Rozdział 59

    Usiadła przy stoliku naprzeciwko chłopaka, rozkładając pergamin. Między nimi leżała gruba książka o tematyce zaklęć transmutacyjnych, jak przeczytała na okładce.

    — Jakie było to pierwsze zaklęcie, które mieliśmy... — zaczęła Brielle. — Ach! Tak, Vera Verto.

    Chwyciła tom i zaczęła pośpiesznie przewracać zakurzone i stare kartki. W końcu podniosła wzrok na Syriusza, który, jak się zorientowała, nic nie mówił odkąd przyszła, co nie było do niego podobne. Już dawno powinien rzucić jakiś swój beznadziejny tekst.

    — Co jest? — zapytała, podnosząc brew.

    — Ładnie dziś wyglądasz — wypalił Syriusz, nie mogąc oderwać wzroku od dziewczyny.

    Brielle poczuła, jak się rumieni.

    — Um, dziękuję...?

    Atmosfera zrobiła się naprawdę niezręczna, przynajmniej w odczuciu dziewczyny. Śmiała sądzić, że Syriusz nawet nie zorientował się, że coś było nie tak. Siedział i przewracał strony od swojej księgi, a co chwilę notował zagadnienia na pergaminie. Postanowili się podzielić. Ona zajęła się Vera Verto, zaś on drugim z zaklęć - Duro. Owe zaklęcie zamieniało przedmioty w kamień.

    Dziewczyna nie mogła się opanować i co chwilę zerkała w stronę Syriusza, który nie zdając sobie z niczego sprawy, w dalszym ciągu pracował. Zaskoczyło to czarownicę. Sądziła, że taki Black nie będzie robił nic, zupełnie jak Jayla, a tymczasem zdawał się być w pełni pochłonięty nauką. Syriusz w pewnej chwili także podniósł wzrok, a ich oczy się spotykały. Brielle natychmiast z powrotem zajęła się swoim pergaminem.

    — Czyżby ukradkowe spojrzenia? — zapytał z uśmiechem Gryfon.

    — Coś ci się zdaje. Tylko sprawdzałam, ile już masz — odparła, nie odwracając wzroku od pergaminu.

    — Och, jasne.

    Ze wszystkich sił powstrzymała wywrócenie oczami na sarkastyczny ton.

    — Pisz, Black, pisz. Nie mamy całego dnia. Trzeba to skończyć, bo McGonagall dostanie palpitacji swojego zimnego serca.

    — No nie wierzę! Brielle Carson potrafi żartować? Trzeba o tym w Proroku Codziennym napisać! — zaśmiał się Syriusz.

    — Oczywiście, że potrafię żartować — rzekła stanowczym tonem i odłożyła pióro, nareszcie patrząc mu w oczy. — To, że jestem Ślizgonką nie oznacza, że nie mam humoru.

    — No widzisz, całe życie w błędzie... Sądziłem, że wy, Ślizgoni, macie serce jak z lodu.

    Brielle powstrzymała westchnięcie. Zorientowała się bowiem, że w te stereotypy wiele osób wierzyło. Nie winiła ludzi za to, ponieważ mieli ku temu swoje powody. Znajdowali się bowiem uczniowie z domu węża, którzy swoim zachowaniem reprezentowali ów stereotypy. Było ich naprawdę wiele, lecz przecież oprócz nich w Slytherinie uczyły się osoby o dużym humorze, dystansie do siebie i przede wszystkim uczuciami, może nie dzieliły się nimi tak wylewnie, ale jednak te uczucia istniały.

    Spojrzała ponownie w oczy Syriusza, który przez cały ten czas bacznie się przyglądał Brielle. Chciałaby wiedzieć, co siedziało mu w głowie. W jednej chwili straciła panowanie nad sobą. Nachyliła się nad stolikiem, skracając między nimi dystans.

    — Ślizgoni też potrafią kochać — szepnęła mu prosto do ucha. Widziała, jak pod wpływem jej oddechu, łaskoczącego go w ucho, zadrżał. — Nie jesteśmy wcale od was gorsi. Powiedziałabym wręcz, że lepsi.

    A po tych słowach, jakby nigdy nic, powróciła na swoje miejsce i zajęła się pisaniem zadania, w całkowitej ciszy. Nie patrzyła więcej na Huncwota, lecz wiedziała, że przez długi czas ani drgnął, a dopiero po kilkunastu minutach sięgnął po swoje pióro i zaczął pisać.

    Zakończywszy pracę, Syriusz oddał swoją, aby przejrzała ją Brielle, która zdecydowanie była lepsza w te klocki. Dziewczyna z uwagą przepatrzyła całe wypracowanie i gdzieniegdzie poprawiła jakieś słowo, lecz ostateczna wersja została taka, jaką napisał ją chłopak.

    — Nieźle, Black — poinformowała, gdy skończyła. — Jednak masz coś w głowie. — Podeszła do niego i poklepała go po ramieniu.

    — No widzisz, Carson. Gryfoni też potrafią myśleć.

    Brielle wybuchnęła śmiechem na te słowa. Chwyciła w ręce dwie kartki pergaminu i z Syriuszem u boku ruszyła do wyjścia. Schodzili w ciszy krętymi schodami. Szli ramię w ramię. Między nimi panowało milczenie, lecz nie było wcale niezręczne, tylko... przyjemne.

    — Dlaczego tak po prostu nie może być? — szepnął nagle Syriusz.

    — Jak?

    — No tak... Teraz jest w porządku, a następnego dnia znowu będziesz dla mnie szorstka.

    Brielle się zatrzymała. Syriusz uczynił to samo. Stał dwa schodki pod nią, lecz mimo to i tak był od niej nieco wyższy. Dziewczynie zrobiło się przykro na te słowa. Słyszała w nich odrobinę... bólu? Czy Syriuszowi Blackowi naprawdę było przez tak błahą sprawę smutno?

    — Dlaczego musimy się w to bawić? — podjął ponownie Syriusz. — Ja... Ja lubię spędzać z tobą czas, Brielle.

    Czy on właśnie użył jej imienia? Nic w życiu bardziej nie zaskoczyło dziewczyny aniżeli własne imię wypowiedziane w ustach Gryfona. Przeszedł Brielle na ten dźwięk dreszcz. Syriusz patrzył dziewczynie prosto w oczy. Stali w ciszy. Wyraźnie czekał na ruch Ślizgonki. 

    — Jesteśmy z innych światów — powiedziała powoli i z zawahaniem. — Wyobrażasz sobie, co ludzie o nas pomyślą?

    — Dlaczego przejmujesz się tym, co pomyślą te błazny, których za kilka miesięcy na oczy nie zobaczysz?

    — Mówię o Jayli, jest moją najlepszą przyjaciółką i o Camdenie, Severusie, Ellie... — wyszeptała. Zaczynała się obawiać, do czego dążyła ta rozmowa. Zgubiła jej sens. Nie wiedziała, o czym rozmawiali. Co miał na myśli Gryfon, zaczynając ten temat? Zagubienie. To było ładne słowo do określenie tego, co wówczas czuła.

    — Prawdziwi przyjaciele na zawsze przy tobie pozostaną. Bez względu na wszystko. Nie będzie ich obchodzić, z kim się zadajesz, jeśli będziesz przy tej osobie bezpieczna.

    Brielle odwróciła wzrok.

    — Chyba że wiesz, że jest fałszywa — powiedział po chwili Syriusz. Lekko wspiął się na kolejny schodek. Stali teraz tak blisko siebie, że dziewczyna czuła na swoim czole jego oddech.

    Nie miała wątpliwości, o kim mówił.

    — Jayla nie jest fałszywa — odparła, hardo patrząc mu w oczy, lecz nawet głupi zauważyłby tę niepewność w głosie.

    — W takim razie zrozumie.

    — W co ty grasz, Black? — zapytała z pretensją. — Czego ty ode mnie oczekujesz, powiedz mi, śmiało.

    Milczał. Minęła minuta, a potem druga. Stali tak po prostu w siebie wpatrzeni, a niewypowiedziane słowa krążyły wokół nich. Oboje chcieli coś wykrztusić, lecz nie potrafili.

    — Późno już — rzekła i zaczęła schodzić po schodach.

    Schodek po schodku, powoli. Czekała. Chciała, aby ją zatrzymał. Żeby coś powiedział, cokolwiek. Gdy myślała, że się przeliczyła, odezwał się, w końcu.

    — Zaczekaj!

    Natychmiast się odwróciła, jeszcze nim echo zdążyło ponieść się po schodach.

    — Tak?

    — Powiedz mi coś tylko — szepnął Syriusz.

    Serce zaczęło bić Brielle jak szalone wraz z tymi słowami. Wytarła spocone dłonie o spodnie i wyczekiwała, wpatrując się w twarz Syriusza, której jedynie połowa oświetlona była przez światło księżyca. Ona natomiast stała w mroku.

    — Czy czujesz to samo? — wykrztusił w końcu.

    Milczała.

    Syriusz wyglądał tak, jakby pożałował tego, co powiedział. Przez chwilę zupełnie nic nie robił, jedynie patrzył na Brielle. Patrzył na Brielle tak, jak nigdy. Brielle bała się choćby odetchnąć.

     Nagle zmniejszył dzielący ich dystans w dwie sekundy. Nie zdążyła nawet mrugnąć, gdy oboje wpadli na zimną ścianę. Poczuła na swoich wargach wargi Syriusza. Pocałował ją. Znowu. Znowu to zrobił. Gorąco rozchodziło się po przez całe ciało dziewczyny. Drżała. Nagle ocknęła się z tego szoku i odepchnęła Gryfona. Rozszerzyła z zaskoczenia oczy. Głośno dyszała. Było jej tak bardzo gorąco!

    — Co ty robisz?! — krzyknęła.

    Nie odpowiedział. Zamiast tego ponownie się zbliżył i ją pocałował. A ona znowu go od siebie odepchnęła.

    — Na Merlina, Black!

    — Powiedz jedno słowo — wychrypiał. — Jedno słowo, a zniknę. Jedno słowo, a zostawię cię w spokoju i już nigdy więcej nawet na ciebie nie spojrzę. Jedno słowo, a usunę się z twojego życia na zawsze.

    W dalszym ciągu oddychała nierówno. Nie mogła się opanować. Rozum krzyczał, żeby powiedziała coś - cokolwiek! - aby Syriusz zostawił Brielle i odszedł. Zniknął z życia dziewczyny. Całą nią jednak zawładnęło inne uczucie, które było tak silne, że całkowicie zwalczyło to pierwsze i nie pozwoliło, by wypowiedziała choćby jedno słowo. Milczała.

    Zbliżył się do Brielle po raz trzeci. Przez dłuższą chwilę tak po prostu stał. Czekał. Czekał na jej ruch, na pozwolenie, na decyzję.

    Nie musiał długo wyczekiwać. Podjęła ją. Jeszcze nim weszła do biblioteki, choć niezupełnie świadomie. Tym razem to ona go zaskoczyła, gdy owinęła swoje ręce wokół szyi Blacka i przyciągnęła do siebie. Pocałowała go. Pierwszy raz.

    Oboje pozwolili ponieść się emocjom i uczuciom, które od dawna między nimi budowały się fundament po fundamencie.

Fun fact: Pocałunek przetrwał miesiące w niezmiennej formie - planowany był jeszcze przed publikacją pierwszego rozdziału

AAAAAAAAA!!!!

Wyobraźcie sobie bądź nie, że ten rozdział został napisany z półtorej miesiąca temu, jak nie więcej. Tyle czekania na waszą reakcję!

To właśnie pierwsza z perełek, które dla was przygotowałam dużo wcześniej!

Dużo miłości na ten ciężki czas, do zobaczenia za dwa dni <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top