- Jak już tak spacerujemy to może pójdziemy na jarmark świąteczny? - zapytałam, kiedy chodziliśmy po mniej lub bardziej oświetlonych uliczkach, które nie tętniły życiem. Nie było późno, więc spokojnie mogliśmy przejść i zobaczyć, jak to wygląda tutaj w Southampton.

- Naprawdę? - John skrzywił się nieznacznie na moją propozycję.

- Tak! - krzyknęłam radośnie. - Uwielbiam takie rzeczy, a tutaj nigdy wcześniej nie byłam na jarmarku - dodałam. Cieszyłam się, że w Anglii tak szybko rozstawiali takie atrakcje bożonarodzeniowe, bo one od razu odpowiednio nastrajały. Tak naprawdę już od połowy listopada można było bawić się oraz szukać prezentów dla bliskich w Winter Wonderland.

- Nienawidzę tej całej szopki i nie rozumiem, dlaczego te przeklęte świąteczne piosenki lecą już pod koniec listopada. - Po słowach mężczyzny mogłam śmiało wywnioskować, że nie był fanem takich wydarzeń, co tylko uświadomiło mi, jak bardzo był zapatrzony w pracę, że nie zauważał piękna w tak małej rzeczy.

- To ma cię wprawić w odpowiedni nastrój, John - westchnęłam.

- Wino i twoje towarzystwo by mi wystarczyło - mruknął cicho, a ja udałam, że tego nie słyszałam.

Z racji tego, że pierwszy raz byłam w tej miejscowości, wyciągnęłam telefon komórkowy, który schowałam przed wyjściem do kieszeni płaszcza. Po odblokowaniu ekranu, włączyłam nawigację, a następnie wpisałam miejsce do którego chciałam się udać. Niby mogłam poprosić Johna o to, aby prowadził, ale nie ufałam mu, a już szczególnie, gdy oznajmił, że nienawidzi jarmarków.

- Może wróćmy do hotelu. - Mój towarzysz zaczął marudzić, kiedy dotarliśmy do miejsca, gdzie były postawione różnorodne budki ze świątecznymi specjałami.

- Nie ma mowy - zaprotestowałam. Skoro wyciągnął mnie na spacer to musiał liczyć się z jego konsekwencjami.

- Zobacz ile tutaj jest ludzi. - Cały czas próbował mnie zniechęcić, ale nie dałam się i twardo trzymałam się swojego zdania. Kiedy miałam wyznaczony cel to go realizowałam zawsze do końca, a teraz taką rzeczą było spacerowanie po jarmarku.

- Nie czujesz już tej magii świąt? - zapytałam gdy zbliżyliśmy się do bramy przez którą wkraczało się do świątecznej krainy. W tle można było słyszeć Last Christmas, które nadawało charakteru temu miejscu. Zakochałam już się w tym.

- Nienawidzę świąt, więc to pytanie było zbędne - odpowiedział, a ja gwałtownie się zatrzymałam.

- Jak to? - zdziwiłam się. Boże Narodzenie było jednym z najlepszych świąt jakie tylko były. Nie zrozumiałam, jak ktoś mógł mieć odmienne zdanie na ten temat.

- Normalnie, Ashley - westchnął. - Co to za święta, które spędzę w szpitalu, bo wszyscy inni będą wtedy rodzicami? - Miał dyżur w taki dzień? Myślałam, że on jako wysoko postawiony lekarz bierze wolne, aby spędzić ten dzień z dala od miejsca pracy.

- Nie jedziesz do rodziny? Nie spędzasz tego czasu z bliskimi? - Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej.

- Nie - odpowiedział stanowczo. - Moi rodzice nie żyją, a siostra mieszka w Australii - powiedział, jakby to nie było nic wielkiego.

- A znajomi? - zadałam kolejne pytanie. Ten dzień również spędzało się z przyjaciółmi, chodziło się na imprezy, a taka osoba jak John na pewno miała pełno osób, z którymi mogłaby spędzić ten dzień.

- Wolę z pacjentami. - Wzruszyłam ramionami.

- Od ilu lat masz dyżur w święta? Nie chcesz tego zmienić? - Miałam milion pytań w głowie, które rodziły się z każdą kolejną sekundą.

- Od trzech. Może i chciałbym, ale nie mam z kim. - W jego głosie słyszałam wyraźnie smutek. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, jak czuł się tego dnia. Siedział sam w szpitalu, bez bliskich osób i udawał, że wszystko było w porządku, bo robił to, co kochał.

- Sprawię, że polubisz święta - powiedziałam cicho. Nie wiedziałam jeszcze, jak to ogarnę, ale obiecałam sobie, że to zrobię. - Jak wrócimy możemy pójść razem na jarmark do nas, kupisz choinkę - powiedziałam. Może na początku nie miałam zamiaru się w to wtrącać, ale nie potrafiłam patrzeć, gdy osoba, do której coś czułam, a może i nadal czuje była w takim stanie.

- Możemy kupić jedną. - Wyczułam w jego głosie nieśmiałość, która zbiła mnie z tropu. John zawsze był pewny siebie, co mnie krępowało na samym początku naszej znajomości. Dopiero, gdy przerodziła się w coś więcej to zaczęłam się przyzwyczajać do jego sposobu bycia.

- Dwie będą idealne. - Doskonale wiedziałam do czego zmierzał, ale nie mogłam mu się omamić, nie tym razem. Musiałam zachować się profesjonalnie, bo w końcu razem pracowaliśmy w szpitalu i jakby nie patrzeć to byłam studentką, która znajdowała się pod jego opieką.

- Ashley, nie rozumiesz, że jesteś dla mnie ważna. - Stanął naprzeciwko mnie. - Czuję coś do ciebie i chciałbym chociaż raz bardzo spędzić święta z osobą, na której mi cholernie zależy. - Oparł swoje czoło o moje i patrzył mi prosto w oczy.

- To nie jest dobry pomysł - odparłam.

- Proszę - szepnął i pochylił się nade mną, aby mnie pocałować. Odskoczyłam od niego, nie mogąc pozwolić sobie na takie zachowanie. To było nieodpowiedzialne i musiałam się powstrzymać, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że później bym przepadła. Nie potrafiłabym później wrócić do normalności nawet po jednym głupim pocałunku.

- Nie. - Stanęłam kawałek dalej w bezpieczniejszej odległości. - Chodźmy na grzane wino. - Wskazałam ręką na dużą, okrągłą budkę. Złapałam Johna za rękę i pociągnęłam w tamtym kierunku.

Z kubkami gorącego napoju kończyliśmy nasz spacer po kolorowym, pełnym świateł jarmarku. Nie chciałam wracać do hotelu, bo to oznaczałoby, że ten piękny dzień dobiegał końca.

- Pobrudziłaś się - zaśmiał się mężczyzna. Automatycznie dotknęłam dłonią ust, aby pozbyć się bitej śmietany z nich.

- Już? - zapytałam, ale John tylko pokiwał przecząco głową.

- Jeszcze odrobinę. - Złapał moją ręką, która parę sekund wcześniej oczyszczałam twarz i splótł nasze palce ze sobą. Po moim ciele przeszły dreszcze na ten niby niewinny gest. Podobało mi się to mimo moich wcześniejszych protestów.

Zanim zdążyłam się zorientować jego usta dotknęły moich. Z początku byłam w tak wielkim szoku, że nie wiedziałam, co miałam zrobić, jak się zachować. Rozum podpowiadał mi, aby, go odepchnęła od siebie, ale serce kazało mi trzymać go, jak najbliżej siebie i już nie puścić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top