֍29֍



Heith wierzyła we mnie do końca. Mama wierzyła we mnie do końca. Jednak ja nie podzielam ich nadziei, jestem tylko słabym człowiekiem, kruchą istotą podatną na złamania oraz wyjątkowo śmiertelną. Nie istnieją herosi ani bohaterowie, których odwaga porusza serca innych. Są tylko ludzie, bojaźliwi oraz niepewni jutra, paradoksalnie spoglądający ze strachem na swe telefony.

      Dostaję potężne pchnięcie w twarz, co natychmiast przywraca moje myśli do teraźniejszości. Biorę zamach oraz wykop, ale Cosia uskakuje. Nie wiem, po kiego kija, mamy jako rozgrzewkę do strzelania z łuku ćwiczyć podstawowe techniki pradawnej, wschodniej sztuki walki. Ja się do tego kompletnie nie nadaję. Przez mój wzrost środek ciężkości ciała mam w zupełnie innym miejscu niż mała Donna, która jest zwinniejsza od jaszczurki i z łatwością unika moich ataków.

      Upadam ciężko na matę, gdy podcina mnie od tyłu. Profesor gwiżdże na nas, by ustawić się w szeregu. Ściągam łopatki, gdy odliczamy, po czym każdy bierze swoją broń. Nadal nie wiem, czemu jest nas tu tak mało. Specjalnie próbuję zaczepić Cosię gryfem mojego łuku, ale ona uchyla się w ostatniej chwili i szczerzy do mnie zęby. Miałam ją zinfiltrować, do cholery, a teraz nie byłabym w stanie zrobić jej krzywdy... Potrząsam głową i, słuchając komend, rozsuwam stopy i ustawiam się bokiem do celu, napinając do końca cięciwę. Eleganckim ruchem puszczam ją i strzała z charakterystycznym dźwiękiem leci do celu. Przynajmniej fakt, że Cosia ma gorsze oko, nieco łechta moje ego.

      Przy piętnastej strzale w końcu trafiam w czerwony punkt na słomianej tarczy. Kieruję się do celu i zgarniam wszystkie ya. Wracam na linię i siadam na piętach, czekając na swoją kolej. W tym czasie poprawiam wiązanie yugake na dłoni i oglądam, jak radzi sobie Cosia. Szczęka mi prawie opada, gdy dziewczyna wszystkie swoje strzały posyła w środek tarczy. Do końca treningu udaje mi się kilka razy trafić w okolice czerwonego punktu. Nie poddam się tak łatwo i też będę dążyć, by tak dobrze panować nad swoim oddechem oraz kontrolować lot ya.

      Po treningu Cosia bierze łuk oraz strzały pakuje do yadzutsu. Unoszę brwi, kiedy wychodzi z nimi na zewnątrz uczelnianej hali. Kopię po drodze do wyjścia oblodzone kamyczki ozdabiające trawnik i przycięte krzewy. Przechodzimy przez prawie pusty kampus i wsiadamy do jej autonomicznego pojazdu, który już czeka przed bramą. Wciąż jazda samochodem tak samo mnie stresuje, jak wcześniej, ale teraz jestem stanie w miarę się odzywać. Śnieg na jezdniach oraz chodnikach zalega grubymi warstwami. Przez ostatnie opady służby nie nadążają z odśnieżaniem. Nad ulicą na żelaznych stelażach, na których są rozmieszczone tory kolejek, zwisają długie sople lodu oraz czapy zbrylonego śniegu. Niektóre z przejść pod stelażami są odgrodzone ze względu na niebezpieczeństwo. Chociaż Kanbe powinno na tym nie zależeć.

      Cosia siedzi naprzeciwko mnie i ze schowka między siedzeniami wyjmuje puszkę napoju firmy jej ojca. Rzuca mi drugą. Wpatruję się długo w napis „Kanbe", ale nie otwieram jej, mimo że bym mogła jednym łykiem opróżnić całe jezioro. Mięśnie ramiona wciąż się trzęsą. Dziewczyna obejmuje drugą ręką kołczan oraz łuk w pokrowcu i wpatruje się we mnie uważnie. Jakby chciała coś powiedzieć, ale milczy, kiedy dojeżdżamy na miejsce, wciąż milczy, gdy jedziemy windą.

      W progu penthouse'a wita nas kobieta w garsonce. Bladego pojęcia nie mam, jaką funkcję pełni w tym domu, ale jest tutaj zawsze – nienagannie ubrana i uczesana, gotowa na każde polecenie Kanbe.

      Komórka w kieszeni brzęczy. Wiadomość od Lynxa na Birdzie. Nie mam zamiaru mu odpisywać, więc chowam ją do kurtki, którą zostawiam na pikowanej kanapie w kolorze szampana. Od wyjścia z windy hall ciągnie się prosto do kuchni. Odchodzą od niego mniejsze korytarze do innych pomieszczeń, ale przy wejściu nie ma czegoś takiego jak szafka na buty czy wieszak na ubrania. Wszystko każdy trzyma w swoim pokoju, chyba że jak ja wpada na chwilę.

      Na kanapie oprócz mojej jest jeszcze drogi, bo chyba kaszmirowy, płaszcz oraz wojskowa kurtka. Emblematy stopni strażników błyszczą się, jakby ktoś je codziennie polerował, a futrzana podszewka na karku jest za miła w dotyku. Przestaję palcami przeczesywać włosie i idę za Cosią do kuchni. Wzdrygam się na myśl, ile lisów musiało stracić życie dla czyjejś fanaberii. Dziewczyna po drodze wrzuca yumi z kołczanem do pokoju i mijamy centralny punkt mieszkania. Te robotyczne zwierzęta już mnie tak nie przerażają. Złota draperia wciąż zdaje się migotać pod światło i w kroplach od ściany wody imitującej wodospad. Ten dom z pewnością jest osobliwy, ale przyzwyczaiłam się nawet do rozgałęzionych, kryształowych świateł. Czasem wyglądają ciut upiornie.

      „Kamerdynerka" znika w jakimś z korytarzy, a ja sadowię się na hockerze, kiedy Cosia wybiera napoje w robocie kuchennym. Mi się trafia czekolada z czerwonym pieprzem i piankami. Ona ma mleczną herbatę jaśminową z toppingiem lichi. Siedzimy dziś w jej drugim pokoju, który chyba pełni funkcję jednocześnie garderoby oraz miejsca, gdzie dzięki wyciszonym ścianom Cosia może grać na gitarze. Dziewczyna podłącza elektrodę do skroni i uruchamia syntetyzator mowy. Przewód urządzenia świeci się fluorescencyjnie i pika.

      – Na piętrze pod nami mamy sale treningowe, więc jakbyś chciała ćwiczyć strzelanie, to możesz śmiało przychodzić. Dam ci kartę do mojej strefy, by nie zatrzymywała cię ochrona.

      Przestaję dłubać w czekoladzie, a z łyżeczki spada mi pianka.

      – Czemu miałabym chcieć więcej ćwiczyć?

      Obie podejrzliwie mierzymy się wzrokiem. Cosia pierwsza odpuszcza.

      – Za dwa tygodni-e-e-e – uderza w urządzenie czerwona po czubki uszu, odchrząkuje – jest noworoczny bal organizowany przez moją matkę. To jedyny moment, gdy do miasta przyjeżdżają ludzie, którzy mogą z niego wyjechać. Są to właściciele firm współpracujących z ojcem oraz prezesi i ważniejsi dyrektorzy powiadomieni o Corvorze. Powiedziałabym, że to taki teatr, żeby się wszystkim pokazać, a rozmowy biznesowe są przy okazji. Każdy z nas musi zaprosić kogoś, jak widzisz z tego lasu rąk, aż nie wiem, kogo wybrać. Chciałabym byś poszła ze mną. Powinien przyjść twój przyjaciel, bo jego ojciec będzie głównym strażnikiem podczas przyjęcia.

      – Czemu ja? Na pewno znajdziesz kogoś chętnego, kto cieszyłby się z najedzenia łakociami i upicia się drogimi trunkami.

      – Pytałaś się przy naszym prawdziwym, pierwszym spotkaniu, dlaczego nie mówię? – Kiwam powoli głową. – Gdy się tu przeniosłam jako spadkobierczyni tego złamanego imperium, miałam szesnaście lat. Wdrożenie się we wszystko zajęło mi kolejne dwa lata i wtedy dowiedziałam się, że te mury nie są ozdobą przed północnymi sondami samo-namierzalnymi, a strzegą największej na świecie tajemnicy. Właściwie to dwóch – odkasłuje, ale dobrze ją usłyszałam. – Na początku nie mogłam w to uwierzyć, póki nie zobaczyłam pierwszego karmienia. Corvor był wtedy mały i nie był tak przerażający. W tygodniu jest karmiony mrożonymi tuszami, które zapewne już widziałaś podczas transportu, ale to przez skład białek człowieka rośnie najszybciej, dlatego jest karmiony ludźmi. Nie chciałam się na to zgodzić, więc na balu noworocznym w Osborn miałam zamiar powiedzieć o tym wszystkim. Wiedziałam, że to zniszczy firmę i możemy zostać z niczym, ale nie chciałam doprowadzić do rzezi, a wtedy jeszcze o tym planie prawie nikt nie wiedział, bo dopiero rok później reszta korporacji miała się pod tym podpisać.

      Odstawiam kryształową szklankę na podłogę i siadam koło Cosi. W Osborn – stolicy obszaru centralnego – jeszcze nie byłam i chyba tego nie zmienię. Przypatruję się dziewczynie, która zagryza dolną wargę i zaciska kurczowo dłonie na rąbku spódniczki. W tym roku ma skończyć studia i nie wiadomo, co ją będzie czekać. Nie pisała się na takie życie, przyjeżdżając tutaj dziewięć lat temu.

      – Jakimś cudem Claude się dowiedział, co planowałam zrobić, i powiadomił ojca. Od zawsze miał kompleks młodszego bliźniaka, bo twierdził, że fortuna mu przeszła koło nosa sześć minut wcześniej. Poza tym jest pierwszym synem ojca, więc był faworyzowany i rozpieszczany. Mam wrażenie, że wszyscy po cichu liczyli, że to on zostanie następcą, nie ja, bo żadna kobieta jeszcze nim nie była. Ojciec zgadzał się na wszystko, co Claude wymyślił i tak było w tamtym przypadku. Zanim zeszłam na otwarcie uroczystości, brat złapał mnie w korytarzu, bo chciał mi coś pokazać. Jakąś niespodziankę dla Heliosa. Ogłuszył mnie swoją bronią i przywiązał do barierki tarasu. Wyszarpując się, coraz bardziej się wychylałam i mogłam spaść. On doskonale o tym wiedział.

      Ciarki przebiegają mi po plecach, bo wiem, co się zaraz stanie.

      – Claude zawsze nosi scyzoryk, który dostał na piętnaste urodziny od matki. Wysunął ząbkowane ostrze. Nigdy wcześniej tego nie robił, więc jego ruchy były nieczyste i poszarpane. Zdążyłam tylko raz wrzasnąć i chwilę później na dach wpadł Helios. Rzucił się na niego z wrzaskiem, że ten chyba postradał zmysły, ale Claude go wyrzucił po tym, jak pchnął lekko Heliosa pod żebra, ale nawet mój najmłodszy brat zdawał się mieć w maleńkim stopniu mściwą satysfakcję z tego. Kiedy było po wszystkim, Claude rzucił mnie na barierki i język wyrzucił sto dwadzieścia pięter niżej. Uznał, że tak wciąż mogę wegetować, a nie wejdę mu w drogę. Byłam przekonana, że wykrwawię się na śmierć, ale znalazła mnie Prisca i zawiadomiła robota medycznego. Ranę udało się zszyć, ale przestałam mówić, a inne dźwięki mogę sporadycznie wydawać, ale staram się milczeć. Tamto przy Rudolphie wymsknęło mi się. Myślałam, że rozszarpię Heliosa oraz Claude'a gołymi rękoma. Już myślałam, że może zacznie się nam układać i wtedy go straciłam. Na własne życzenie.

      Obejmuję Cosię ramieniem i przecieram twarz.

      – Wylądowałam w Nervei na dobre, a Calude wysłał za mną Heliosa, by miał na mnie oko. Dlatego został jednym z dowódców strażników. Po ojcu i Corvorze on tutaj decyduje. Po nim jest tylko kilku zaufanych kapitanów, którzy wiedzą więcej niż reszta.

      Siedzimy w ciszy. Wiem, że Corvor tunelem pod sektorami dla „widowni" może wychodzić na powierzchnię, jak wtedy po Rudolpha.

      – Nie pytałam cię więcej o to, więc czemu mi powiedziałaś?

      Tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić. Złość kotłuje się we mnie na zmianę ze strachem.

      – Myślisz, że nie wiem, po co zaczęłaś się ze mną zadawać?

      Jej głos jest cichy, ale stanowczy. Fala gorąca zalewa mnie od stóp do głów. Jestem mi wstyd i gardzę samą sobą. Cosia odwraca wzrok i wpatruje się w gitarę w rogu pokoju.

      – Nie mam ci tego za złe. Też bym tak zrobiła na ich miejscu, jeśli byłaby to jedyna nadzieja. Dlatego musisz ze mną iść na galę.

      Nagle prostuję się, bo uświadamiam sobie jedną rzecz.

      – Co masz na myśli, mówiąc, że wiesz, czemu – zacinam się. To wcale nie tak, że od początku to było zaplanowane. Teraz nie robiłam tego z żadnego przymusu. Po prostu czerpałam przyjemność z przebywania z nią. – Czemu według ciebie się z tobą zadaję?

      Odpowiedź Cosi jest ostra jak brzytwa, a przy tym niebywale cicha:

      – Chcecie uciec, a ty ostatnio dość jasno przedstawiłaś swój plan wobec mnie oraz mojej rodziny. – Spogląda na mnie, ale nie umiem odczytać jej oczu. Krzywię się okropnie. – Pomogę wam, dlatego musisz pójść ze mną na bal i nauczyć się porządnie strzelać i rzucać do celu.

      Potrząsam głową, bo to wydaje mi się niemożliwe, ale twarz dziewczyny jest ściągnięta w powadze. Rozluźniam barki i wypuszczam z siebie powietrze chyba ze wszystkich komórek.

      – Te zajęcia od początku były ustawione?

      Cosia zakłada pukiel ciemnych włosów za ucho. Dziwię się, że nie nosi kolczyków ani żadnej biżuterii. Lissie za to ma tyle kolczyków, że można byłoby się od niej lepiej zaopatrzyć w materiał do przetopienia niż w sklepie budowniczym.

      – Wiedziałam o twoim przyjeździe, zanim ty pewnie o nim usłyszałaś. To Claude wybrał twojego ojca, bo jest ostatnim prawdziwym ambasadorem północy, który jako jedyny ma posłuch u kanclerza i jeśli jego zabraknie, północ straci informatora. Wasze karty osobowości dostaliśmy na miesiąc przed waszym przybyciem. Doskonale wiem, że masz ciągoty do niebezpiecznych rzeczy i często próbujesz nowych wyzwań. Zakładałam, że spróbowałabyś jazdy konnej, ale po ostatnim wybuchu Corvora straciliśmy ostatnie farmy przy północnym murze i musiałam coś wymyślić, co by nie wzbudziło podejrzeń. Tradycyjna, wschodnia sztuka strzelecka kojarzy się bardziej z ceremonią niż faktycznym posługiwaniem się bronią i niemal modliłam się, byś to wybrała. Na szczęście mój wierny ochroniarz zgodził się na prowadzenie tego, a moim decyzjom raczej nikt się nie przeciwstawia, więc uczelnia długo nie zastanawiała się nad moją propozycją. Próbowałam namówić na to Rudolpha, by za bardzo nie rzucał się w oczy, ale on uznał, że lepiej będzie zacząć po prostu się z tobą przyjaźnić. Niestety nie było mu to dane.

      Cosia wstaje i rozciąga przedramiona i zanim sięga po gitarę, przeczesuje część garderoby z sukniami. Ja nie jestem się w stanie ruszyć z miejsca. Mam wrażenie, że wrosłam na dobre w sofę. Przyciskam dłoń do klatki piersiowej i mocniej przełykam. Głos mi drży i szczerze go nienawidzę. Nie wierzę.

      – Alanta, nie tylko twój wielki jak sosna chłopak cię potrzebuje i nie tylko on chce się wyrwać z tego świata, ale mnie nie posłuchają. Na szczęście spisujesz się doskonale i idealnie wypełniasz wszystkie punkty planu. Także wybieraj, co ubierzesz na bal.

      Zdradzona, czy oszukana to eufemizmy przy tym, jak naprawdę się czuję. A to wszystko przez pozory, p o z o r y, p o z o r y.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top