Rozdział 3
Gdy zapaliła się czerowona lampka i usłyszeć można było ciche pikanie, fioletowowłosy miał dosłownie kilka seknud na ucieczkę, a chwilę później usłyszano wybuch. Shinso wybiegł zza rogu zaułku, czując jednak jak niektóre kamienie uderzają mu w plecy oraz tył głowy. Przyśpieszył aż jego oczom ukazała się ulica pełna zaciekawionych ludzi.
Chłopak chciał już wrzasnąć by uciekali, gdy rozległ się kolejny wybuch, a z miejsca gdzie przed chwilą był, wybiegło kilku złoczyńców. Myśl, że na niego czekali wydawała się jednocześnie prawdziwa jak i... jakby to nie o niego chodziło. Nie miał czasu ich rozpoznać, lecz jeden był aż nazbyt charakterystyczny, by nie rozpoznać jego niebieskich płomieni.
Odruchowo zrobił krok w tył, gorączkowo rozglądając się za cywilami. Wszyscy uciekali - tak jak on z resztą - jednak złoczyńcy nie przestawali ich gonić z szaleńczymi uśmiechami. Jedynie Dabi stał i rozglądał się jakby czegoś szukał. Albo kogoś.
Mnie.
Ciemnowłosy złoczyńca zaczął iść na przód, wprost na chłopaka, który natychmiast chciał zawrócić. Przeszkodziły mu w tym niebieskie płomienie które znikąd stanęły na jego drodze oraz tłum, pchający go wprost na wroga. Shinso powoli odwrócił się do Dabiego, który podchodził do niego z wyciągniętą w przód ręką jakgdyby panował nad wszystkimi złoczyńcami. Po sekundzie Shinso ujżał też jego zirytowany wyraz twarzy. Zmarszczył brwi.
Ogień nie chciał go dosięgnąć. Nie, nie nie chciał, nie mógł. Fioletowowłosy nie pokazał po sobie zdezorientowania, lecz gdy zobaczył zakapturzoną postać tuż przed Dabim, znieruchomiał. Ponownie postawił krok w tył, spostrzegając dopiero, że cywile uciekli, a złoczyńcy byli ściśnięci w jedną stertę przez niewidzialną siłę, z której próbowali - nieudolnie - się uwolnić.
- Wynocha - powiedział nieznajomy męskim głosem, a twarz Dabi'ego przyozdobił grymas.
Złoczyńca miał już odpowiedzieć coś zapewne niecenzuralnego, gdy chłopak w pelerynie dostrzegł Shinso. Natychmiast odwrócił od niego głowę a sam fioletowowłosy cofnął się na tyn gest. Nieznajomy zerknął ostatni raz na złoczyńcę, który najwyraźniej nie miał jak się ruszyć.
Uciekaj, podpowiadał umysł Shinso, on jest silny, uciekaj. Dlaczego w pierwszej chwili pomyślał o zakapturzonym, a nie o złoczyńcy? Otrząsnął się z myśli.
Ten następnie na niemal niezauważalnie drżących nogach, zawrócił, lecz nagle zatrzymał się z cichym szurnięciem. Spojrzał ponownie na Shinso, jakby dostrzegł coś, czego wcześniej nie widział. Wzrokiem przejechał na jego szyję i w tym momencie rozszerzyły mu się oczy.
Fioletowowłosy w tej samej chwili poczuł zawroty głowy. Sięgnął ręką na tył swojej głowy. Przyłożył swoją dłoń do oczu i gdy zobaczył krew, ponownie się zatoczył. Syknął z bólu gdy zobaczył skutki wcześniejszego wybuchu, których przez adrelanine wcześniej nie czuł.
Spojrzał ponownie na osobę w kapturze i czarnej masce, a ostatnim co usłyszał był krzyk jakiegoś bohatera o nadciągającej pomocy.
***
- No dalej, odbierz! - krzyknął kolejny raz zielonowłosy nastolatek, trzymając w dłoni telefon. Poranne promienie słońca oświetlały jego twarz.
Gdy bohaterowie zaczęli przybywać, z zamiarem wycofania się, ostatni raz zaatakował Dabi'ego. Z początku miał zamiar fioletowowłosego chłopaka po prostu zostawić, myśląc że to był zbieg okoliczności, iż to jego Touya miał na celowniku. W chwili jednak, gdy dostrzegł jego szyję, a raczej to co było w nią wszczepione, natychmiast podjął decyzję. Zieloną migawkę w jego szyję mógł tylko jego... sojusznik, jako ostrzeżenie przed Ligą.
Gdy zobaczył, że fioletowowłosy nie wyszedł tak naprawde z tego całkowicie bez szwanku i tracił prztomność, chwycił go swoją indywidualnością i ponownie uderzył w złoczyńców. Jego nogi zaś się ugięły, gdy poczuł dobrze mu znany ból.
Próbował jak najszybciej wrócić do siebie, z wielką niechęcią zabierając tam drugiego chłopaka - mimo wszystko nic nie było gorsze od Ligii majacej go w swoich rękach. Zrobił to o sekundę za późno, a kamery raporterów - którzy znaleźli się w miejscu akcji niemal tak szybko, jak bohaterzy - zdołały go uchwycić. Może i nie jego twarz, ale ubranie. Ubranie, które wciąż było takie same jak za czasów gdy jeszcze był rozpoznawalny. Przeklinaniom w jego myślach nie było od tego czasu końca.
- Cholera... - syknął pod nosem gdy wreszcie poddał się i przestał wydzwaniać do wciąż nieodbierającej przyjaciółki. Zamiast tego zaczął przeglądać internet, a tam było o wiele gorzej. Artykuły typu:
"Czy to Hātobureika znów dał o sobie znać?"
"Stary nowy złoczyńca, czy może jednak ktoś wiecej?"
"Liga Złoczyńców posiada sojusznika, czy może wroga? Kliknij aby się dowiedzieć!"
"Łamacz serc ich nienawidzi! Sprawdź dlaczego!"
Były tylko nielicznymi powstałymi w zaledwie niecałe pół dnia od tego incydentu. Deku nie miał pojęcia skąd, ani dlaczego tak dużo o nim pisali i go znali. Ale nadwyraz go to irytowało.
Ponownie zadzownił do swojej przyjaciółki. Nic.
"Dlaczego Liga do Cholery miałaby go chcieć w swoich szregach?
I kim on do diabła jest?"
Po napisaniu i wysłaniu tej wiadomości, wsunął telefon do kieszeni i ruszył z powrotem do zaułka, gdzie był nastolatek, którego rany opatrywał przez poprzednią noc. W ręce trzymał już zimną kawę.
Wciąż czuł ból, ale z wprost idealna wprawą ignorował go, idąc po schodach do siebie i patrząc przez okna bloku na niebo, na którym rysował się już zarys słońca.
Nadal nie wiedział dlaczego jego przyjaciółka uznała tego fioletowowłosego chłopaka jako zagrożonego działaniami Ligii. Nie miał siły o tym myśleć i wiedział że zapewne nawet sam nieznajomy nie zna powodu. A jednak to on był celem Dabi'ego. Musiał coś zrobić.
Prrzyśpieszył kroku zaciskajac swój telefon w kieszeni, wewnętrznie przeklinając ją oraz że spacer oraz kawa nie pomogły mu jednak w poukładaniu myśli.
Poszedł, lecz w zaułku nikogo nie zastał. Z lekko przyśpieszonym pulsem rozejrzał się naokoło. Usłyszał jakiś stukot. Sekundę później jego oczom ukazał się zdezorientowany fioletowowłosy chłopak.
- Byłbyś tak miły, i powiedział mi, co ty wyprawiasz?
***
Tymczasem blondwłosa dziewczyna wciąż kuliła się w zaułku kilka ulic dalej, czując przerażający ból całego ciała. Bezustannie kaszlała krwią, aż w końcu przestała zwracać na nią uwagę. Nawet nie miała czasu na zachwycanie się jej wspaniałym kolorem.
Pragnęła by ból się skończył. By to przestało tak piekielnie palić jej krew. By nie czuć ognia. By spłonąć już doszczętnie i uciec od tych tortur.
Na drżacych nogach się uniosła, cicho jęcząc o pomoc. Nikt nie przyszedł. Zostawili ją wcześniej by znaleźć jakieś antidotum, lecz wciąż ich nie było - jak chciała wejść do bazy, próg drzwi zaciekał czerwienią.
Uciekła gdzies indziej, oni mieli ją później odnaleźć. Lecz tego nie zrobili. A ona pogrążyła się w bólu, na który skazał ją ten bachor.
_____________________
O dziwo mało zmieniłam
Bardzo wstrzymywałam się przed poprawianiem tego rozdzialu i szczerze, gdybym wcześniej przekonała się na przynajmniej przeczytanie go, byłby duuuuużo wcześniej
Echhhhh, cóż, lenistwo is my passion
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top