Dzień 5 [Zawsze będę cię chronić - Spamano]
Dzień 5 - scena walki
No więc! LessyChan zabije mnie za Spamano, natomiast peach_watermelon będzie się cieszyć...
Będzie trochę smutno! (Chyba...)
✧*.✧*.✧*.✧
Romano wracał do domu po wyczerpującym dniu... Jedyną rzeczą o jakiej teraz marzył to żeby w końcu położyć się na swoim łóżku i zasnąć. Niestety do ukochanego łóżeczka miał jeszcze dosyć duży kawałek drogi.
Zbliżał się do najmniej lubianej dzielnicy miasta, ale niestety była to najkrótsza trasa prowadząca do domu, oczywiście z tego faktu był bardzo niezadowolony. Kręciło się tu bowiem mnóstwo podejrzanych osób, które patrzyły groźnie na każdego człowieka, który zbliżyłby się choć trochę do ich miejscówki, Romano robił to niemal codziennie i miał nadzieję, że nie są tym faktem szczególnie zdenerwowani... Przynajmniej w taką wersję chciał uwierzyć...
Przeklinał samego siebie, że nie zgodził się na podwiezienie go do domu przez Ludwiga. Co prawda nie miał najmniejszej ochoty spędzić z nim więcej czasu niż było to konieczne, ale teraz był pewien, że nie byłoby to aż tak straszne jak przechodzenie tą alejką, kiedy na dworze panował całkowity zmrok. Na samą myśl przechodziły go dreszcze...
Na jego nieszczęście wejście do uliczki zbliżało się nieubłagalnie. Przełknął ślinę, zacisnął pięści i próbował przekonać samego siebie, że nic mu tu nie grozi. Nie było to jednak tak łatwe... Starał opanować swoje przyśpieszone bicie serca, ale nie potrafił. No cóż... Musi w końcu tam wejść, nie ma wyjścia...
Spróbował dodać sobie odwagi mówiąc, że nie mogą go zabić, ale jakoś szczególnie go to nie pokrzepiło... Wręcz przeciwnie; przeraził się jeszcze bardziej myśląc o tym, że mogą wyrządzić mu krzywdę. Wziął jeszcze kilka głębokich oddechów, a następnie wszedł do uliczki.
Poczuł niesamowitą ulgę kiedy zobaczył, że nie ma tu tych ludzi o wątpliwym wyglądzie. Przyspieszył kroku ciesząc się na myśl, że bez problemu dotrze do swojego celu. Nieświadomie zaczął nawet wesoło pogwizdywać.
Zastanawiał się czy Feliciano został bezpiecznie odstawiony do domu przez Ludwiga i czy ten natychmiast opuścił teren jego domu. Chociaż sądząc po gościnnej naturze jego brata ziemniaczany idiota siedział teraz na jego kanapie popijając kawę z filiżanki, wesoło rozmawiając z naiwnym Feliciano.
Aż krew się w nim zagotowała kiedy pomyślał o ich zbyt bliskiej relacji...
Nie miał jednak czasu na dłuższe zastanawianie się nad tą paskudną sprawą, bo usłyszał za sobą kroki, a najgorsze było to, że nie były to dźwięki butów jednej osoby, a aż trzech.
Jego całe ciało spięło się, a serce biło w szaleńczym tempie.
Przecież to, że są tu jacyś ludzie wcale nie znaczy, że mnie zaatakują... Nie ma się czego bać...
Ale niestety... Jedna z postaci idących za nim chwyciła go za nadgarstek i zmusiła do obrócenia się w stronę nieznajomych.
- Co tu robisz lalusiu? Zgubiłeś się?
Do uszu Lovino doszedł kpiący, niski głos jednego z napastników. Wszyscy trzej mężczyźni byli bardzo konkretnej postawy, więc nieuzbrojony Włoch nie miał z nimi żadnych szans... Teraz może liczyć tylko na to, że tak naprawdę są to łagodni panowie lubiący sztukę...
- J-ja tylko wracam do domu... Czy mogę iść dalej?
Starał się utrzymać pozór, że wcale się ich nie boi i zdobył się na zirytowany głos przepełniony złością, ale w rzeczywistości był przerażony zaistniałą sytuacją...
- Oj nie kochaniutki... Nikt, kto wszedł bez pozwolenia na nieswój teren nie wyjdzie bez szwanku...- na chwilę zatrzymał się widząc blednącą twarz nieproszonego gościa - Nie radzę krzyczeć... Wtedy narobisz sobie jeszcze większych kłopotów.
Mężczyzna zacisnął rękę na nadgarstku Lovino, który syknął z bólu... A mógł wrócić ze swoim bratem...
Ten ktoś przywołał swoich dwóch towarzyszy skinieniem głowy uśmiechając się wstrętnie, pokazując przy tym rzędy pożółkniętych zębów.
- Teraz się trochę pobawimy...
Romano poczuł przeszywający ból głowy, kiedy został przyparty przez napakowane cielsko do zimnego betonu. Pisnął z zaskoczenia kiedy jeden z napastników zaczął dobierać się do rozporka jego spodni. Próbował się wyrwać, ale poskutkowało to tylko tym, że został uderzony w brzuch przez tego trzeciego. Na chwilę nie mógł normalnie oddychać czując jak ból rozchodzi się po całym jego ciele.
Został pozbawiony zarówno z koszulki jak i swoich jeansów, a jedyne co jeszcze go zakrywało to bokserki, które zapewne za chwilę zostaną z niego brutalnie zerwane.
Zaczął wierzgać nogami kopiąc swoich oprawców, ale za każdym razem zostawał ponownie przytrzymywany przez ich obleśne łapska.
Chciał krzyczeć o pomoc, ale bał się, że będzie jeszcze gorzej. W jego oczach zebrały się łzy na myśl tego, że prawdopodobnie zaraz dojdzie do wstrętnego wykorzystania jego ciała. Zamknął oczy nie chcąc patrzeć na ich paskudne gęby, które badały każdą część jego ciała z pożądaniem.
Pomyślał o Antonio... Kiedy był mały Hiszpania obiecał mu, że zawsze go obroni... To gdzie teraz jest? Dlaczego go tu z nim nie ma? Doskonale wiedział, że to wręcz niemożliwe, że zaraz przybiegnie go uratować, ale wciąż miał nadzieję...
Znowu spróbował się uwolnić kiedy poczuł niechciany dotyk na swoim ciele. Udało mu się wyrwać jedną rękę i uderzyć z pięści jednego z napastników. Trafił w jego nos powodując tym samym krwawienie tejże części ciała.
- Ty mały sku*wielu! To cię nauczy szacunku!
Poczuł jak dłonie mężczyzny, którego uszkodził zaciskają mu się na szyi odbierając możliwość oddychania. Łzy zaczęły cieknąć po jego twarzy kiedy panicznie próbował złapać oddech... Na darmo...
- Antonio... Pomocy...- zdołał wyszeptać czując jak powoli traci przytomność...
✧*.✧*.✧*.✧
Antonio, Francis i Gilbert postanowili wybrać się na wieczorny spacer, bo tak szczerze: nie mieli niczego lepszego do roboty. Szli ulicami miasta śmiejąc się i co jakiś czas przystając żeby usiąść na ławce, i spokojnie porozmawiać.
Antonio bardzo lubił spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi, chociaż czasami potrafili być bardzo irytujacy... Naprawdę, bardzo...
Kiedy już mieli powoli rozejść się w swoje strony, usłyszeli niepokojące dźwięki z jednej z bocznych uliczek.
- Słuchajcie może warto by to sprawdzić?
Antonio bardzo się zaniepokoił. Coś mówiło mu, że powinni zbadać źródło tych krzyków.
- Jak chcesz... Mnie się tam jeszcze nie śpieszy do domu...
Gilbert wzruszył ramionami i spojrzał pytająco na Francisa. Ten tylko skinął lekko głową i w trójkę ruszyli do uliczki.
To co tam zobaczyli bardzo ich zszokowało...
Trzech muskularnych mężczyzn dobierało się do młodszego znacznie mniejszego od nich.
Jednak Antonio przeraził się kiedy rozpoznał, że tym chłopakiem, który został napadnięty był Lovino...
Niewiele myśląc ruszył w stronę napastników i czym prędzej zepchnął jednego z nich rzucając się na niego i obezwładniając. Tamten był zbyt zszokowany żeby się obronić.
Gilbert i Francis także nie zamierzali zwlekać z pomocą...
Prusy zaczął podduszać jednego od tyłu sprawiając, że już w końcu poddał się błagając o litość. Gilbert oczywiście nie miał zamiaru go zabić, więc tylko przewrócił go na brzuch siadając na nim i nie pozwalając mu się wyrwać.
Francja natomiast szarpnął ostatniego z napastników za nogi, sprawiając tym samym, że opadł bezwładnie na beton uderzając się w głowę i tracąc przytomność. Francis sprawdził jego tętno... Żyje, więc nie ma się o co martwić...
- Dobra to już wszyscy... Tego mamy z głowy, więc ja popilnuję tego twojego, a ty idź sprawdź co z Lovino - Francuz zwrócił się do Antonia, a gdy ten pokiwał głową na znak zrozumienia, Francis szybko zajął jego miejsce przy zapewne przywódcy tej ochydnej grupy.
Hiszpania czym prędzej podbiegł do skulonego Romano i szybko rozpoznał, że ten wręcz zalewa się łzami.
Przykucnął przy nim i położył delikatnie rękę na jego ramieniu, ale ten natychmiast się odsunął spanikowany.
- Zostaw mnie! - skulił się jeszcze bardziej przyciskając do ściany, próbując jak najbardziej zakryć swoje ciało.
- Lovi... To ja Antonio... Proszę cię spójrz na mnie, już nic ci nie grozi... Zaraz przyjedzie tu policja i wszystko będzie dobrze... Proszę spójrz na mnie...
Antonio tak bardzo chciał przytulić do siebie Lovino, ale po tym co się prawie stało... On boi się dotyku i Hiszpan doskonale go rozumie.
Romano podniósł głowę i spojrzał na Antonia załzawionymi oczami. Serce Hiszpanii wręcz krajało się na ten widok.
- An-antonio...- wyszeptał cichutko wyciągając w jego stronę chwiejącą się rękę.
- Jestem tu...- wziął jego dłoń i delikatnie uścisnął bojąc się, że go wystraszy, to się jednak nie stało - Obiecałem, że zawsze cię obronię, Lovino... Zamierzam dotrzymać słowa...
Antonio zbliżył się delikatnie do nadal przestraszonego Romano słysząc, że policja już się zbliża.
Jednak tym razem Lovino nie odsunął się pod ścianę, tylko mocniej ścisnął jego rękę chcąc sprawdzić czy on naprawdę tutaj jest. Był... Był tu z nim tak jak obiecał wieki temu...
- Lovino nie zrobię nic bez twojej zgody... Czy mogę cię przytulić? - Antonio starał się mówić najdelikatniejszym głosem jaki tylko miał możliwość z siebie wydobyć.
Zobaczył jak Włoch kiwnął nieśmiało głową, ale poczuł też, że jego ciało spięło się gdy tylko zbliżył się bardziej. Jednak tak bardzo chciał żeby Lovi poczuł się bezpieczny...
Ostrożnie przytulił go do swojej klatki piersiowej obejmując jego ramiona rękami.
Włochy rozluźnił się delikatnie i wtulił mocniej w Antonia. Starszy był lekko zaskoczony tym gestem, ale zaczął głaskać jego włosy i lekko bujał się z nim starając się go uspokoić.
- Dziękuję ci...
- Nie masz za co Lovi, obiecałem, że będę cię chronić... Te amo mi tomate...
Mówiąc to pocałował jego czoło i uśmiechnął się promiennie.
Zawsze będę cię chronić... Nawet jeśli jedynym przed którym muszę cię bronić, będę ja sam...
Uff... Skończone!
Dajcie znać czy było dobrze...
Do zobaczenia jutro!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top