Rozdział 6

Nigdy w życiu nie byłam w tym miejscu. Wydaje się być tutaj wręcz... magicznie.

Mimo tego, że jest środek dnia, to w tym miejscu światło słoneczne wydaje się być przytłumione. Co więcej, ogromne korony drzew dają cień tak głęboki, że czuję się jakby był już późny wieczór. W powietrzu latają świetliki – bardzo dużo świetlików. Ich chmara unosi się to w powietrzu, to przycupnęła w koronach drzew lub w wysokiej trawie. Dzięki ich obecności czuję się dziwnie spokojniejsza niż parę minut wcześniej, gdy przedzierałam się przez gąszcze zarośniętego lasu.

Ciemna kora opatulająca drzewa, wydaje się być wręcz czarna. Bluszcz spływa w dół z ogromnych konarów lub pnie się po pniach. W wysokiej trawie sięgającej mi do kolan, wydeptana jest cienka dróżka.Cała sceneria w półmroku zapiera dech w piersiach i czuję się jakbym naprawdę wkroczyła do magicznego świata.

Nie wiem za bardzo, który kierunek powinnam obrać. Idę po prostu przed siebie, podążając za lekkimi podmuchami ciepłego wiatru.

Gdy wróżki wspomniały mi o tym miejscu, ominęły tak naprawdę wiele szczegółów. Jednym z nich jest właśnie to, którą stronę powinnam się kierować. Teraz ich słowa jeszcze raz rozbrzmiewają mi w głowie:

– Sama będziesz wiedziała, gdzie iść. Poczujesz to.

Co niby miałabym poczuć?

Przyciąganie? Zaciekawienie? Szybsze zabicie serca?

Nie wiem. Na razie nic nadzwyczajnego nie jestem w stanie odczuć.

Przystaję i rozglądam się niepewnie po okolicy. Od czasu, gdy wisi nade mną wyrok śmierci, nie jestem w stanie spokojnie wędrować po tym świecie. Kiedyś nawet bym nie spoglądała sobie przez ramię, ale teraz jest inaczej. Teraz nie jestem w stanie stłumić poczucia, że nawet w tak spokojnym miejscu, coś może wyskoczyć zza krzaka.

Nie słyszę żadnych dziwnych szelestów, jedynie odgłos przelatujących obok mnie owadów. Brak pełnej ciszy w lesie sprawia, że nie czuję się nieswojo. Cisza jak makiem zasiał wywołałaby u mnie podejrzliwość.

Ruszam przed siebie.

Brak towarzystwa ze strony Sieny czy wróżek sprawia, że podróż w głąb lasu jest nieciekawa i strasznie monotonna. Co więcej, gdyby tutaj były, rozładowałabym kłębiące się we mnie poczucie lekkiego niepokoju poprzez rozmowę, a nawet mamrotanie bez sensu. Z chęcią zaczęłabym po prostu gadać do siebie, ale jeszcze nie zwariowałam do tego stopnia, żeby to zrobić.

Nagle zaczynam słyszeć szum wody. Moja intuicja podpowiada mi, że powinnam iść właśnie w tamtą stronę. Skręcam w prawo, a po paru minutach przedzierania się przez trawę sięgającą mi do połowy łydek, natrafiam na kolejną ścieżkę. Tym razem jest ona wyściełana dużymi, zarośniętymi gdzieniegdzie mchem kamieniami. Mam wrażenie, że teraz jestem na właściwej drodze – dokądkolwiek by ona prowadziła.

Po paru minutach marszu, zaczynam widzieć mały strumyk. Przyglądam się tafli, by wywnioskować, z której strony biegnie strumyk. Zanurzam dłoń w chłodnej, nieskazitelnie czystej wodzie i już wiem, że woda napiera w moją stronę. Źródło strumyka musi znajdować się gdzieś przede mną.

Idę w dobrą stronę.

Moje przeczucie podpowiada mi, że muszę iść właśnie w stronę źródła. Intuicja popiera to przeczucie argumentując, że źródło jest początkiem. Początek natomiast świadczy o tym, że najstarsza osoba żyjąca na tym świecie, będzie przebywać właśnie tam – u źródła, czyli u początku istnienia tego świata.

Wyciągam dłoń ze strumienia i wycieram mokrą rękę o spodnie. Następnie podnoszę się i zaczynam iść przed siebie. Otaczająca mnie teraz roślinność wydaje się być jeszcze bardziej zielona. Wysokie drzewa zdają się być o wiele bardziej potężne, a ich liście dwa razy większe od moich dłoni. Krzaki rosnące po obu stronach strumyka są gęste, a ich gałęzie wydają się być tak mocne jak konary drzew. Mech porasta pnie drzew i ich konary, a ptaki kryjące się w gęstych liściach, co jakiś czas zrywają się do lotu.

Szelest skrzydeł sprawia, że co chwila zerkam w górę i obserwuję niewinne stworzenia. Widzę jak jedno z piór powoli opada na ziemię. Schylam się, by go podnieść. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się być wyjątkowy. Jednak ciemna barwa pióra kryje za sobą tajemnicę. Gdy podnoszę go w stronę przedzierających się promieni słońca zauważam, że pióro nie jest tylko czarne. Czarny kolor przechodzi w ciemnofioletowy, który przy samym zakończeniu przechodzi w kolor ciemnoniebieski. Co więcej, co jakiś czas pojawiają się przebłyski srebra.

Nigdy wcześniej nie widziałam na tym świecie ptaka o podobnych barwach. Mam też wrażenie, że to miejsce jest w pewien sposób magiczne, gdyż nie tylko zwierzęta wydają się być inne niż w pozostałych częściach tego świata. Rośliny również wydają się być bardziej... żywe. Niemal czuję bijącą od nich energię i siłę.

Podążam w górę strumienia. Dziwnym jest dla mnie fakt, że tutaj już nie czuję zagrożenia. Czuję się bezpiecznie. Mam przeczucie, że nawet jeśli coś miałoby mnie tutaj zaatakować, zostanie przez jakąś siłę powstrzymane. Naprawdę mam wrażenie, że w tym miejscu nic złego mi się nie stanie i wreszcie mogę rozluźnić moje spięte mięśnie. Pozwalam sobie ignorować jakiekolwiek szelesty w krzakach przede mną, jak i za mną.

Od razu czuję się tak jakby... lżejsza.

Nagle strumień robi się coraz to węższy i węższy. Droga, którą idę staje się stroma i po chwili moje serce zaczyna bić mocniej przez zwiększony wysiłek. Ogromne drzewa powoli zaczynają ustępować niższym gatunkom i przeróżnym krzewom z czerwonymi i niebieskimi kwiatami, które przypominają róże. Coraz więcej słońca przedostaje się przez liście i lepiej oświetla mi drogę.

Nagle strumień się kończy, a ja docieram na szczyt dość stromego zbocza. To, co widzę po drugiej stronie zapiera dech w piersiach.

Podskakuję w miejscu, gdy niespodziewanie gdzieś w oddali rozbrzmiewa głos:

– Czekałam na ciebie.

***

Rozglądam się panicznie po okolicy.

Nie widzę żywej duszy oprócz chmary różnokolorowych motyli, świetlików i kolibrów z zielono-żółtymi skrzydłami. Polana, która rozciąga się przede mną zdaje się być miejscem nie z tego świata. Dość wysoka trawa, sięgająca mi do kolan ciągnie się aż po horyzont. Po prawej i lewej stronie rozciąga się dość gęsty las zarówno z drzewami liściastymi, jak i iglastymi. Dodatkowego uroku temu miejscu daje powoli zachodzące na pomarańczowo słońce.

Czuję się jakbym była na krańcu świata. Brakuje jeszcze tylko tęczy, a uwierzyłabym, jakby ktoś mi powiedział, że jestem w raju.

– Niesamowite, prawda?

Tym razem głos rozbrzmiewa tuż przy moim uchu. Odwracam szybko głowę, by zobaczyć obcą mi postać. Odskakuję lekko w bok i przykładam dłoń do rozkołatanego serca. Biorę kilka wdechów, żeby się uspokoić. Nie za dużo to daje, gdyż ręce nadal mi drżą.

Cichy, szczery śmiech dzwoni mi w uszach.

– Nie sądziłam, że na kimkolwiek kiedykolwiek zrobię takie wrażenie.

Pozwalam sobie zerknąć na obcą mi postać i przyjrzeć jej się bacznie. Postać przypomina lisa. Jednak trzykrotnie większego niż zazwyczaj przez co wielkością przypomina bardziej lwa. Jej lisi pyszczek wydaje się być przyjazny, a mądre oczy świadczą o tym, że przeżyła ona więcej niż mogę sobie wyobrazić. Jej położone uszy zapewniają mnie, że nie chce mnie skrzywdzić. Ruda sierść jest lśniąca, a ogon bardzo długi i puszysty. Dopiero po chwili zauważam, że cała jej sierść płonie żywym ogniem.

Widząc moje przerażenie w oczach, postać wybucha barwnym śmiechem i mówi:

– Nie przejmuj się. To nie boli.

Nie wiem czemu, ale jakoś jej zapewnienia mnie nie przekonują. Nadal patrzę na nią rozszerzonymi ze strachu oczami.

– No dobrze – mówi postać z westchnieniem. – Przyjmę mniej przerażającą postać.

Mówiąc to, na moich oczach przemienia się w pół człowieka i pół lisa.

Mam wrażenie, że zaraz zemdleję.

– Rozumiem, że jeszcze nie widziałaś wcześniej zmiennokształtnych – mówi postać o twarzy staruszki.

Zakłopotana w końcu odrywam od niej wzrok i wbijam go w ziemię, mamrotając:

– Chyba bardziej wolałam postać lisa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top