uciec.

— Tam — wrzasnęła blondynka, pokazując na drzwi do pomieszczenia dla personelu.

Natychmiast rzuciłam się tam biegiem, popchnięta przez inspektora. To było zaledwie parę metrów, ale musiałam przebiec przez środek sklepu, co nie było taką łatwą sprawą. Będąc w połowie i przeskakując przez zostawiony w panice przewrócony wózek, zobaczyłam ciemną postać w kapeluszy stojąc w wejściu.

W życiu tak bardzo się nie bałam.

Przyspieszyła ile mogła, widziałam jak inspektor rzuca w niego półką, jednak zanim półka zasłoniła mi widok na faceta w kapeluszu i Vanessę, która się na niego rzuciła, facet podniósł rękę. Nie wiem, jakiej magii użył, ale drzwi do których się kierowałam zniknęły. Stałem zbita z tropu i cała przerażona. Uciął mi drogę ucieczki.

Rozejrzałam się, zastanawiając się, co dalej. Co mam zrobić? Vanessa i Zaan mogę mi kupić trochę czasu, ale wiadomo, że jestem uwięziona jak szczur w klatce. Nie miałam jak uciec, a nasz przeciwnik górował nad nami nie tylko w sile, ale i w czarnej magii.

I wtedy wszystko stało się zamazane. Poczułam szarpnięcie za ramie i zatoczyłam się do tyłu wprost w ozdobne lustra, które jakimś cudem się nie potłukły. Ale nie wpadła na chłodną tafle lustra. Przeszła przez nie z zduszanym piskiem i wpadłam w czyjeś ramiona. Zaraz się odwruciłam i ujrzałam lustro, a po drugiej jego stronie nie ujrzałam własnego odbicia, ale pędzącą czarną chmurę w naszą stronę.

Osoba trzymająca mnie w ramionach wymruczała jakąś inkantacje po łacinie i czarna chmura odbiła się, a lustro pękło na tysiące kawałków.

Poderwałam głowe w stronę mężczyzny.

— Teraz dopiero zaczyna się cała historia — powiedział zaskakująco poważnie jak na niego, patrząc mi w oczy.

— Ogoliłeś wąsa? — zapytałam głupio. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top