֍6֍
Szuram stopami po pluszowym dywanie w swoim pokoju. Nawet zdążyłam go polubić, mimo że jest szaro-biały. Nie mogę zdecydować, jak się pomalować na wyjście. Zaczynam myśleć, na kim dokładnie chcę zrobić największe wrażenie. Czerwienię się przez własne myśli, bo sama się nie spodziewałam, że taki obraz zawita mi w głowie.
Właściwie to jutro go już zobaczę bez pewnej części ubrań.
Matko jedyna, kobieto, skup się!
Poprawiam brwi i usta, a bliznę dokładnie przykrywam korektorem. Czasem nadal boli, jak za szeroko zdarzy mi się uśmiechnąć, bądź swędzi niemiłosiernie, jak dziś.
Wiążę martensy, które chwilę wcześniej wypastowałam, zakładam czapkę, niemal przyduszam się szalikiem i pakuję cienkie rękawiczki do kurtki, która imituje skórę. Zaraz kończy się październik, a tutaj jest już raczej chłodno.
Akurat wychodzę z klatki schodowej, gdy dostaję SMSa od Heith, czy już jestem na miejscu. Odpisuję, że dopiero idę, na co ona wysyła emotikonkę przedstawiającą ulgę.
Uśmiecham się.
Pyta się, czy spotkamy się razem na stacji, bo wcześniejsza kolejka przesiadkowa odjechała jej sprzed nosa. Odpisuję i chowam dłonie do kieszeni. Dopiero dochodzi dziewiętnasta, ale jest już niemal ciemno. Macham rodzicom, gdy ich samochód mnie mija. W odpowiedzi tata trąbi, a ja od razu mam lepszy humor.
Wskakuję po dwa stopnie na stację i od razu zauważam włosy Heith. Podbiega do mnie i ściska, jakbyśmy nie widziały się miesiąc, a nie dwa dni. Śmieję się, gdy burczy pod nosem bluźnierstwa w stronę maszynistów.
Odsuwa się kawałek i aż gwiżdże przeciągle.
– Ja wiem, że idziemy do naprawdę fajnego lokalu, ale ty chyba tego nie wiedziałaś, więc – trzepocze, również czerwonymi, rzęsami – dla którego z naszych chłopców się tak wystroiłaś? Bo wyglądasz, jakbyś zwiała z jakiegoś magazynu mody.
Policzki zaczynają palić, jakbym była największym winowajcą. Ale nie wspominam, że liczę na spotkanie z Rudolphem. Jeśli chodzi do takich miejsc.
– Nie widzisz tego? – Wskazuję palcem na szramę na twarzy. – Pewnie nawet satelity zdołały ją zarejestrować.
Heith śmieje się perliście, trzymając za brzuch.
– Ta blizna naprawdę nie powinna nikomu przeszkadzać. Świat jest naprawdę dużo bardziej paskudny niż twoja pamiątka po wypadku.
Podjeżdża kolejka i pakujemy się do niej jak szprotki.
– No więc. – Heith nie daje za wygraną, chuchając na nowy lakier na paznokciach. – Jako że nasz złoty chłopiec był tobą zainteresowany, obstawiam, że wolisz raczej postawniejszy typ. Także Timo odpada.
Odwracam się w jej stronę, przestając wyglądać przez okno. Piorunuję ją wzrokiem, by przestała.
– Szkoda, bo jest naprawdę uroczy, ale pływanie żabką nie rozbudowuje w końcu tak barków jak motylek. – Nie podoba mi się, dokąd zmierza ta konwersacja. – Czyli Vjor, ale że jest ostatnio niezwykle nieznośny, wątpię, by zdołał cię oczarować swym grubiaństwem. Także... – Jej jasnozielone oczy rozszerzają się i zaczynają błyszczeć, gdy niemal piszczy z podniecenia. Klepie mnie po ramieniu, chichocząc, a ja mam ochotę zapaść się pod ziemię.
Mam nadzieję, że dla innych nie będę aż tak oczywista.
– Możesz, proszę, tę drogę dedukcji zachować dla siebie? – Odchrząkuję, bo skrzeczę, jak gumowa zabawka. Heith kiwa skwapliwie głową.
– Tak, oczywiście. Tylko myślę, że jesteś naprawdę ładna, więc uwierz trochę w siebie. I ta blizna to serio żaden problem, a Takoya woli dziewczyny z charakterem. – Jestem jej za to wdzięczna, ale nie wspominam o reputacji w poprzedniej szkole.
Za to opowiadam jej o Lynxie. Piętnaście minut jazdy kolejką akurat wystarcza, by wiedziała najważniejsze rzeczy. A ja po prostu musiałam się komuś wygadać, bo czasem ten ucisk na sercu mnie dusi, jakbym miała zaraz się utopić własnymi myślami.
Heith mruczy, że chłopak powinien pożreć Corvor. Znowu ta nazwa.
– Co to jest Corvor? – Heith spogląda na mnie, jakby zobaczyła ducha, a ludzie wokół nas przestają rozmawiać. Mam nawet wrażenie, że się odsuwają. Chłodny dreszcz przebiega po plecach i odwracam się.
Dwóch ogolonych na łyso mężczyzn wpatruje się we mnie przenikliwie. Kolejka podjeżdża na naszą stację, ale nie ruszam się przez chwilę i wstrzymuję Heith, gdy ta chce wysiąść. Wbijam w nich stanowcze spojrzenie, kiedy zaczynają się przeciskać w naszą stronę i dopiero, gdy rozlega się sygnał zamknięcia drzwi wypycham Heith i sama wyskakuję w ostatniej chwili.
Zaczynam ciągnąć dziewczynę za sobą, bo nie marnuję czasu na oglądanie się za siebie, czy i oni zdążyli wysiąść. Żwawym krokiem przechodzimy dwie przecznice aż w końcu dochodzimy do jeziora, naprzeciw którego znajduje się wejście do wielopoziomowego lokalu o przeszklonych podłogach.
W ogóle, co to byli za goście?!
Spoglądam na dziewczynę, której nastroszone włosy zdają się jeszcze bardziej sterczeć. Nie odezwała się ani słowem.
– Chodź, Heith, idziemy się trochę rozerwać. – Rzucam jej najszerszy i najładniejszy uśmiech, jaki działa na wszystkich. Kiedyś przynajmniej. Dziewczyna przygląda mi się uważnie, ale szturcha mnie prowokacyjnie ramieniem, poruszając brwiami, gdy wchodzimy do środka.
Dobrze, że mama zrobiła mi przelew, bo te kolorowe koktajle z owocami i szklanymi słomkami wyglądają cudownie kusząco.
Telefon Heith zaczyna dzwonić, dziewczyna odbiera i przez chwilę się rozgląda, a potem kieruje się do machającej nas osoby. Podążam za nią, oglądając się na wszystkie strony. Rany, tutaj jest zdecydowanie skromniej niż w Raahreln, ale te szklane ściany i podłogi z rybami pływającymi pod stopami robią wrażenie.
Spoglądam na barmana, który miesza właśnie alkohole. Ma wygolone, wyszukane wzory po bokach głowy, a ciemnogranatowe włosy zaplecione w niektórych miejscach w drobne warkoczyki. Fluoroscencyjne światło tak pada na bar, że jego biała koszula zdaje się niemal świecić na różowo-pomarańczowym tle ogromnego akwarium.
Głośne śmiechy dochodzą z wielu stron, tak jak stukanie kryształowych kieliszków o siebie. Powoli sunący po podłodze dym obejmuje wszystkich tańczących na głównym parkiecie, który wygląda, jakby został oszroniony. To mi się nawet podoba.
Lissie przestaje do nas machać, gdy przechodzimy koło parkietu. Ubrała się w cudowną sukienkę z lateksowym gorsetem przyozdobionym drobnymi kryształkami. Z Heith wyglądają prawie tak samo, ale dziewczyna z czerwonymi włosami to bardziej księżniczka mroku.
Wchodzimy na podwyższenie, gdzie również jest kryształowy boks, w którym siedzą pozostali. Lissie wychyla się zza Vjora, który całkowicie ją zasłania swoimi barkami. Za nią macha Timo, który wygląda, jakby zaraz miał się wtopić ze ścianą. Dobrze, że ja nie musze siedzieć koło Eity.
Już chcę przepuścić Heith, gdy podchodzimy do stolika, gdy ta klepie mnie lekko w pośladek, migając oczami. Niemal krztuszę się z zażenowania, ale witam się z Tokiyą, który wygląda naprawdę świetnie.
I nie powinnam tak głośno wciągać powietrza, ale pachnie równie dobrze, jak wygląda. Uśmiecha się do mnie szeroko i mruga okiem, pod którym ma dorodnego siniaka oraz kolejnego, drobnego pieprzyka. Wcześniej tak blisko niego nie siedziałam i nigdy tego nie zauważyłam. Ale jest uroczy.
Podoba mi się, że ciemne, opadające włosy na oczy ma przycięte pod kątem, a resztę równo z linią kości policzkowych. Z tyłu są trochę dłuższe i niesforne, jakby stworzone do rozczesywania.
Zamieram i wbijam nagle wzrok w blat przed sobą, bo nie jestem pewna, czy przez ten cały czas na niego się nie gapiłam. Na boskie kości.
Bawię się pierścionkiem na środkowym palcu, kiedy Heith użala się na maszynistów i badziewie połączenia kolejek. Timo zaczyna wzdychać, że denerwuje się jutrzejszymi zawodami i oznajmia, że chyba nie będzie dziś pić, bo woli rano być w formie. Tokiya go podpuszcza, a Lissie chichocze, bo przypomina mu ostatnią alkoholową historię.
Jedynie z Vjorem milczymy i obserwujemy wszystkich. Ja wciąż nie czuję się w pełni swobodnie, ale on? Oprócz mrugania, kiedy gapi się na mnie przez cały czas, nie drgnął ani na milimetr.
Fioletowawe światło pada na niego i zaczyna przypominać mi upiora. Serio, co jest z tym facetem nie tak? Wiem, że stracił narzeczoną, ale z tego się naprawdę da wydobrzeć. Mi się udało, ale było niewyobrażalnie ciężko. Prawie odruchowo chcę potrzeć wisiorek, którego już nie mam.
Tokiya zaczyna opowiadać o ostatnim kolokwium z fizyki kwantowej. Rozkłada szerokie ramię na oparciu za mną i Heith. Po karku przebiegają mi ciarki, gdy czuje ciepło bijące od niego.
Nie mogę się skupić na tym, co mówi Timo, żartobliwie uderzając pięścią w stolik, ale Tokiya wybucha czystym śmiechem, a jego ramię opada na moje barki. Mało nie palę się od środka. Odzwyczaiłam się od takiego traktowania, a że od zawsze, zawsze byłam z Lynxem, inni chłopcy nawet ze mną nie zaczynali.
Tokiya nadal się śmieje, odrzucając głowę do tyłu i ocierając łzę z kącika oka. Jego ciało drży, ocierając się o moje chyba na całej długości.
Heith właśnie wraca z łazienki, w której teoretycznie miała być, bo w dłoni ściska swojego drinka, już go popijając.
Spoglądam na nią, a gdy zauważa moja minę, niemal wypluwa napój na siebie. Ociera usta.
– Takoya! – Chłopak przestaje chichotać, ale Timo dalej się śmieje.
– Co? – Zerka na mnie. – Jeny, przepraszam! Mam nadzieję, że cię nie zgniotłem. – Drapie się po karku. – Dobrze się czujesz?
– Tak, nie jestem taka krucha. Pamiętaj – rzucam zadziornie. Matko jedyna, jak to żenująco wyszło, ale chłopak się cicho śmieje.
– Domyślam się. – Szturcha mnie lekko barkiem.
– Nie mówiłaś nic o swym niecnym planie. – Zwracam się do Heith, wskazując na jej napój. Odpowiada, wyszczerzając się.
– Dobra. – Niemal sądzę, że się przesłyszałam, kiedy słyszę tubalny głos Vjora. Normalnie jest mocny i niski, ale dziś brzmi, jakby mówił jeszcze przez wzmacniacz. – Każdy bierze to, co zwykle? – Lissie i Tokiya potakują, więc wstaje. Również się zrywam, bo w końcu nie wie, co ja biorę i muszę sama za siebie zamówić.
Nawet nie miałam czasu, by o coś poprosić!
Przeciskam się koło Heith, tłumacząc, czemu idę. Przepycham się przez parkiet i oglądam się przez ramię. Timo pokazuje jakieś zdjęcia na telefonie dziewczynom, ale Tokiya odprowadza mnie spojrzeniem.
Uśmiecham się półgębkiem, na co mruga. Zachowuje się zupełnie inaczej niż na obiadach. Wygląda, jakby całe napięcie go opuściło. Może moje miejsce rzeczywiście za bardzo przypomina mu o siostrze.
Uchylam się przed czyimś łokciem i przechodzę, nad przewróconą dziewczyną, która śmieje się ze swymi znajomymi do rozpuku. Wszyscy mają kolorowe ciuchy i jeszcze bardziej barwne fryzury, ale wygląda to fajnie. Odbijam się o czyjeś ramię i odruchowo przepraszam. Chłopak o czekoladowej skórze mruga.
Południowcy są teraz ogromną rzadkością w centrum.
Chichoczę i dopycham się do baru, chwilę po Vjorze. Nie zdążę się nawet odezwać, a w tym hałasie od elektronicznej muzyki na pewno nie mógł mnie usłyszeć.
– Zamawiasz coś, czy bawisz się teraz w detektywa? – Jego głos działa, jak strzała i trochę mnie to przeraża.
Opiera się lędźwiami o bar i patrzy na mnie z dołu. Jego sterczące, popielate włosy, wyglądają teraz na szare, ale burzowe oczy wciąż mają swój kolor. Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy on ma coś innego w szafie niż ciemne kurtki ortalionowe i bluzy oraz spodnie z kieszeniami na udach, które wciska w martensy. Albo to też przez żałobę.
Głupio mi za to, jak o nim pomyślałam wcześniej. Lynx żyje, a Rin nie.
– Radziłbym ci się zbytnio nie wychylać z twoim brakiem obeznania w zasadach panującym w tym pieprzonym mieście. – Już mam spytać, czemu. – Dwóch facetów siedzi przy wyjściu i nie spuszczają z ciebie wzroku, odkąd weszłaś. Nie sądzę, by chodziło im bynajmniej o twoją nietuzinkowa urodę – dorzuca impertynenckim tonem, opierając łokcie na blacie.
Patrzę na niego wściekle i robię krok do przodu, celując palcem w jego klatkę piersiową. Nie obchodzi mnie, że stoję między jego nogami, ani że w tym gorącu czuję ciepło jego ciała. Bo to naprawdę się nie liczy.
– Czy ty sobie ze mnie kpisz? – Zerkam dyskretnie przez ramię, a dwóch facetów wtedy podryguje i nagle zaczyna ożywioną rozmowę.
– Jakżebym śmiał. – Przechyla głowę na bok, wzruszywszy ramionami.
Postanawiam go zignorować i zamawiam kokosowy likier z lodem. Siadam na hockerze i przybliżam nadgarstek do skanera. Kody każdej jednostki są podłączone ze wszystkimi danymi medycznymi, historii pracy oraz edukacji i kontem bankowym. Ostatnie przypomina mi o znalezieniu jakiejś pracy.
– Ponieważ to trochę potrwa, bo Kuguri uwielbia skomplikowane napoje, może chciałabyś zatańczyć?
Spoglądam na niego z niedowierzaniem.
– Ja z tobą?
– Oi, ty. Czy może to pytanie padło od tamtego faceta? – Kiwa na kogoś za mną. – Nie? No właśnie. – Kłania się ze zbytnią kurtuazją i oferuje dłoń. Wpatruję się w nią, jakby zaraz miała odpaść.
– Ja w ogóle nie mogę rozgryźć, czego ty od życia chcesz. – Marszczę brwi i odtrącam jego dłoń, zerkając w miejsce, gdzie mniej więcej znajduje się nasz stolik.
– Chcę tylko tyle, żeby nie musieć pamiętać o Rin przy każdym moim oddechu. – Podnosi nadgarstek do ust i zębami poprawia wściekle zamek od kieszeni na rękawie kurtki. – W moim przypadku sprawdza się ruch, w każdej formie. – Podnosi na sekundę brwi. Jest zadziwiająco zwierzęcy, jak na kogoś, kto jest tak pilnym studentem. – A bezczynne siedzenie tylko mnie irytuje i mam ochotę coś, kurwa, rozwalić. A tobie? Słyszałem, że też nie miałaś łatwo.
Nawet na niego nie zerkam. Któraś z dziewczyn musiała się wygadać, mimo że dopiero teraz powiedziałam wszystko Heith.
– Pomaga mi siedzenie z wami. Samotność mnie dobija.
– Mhm, słyszałem raz, jak wydzierałaś pysk na deszczu. – Stuka palcem w kraniec żuchwy. Niemal nim potrząsam i sapię z frustracji. Dlaczego on musi brzmieć, jakbym była największą sierotą na świecie?!
– To się chyba przesłyszałeś. – Błyska zębami i białkami, a w tym świetle wygląda to niezmiernie upiornie. – Czasami się tylko czuję, jakbym była bombą, co zaraz wybuchnie.
Patrzy na mnie, gdy odbiera napoje i szturcha mój. Dziękuję barmanowi, którego białka są wypełnione czarnym tuszem. Ale to raczej specjalne kontakty, bo ponoć nie można się tatuować.
– No dawaj. Jak zadasz dobre pytanie, to się wszystkiego dowiesz – Vjor prowokuje mnie, odchodząc powoli tyłem.
– Co jest nie tak z tym miastem?
– Źle.
– No to jak, do cholery, ma być?
– Zgaduj dalej. – Wybieram palcami kostkę lodu i rzucam nią w chłopaka. Odbija się od jego piersi i spada na podłogę. Ślizgam się przez to i przeklinam własną głupotę.
– Niech cię piekło pożre, Vjorbjørn. Dlaczego Tokiya mi nie może powiedzieć? – Zgrzytam zębami, gdy on zaczyna poruszać biodrami w rytm muzyki, nadal idąc tyłem, by mierzyć mnie świdrującym wzrokiem.
– Dlatego, że tylko osoba, która straci równą sobie, może przybyłym odpowiedzieć na odpowiednio sformułowane pytanie. – Porusza ramionami i kręci głową dookoła, przez chwilę eksponując szyję wraz z grdyką. Naprawdę go nie cierpię.
– Przecież się ciebie pytam! I co to ma być za durna zasada. Tokiya przecież stracił siostrę. – Staram się przekrzyczeć muzykę.
– Owszem, ale mimo że była bliźniaczką, to była starsza o kilka minut. Równość liczy się tylko w związkach małżeńskich bądź w przypadku bycia zaręczonym... – Marszczy brwi i zaciska wargi.
– Okay, rozumiem, ale co jest tak bardzo tajnego, że nie możesz mi tego powiedzieć? – Podchodzę do niego bliżej, ale on przystaje i nagle staje wyprostowany jak struna, wbijając wzrok w wyjście.
– Dlatego.
Odwracam się i widzę tych samych dwóch facetów, co w kolejce miejskiej.
– Cały czas ktoś będzie cię obserwować, jeśli nadal będziesz tak niefrasobliwa. Jasne, nie mogłaś tego wiedzieć, ale teraz uważaj na siebie.
– Czemu? – Spoglądam mu w oczy.
Kropla wilgoci od mgły w powietrzu spada z jego włosów na nos.
– Bo może się odważysz na to, na co nikt wcześniej nie miał dość jaj. By nas wszystkich uwolnić od strachu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top