Depressed Rin
Zamówienie Andzix-Chan
oficina editorial FioletowaTkaczka, send her love
napisane... bardzo dawno tmu
jakieś 4 lub 3 miesiace temu i wreszcie to pubikuej, fajnie, nie xD?
powiedzmy że ostrzegam że znajduje się tu... troszku krwi. I jakieś tam inne rzeczy idk
Benio z laptopa pozdraiwa
-------
Demony powinny być trzymane z dala od ludzi; demony nie powinny mieć wstępu do innych krain niż Gehenna; demony to tylko czyste zło, które omamia cię pustymi obietnicami. A jeśli już demon chce szczerze być dobry, powinien oddać się woli człowieka i pozwolić się wykorzystać.
Takie właśnie prawdy były wpajane Rinowi już od jakiegoś czasu. Nie żeby wierzył w którąkolwiek z nich, choć zachowanie resztek poczucia własnej wartości okazało się być trudniejsze, niż się spodziewał.
Wmawiał sobie, że wcale nie jest to niemożliwe, ale przy każdej kąśliwej uwadze swoich kolegów klasy, tracił coraz więcej nadziei. I, och, o to akurat zdecydowanie winił właśnie siebie - że jest zbyt słaby i zbyt mało skupiony na swoim celu, by przestać patrzeć się na każdy jeden złośliwy ruch ze strony jego... znajomych.
Od kiedy wszyscy dowiedzieli się o jego demonicznym pochodzeniu, za cel wzięli sobie zrobienie mu prawdziwej Gehenny na ziemi. Owszem, wcześniej bał się przeokropnie ich reakcji na wiadomość, że jest synem Szatana, ale...
Ale w głębi duszy zawsze uważał, że wszyscy oni są dobrymi ludźmi. Myślał, że w życiu widzieli już zbyt wiele, by być aż tak zszokowanym. Był przekonany, że znają go na tyle, by wiedzieć, że on sam nienawidzi swoich pobratymców i nigdy nie zrobiłby nic, by stać się jak oni.
Jak bardzo się mylił.
Już od paru tygodni jego płomienie nie kojarzyły mu się z niczym innym niż jednym słowem.
"Potwór"
- .... Pst! Chodź tutaj! - Rin odwrócił głowę w stronę właściciela głosu. Konekomaru mało dyskretnie szeptał do Takary, machając do niego ręką. Jeszcze kilkanaście dni temu siedział on w ławce za Rinem - teraz chłopak zgrywał wielkiego bohatera, chroniąc go przed tym.
Nie żeby ostatnio ktokolwiek usiadł blisko Rina. Tamte słowa bolały, tym bardziej gdy wiedział, że to właśnie miały one na celu - rozszarpać jego demoniczne serce na strzępy, aż nie zrozumie, że tylko jako broń im się przyda
Do klasy wbiegły kolejne osoby, a Rin obserwował je beznamiętnym wzrokiem. Kiedy przez drzwi weszła Shiemi lekko uniósł dłoń.
- Cześ...
- Chodź. - Kamiki stojąca tuż za nią, pociągnęła ją za rękaw bluzy, zanim ta mogła odpowiedzieć na powitanie Rina.
Tak od teraz wyglądała jego codzienność. Kilka tygodni męki i kilka tygodniu bólu. Oraz dowiadywania się, że jego przyjaciele nigdy nimi nie byli.
Bądź co bądź, najbardziej właśnie bolało go odrzucenie przez Shiemi. Miała być jego przyjaciółką, ale okazała się kiepska w dotrzymywaniu obietnic.
- Rin, dyrektor wciąż nie wezwał cię do swojego gabinetu? - Szepnął konspiracyjnie ktoś inny.
Prawie cała klasa czekała tylko, aż słynny Mephisto wyrzuci ze szkoły demona. Codziennie wysyłali na niego bezsensowne skargi, a gdy te nie działały, przez małą szparę na dole drzwi jego gabinetu przedostawały się też pomysły, jak można by wykorzystać pochodzenie chłopaka.
Nie mieli pojęcia, że Mephisto nie jest raczej spieszno, by wyrzucić z akademii własnego brata.
- Zabrakło ci języka w gębie?
Okumura przełknął ślinę.
- Nie wiem, o czym mówicie.
- Ach tak?
"Ach tak".
Mógł przysiąc, że słyszał je już po raz setny tego tygodnia.
To "ach tak" w ustach Konekomaru brzmiało irytująco. I poniżająco. Tak bardzo, że Rin za każdym razem, gdy je słyszał, miał ochotę płakać.
Rozejrzał się dookoła siebie - nie było osoby, który nie usiadłaby co najmniej jednej ławki z dala od niego. Nawet Shiemi nie posłała mu swojego przepraszającego uśmiechu. Shima nie wzruszył na niego ramionami, niemo mówiąc, że osobiście nie ma nic przeciwko jego istnieniu.
Za to Ryuuji... Miał wrażenie, że on już od długiego czasu nie spojrzał mu w oczy.
- Nie wiem, czemu wciąż go tu trzymają.
- Cholera, ja też nie. Przecież może mu w każdej chwili odbić i nas zaatakować! Albo znów zwabić tu zgraję demonów!
- Czemu Mephisto wreszcie nie wyśle go do jego prawdziwego domu?
Osoby z klasy rozmawiały tak, jakby Rin nie siedział kilka metrów dalej. Rozmawiali tak, jakby robili to szeptem, a nie krzyczeli niemal na całą klasę, by mieć pewność, że wszyscy dokładnie ich usłyszą.
Rin zacisnął dłonie w pięści. Dasz radę, dasz radę. Musiał dać radę...
W tej samej chwili drzwi do sali otwarły się, a zaraz potem zamknęły z głuchym hukiem. Yukio stanął przy swoim biurku, wyjmując coś z torby.
- Wybaczcie za spóźnienie, musiałem dostarczyć dyrektorowi pewne papiery - wyjaśnił smętnie.
Tak miała się sytuacja już od dawna. Yuki chodził ciągle na wpół przytomny, a czarne worki nie znikały spod jego oczu. Rin czuł smutek, gdy widział go w takim stanie, lecz nie mógł mu pomóc. Miał własne problemy, nie wiedział jednak, czy brat zdawał sobie z nich sprawę.
Patrząc na zachowanie wszystkich w klasie, gdy tylko nauczyciel wszedł do sali, nie wiedział. A Rin nie czuł potrzeby informowania go o tym.
- To nic, sensei. Jest piękny dzień, parę minut opóźnienia nic nie zmieni.
- Tak tak, piękny dzień...
W klasie rozeszły się szmery.
- Cóż, dla mnie byłby to piękny dzień gdyby jego tu nie było... - zaśmiał się Miwa.
Rin przygryzł swoją wargę aż do krwi. Prawie zaczął się trząść, ale nakazał sobie spokój. Wtedy usłyszał cichy śmiech Shiemi. Dziewczyna autentycznie śmiała się z... tego. I cały jego spokój i opanowanie zniknęły, jakby nigdy nawet nie istniały.
- Zaraz wracam, sensei. - Gwałtownie podniósł się z ławki, łapiąc za swoją torbę.
Yukio otworzył usta, ale nic nie powiedział; nie miał nawet sił protestować.
Drzwi klasy się zamknęły, a nauczyciel głośno westchnął.
***
Rin biegł ile sił w nogach. Nie wiedział czemu, ale czuł ból - okropny ból i biorącą się znikąd panikę. I choć spodziewałby się prędzej tego psychicznego cierpienia, w rzeczywistości to właśnie fizycznie niemal od razu poczuł, jak braknie mu sił. Czuł jakby z każdym kolejnym krokiem jego ciało spalało się kawałek po kawałku, a on nie był w stanie nic z tym zrobić.
Wiatr podszeptywał mu złe, okrutne rzeczy. Sam jego umysł wywoływał w nim myśli, których nie chciał, a mimo wszystko sprawiały one, że miał ochotę się popłakać.
"Wynocha stąd! Nie chcemy u siebie pomiotu Szatana!"
Wydawało mu się, że szepty wiatru były zrozumiałe. Jakby poprzez niego przemawiali prawdziwi ludzie, żeby pokazać mu, co by powiedzieli, gdyby Yuki dopiero co nie wszedł do sali.
"Trzymają go tutaj tylko z litości"
Rinowi zaczęło brakować sił na dalszy bieg gdzie popadnie. Chciał się schować przed innymi, ale miał przeczucie, że im głębiej zagłębi się w las, tym głosy będą głośniejsze. A przecież i tak już miał wrażenie, że zaraz wybuchnie mu głowa.
"Panie nasz, czyż to nie hańba dawać im tak sobą pomiatać?"
Nie ruszyło go to pytanie. Nie, gdy zwyczajnie znów wypominano mu jego status w demonicznym społeczeństwie.
Wiatr postarać się musiał jeszcze bardziej, ale Rin nie dał mu na to ani chwili dłużej. Oddalił się jak najbardziej od szumiących drzew, ale gdy nadeszła cisza, ból głowy wcale nie zelżał. Zaskoczony wytrzeszczył oczy, gdy spostrzegł, że stoi tuż przed akademikiem.
Nie myślał, że tam właśnie jego nogi go poniosą. Tak naprawdę wolałby uciec jak najdalej od szkoły, ale poczuł, że jeśli choć podejmie próbę wyjścia z kampusu, prędzej padnie z bólu w drodze, niż naprawdę uda mu się uciec.
Nie wiedział, skąd wziął się ten ból, ale podobny czuł, gdy znalazł się w Gehennie. Rozejrzał się dookoła, lecz wokół nie było niczego podejrzanego. A przynajmniej niczego dostrzegalnego na pierwszy rzut oka.
Oparł swoje drżące ciało o tylną ścianę akademika.
A jednak, mylił się. Z dala od lasu to piekielne wrażenie, że jego głowa zaraz eksploduje, wcale nie ustąpiło. Za to głosy nie przestawały wypowiadać niewypowiedzianych słów jego przyjaciół.
"Jesteśmy egzorcystami, do cholery! A-a on jest synem Szatana, Ryuuji! Twojego wroga! Cz-czy ty naprawdę chcesz go zaakceptować?!"
- Przestań... - Rin zjechał plecami po ścianie i skulił się na ziemi.
"Chcesz żeby ten demon zepsuł cały twój wysiłek w drodze do zostania egzorcystą? Pomyśl trochę i dopiero wtedy do mnie przyjdź. A wy? Po co w ogóle wciąż tu jesteście, skoro nie umiecie pozbyć się cholernego dziedzictwa swojego wroga? Nie tak zachowałby się prawdziwy egzorcysta."
- T-to ja jestem egzorcystą... Ja też... Ja nigdy nie...
Rin zacisnął powieki najmocniej jak mógł. Ponieważ przeraził się tą dziwną obecnością tworzącą się obok niego. I nad nim. I pewnie za. Wstrząsnął nim dreszcz. Czuł się otoczony, osaczony. Bez szansy na ucieczkę.
Panicznie bał się tego, co zastanie po otworzeniu oczu.
"Masz rację. Może to nasz przyjaciel, ale... nie powinno się bratać z demonem. To wszystko wina szkoły, że na pierwszym miejscu dali mu w ogóle starać się walczyć ze swoją szatańską naturą."
Wiedział, kto by to powiedział. Wiedział, kto to usłyszał. A przede wszystkim wiedział, o kim mówili. Nie chciał myśleć, że jest potworem, że nie ma szans na pokonanie ojca.
"Wykorzystajmy go"
Ale gdy dzień w dzień od swoich byłych przyjaciół słyszał coraz więcej obelg, czuł, jakby naprawdę był tylko śmieciem. Błędem przeszłości Szatana, któremu ludzie ze współczucia pozwolili mieć marzenia.
"A ty, Shiemi, nadal przy swoim? Wiesz kim, on jest. Nie można ufać komuś związanego z tym potwore..."
- NIGDY NIE CHCIAŁEM BYĆ JEGO SYNEM! - Rin gwałtownie wstał, a z jego oczu wreszcie poleciały łzy złości i frustracji. - Więc zamknijcie się wreszcie... - I o dziwo, tak właśnie się stało. Gdy nastolatek rozejrzał się na boki, jego serce na moment się zatrzymało. Z przerażeniem patrzył na pojawiające się tam istoty. - P-proszę...?
"Nigdy nie proś o nic demona. Przyjdą ci z tego tylko ból i łzy, Shiemi"
I jak na zawołanie, Rin załkał. Z całych sił zatkał sobie usta dłonią, lecz nic to nie dało; jego szloch był aż nazbyt słyszalny. Dostrzegł je - dostrzegł masę demonów go otaczających. Na chwilę zamilkły, dając swojemu panu głos. A potem to nie wiatr, tylko one, powróciły do wypowiadania tych słów.
Gdy tak patrzył na te potwory, widział w nich siebie. Niektóre były mniejsze, a inne... także były małe, ale z pewnością nie zawsze tak wyglądały. Pewnie zmniejszyły swoje rozmiary w momencie wyjścia z Gehenny.
"Jesteś naszym władcą. Powróć i nam króluj."
- Ojcz... - Rin natychmiast siebie przeklął, za to, jak właśnie chciał go nazwać. Ten potwór nie był jego ojcem. Ten, którego nazywał swoim rodzicem umarł już dawno temu i to, o ironio, przez samego władcę Gehenny. - Jesteś Szatanem?
Brak odpowiedzi. Czy to może demony same z siebie zechciały wykorzystać jego moment słabości?
"Czy wiecie, co się stało z Rinem?"
To był głos Yukio.
"Ostatnio zachowuje się dziwnie. Czy coś o tym wiecie?"
Rin nie wiedział, czy obraz, który zobaczył właśnie w swojej głowie, był wytworem jego wyobraźni, czy też demonów, ale widział go. Widział Yukio, stojącego przy biurku i ze zmarszczonymi brwiami pytającego innych, czemu tak nagle wybiegł. Wszyscy odwrócili wzrok.
"Chyba powinieneś wiedzieć..."
Szept Konekomaru. Jego nienawidził chyba najbardziej ze wszystkich. Chłopak zaczął szeptać do siebie obelgi w stronę Rina, jak i Yukiego.
"T-to nic, sensei"
Shiemi się uśmiechnęła. Tak bardzo niewinnie; tak, jakby wcale nie była tchórzem, który nie był w stanie powstrzymać tego całego morza nienawiści wylanego na Okumurę. Uśmiechała się, jakby fakt, że była tylko biernym obserwatorem wcale nie sprawiał, że również ponosiła odpowiedzialność za jego okropny stan.
"Skoro tak, to wróćmy do zajęć."
Rin trząsł się. Ściskał w dłoniach Kurikarę, jakby była jego ostatnią deską ratunku. Poczuł palącą potrzebę by coś zrobić, żeby zatrzymać potok tych słów, wywołujący w nim koszmarne myśli, wyjęte z samego serca piekła.
Chciał, by wszystko ucichło, więc jednym ruchem wyciągnął broń z poszewki; wokół niego zatańczyły oślepiające, niebieskie płomienie, których widok dodał Rinowi otuchy.
- Cisza!
Demony zignorowała jego słowa.
- Czyli jednak jesteście tu przez mojego oj... - Gwałtownie potrząsnął głową. - Czego chcecie?!
Tym razem wszystkie stwory ucichły.
"Ciebie. Chodź z nami."
Rin bez wahania zamachnął się na nie Kurikarą. Błękitne płomienie rozlały się po całej długości ostrza, przechodząc na jego ramiona i głowę. Ciął powietrze i wszystko, co stanęło na drodze jego ostrza ogarnęły płomienie.
Krok w tył. Cięcie. Byleby nie zauważyły, jak próbuje uciec. Jeszcze jedno cięcie. Kolejne. Demon przecięty w pół upadł na ziemię. Zaraz po tym Rin się zachwiał.
- Czemu mnie nie atakujecie? - spytał. - Czemu, do cholery, tylko bezczynnie...!
"A ty czemu nie chcesz wrócić do domu?"
- Nie pójdę z wami. Nie... pójdę...
"Ależ miejsce potworów znajduje się w Gehennie"
Albo mu się zdawało, albo demony zaczęły się do niego zbliżać. I choć tak naprawdę wiedział, że skrzywdzenie go miałoby dla nich ogromne konsekwencje, to i tak straszliwie się przeraził. Przed chwilą zabił jednego z tych demonów, więc dlaczego wciąż tak bardzo się bał?
Nie mogły one być wysokiej klasy, jednak z drugiej strony, jeśli było tak jak sądził, to przecież w całym swoim demonicznym życiu w ogóle nie powinny być w stanie opanować na tyle swoją moc, by przejść na drugą stronę bram Gehenny. A przede wszystkim nie do Akademii, bronionej przez słynącego ze swojej potęgi Mephisto.
"On jest taki bezużyteczny! Nawet nie umie panować nad tą swoją cholerną mocą! Po co on nam, skoro nie chce stać się bronią przeciw...!"
Głos Paku. Wnet umilkł, gdy zagłuszyło go głośne miauknięcie oraz tak szybkie cięcie pazurami, że wzrok Rina nawet go nie zarejestrował. Demon o kocim ciele padł na ziemię. Gdy dotknął otoczonej płomieniami trawy, jego skóra wydała dziwny, skwierczący odgłos.
Rin machinalnie odwrócił się w bok.
- Kuro! - Niewiele myśląc, rzucił się w stronę wielkiego, czarnego, a na dodatek wyraźnie wściekłego chowańca. Chciał czuć ulgę, że przyjaciel przyszedł mu na pomoc. Naprawdę chciał, ale jedyne co poczuł, to pustka. - Co ty tu...
Zanim mógł dokończyć, kot musiał znów rzucić się na jednego z demonów. A potem porwał go wir walki.
I gdy tylko Rin nie mógł pogłaskać jego puchatego futra, tak jak zawsze to robił, gdy miał ochotę skończyć z tym wszystkim, poczuł też samotność. Wolałby, żeby przyjaciel zostawił wrogów i pozwolił mu się uspokoić, ale nie było to raczej możliwe.
Zwyzywał siebie w myślach od idiotów. Dopiero po chwili spostrzegł, że słowa "wiatru" nie ucichły, mimo walki demonów.
"Jeśli nie pokaże swojej siły, zrobimy wszystko, by go wyrzucić. Co wy na to?"
Czy Szatan naprawdę poprzez to gadanie chciał przekonać go do odejścia do Gehenny?
"Nie! To marnowanie czasu, przecież widać, że nic z niego nie będzie."
Och, zabolało.
Zerknął na leżącą bezczynnie w jego dłoni Kurikarę, niemal zapominając o walczącym dla niego Kuro.
"To... są głupie pomysły, idioci."
Na to zdanie, w jego sercu zakiełkowała nadzieja. Tylko po to, by ta sama osoba - Kamiki - mogła już zaraz kompletnie ją zdeptać.
"Lepiej weźmy go na zakładnika i przedstawmy Szatanowi swoje warunki."
Jakby w serce został mu wbity sztylet; jakby był samotną łódką dryfującą na morzu podczas sztormu, skazaną na wolę świata. Jakby cała nadzieja, jaką kiedykolwiek w sobie posiadł, znikła w jednej, krótkiej chwili - to był idealny opis stanu Rina.
Przejechał palcem po ostrzu Kurikary. Na chwilę zamknął oczy, a potem znów je otworzył, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.
I próbował krzyczeć. Widział, jak Kuro coraz gorzej radzi sobie z demonami - okazały się one dużo silniejsze niż na początku mu się wydawało. Może udawały słabość, chcąc go zmusić do szybszego zużycia sił.
Rin uśmiechnął się gorzko. Potwory spełniły swoje zadanie. Jego niebieskie płomienie szalały, ale nie były w stanie dosięgnąć niczego więcej, niż powoli żarzących się drzew. Demony zdawały się na niego odporne.
I stąd Rin już wiedział, że Szatan bez wątpienia tam był. Był tam i nazywał go swoim synem, w międzyczasie pozwalając mu tak bardzo cierpieć - ba, sam wywoływał w nim to cierpienie. Za to, jak chłopak zrozpaczony wrzeszczał jak najgłośniej mógł, byleby ktokolwiek go usłyszał - Yukio, Shiemi, czy nawet ten nieszczęsny Konekomaru i irytujący Ryuuji - jedyne co Szatan czuł do swojego potomka, była pogarda.
I, och, nie próbował nawet tego przed nim kryć.
- Y-yukio... - wysapał cicho Rin. Przygryzł wnętrze swojego policzka i spróbował jeszcze raz. - YUKIO! Yu... Yukio... - powtarzał coraz ciszej, gdy w jego płucach narastał nieznośny żar. - Kuro... - popatrzył na wielkiego kota. - S-sprowadź tu kogoś. Kogokolwiek. - Otworzył usta by mówić dalej, ale przerwało mu głośne miauknięcie. Kuro absolutnie nie miał zamiaru się go słuchać, przez co Rin poczuł się kompletnie bezsilny, widząc jak jego przyjaciel bez przerwy atakuje demony, z którymi teraz nie miał nawet szans.
A więc krzyczał dalej, głośno łkając przy każdym jednym wymówionym imieniu osoby z klasy.
- W...wciąż mnie nie słyszą...?
"A może nie chcą usłyszeć, głupcze?"
Rin z trudem przełknął gulę w gardle. Nagle zabrakło mu powietrza, by dalej krzyczeć i udawać, że cokolwiek to daje. Nikt nie przychodził, a był pewien, że wrzeszczał tak głośno, że pewnie słychać go było nawet na drugim końcu akademii. Gardło paliło go tak niemiłosiernie, że nawet nie spostrzegł, gdy zaczął dławić się własnymi łzami.
Skierował swój ogień dalej, nie bacząc na spalone rośliny. Wciąż nikt nie przybywał.
"Nawet jako syn władcy piekieł jesteś im bezużyteczny, czyżbyś tego nie widział? Jesteś tylko przedmiotem, drogą do pokonania twojego ojca, którego powinieneś miłować nad życie, chłopcze. Czemu się dziwisz, że nikt nie przybywa? Już dawno temu powinieneś wiedzieć, że nikt nie wraca się po stępiony nóż. "
Czy on właśnie został porównany do rzeczy? Słyszał od od ludzi z klasy już wiele obelg, sugerujących, że nie widzą go jako człowieka, ale usłyszenie tego w końcu wprost było... czymś innym.
Nie wypowiedział tego żaden znany głos, a jednak - Rin wiedział, że oni byliby zdolni do takich słów. Kłamał przed samym sobą, że wcale nie zaczyna im wszystkim wierzyć.
Nie chciał być niczyim narzędziem - ani Szatana, ani egzorcystów. Chciał po prostu być sobą. Jednak najwyraźniej każde jego "chcę" świat odbierał kompletnie na opak.
"Nikt nie przyjdzie ci z pomocą"
Znów spojrzał na ostrze. Głosy były coraz głośniejsze, ale tak jakby... tak głośne, że przestał je rozróżniać. Lecz to nie zmieniało faktu, że po jego policzkach wciąż spływały łzy. Złapał Kurikarę za ostrze, a z jego dłoni od razu pociekła krew, która, o dziwo, po chwili zmieniła się w błękitne płomienie.
"Jesteś na tym świecie kompletnie sam."
Sam...
- ZAMKNIJCIE SIĘ! - Demony po raz kolejny zignorowały jego rozkaz. Poczuły triumf, gdy Rin nie próbował nawet zaprzeczyć ich słowom.
Za to sam nastolatek już nie wiedział co robić. Postawiono przed nim tak naprawdę dwie opcje - dać się ojcu, bądź też wciąż łudzić się, że ktoś przyjdzie mu z pomocą. No i że ten ktoś byłby w stanie cokolwiek zdziałać.
I chcieć w ogóle mu pomóc.
- Chyba zbyt wiele od nich bym wymagał... - mruknął do siebie ponuro, ale przez szloch kompletnie niewyraźnie.
Była jeszcze trzecia opcja, o której pomyślał dopiero po chwili. I mimo całego żalu i morza goryczy, którą darzył tych wszystkich ludzi, którzy zostawili go samego, nie był w stanie stanąć przeciwko nim. To, że zaczął uważać ich za swego rodzaju wrogów wcale nie sprawiało, że był sojusznikiem Szatana.
Zresztą, kto chciałby za sojusznika jakiegoś śmiecia pałętającego się pod nogami? Dla obu stron był tylko narzędziem. Ta myśl dla umysłu Rina była okrutnie krzywdząca.
A przez to trzecia opcja stawała się jeszcze bardziej kusząca.
Ucieczka od tego wszystkiego. Nie wybranie żadnej ze stron.
Spokój.
Zanim pomyślał, czy naprawde tego chce, zbyt zachwycony tą jedną myślą mocniej zacisnął dłoń na Kurikarze, a następnie wbił sobie jej ostrze prosto w sam środek dłoni. Nie myślał o tym, że nawet nie poczuł bólu - po prostu z każdą chwilą wbijał ostrze coraz głębiej i coraz mocniej, patrząc jak zaklęty w lejącą się krew.
Demony - które zaczął postrzegać jako istoty złudnie przypominające ludzi, pośród których czuł się bardziej samotnie niż kiedykolwiek - bez wątpienia były wspierane przez jego ojca. To nie było w stylu Rina - poddawać się, nawet bez spróbowania go pokonać.
Jednak zmęczenie i wyczerpanie jego ciała i umysłu robiły swoje.
Po co miałby się w ogóle stawiać? Dla kogo miałby walczyć? I przede wszystkim, czy walka naprawdę przyniosłaby mu jakieś korzyści? Wiedząc, że jest kompletnie sam pośród tego wszystkiego, nie umiał znaleźć odpowiedzi na te pytania.
Ścisnął więc rękojeść miecza i przesunął ostrzem po swojej dłoni, coraz wyżej, aż do łokcia, a następnie do ramienia. Nie mając siły już dalej wbijać katany, zamarł w bezruchu. Poczuł palący ból, ale nie od otaczających go płomieni - te zdawały się być dziwnie przytłumione, tak, jak to było z głosami.
Ten ból zwiastował mu spokój.
Wydobywając z siebie resztki sił mocniej zagłębił ostrze w swojej skórze; zakręciło mu się w głowie.
I może teraz by się właśnie zawahał. Może pomyślał, że kończenie ze sobą w taki sposób jest niewyobrażalnie głupie i nagle uznał, że to wcale nie jest to, czego pragnie. Może czułby się potwornie i płakałby przez kolejne kilka godzin, wtulając się w Kuro, ale przynajmniej by żył.
Może sięgnąłby tego ostatniego promyczka nadziei.
Tak by było, gdyby nie usłyszał kolejnych słów demona, a raczej demona, który władał głosem jego brata.
"On? Tylko udaję, że mi na nim zależy, żeby zwabić Szatana. Nie bójcie się, ja także mu nie ufam. Już wkrótce wykorzystamy go w najlepszy dla nas sposób..."
Okumura załkał i wbił w siebie głębiej ostrze. Wyciągnął je i zaciskając swoje palce na rękojeści tak mocno, że pobielały mu knykcie, wyciągnął drugą rękę przed siebie. Nie miał czasu się wahać, kiedy targany przeróżnymi emocjami, wbił katanę prosto w środek swojego uda, a paraliżujący ból rozszedł się po całym jego ciele. Przekręcił ją i jak zaczarowany, wpatrywał się w swoje ręce, całe w palącej się na niebiesko krwi.
Nie miał pojęcia, jakim cudem tak... ludzka myśl przemknęła mu przez umysł w tej absurdalnej sytuacji, ale w pewnej chwili poczuł, że zanim zginie, winien jest czegoś osobom, które zachowały dla niego resztki tego jakże żałosnego współczucia. Nie chciał myśleć, że prawdopodobnie nie ma ani jednej takiej osoby.
Odwracając wzrok, pociągnął za rękojeść z całych swoich sił. Katana upadła na ziemię z głuchym odgłosem. Rin na kolanach przybliżył się do swojej torby i drżącą ręką ledwo zdołał ją otworzyć. Z pewnością plamił właśnie całą jej zawartość swoją krwią, ale był zbyt skupiony na pulsującym bólu, wprawiającym go w mdłości, by choćby to zauważyć.
Sapnął cicho, kiedy jego dłoń odnalazła jakiś zeszyt i rzuciła go na ziemię. Drugą, dużo bardziej krwawiącą ręką szukał w międzyczasie długopisu, starając się ignorować łzy, przez które widział z każdą sekundą coraz mniej. Jego ruchy stały się bardziej nerwowe i chaotyczne, gdy poczuł, że jeśli zaraz nie znajdzie tego długopisu, zginie z wyczerpania, nie pozostawiając po sobie swoich ostatnich słów.
Ból był coraz mniej przyćmiony, na co Rin niekontrolowanie zadrżał. Raz po raz łapał kolejne rzeczy z torby, ale żadna nawet nie przypominała kształtem podłużnego przedmiotu, którego tak bardzo teraz potrzebował.
- Walić to - szepnął drżącym głosem, odpychając torbę na bok. Od razu odwrócił wzrok, nie chcąc nawet wyobrażać sobie, jak obrzydliwie mogła teraz wyglądać jego dłoń.
Zdrową ręką przyciągnął do siebie zeszyt. Wyrwał z niego kartkę i głośno dysząc, przycisnął swój palec wskazujący do jednej z ran. Następnie ledwo widząc co robi, nabazgrał nim jedno, zdecydowanie nieszczere słowo.
"Przepraszam"
Tylko na tyle było go stać, zanim z powrotem podniósł katanę i z niemałą trudnością przyłożył ostrze do skóry. Tym razem przyciskał je do klatki piersiowej, tuż nad sercem. Coraz mocniej, aż kompletnie nie stracił kontaktu z rzeczywistością. Wiedział tylko, że płacze i że boli. I że to w końcu koniec.
Całe jego ciało pokrywał ogień, jednak go nie spalał.
Rin nie wiedział jedynie, że demony to bardzo kłamliwe stworzenia. Nie wiedział, że nie wszystkie ich słowa musiały być prawdą. Choć nawet gdyby wiedział, że Yukio nigdy tak o nim nie powiedział, raczej nic by to nie zmieniło.
"Jesteś moim synem. Powstałeś z moich płomieni i nimi ostatecznie się staniesz."
Nikt mu nigdy nie powiedział, że przyjdzie mu umrzeć samotnie, będąc otoczonym bólem i tymi ohydnymi płomieniami.
Gdyby tuż przed tą myślą nie padł martwy, pewnie uznałby ją za dziwnie zabawną.
***
- Żałosne. - mruknął Amaimon, stojąc w cieniu pokoju z założonymi rękami.
Wpatrywał się w tłum ludzi okrążających Yukio, ściskającego z całych sił jakąś kartkę. On wyglądał żałośnie. Cała reszta wyglądała żałośnie. Oni byli żałośni.
Nigdy wcześniej nie odczuwał do kogoś tak przeogromnej nienawiści ani nie spodziewał się, że śmierć jego przyrodniego brata mogłaby go aż tak poruszyć. Czuł wobec tych wszystkich ludzi obrzydzenie, że po tym wszystkim, co zrobili Rinowi i do czego go popchnęli, wciąż mieli czelność udawać, że jakkolwiek negatywnie wpłynęła na nich jego śmierć; że ich to obchodzi.
Yukio także czuł nienawiść, ale do samego siebie. Że wcześniej nie spostrzegł złego stanu Rina, że za bardzo dał się pochłonąć pracy - że po wszystkim okazał się być najgorszym bratem na świecie.
Zastanawiał się, jak długo to trwało. Jego stan i ból, który musiał przechodzić kompletnie samotnie.
Amaimon domyślał się, że Szatan mógł mieć w tym jakiś wkład, bo mimo że wszystkie demony po śmierci Rina zostały zmienione w pył, wciąż nie trudno było zobaczyć ślady walki. Cóż, a przynajmniej dla niego nie było trudno, bo śmiertelnicy najwyraźniej byli głupcami. I ostatecznie to oni bez wątpienia popchnęli Rina do takich czynów.
Ojciec nigdy nie doprowadziłby do śmierci chłopaka, byłoby to dla niego wielce niekorzystne. A więc to sam Rin miał dość tego wszystkiego i sam wybrał swój dalszy los.
Amaimon natomiast miał dość tych wszystkich nędznych, nie mających za grosz dumy istot.
Yukio opadł na kolana przy ciele brata i skulił się; jego dolna warga niekontrolowanie drżała, a usta były rozchylone, jakby chciał nawrzeszczeć na wszystkich gapiów, ale nie mógł wydusić z siebie choćby jednego słowa. Widział wcześniej, w jak okropnym stanie było ciało jego brata, gdy jeszcze Mephisto okłamał ich, że może można jeszcze go uratować. Teraz bez wątpienia ten obraz wrył się głęboko w jego umysł.
Kartka z ostatnimi słowami Rina była dla niego jak ostatnia deska ratunku przed tym, co właśnie kłębiło się w jego głowie, a i tak miał wrażenie, że coraz bardziej zaczyna tonąć w tym wszystkim. W morzu swoich własnych łez, których nie był w stanie wylać, bo blokowało go dokładnie to samo, niszczące go od wewnątrz uczucie, co w przypadku słów, które nie chciały przejść mu przez gardło.
Shiemi za to, stojąca na zewnątrz budynku, gorączkowo zaciskała dłonie w pięści i nawet nie próbowała hamować szlochu. Jej mały demon nieumiejętnie próbował ją pocieszyć, gdy dziewczyna po cichu wyznawała temu ponuremu światu targające nią uczucia. Bo mimo ucisku w gardle, wolała mówić cokolwiek, niż stać w milczeniu.
Nie chciała udawać, że to wszystko nie jest jej winą. Tak naprawdę obwiniała się niemal tak samo, jak Yukio. Na przemian wyzywała sama siebie i przepraszała swojego pierwszego przyjaciela, któremu pozwoliła odejść. Wyrzucała swoje winy, nie dostrzegając nawet, kiedy jej mundurek zaczął moczyć deszcz.
Inni w pewien sposób też czuli przygnębienie. Może było im trochę smutno i czuli się nieco winni, jednak nie mogli wyprzeć się swoich przekonań. Uważali Rina za potwora i przecież chcieli jego śmierci.
Tak więc udawanie, że część ich duszy wcale nie cieszy się z obecnego stanu rzeczy, było wszystkim, na co mogli się zdobyć.
Shima czuł odrazę wobec ich zachowania. Sam nie pokazał po sobie kompletnie nic; zachowywał się, jakby poprzednie kilka godzin nigdy nie miało miejsca. W głębi serca jednak rozumiał swój błąd i był zły, że wcześniej nie interweniował, a jednym, o czym mógł myśleć to to, że oni wszyscy byli winni. Łącznie z nim.
Tylko Konekomaru zdawał się nie ukrywać swojego zadowolenia. Ignorował wściekłe spojrzenie Yukio za każdym razem, gdy na jego usta wstępował mały, zadowolony uśmieszek. Był niczym ta jedna, nieumiejąca utrzymać powagi osoba, która rzucała jakimś żartem w najmniej odpowiednim momencie. Gdy wszyscy choć trochę byli przygnębieni, on zdawał się mieć wyśmienicie.
- Przecież to tylko o jednego demona mniej. Czemu się tak spinacie? - Mruknął Konekomaru do siebie.
Powiedział to jakby był to żart. Nikt się nie zaśmiał.
Kamiki w ostatniej chwili udało się zatrzymać Yukio przed rzuceniem się na nastolatka z pięściami.
Amaimon zdegustowany odwrócił od tej sceny wzrok, zerkając na brata.
- Doprawdy żałosne - zawtórował mu Mephisto z przebiegłym, demonicznym i zarazem słodkim uśmiechem.
A następnie oboje schowali się jeszcze głębiej w cieniu, niemo dając Yukio przyzwolenie na poddanie się emocjom i zrobienie z Konekomaru cokolwiek zechce.
***********
Nikt nie jest w stani wyobrazić sobie mojego zdziwneinia, gdy ogarnęła, żę jak kopiuje tekst z dokumentów do watt, to się zformatowane wkleja
czemu nikt mi wcześniej o tym nie powiedział
i know że mało kogo to obchodzi, ale mnie to obchodzi, więc przegłosowane
otóż miałam chyba kiedyś powiedzieć swą opinię o nasz ostatni dzień i oto nadszedł ten... dzień
Warning na spoiler zakończenia
Tak więć, w rankingu moich trzech gejowskich książek (boyfriend material, rw&rb, they both die at he end) jest to niestety na ostatnim miejscu xD i mean, to jest gud książka, ale powyższe bardziej mi sie podobały
to trochę głuie, bo to powinna być tą depressed książką, ale ostatecznie nie była napisana... takim językiem, jaki byłby dla mnie smutny. Mam tu na myśli że jestem osobą którą najbardziej bolą poszczególne zdania czy coś, a tu były takie cytaty, ale... nieywtstraczające xD jaby wiem, co jst tu smutnee, ale ja sama nie umiem tego poczuć
To bardziej materiał na chłopak (my number one) mnie niemal w depresje wpędził (ale to przez moje przerażenie na myśl o doroslości). btw, polecam this, pierwszza książka, która serio była dla mnie śmieszna (ach ten sakrkastyczny humro, love) i gdybym sie postarała, może z wymuszaniem mogłabym płakać, but... nie
Możliwe że podoba mi się ona najbardziej ze względu na to, że nie jestem przyzwyczajona do książek osadzonych w teraźniejszośći, a czytałam ją jako ostatnią z tych trzech.
Dobra, ale tu mowa o nod. Totalnie mnie w tym irytuje podejście do prognozy śmirci i jedynym powodem dla którego mogę wierzyć w coś takigo, jest mmyśl, żę to działało jak gdyby był niewidzialny shinigami mógł sobie w każdej chwili zabić swoją ofiarę. Głównie dlatego, żę mówiąc bez spoilerów, powód, dla którgo Mateo zginął (mam nadzieję, że to akurt nie spoiler, nie xD?) jest sam powód, że prognoza śmierci do niego zadzwoniła. Kto wie ten wie i neinawidzę tego paradoksu. ogółem w takim świecie byłabym osobą która totalnie nie wirzy w prgnoze, bez potwierdzenia, jak to działa
second thing, jest moja irytacja o budowę świata. bo niby były te miejsca, gdzie prawie-martwi mogli przyjść i.... to był debilizm. Jakby ludzie nie pomyśleli, że to, żę niektóre osoby umrą, a inne nie, wcale nie oznacza, że nic im sie nie stanie. Mam tu na myśłi - idzie sobie ten umarlak gdzieś tam (oni sie jakoś nazywali czy nie xD?) i może umrze w jakimś wybuchu. I nikt nie pomyśli, że jak są tam ludzie, którzy nie umierają, może i nie umrą, ale mogą pozostać poważnie ranni.
Te istytujące rzeczy z śmiercią kojarzy mi sie z paradksami w seriach z podróżą w czasie.
Skoro już zjechałam budowe świata, która przecież nie jst głowną rzeczą tego wszystkego, czas przejść do reszty. fabuła spoko git, rufus fajny, jego była nie. Dopiero po czasie przecczytania ogarnęłam, jak irytujący był mateo. Moja relacja z nim jest taka, że wiem dlaczego tak akurat postępował, ael z drugiej strony... bitch. Najbardziej żal mi tej jego przyjaciółkii pod jej względem był on otalnym chujem. ok, the end
ALE OGÓŁEM TO FAJNA KSIĄŻKA CHŁOPAKI, PWOODZENIA W SKZOLCE
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top