8.
17 dni później
Dłoń przy dłoni, splecione palce. Odległość między naszymi ciałami nie wynosi więcej niż trzy centymetry, a to i tak za dużo, i tak za daleko. Uśmiech na przystojnej twarzy Dracona, jest nieco ironiczny, ale szczery. Zapisuje się w moim sercu, łagodzi nerwy.
Nie muszę patrzeć, by mieć świadomośc szoku wypisanego na twarzach mijanych uczniów. Jesteśmy sensacją, jesteśmy plotką. Budzimy nadzieję, budzimy odrazę.
Odkąd pojawiliśmy się na korytarzu, towarzyszą nam kolejno: cisza, parsknięcia, szepty.
Staram się nie przejmować. Moje nerwy biją na alarm, ale wysoko unoszę głowę. Jestem szczęśliwa, jestem zakochana. Czuję się, jakbym wygrała własne życie.
Mijamy grupę ślizgonów. Moje serce przyspiesza w oczekiwaniu. Boleśnie wybija rytm, tak bardzo różny od powolnych kroków. Chce się wyrwać, chce uciec. Szczęście chwilowo zmienia się w niepewność. Nie wiem jak się zachowa, nie mam pojęcia, czego mogę się spodziewać. Unoszę nieco przerażone spojrzenie, uspokajam się, gdy odnajduję w jego oczach spokój.
Kątem oka zauważam posiniaczoną twarz Teodora, wzrok przyciąga arogancki uśmieszek Astorii. Przelotnie łapię jej spojrzenie, złością zdaje się zatruwać cały korytarz. Wwierca się w duszę, zatruwa szczęście. Drżę mimo woli, drżę z niechęci. Ściskam mocniej chłodną dłoń Draco, brnę dalej.
Ziarno niepokoju zapuszcza korzenie w moim sercu, wycisza się, czeka na odpowiedni moment.
*
20 dni później
Wychodzę z łazienki, Draco stoi przed lustrem, poprawia koszulę. Przystaję, zahipnotyzowana jego powolnymi ruchami, pieczołowitością, z jaką przygładza włosy i poprawia kołnierzyk. Sięga po perfumę, na stałe już goszczącą wśród moich kosmetyków i łapie moje spojrzenie w odbiciu. Wygina lekko kąciki ust, spryskuje szyję, skrapia nadgarstki.
- Długo tam stoisz? – pyta. Kręcę głową zmieszana. Podchodzę do szafy, wyciągam buty i codzienną szatę.
- Chwilę – odpowiadam. Pozwalam, by lekki uśmiech wykrzywił moje wargi.
Wciąż nie mogę uwierzyć we własne szczęście, ani tym bardziej głupotę. Nie wiem, gdzie mam głowę, że bez krępacji pozwalam mu zostawać u mnie na noc. Czasem nawiedza mnie obraz wściekłej McGonagall, odbierającej mi punkty, honor, odznakę. Czasem się waham, chcę go wyprosić. Częściej, po prostu, wypieram ten strach z głowy.
Codziennie wychodzi dużo wcześniej i przychodzi dużo później. Jako Prefekt Naczelna przymykam oko na szwędanie się po godzinach – w końcu robi to dla mnie.
Próbuję wcisnąć się przed lustro, ale złośliwie mi to utrudnia. W końcu szturcham go biodrami w bok, krzywię się z bólu.
Śmieje się, przyciąga mnie do siebie, przytula do pleców, głowę opiera na moim ramieniu. Patrzę na nasze wspólne odbicie. Kontempluję, przyswajam, zapisuję w pamięci. Jego dotyk mimo, że izolowany warstwą ubrania, wywołuje gęsią skórkę. Nieposłuszne serce próbuje się wyrwać z piersi.
- A może zostaniemy dzisiaj w pokoju? – szepcze. Drżę, bo jego oddech łaskocze wrażliwą skórę za uchem. Drżę, gdy przygryza lekko płatek. Jego dłonie przesuwają się na brzuch, odnajdują zapięcie szaty, jedno pociągnięcie wystarczy, by ukazała się bluzka, którą mam dziś na sobie. – Mam nawet pomysł, jak moglibyśmy wykorzystać ten czas...
Uśmiecham się pod nosem, choć rozum każe mi zaprotestować. Otwieram usta, ale przymykam powieki. Jego dłonie odnajdują krawędź bluzki i wślizgują się na nagą skórę. Słowa protestu formują się na moim języku, próbują wydostać na zewnątrz, bledną i znikają, jakby ich nigdy nie było.
Dotyk na moim kroczu, dotyk na piersi. Nie pamiętam co chciałam powiedzieć. Czy było to ważne?
Im dłużej trwa pieszczota, tym bardziej się niecierpliwię. Ubrania są niepotrzebną przeszkodą, formowane w głowie słowa tracą sens. Opieram się o niego na całej długości, oczami wyobraźni widzę, jak się uśmiecha. Bardzo dobrze wie, że nie potrafię mu odmówić. Ma świadomość tego, jak na mnie działa i niecnie to wykorzystuje.
Moje serce bije coraz mocniej, oddech przyspiesza. Krew szumi mi w uszach, z ust wydobywają się ciche jęki. Próbuję obrócić się przodem- nie pozwala. Chichocze cicho, dociska moje biodra bliżej siebie, udowadnia mi swoją gotować przebijającą przez stylowe spodnie. Przełykam głośno ślinę.
Wiem, że muszę zaprotestować, ale nie potrafię. Słowa systematycznie znikają z mojej głowy, umysł zasnuwa mgła pożądania.
Jedną dłonią przytrzymuje mój brzuch, żebym przypadkiem się nie odsunęła, drugą unosi włosy do góry. Ustami pieści kark, każdym pocałunkiem rozluźnia mięśnie, wysyła w niepamięć wszelkie obawy. Muska skórę za uchem, kreśli ustami linię żuchwy, kończy pocałunkiem złożonym w kąciku warg. Puszcza mnie dosłownie na ułamek sekundy, wystarczająco, by ostatnia, ledwo tląca się iskra rozsądku, doszła do głosu.
- Zaczekaj – mówię. Obracam się, kładę dłoń na męskiej piersi, głośno oddycham. Nie chcę przerywać. Moje ciało lgnie do niego, usta tęsknią za pocałunkami. Niewiele myśląc, schodzę wzrokiem na widoczne wybrzuszenie ukryte za materiałem spodni. Jest mi gorąco, jest mi zimno. Podniecenie zalewa mnie od stóp do głów. Tracę głos, muszę odchrząknąć.
– Mam Transmutację, a ty Historię Magii...
Próbuję być stanowcza. Naprawdę próbuję. Patrzę mu w oczy, sekundę dwie, moja wątła determinacja po raz kolejny zaczyna odpływać w niebyt. Nie mogę się skupić, nie mogę być poważna. Nie, kiedy patrzy na mnie w taki sposób, jakbym była najlepszą nagrodą, jaką mógł otrzymać. Ciepło zalewa moje policzki, speszenie nieco otrzeźwia mój umysł.
Przekrzywia głowę, powoli schodzi spojrzeniem niżej, zatrzymuje się na wysokości mojego biustu. Unosi brew do góry, zadowolony uśmiech wykrzywia jego wargi. Zdezorientowana patrzę w dół, trafiam na beżowy stanik, wystający spod wciąż podwiniętej bluzki. Ciepło w policzkach przybiera na sile, próbuję się zakryć.
Nie pozwala. Łapie mnie za rękę, delikatnie odsuwa w bok, drugą unosi moją brodę do góry. Odsuwa kosmyk, zakrywający mi na oczy, odkrywa błysk rozbawienia widoczny w szarych tęczówkach.
- Przede mną nie musisz się chować – mówi łagodnie. Puszcza moją rękę, zakrywa stanik, opuszcza bluzkę, by na nowo ułożyła się na moich spodniach. – Nie wierzę, że to mówię, ale masz rację, musimy iść. - Ścisza głos, mruczy.- Gdybym miał pięć minut więcej...
Przygryza wargę, nie kończy. Odsuwa się na krok, taksuje moją sylwetkę głodnym wzrokiem. Uspokojone przed chwilą serce, rozpoczyna swój maraton na nowo. Robi mi się ciepło, topnieję pod siłą tego spojrzenia.
Pokonuje dzielącą nas odległość, łączy czoła, przymyka powieki.
- Wrócimy do tego wieczorem.
Całuje mnie w usta, poprawia szatę, wychodzi. Odprowadzam go spojrzeniem, zapamiętuję zapach, dotyk, ciepło jego skóry. Wciąż się nie odwracam mimo, że przejście już dawno się zamknęło. Czuję miękkość w nogach, podniecenie powoli opuszcza moje ciało, pozostawiając echo na wysokości podbrzusza.
Wypatruję go cały dzień, czekam do późna wieczorem. W końcu zasypiam, boleśnie świadoma chłodu bijącego z drugiej połowy łóżka.
*
21 dni później, godzina 4:01
Gdzieś na obrzeżach świadomości rejestruję ruch w pokoju, ugięcie łóżka. Do moich zmysłów dociera zapach kawy, mięty, mieszanki perfum i... alkoholu. Chwilę później obejmuje mnie męskie ramię, a usta składają czuły pocałunek na moim czole. Zmuszam się do uniesienia powiek. Mam przed sobą jego szeroki, gładki tors, więc zadzieram głowę, żeby znaleźć twarz. Obserwuje mnie z lekkim uśmiechem na ustach, jego oczy błyszczą od procentów krążących we krwi.
- Gdzie byłeś? – pytam głosem zachrypniętym od snu. Odchrząkuję i moszczę się wyżej. Wkłada rękę pod moją głowę i zsuwa się, żeby ułożyć twarz naprzeciw mojej.
- Przez nasz pikantny poranek zupełnie zapomniałem o dzisiejszym treningu Quidditcha - mówi. Nie próżnuje. W trakcie, gdy jego słowa układają się w miarę logiczne wyjaśnienie, ręka toruje sobie drogę na moje nagie plecy. - Później poszliśmy na szklaneczkę ognistej.
Pochyla się, całuje mnie w nos, kość policzkową. Pieści szyję, powoli schodzi pocałunkami do obojczyka.
Mam ochotę przymknąć powieki, oddać się chwili, zasmakować rozkoszy, ale jedna rzecz nie daje mi spokoju. Uchylam się spod dotyku jego ust i zerkam przez ramię na zegar zdobiący szafkę nocną.
- Widzę, że szklaneczka zmieniła się w butelkę i skończyła po trzeciej rano.
Nie chcę być upierdliwą zrzędą. Nie zniosłabym, gdyby zaczął traktować mnie jak nieznośny wrzód, który nic tylko się czepia. Chodzi mi po prostu o prawdę. Chciałabym, żeby był ze mną szczery, albo przynajmniej - w miarę możliwości -, żeby nie kłamał.
Wzrusza ramionami, a ze mnie schodzi napięcie, którego nawet nie byłam świadoma. Dociera do mnie, że obawiałam się jego reakcji na mój przytyk.
- Wiesz jak to jest z Blaisem...
Kręcę głową, prycham pod nosem. Bardzo dobrze wiem. Moja irytacja i podejrzliwość gdzieś się ulatniają, skutecznie wyganiane przez jego wargi. Przygryza, zasysa, całuje, pieści.
Ręka, wciąż spoczywająca na moich plecach, bez ostrzeżenia wsuwa się pod spodenki, dłoń obejmuje pośladek. Piszczę cicho, gdy ściska go nieco mocniej niż powinien, ale nie czuję bólu. Drugą dłoń wsuwa pode mną, obejmując tyłek z drugiej strony.
- Chodź tu do mnie - mruczy. Dociska mnie do siebie, tracę dech, gdy nabrzmiała męskość wbija się w mój brzuch. - Mamy kilka spraw do skończenia...
Mój rozespany przed sekundą umysł, zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Serce pompuje szybciej krew, podniecenie rozprzestrzenia się po ciele, dociera w jego najmniejsze zakamarki. Gdy jednym ruchem ściąga moje spodenki wiem, że jestem już gotowa. Gdy obraca nas, by górować, czuję oczekiwanie, zniecierpliwienie.
Chichocze, gdy łapczywie ciągnę za koszulkę. Chcę się jej pozbyć. Chcę widzieć i czuć jego skórę.
Na moment przerywa pocałunki, by wyjść mi naprzeciw. Zanim opada z powrotem, wykorzystuję chwilę, żeby wdrożyć myśl, chęć, która właśnie zasnuła mój podniecony umysł. Wyciągam rękę, lekkim pchnięciem daję mu znać, że ma się położyć na plecach. Jest zdziwiony, ale nie protestuje. Obserwuje mnie uważnie z fascynacją, z zaciekawieniem. Tym spojrzeniem budzi we mnie instynkty, o które wcześniej się nie podejrzewałam. Nikt, nigdy nie patrzył na mnie w taki sposób.
Biorę głęboki wdech, zaczynam się denerwować. To, co chcę zrobić, robiłam tylko raz i to gdzieś na początku naszej znajomości. Później ... nie miałam okazji, jakkolwiek naiwnie to brzmi. Chcę spróbować znów, teraz. Nie wiem dlaczego, po prostu czuję, że mam ochotę to zrobić.
Składam pocałunek na jego wargach, smakuję gorzką nutę alkoholu. Schodzę ustami niżej, pieszczę tors, brzuch, nie omijam ani centymetra blizny przecinającej jego brzuch. Zamyka dłonie na moich piersiach, głaszcze mnie po plecach. Docieram do celu, unoszę głowę i patrzę mu w oczy. Udaje mi się dojrzeć mgłę, zasnuwającą źrenicę, gdy zaczynam pieścić jego męskość.
Liżę, całuję, przygryzam. Ruszam się tak, jak mnie tego uczył. Działam zgodnie z jego wskazówkami, a ciche pomruki zadowolenia są mi przewodnikiem.
Gdy półtorej godziny później przysypiam w jego ramionach, jestem wypieszczona i spełniona.
Czuję szczęście, czuję niepokój. Krąży we mnie miłość, zalewa podejrzliwość. Jestem wysoko, za moment nisko. Śpię, jestem przytomna. Emocje, doznania, myśli - wszystko kumuluje się ze sobą, skutecznie uniemożliwiając dalszy sen.
Wzdycham, otwieram oczy. Podnoszę się do pozycji siedzącej, patrzę na twarz mężczyzny, który ma w posiadaniu moje serce. Wiem, że jest coś, czego nie powiedział mi na temat dzisiejszej nocy. Czuję, że będzie mnie to męczyć. Mam świadomość, że daję mu przyzwolenie. Pozwalam, bo po raz pierwszy w życiu przeraża mnie to, co może wyniknąć z mojej ciekawości.
*~*~*
Hej,
jeśli czytaliście ostatnio dodany rozdział "Klucza do szczęścia" to pewnie już wiecie, że wracam do pracy i mój czas będzie mocno ograniczony.
Nie chcę porzucać swoich opowiadań, więc będę się starała dodawać rozdziały co najmniej raz na 1-1,5 miesiąca. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną :)
Co sądzicie o rozdziale? Dajcie znać w komentarzach! I pamiętajcie o gwiazdkach :)
Buziaki,
Lady_M.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top