Rozdział 18


Od ostatniego spotkania z Hato kilka dni temu, Shinso czuł się dziwnie. Nie źle, nie przesadnie dobrze, ale dziwnie. Nie umiał tego zidentyfikować. Było to coś między żalem a motywacją – złe wieści, które niosą ci ukojenie. Hato był jak diabeł dający ci w ręce szansę. Mogłeś albo łudzić się, że kiedyś i niebiosa cię docenią, odrzucając ofertę, lub ją przyjąć.

Czułeś się winny, ale niezupełnie. Przepełniała cię euforia. Shinso przepełniała euforia, mimo wszystkich sprzeczności, których doświadczył tamtego dnia.

Wizja bycia kimś nie była już tylko marzeniem. Wystarczyło po nią sięgnąć i wziąć to, na co od zawsze ciężko pracował. Wystarczyło jeszcze trochę się pomęczyć, a wszystko wkrótce będzie dobrze – takie uczucia wzbudzał w nim Hato.

– Todo, trenujmy dzisiaj razem – informował już od kilku dni przyjaciela, a ten nie miał nic przeciwko temu.

Całe dnie po szkole spędzali na jeszcze większej ilości treningów. Idealnie zaprojektowana przestrzeń, by stworzyć w niej idealnego bohatera, była dla Shinso zbawieniem. W domu nie miałby okazji na wykorzystanie tyle miejsca. Ani nie miałby Todorokiego do wspólnej walki.

Zawsze rozpoczynali od sparingów, jako rozgrzewki. Kilka razy Monoma i Momo próbowali się wkręcić w ich treningi, jednak za każdym razem Todoroki wyraźną linią odcinał integrację od tego, co miał z Shinso. Yaoyorozu wyraźnie ranił ten chłód, lecz Shoto zawsze był nieświadom takich rzeczy.

Po rozgrzewce, Shinso wreszcie miał okazję na prawdziwe popisanie się. Używając Taśm Wiążących od Eraserheada był w stanie pochwycić przeciwnika zanim ten zaatakował. Jeśli dobrze to rozplanował, umiał unieruchomić Shoto tak, by ten miał trudność z uruchomieniem swojego daru bez krzywdzenia samego siebie.

W końcu rozwijał swoje umiejętności.

Tylko, że to było za mało.

Nie wystarczała mu siła fizyczna ani strategia. Wygrana poprzez proszenie Shoto, by nie używał swojej indywidualności, nie satysfakcjonowała go i to nawet, gdy rodzeństwo Todorokich wyraźnie zachwycało się jego umiejętnościami. Chciał czegoś więcej, tylko nie wiedział, jak zabrać się za ten temat. Od zawsze to było ciężkie, lecz teraz Shinso nie chciał tego tylko na moment.

Chciał znaleźć kogoś, na kim mógłby użyć swojego daru; królika doświadczalnego. Pragnął zawładnąć czyimś umysłem i odnaleźć odpowiedź na wszystkie pytania Hato.

Tylko jak się o coś takiego pyta? Nie był wstydliwą osobą, ale nikt nigdy nie dał mu do zrozumienia, że jego dar jest dobry. Wszyscy od razu się peszyli lub zmieniali temat. Nie chciał, by Shoto okazał się jedną z tych osób, gdy zaproponuje mu codzienne pranie mózgu.

– Mam prośbę – zaczął pewnego popołudnia. Todoroki spojrzał na niego z ciekawością. – Ja...

Wystarczyło kilka słów. Wystarczyło trochę odwagi, by spojrzeć prawdzie w oczy – przekonać się, czy znajdzie w Shoto obrzydzenie, gdy go o to poprosi. Wystarczyło wierzyć, że naprawdę jest dobry.

Wierzył. Lecz to nie wystarczało. Kiedy otworzył usta, słowa nie mogły mu przejść przez gardło. Co ostatni raz się stało, gdy poprosił o to kogoś? Katastrofa, podpowiedział mu umysł. Nie chciał znów tego powtarzać.

– Nieważne.

Więc czekał na kolejną wiadomość od Hato.

***

Po swojej nieudanej próbie poproszenia o pomoc poczuł ogarniającą frustrację samym sobą. Nie nadarzyła się więcej okazja na tę prośbę, a nawet jeśli tak – pewnie znowu by stchórzył. Nienawidził prosić o coś ludzi i pokazywać po sobie słabości. Nawet jeśli był zawiedziony swoją poddaną, to i tak niosło to za sobą pewną ulgę.

Nikt nie wiedział o dręczącym go problemie. Prawdopodobnie tak było lepiej, przekonywał siebie w myślach. Musiał przezwyciężyć to sam, skorzystać z kolejnych możliwości. Pozostawało mu powtarzać to, co robił od miesięcy – skupić się na treningu fizycznym z nadzieją, że w końcu nadejdzie jego moment, by zalśnić.

Rezygnacja nie ukoiła jednak jego ciekawości. Pomiędzy zwracaniem na siebie uwagi na portalach, by zauważyła go Liga, przeszukiwał też wiele innych zakamarków internetu. Wszelkie pytania, na które wcześniej bał się poznać odpowiedzi, teraz stały przed nim otworem.

Były tam te dotyczące innych quirk opartych na władaniu ludźmi, fizycznie jak i psychicznie. Przechodząc przez kolejne wyszukiwania dotyczące Ligii, aż do domysłów co do samodzielnego rozwijania jego typu daru.

Manipulacja umysłem

Wzmacniacze a ewolucja

Możliwości destruktywnych Quirk

Historia Ligi Złoczyńców

Destrukcja umysłu i władanie nim

I wiele, wiele innych. Ślęczał nad laptopem całą noc, w końcu był zmuszony przykryć się kocem, by nie oślepiać Todorokiego światłem. Jak często miał w zwyczaju, wyszukał też słowa kluczowe dotyczące incydentu sprzed paru lat – tak o, by zobaczyć, czy nic nie powstaje na nowo. Nawet jeśli bolało go wspominanie tego. Zanim dowiedział się wszystkiego, co chciał, jego ciało bezwładnie opadło na poduszki.

Kiedy się obudził, laptop zniknął z jego kolan.

Rano dołączył do Shoto na śniadaniu, jego worki pod oczami wyraźniejsze niż zwykłe. Na skraju umysłu miał pytanie, czy to on zabrał laptopa, ale gdy tylko jego usta zasmakowały kawy, zapomniał o Bożym świecie.

W szkole jak zwykle od jakiegoś czasu zaczepił go Monoma, z powodzeniem odstraszając wszystkich tych, co wciąż nie wstydzili się z okazaniem swojej niechęci do Shinso. Czy to szlańczy śmiech lub nawet bezpośrednia konfrontacją perfekcyjnie działały na tych mu nieprzychylnych. I tak bardzo, jak paplania Monomy stawały się irytujące po chwili, to Shinso i tak w pewien sposób był mu za to wdzięczny.

To było prawie tak, jakby miał innego kumpla niż tylko Todoroki. I nie musiał się obawiać, że ten ma jakieś niecne plany, bo był człowiekiem szczerym do szpiku kości, a to rzadko zdarzało się wśród bohaterów.

– Widzimy się później, Hitoshi. – Monoma rozdzielił się z nim, idąc do swojej części klas integracyjnych.

Nawet jego brak wychowania, przez który mówił mu po imieniu, był w pewien sposób miły. Zmniejszał dystans, przez co Shinso przestawał myśleć o sobie jako tylko posiadaczu fajnego quirk, który Neito chciałby skopiować.

Podążając w stronę własnej sali, był spokojny. Miał zamiar przysiąść przy Todorokim i słuchać monotonnego głosu nauczyciela od historii – zwykłej, nie tej o bohaterstwie – która była w tej szkole tylko dla zasady.

W klasie było już kilkanaście osób, korzystających z długiej przerwy na lunch. Shinso sam poczuł głód, lecz tego ranka nie miał głowy, by przygotować sobie jakieś jedzenie – nawet jeśli Shoto proponował mu część swojego bento, zwyczajnie nie mógł tego zaakceptować.

Położył się na ławce, gotów zasnąć na te kilka minut.

Wtedy usłyszał szepty.

– Ej, co ty robisz? – zapytała jakaś dziewczyna z klasy Shoto. – Zostaw to, Kaminari.

– Chcę tylko sprawdzić, co też nasz Todoroki przechowuje na swoim laptopie.

Shinso drgnął i dyskretnie wyjrzał ponad swoim ramieniem. Zobaczył blond chłopaka – Kaminari Denki, jak zapamiętał po kilkunastu dniach lekcji z nim i wzmiankach przyjaciela – zajmującego miejsce Shoto i wklikującego coś na klawiaturze. W dziewczynie nad nim Shinso natychmiast rozpoznał Kyokę Jiro, z którą miał okazję walczyć na Festiwalu. Spoglądała na drugiego z dezaprobatą, ale nic nie zrobiłam, by go powstrzymać.

– Kiedy wróci, wkurzy się jak cię zobaczy.

– Todoroki? – zaśmiał się Denki. – Wściekły? Jeśli zobaczę po nim jakiekolwiek emocje, to tylko podwójne korzyści!

– Naruszasz jego prywatność – upomniała go Kyoka, a jednak z zaciekawieniem spoglądała na ekran laptopa.

– Jeśli by chciał prywatności, to ustawiłby przynajmniej jakieś hasło. Hmm, zobaczmy, co my tu mamy... – Przesuwając palcem kursor, zaczął coś klikać.

Shinso spiął się na swoim miejscu. Nie mógł sobie przypomnieć, czy poprzedniej nocy usunął historię przeglądania. Nie wiedział też, czy ktokolwiek by na nią zareagował. Patrząc na jego reputację, wielu mogłoby źle coś zrozumieć i wyciągnąć pochopne wnioski.

– Dwa foldery na krzyż, kotki na tapecie, praktycznie pusty pulpit... – Denki parsknął. – Cały Todoroki. – Zerknął szybko na drzwi wejściowe. – Jiro, mogłabyś słuchać, kiedy przyjdzie?

– A co chcesz jeszcze zrobić? – Zmarszczyła brwi, jednocześnie wpinając jack swoich słuchawek w ziemię. – Dać głupie zdjęcia do prezentacji?

To by wyjaśniało, dlaczego akurat teraz Shoto zabrał laptopa. Pewnie na którejś rozdzielnej lekcji miał do wygłoszenia te ich rutynowe prezentacje – których z jakiegoś powodu klasa B nigdy nie miała. Zważywszy na kilka różnic między ich nauczycielami, nie było to zbyt zadziwiające.

– Nie jestem dzieciakiem, Jiro.

– Mówisz? – Uniosła brew, po chwili przygryzając wargę, gdy jej słuchawki skurczyły się i z powrotem zwisały tuż przy jej uszach. – Jest piętro wyżej z Iidą, Uraraką... i kimś jeszcze. Jedzą obiad, więc nie wrócą aż do końca przerwy.

– Świetnie, idealna ilość czasu, by sprawdzić jego przeglądarkę. – Zaśmiał się diabolicznie.

Jakby wyczuwając na sobie czyjś wzrok, Shinso szybko z powrotem położył się z twarzą w dół. Udał, że śpi, kiedy kilka kolejnych osób weszło do sali, a Jiro i Kaminari kontynuowali swoją konwersację.

– Nic nie znajdziesz.

– Czego szukacie? – spytał nagle Kirishima w progu. Jiro się zawahała. – Czy to nie laptop Todorokiego?

Shinso mógł usłyszeć kolejne głosy, jedne ciekawskie, a inne sceptyczne. Nawet kilka osób z jego klasy zdawało się zainteresowanych tym, co Todoroki kryje w swoim laptopie.

Jego serce zabiło mocniej, kiedy usłyszał kilka kliknięć, a następnie głośne westchnieniem zdziwienia Denkiego.

– Um, co to jest? – wymamrotał.

Zamarł w miejscu, nie chcąc się z tym wszystkim konfrontować. Mógł przeżyć późniejsze pytania Todorokiego. Mógł nawet przeżyć podejrzenia kierowane wprost na niego, kiedy usłyszał czyjeś kolejne słowa:

– Czy przypadkiem nie wspominał coś o pożyczaniu laptopa Shinso? Wiecie, kiedy....

– Shh! – Uciszyła tę osobę Jiro i Shinso mógł praktycznie poczuć na sobie ich wszystkich wzrok. – Myślisz, że...

– Chyba nie Todoroki, nie?

Shinso zacisnął zęby. Ich szepty były doskonale słyszalne, zważywszy na nagłe milczenie w całej klasie. Zdusił w sobie potrzebę poruszenia się.

Miał wrażenie, że coś ciężkiego przygniotło mu żołądek.

Nie chodziło o to, że patrzyli na niego jak na złoczyńcę – wyszukiwania były jednoznaczne. Przyzwyczaił się, tego w pewien sposób chciał. Klasa 1A była w jego oczach grupą, która nigdy nie spojrzałaby na niego tak, ale tylko siebie mógł winić o tę żałosną nadzieję.

Nie, wcale nie o to chodziło.

Był w stanie sobie wyobrazić, co właśnie odczytują. Jeszcze gorzej się stało, kiedy ludzie wokoło zaczęli pod nosem czytać wszystko po kolei.

– Wzmacniacze...? – wymamrotał ktoś, jakby zapominając o obecności Shinso.

– Po co mu tyle wiedzieć o Lidze? – Denki najwyraźniej stracił swój entuzjazm.

Wszyscy po chwili milkli. W końcu Jiro odchrząknęła, mówiąc:

– Nie wysnuwajmy pochopnych wniosków. Shinso pewnie... – urwała, najwyraźniej samej nie mogąc znaleźć dla niego dobrej wymówki.

Właśnie o to chodziło. O ich wiarę w to, że to on był tym złym.

O to, że przed sobą mieli laptop Todorokiego, przyniesiony przez niego samego, a wciąż, pod wpływem jedynie jednego zdania, zupełnie go nie podejrzewali.

Jeśli ktoś miał do wyboru Shinso lub Todorokiego, było jasne, kto jest tym złym.

– Jakiś incydent...

Shinso gwałtownie wstał, nie mogąc dłużej tego słuchać. Najmądrzejszą rzeczą byłoby podejście tam i wyłączenie tego cholernego laptopa, ale zbyt był skupiony w tej chwili na ucieczce, by o tym pomyśleć. Wszyscy zamarli w bezruchu, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami.

Nie zabrał swoich rzeczy. Zwyczajnie wypadł z sali, maszerując przed siebie jak najszybciej to możliwe. W progu zetknął się z kimś ramieniem, ale zignorował to. Nie mogąc uspokoić swojego oddechu, wbił sobie paznokcie w środek dłoni.

– Shinso... – usłyszał głos Kendo, kiedy z całych sił powstrzymywał się przed puszczeniem się biegiem.

To brzmiało zbyt podobnie do sytuacji sprzed kilku lat. Ten sam łagodny ton, który złudnie by mu mówił, że mu ufa; że to właśnie jego pomocy potrzebuje. Bez względu na to, jak bardzo chciał Kendo uwierzyć, zrobienie tego byłoby głupie.

Dziewczyna uniosła dłoń, więc instynktownie uniknął dotyku. Za nimi rozległy się kroki.

– Shinso.

Zamarł w pół kroku, zastanawiając się, kiedy ostatni raz go słyszał; kiedy ostatni raz na niego spojrzał poza salą lekcyjną.

– Mógłbyś mi wyjaśnić, co się tam dzieje?

Powoli odwrócił się, by stanąć z nim oko w oko. Mężczyzna stał z rękami w kieszeniach, za sobą mając nawet nie kryjących się z podsłuchiwaniem uczniów, wyglądających z sali.

Jeśli to on przed chwilą wchodził do sali, to jak wiele słyszał? Jeśli spytal się uczniów, to co mu odpowiedzieli?

– To nieporozumienie – odparł błyskawicznie, mając trudności przekonać do swoich słów samego siebie. Ledwo zarejestrował Kendo, która z dezorientacji wypisaną na twarzy wycofała się gdzieś.

Aizawa ledwo uniósł brew, mrucząc coś pod nosem. Shinso czekał na jego werdykt – pochwałę lub naganę. Lub oba na raz. Jakiś przejaw empatii i troski; przekonanie, że Shinso nie zasługuje na takie traktowanie.

Zamiast tego otrzymał przeciągłe ziewnięcie.

– Nie wiem, co knujesz, ale jesteś nieostrożny. Czy nie wyraziłem się jasno ostatnim razem?

– Ale...

– Shinso, zabraniam ci jakkolwiek się w to mieszać, rozumiesz? – powiedział ostro. – Pomyliliśmy się. To nie jest coś, co powinno wykonywać dziecko. Sam ten pomysł był szaleństwem, a ty... – pokręcił głową, zawiedziony.

Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Ten jego ruch, odwrócenie wzroku, znudzenie. Wszystko to świadczyło o jednym – Shinso był dla Eraserheada udręczeniem. Nie rozmawiali przez kilka dni sam na sam, a teraz i tak przynosił mu kłopoty.

– Sensei.

– Oczyść jakoś swoje imię, bo inaczej każdą twoją pomyłka będzie się za tobą ciągnąć jeszcze zanim zostaniesz zawodowym bohaterem.

Słowa, które miały być pewnie radą, zabrzmiały niesamowicie gorzko.

– Czy pan w ogóle wiedział, o co chodzi?

– O twoją obsesję na temat Ligi i kontrolowania innych ludzi. – Zmarszczył brwi, jakby niezadowolony z tonu Shinso.

– Kontrolowania ludzi? – Miał wrażenie, że przemawiają przez niego słowa Hato. – Przecież to zwyczajnie mój dar. Dlaczego...

Umilkł, nagle coś sobie uświadamiając.

– Kto panu powiedział, że tam chodziło o mnie, a nie o Todorokiego?

– Todoroki nie robiłby takich głupstw, Shinso – westchnął. A to w dziwny sposób poraziło ciało nastolatką.

Czyli sam się domyślił? Spojrzał na laptopa, usłyszał mamrotanie uczniów i w moment stwierdził, że to nie mógł być ich złoty bohater.

Bo przecież jeśli chodziło o szemrane sprawy, zawsze były o Shinso. Jeśli ktoś chciał kontrolować innych, to musiał być to ktoś podejrzany. Jeśli ktoś chciał wzmacniaczy, zawsze był to słaby Shinso.

Ale jeśli tak, to czego tak się obawiali?

– Chciałem tylko być pożyteczny...

Jego ramiona drżały niekontrolowanie, kiedy spuścił wzrok. Nie chciał płakać– tak naprawdę bardzo ciężko było go zmusić do płaczu, nawet jeśli miałby być on spowodowany fizycznym bólem. Poczuł gulę w gardle, jakby dusił się powietrzem.

Aizawa o chwilę za późno uznał, że był zbyt szorstki. Uniósł dłoń i Shinso sobie tylko wyobraził, co by zrobił – poklepał po ramieniu albo poczochrał włosy, przepraszając, ale ostatnio miał duży natłok pracy i jest nieco nerwowy. To by wystarczyło, gdyby tylko Shinso dał mu na to szansę.

– Dawno nie trenowałem z tobą Taśm, prawda? Chciałbym...

Zanim dłoń go dotknęła, Shinso uciekał już wzdłuż korytarza.

– Nie trzeba, nie chcę być problemem.

Aizawa za nim nie poszedł. W końcu zaraz miał być dzwonek, a on nie mógł opuścić lekcji tylko ze względu na obrażonego nastolatka – takiego, jakich było wiele.

Nawet jeśli Shinso łudził się, że Aizawa ceni sobie go bardziej niż innych, to było złudne. On nie był tego typu człowiekiem. Był profesjonalistą, który potrzebował go do ich planów. A Shinso za szybko się przywiązał.

Miał wrażenie, że przez kilka pięter śledził go czyjś wzrok. Nie mogąc tego wytrzymać, wspiął się na dach szkolny, doskonale wiedząc, że w szkole tak prestiżowej jak UA nawet jedna nieobecność mogła się okazać czymś poważnym. To nie miało znaczenia – i tak mieli go za delikwenta.

Zignorował przychodzące połączenie od Shoto, po czym wybrał inny numer.

***

Izuku stał na szczycie budynku, kiedy jego telefon zadzwonił. W słuchawce najpierw usłyszał nieregularny oddech, a dopiero potem słowa:

– Dlaczego ludzie są tak... poważni, ślepo wierzący w tę jedną konkretną wizję? Jakby wszystko wiedzieli, kiedy tak naprawdę nie mają o niczym pojęcia.

Głos Shinso był ochrypły, a sam chłopak ciężko dyszał.

– Zdefiniuj słowo 'poważni' – poprosił Hato bezbarwnym głosem, nie wykazując ani zdziwienia, ani troski.

– Bez dystansu – nadeszła natychmiastowa odpowiedź. – Biorący wszystko za pewnik, wychwalając się swoją wybitną dedukcją. Wierzący w to, w co chcą wierzyć. Uznający tylko swoje opinie. Żyjący we własnym, idealnym świecie.

Gdyby nie złość, którą wyczuł od Shinso, prawdopodobnie by się zaśmiał. Przystanął w miejscu, obserwując miejski krajobraz i dając sobie chwilę do namysłu.

– Nie sądzę, by "powaga" oznaczała akurat to.

– Nie ważne – odparł dobitnie. – Ale w trakcie tego wszystkiego są poważni. Są tacy... – Mógł sobie wyobrazić, jak Shinso wykonuje nieokreślone ruchy dłonią, starając się zobrazować swoje myśli. – Tacy nieznośni. Nieświadomi.

Ach, o to chodzi, pomyślał. Dla własnej wygody włączył połączenie na głośno mówiący i usiadł na krawędzi budynku. Wystarczyło jedno pchnięcie, a spadłby w przepaść.

– Rozumiem. – Wziął głębszy oddech. – Powiedziałbym, że to największa wada ludzkości

– Nic ich nie obchodzi – tylko to, co wydaje się słuszne – kontynuował Shinso. W oddali można było usłyszeć jego nerwowe kroki w tę i z powrotem oraz głośny szum wiatru. – Nie znają niczego obcego. Nie znoszą złoczyńców, grają wedle oczekiwań społeczeństwa – prawie wypluł ostatnie słowo. – Dlaczego ja... jakim cudem chciałem się dostosować? Jakim prawem wmówili mi, że tak powinienem zrobić?

Izuku milczał, chociaż z każdym kolejnym słowem jego uśmiech się poszerzał. Zaczął jeszcze bardziej dziękować przyjaciółce, że zaprowadziła do niego Shinso, zanim ten zaprzyjaźnił się z Ligą. Był doprawdy idealnym materiałem do przelania na niego wszelkich uraz w stronę społeczeństwa.

– Ludzie zwyczajnie tacy są i nic na to nie poradzisz – odparł szczerze, po czym dodał rozmarzony: – Mi akurat trochę brakuje, by paru ludzi wzięło mnie na poważnie.

– Opowiedz mi.

– Och?

W słuchawce usłyszał westchnienie.

– To nie tak, że polecę z tymi informacjami do bohaterów. Wiesz kim jestem. Wolałbym nie ryzykować swoją śmiercią.

Oboje wiedzieli, jak bardzo głupie to były słowa. Ktoś, kto miał zamiar zostać szpiegiem, z całą pewnością znał idące za tym konsekwencje. Zajmowanie się zbieraniem informacji jednocześnie o Lidze i Hato nie było złym pomysłem.

– Chcę tylko przez chwilę przestać o nich wszystkich myśleć.

Izuku nie mógł mu zaufać. Co nie oznaczało, że nie mógł skorzystać z okazji na wyżalenie się komuś.

– Nie jesteś jedyną osobą, którą chcę jako swojego sojusznika – zdradził, po czym zaśmiał się krótko. – Chociaż na pewno jedynym uczniem. Zazwyczaj stawiam na bohaterów lub złoczyńców, którzy nie mieli nigdy do czynienia z Ligą. Zawsze najlepiej jest, by był to ktoś nie za bardzo prawy, a zarazem nie morderca żądny krwi.

– Zakładam, że nie łatwo kogoś takiego znaleźć.

– To nie ze znalezieniem jest problem. – Oparł się rękami i odchylił w tył. – Tylko z przekonaniem kogoś, by pracował dla jakiegoś nastolatką. Nikt nie ufa beztwarzowym samozwańcom, a kiedy już zobaczą moją twarz, nie biorą mnie na poważnie.

To było naprawdę nużące, kiedy spędzał wiele tygodni na śledzeniu kogoś – zakładaniu nadajników, obserwacji i innych – a ten okazywał się zupełnie nie tą osobą, której potrzebował. Zawsze miał kilka osób na celowniku i znał ich konkretne położenie.

Nadajnikiem Shinso zajęła się jego wspólniczka, a Izuku wciąż go nie zniszczył.

– Masz kogoś konkretnego na myśli?

Izuku uśmiechnął się.

– Czy nie jesteś czasem zbyt ciekawski?

– Jeśli nie chcesz odpowiadać, po prostu tego nie rób – odparł, w końcu brzmiąc na nieco bardziej zrelaksowanego.

– Ehh, przypuszczam, że to i tak niewielki sekret. – Podrapał się po karku. – Bohaterzy, którzy odmówią mojej propozycji, zazwyczaj od razu zgłaszają się do policji, więc pewnie i tak jest to gdzieś w aktach. Jeśli chodzi o złoczyńców... takich pytam rzadziej. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakiś nowy złol był kimś normalnym.

– Zgłaszają policji? – W jego głosie zabrzmiała wątpliwości. – To znaczy, że policja wie o twoich działaniach?

– Jasne, że tak – odparł, próbując brzmieć na niewzruszonego.

– Dlaczego więc media...

– Właśnie, dlaczego? – uciął mu, przesadnie przesłodzonym tonem. – Chyba nigdy się tego nie dowiemy.

Shinso milczał przez chwilę, a jego kroki ustały.

– Jak tam sobie chcesz. Wracając do twoich niedoszłych sojuszników...

– Od jakiegoś czasu staram się skomunikować z co mniejszymi bohaterami. Możesz kojarzyć Mr. Robota lub Gentle Criminal. To dwójka, która kategorycznie mi odmówiła. Moim innym celem od wielu lat jest Hawks, ale jest jednym z tych ludzi, którzy nie pozostają długo w jednym miejscu.

Co prawda miał wiele okazji na złapanie go, lecz nigdy jej nie wykorzystał. Raz przez wówczas bardzo złą opinię na jego temat wśród bohaterów, a raz przez własne nieprzygotowanie, czym mógłby go do siebie przekonać.

– Hawks? Dlaczego akurat on?

Wzruszył ramionami, chociaż Shinso nie mógł tego zobaczyć.

– Mam przeczucie, że nie jest tak samo nieskazitelny, co inni bohaterowie. Mógłby nawet wziąć pod uwagę bycie częścią mojego planu.

– Jakiego planu?

Powstrzymał się przed ponownym wytknięciem mu nadmiernej ciekawości. Lecz to było dobre – ta bezpośredniość i szczerość płynąca z jego słów.

– Powiem ci, kiedy naprawdę staniesz się moim sojusznikiem – skłamał bez mrugnięcia okiem.

Wtajemniczanie ludzi w jego zemstę zawsze było kłopotliwe, bo albo patrzyli na niego jak na maniaka, albo dziecko, które nie pogodziło się ze śmiercią matki. Sama chęć zabicia AFO nie brzmiała źle – do czasu, aż w bohaterach nie włączała się ich szlachetna część, twierdząca, że morderstwo nie jest rozwiązaniem.

Mógł im wybaczyć tę naiwność, bo tego właśnie uczyło ich to poważne społeczeństwo. Lecz kiedy przyjdzie co do czego, a ojciec pokażę, na co go stać – miał zamiar martwić się o siebie.

Shinso był kimś na pograniczu złoczyńcy i bohatera, a przede wszystkim – kierował się rozsądkiem. Tacy ludzie zwykli odwlekać go od wyżerającej, pełnej mroku zemsty. Nie potrzebował znowu kogoś takiego w swoim życiu.

– Hawks nie kieruje się całkowicie bohaterstwem – dodał. – A moralność jest dla niego względna i umie brać rzeczy z dystansem. Jest też skłonny do poświęceń; robienia rzeczy złych dla większego dobra. Pod tym względem, jesteście do siebie nieco podobni, Shinso.

W odpowiedzi usłyszał gorzki śmiech.

– Gdybym miał inny quirk, to może też byłbym w stanie być taki i wciąż być bohaterem.

Coś w tych słowach sprawiło, że uśmiech Izuku opadła. Poczuł smutek i coś na kształt empatii. Potrzebę, by go pocieszyć – niczym bohater.

– Nikt ci niczego nie broni.

– I nikt mnie nigdy nie poprze – odparł, odchrząkując. – Mniejsza. Nie mam zamiaru się tym już więcej przejmować.

– Nie? – zapytał ze zdziwieniem.

– Nie. To od początku nie miało żadnego sensu.

Powiedział to z taką pewnością, że Izuku mu uwierzył.

– Rozumiem. Cieszę się, że do tego doszedłeś – powiedział pogodnie. – A skoro tak, to czy teraz powiesz mi, jakie pytanie naprawdę chciałeś zadać?

Od początku wyczuł to, że Shinso nie kłamie, ale w pewien sposób mija się z prawdą. Jakby bał się powiedzieć o tym, co go dręczyło, wprost – nawet jeśli łatwo było się domyślić, o co w domyśle chodzi. Shinso miał tylko jeden tak wielki problem, by mógł wyrzucić go z równowagi.

Nasłuchiwał więc, wiedząc, że trafił w samo sedno.

W końcu usłyszał drżący oddech.

– Dlaczego oni... Dlaczego nie oskarżyli o nic jego? Nawet Aizawa. Dlaczego od razu to ja...

To było wystarczająco wymowne.

– Ludzie nie rodzą się równi, Shinso – zdradził mu banalną prawdę, którą odkrył już w podstawówce.

– Nie... nie rodzą – potaknął chłopak.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top