֍25֍


Będzie dobrze. Będzie dobrze. Kogo ja próbuję oszukać? Wiem, że wpakowałam się w poważną sprawę, ale odkąd zabili mi mamę, nie będę się rozdrabniać.

      Dociskam kolano, ale noga wciąż mi podskakuje. Przeklinam ją w myślach i przesuwam się niespokojnie na rozkładanej kanapie w pokoju Victora. Chłopak siedzi przy stanowisku, na którym ma chyba setkę hologramowych ekraników i kilka większych ekranów, oświetlających jego twarz. Poprawia krótki warkocz z boku głowy i zakłada go za okulary, zawzięcie stukając w klawiaturę. Stick mojej mamy leży koło stacji dokującej. Na razie nikt nie odważy się go ruszyć, a ja nie chcę umrzeć, zanim to się nie zacznie na dobre. Cokolwiek miałoby dać, że będę starała się wybadać rodzinę Kanbe, udając przyjaciółkę Cosi.

      Staram się zepchnąć sumienie, które aż piszczy, że zabawię się cudzymi uczuciami. Dziewczyna niemal pragnęła mojej przyjaźni. Jest tak samo samotna, jak ja po wypadku, bo jest inna. A ja mam zniszczyć jej serce. Tak samo jak Vjor córce poprzedniego ambasadora północy.

      Spoglądam za siebie. Siedzi niedbale rozwalony na kanapie z ramieniem za moją głową. Nie dotyka mnie i nawet nie jestem pewna, czy zdaje sobie z tego sprawę. Dzwonił chwilę temu do Timo, by przyjechał jak najszybciej.

      Obiema rękoma ściskam kolano, które zaczyna niekontrolowanie podskakiwać. Podkurczam pod siebie nogi i czuję, jak jedna z nich drętwieje. Przeczesuję krótkie włoski na głowie.

      Tacie napisałam tylko tyle, że trochę nam się przedłużyła posiadówka. Jego reakcja pewnością nie odwzorowuje obecnej sytuacji.

      Klepię śpiącego Theo między nami po głowie. Zrobiłam to chyba niezbyt delikatnie, bo Vjor obrzuca mnie morderczym spojrzeniem znad pada i bierze na ręce psa i odkłada go do kojca w rogu pomieszczenia. Obaj bracia mają zbyt schludne pokoje jak na przeciętnych mężczyzn. Nie ma nigdzie porozwalanych brudnych ubrań ani świstków po jedzeniu.

      Klnę pod nosem, gdy wciąż nie mogę zapanować nad nogą. Rzadko kiedy się tak denerwuję, a świadomość, że to ja mogę zmienić coś w tym mieście jednocześnie mnie przeraża, jak i daje nadzieje. Jestem pewna, że to zadanie prędzej czy później mnie przerośnie, ale nie mogę się cofnąć. Dla rodziców, dla ludzi tutaj i dla samej siebie.

      Vjor przystaje przed kanapą i spogląda z dezaprobatą na moją nogę. Zaciskam mocniej zęby i staram się wychwycić, czy pod blok podjechał już opancerzony pojazd, ale nie słyszę nic.

      Vjor przesuwa mnie bezpardonowo w róg kanapy i rozkłada się na jej całej długości, głową dociskając moją nogę do podłogi. Zaciskam pięści, bo najchętniej bym go zrzuciła, ale on nic sobie z tego nie robi. Zakłada okulary i podłącza się do plików w laptopie trzymanym na brzuchu. Stuka placami w klawiaturę, nie zważając, że jego włosy zaczepiły się o pasek moich spodni. W końcu przez uchylone okno słyszę dźwięk silnika. Zaciskam palce, bo od chłodnego powietrza oraz stresu mam lodowate dłonie. Victor odchyla się od swoich monitorów i nie komentuje położenia swojego brata. Wyjeżdża z pokoju, żeby pewnie otworzyć drzwi strażnikowi. Drapię bardziej wypukłą część blizny na policzku, bo jako jedyna nie mam co robić.

      Vjor nabiera głęboko powietrza i przymyka na sekundę oczy, a potem spogląda na mnie. Nie odwzajemniam wzroku i uparcie przewiercam oczami drzwi od pokoju. Chłopak prostuje się, przeciąga ramiona i rzuca spojrzenie spod rzęs wraz z tym cholernym zadowolonym z siebie uśmieszkiem.

      Noga mi się już nie trzęsie. Zdrajczyni.

      Głosy z korytarza przyciągają naszą uwagę, póki do pomieszczenia nie wpada Timo. Victor pojawia się trochę później.

      Vjor kłapie szczękami i stuka w kolczyk w uchu.

      – Yo. Chcesz żuć żelki palcami?

      Timo nie jest w nastroju do żartów, gdy mocno wywraca oczami.

      – Odwaliłbyś się raz od tych butów, co? – Poprawia dwurzędowe zapięcie swojego munduru, fukając. – Miałem być na już, więc proszę.

      Obraca się wokół własnej osi, prezentując brudne od śnieżnej breji buty i płaszcz strażnika łopoczący wokół jego kostek.

      – Lubisz dramaturgię, co Oswaldsson? – Victor potrząsa głową i wraca na swoje stanowisko. – Co ci Vjorbjørn powiedział?

      – Że mamy rybkę i mogę wpaść po mały upominek.

      Palcami pocieram powieki i patrzę na młodszego Eitę.

      – Tryskasz kreatywnością.

      – To powiedz to lepiej, lipsill. – Victor parska krótkim chichotem na słowa brata i zasłania się monitorem. – Ale tak, by wyrywkowy podsłuch cię nie wykrył i żebyś nie skończyła z rozpierdzieloną twarzą. Proszę, nie krępuj się. Masz całe dwie minuty, żeby się wykazać.

      – Już wystarczy. Łapię.

      Timo przychodzi z krzesłem z pokoju Vjora i siada na nim, zakładając nogę na nogę. Dostrzegam niewielki pistolet przymocowany do jego uda oraz pałkę po drugiej stronie. Najwidoczniej był na patrolu. To wcale nie zwiększa mojego zaufania do niego. Wciąż nie wiem, czy jest równie bezwzględny jak reszta strażników, skoro jest porucznikiem.

      – Alanta chwaliła ci się, jak dowcip wymyśliła na stołówce w zeszłym tygodniu? – Timo uśmiecha się szeroko, przygładzając czarną koszulę.

      – Nie i nie ma takiej potrzeby – wcinam się, bo mam wrażenie, jakby nikt nie traktował sytuacji poważnie. Albo oni już byli do tego przyzwyczajenia, że tylko na mnie robiło to wrażenie.

      Victor karbonowymi szczypcami przenosi czarną kość pamięci do sześciennego pudełka wypełnionego plazmatyczną substancją z wieloma podłączonymi elektrodami do komputerów.

      – Zanim system sczyta całą budowę i oprogramowanie sticka, minie kilka dni. Zdajecie sobie sprawę, dlaczego tyle to trwa, więc jak ktoś mnie zacznie poganiać, to urwę łeb. – Patrzy ostro na brata.

      – Aye, aye. Zrozumiano. – Vjor macha na niego nonszalancko dłonią.

      – Dobra, możemy przejść do sedna? – Podnoszę rękę, a chłopcy potakują. – Świetnie. Najpierw zaczęłabym może od pozbycia się mojego ogona. – Wyciągam palce, strzelając nimi.

      – Co masz na myśli? – dopytuje Timo.

      – Od jakiegoś czasu widuję dwóch mężczyzn. W różnych miejscach i o różnych porach. Nie wiem, jakie stosunki ma Cosia z rodziną, ale może lepiej byłoby gdyby jej ojciec na razie o mnie nie wiedział.

      – Słusznie. Możesz zrobić test na Cosi i powiedzieć jej o tym. Jeśli naprawdę będzie jej zależało na twoim komforcie, co będzie nam na rękę, to postara się ich jakoś usunąć. – Victor wychyla się zza komputerów, ale po chwili wraca do swojego zajęcia nad buczącą aparaturą oświetlającą fluorescencyjnie półmrok panujący w pokoju.

      – Mam nadzieję, że nie muszę z wami ustalać tematów do rozmów?

      – Dobrze, by było, jakbyś wyglądała jak najbardziej naturalnie.

      Spoglądam ukradkiem na Vjora, który od początku tej rozmowy nie odezwał się, ani nie drgnął. Przenoszę wzrok na Timothée.

      – Moje zadanie polega na tym, że mam się tam wpychać, ile można i być waszymi oczami i uszami, licząc, że Cosia o czymś nieopatrznie wspomni, dobrze rozumiem? Czy myszkować po ich apartamencie też mam? – Przykładam pięść do ust, by powstrzymać drżenie warg.

      To, że nie trzęsie mi się głos oraz noga, nie znaczy, że nie umieram z nerwów, bo po prostu muszę dać radę. Nie ma odwrotu od tej decyzji.

      – Nie daj się tylko złapać i nakryć. Uważaj na monitoring i podsłuchy, bo nie mam podglądu do siatki w Varetta Tower – odpowiada Timo.

      Wraz z Victorem spoglądają na sekundę na Vjora, po czym jego brat podjeżdża koło strażnika i odchrząkuje.

      – Jeśli chcesz być naszą przynętą idealną, jest ktoś, kto może cię uznawać za swoje trofeum tak długo, jak będziesz dobrze grać na jego warunkach. Musisz być trzy kroki przed nim, bo inaczej zginiesz.

      Nie jestem pewna, czy robi mi się zimniej, czy to aura Vjora obok niemal zamraża moją krew. Chłopak zaciska pięści oraz tak mocno szczęki, że jego zęby o siebie zgrzytają. Jego ciemne oczy ciskają gromy w swojego brata, który jeszcze nie skończył.

      – Byłoby doskonale, gdybyś zakręciła się pod nosem Heliosa i trochę namieszała mu w głowie.

֍֍֍

      Tak przywitałam grudzień. Rozmawiać o planie skończyliśmy grubo po północy. Vjor był niesamowicie milczący, nawet jak na siebie. Dopiero jak z Timo wychodzimy z pokoju i drzwi za nami się zatrzaskują, słyszę warczenie młodszego Eity.

      Mówi tak niewyraźnie, że nie mogę go zrozumieć, ale za to trzask i odgłos spadających odłamków na podłogę jest już słyszalny.

      – Ty się z kutasem czy sercem na rozum pozamieniałeś?

      Podziwiam Victora, że mimo swojego położenia, jego głos nie jest ani trochę uległy czy słaby. Timo obok mnie parska śmiechem, ale gdy zakładamy buty i wzrokiem zachęcam, by podzielił się myślą, on macha, że to nic ważnego. Ja nie mam pojęcia, o co chodziło Victorowi.

      Wychodzimy z Timo na mróz i śnieg skrzypi pod stopami. To nawet przyjemny odgłos, uspokaja.

      – Czemu nie było Tokiyi, gdy mówiliśmy o tym planie? – Osłaniam oczy przed drobnym śniegiem, gdy stajemy przed wozem pancernym strażnika. Latarnie w tej dzielnicy ledwie nas oświetlają.

      – Vjor uważa, że Kuguri swoim długim jęzorem wychlapie wszystko Sajid. A Lissie zachowuje się ostanie nietypowo, nie uważasz?

      Potakuję głową, ale wydaje mi się, że znam powód.

      – A Lissie nie jest przypadkiem zakochana w Tokiyi po uszy?

      Timo drapie się po swojej czuprynie i mruga zaskoczony.

      – Oh, typowa męska ignorancja. – Próbuję zażartować, ale zamiast śmiechu wychodzi mi mizerny rechot. Odkasłuję.

      – Myślałem, że to tylko ja podejrzewam wszystkich o związki. – Parska nerwowo. – Mi niezbyt wyszło, bo chłopak wolał się wycofać, więc chyba wrócę do dziewczyn. – Wzrusza ramionami i unosi jedną brew, przyglądając się, jak szczękam zębami z zimna. – A co z tobą?

      Współczuję mu, że ma narzucone przez prawo ukierunkowanie osobowości. Chyba większość ludzi czasem szuka samego siebie i próbuje najróżniejszych rzeczy. Tuż przed moim związaniem się z Lynxem przez dwa tygodnie poważnie zastanawiałam się, czy przypadkiem nie pociąga mnie Mika. Przeraziło mnie to na początku, ale potem doszłam do wniosku, że to nie jest cudza sprawa, kogo zaciąga się do łóżka, póki to nie jest niebezpieczne dla innych. Ostatecznie przekonałam się do chłopców, ale nigdy nie wykluczyłam, że w przyszłości może się to odmienić. Po rzuceniu przez Lynxa ponownie to poważnie rozważałam. Póki nie zjawiłam się tutaj.

      – Co ze mną? – pytam. Porusza biodrami w znaczący sposób. – Nie.

      – Okay, jak sobie chcesz. Jadę do Heith powiedzieć jej o naszym planie. Uważaj na siebie. – Wskazuje podbródkiem prawą rękę.

      – Ty także. – Unoszę dłoń, gdy wsiada do pojazdu. Zanim odjeżdża wychyla się jeszcze przez otwarte drzwi.

      – Alanta, jeśli zrezygnujesz i odetniesz się od tego, bo zaczniesz się bać, zrozumiemy to, bo każdego z nas by to prędzej czy później przerosło. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi o słabych sercach i nerwach.

      Kiwam głową i wracam do domu w akompaniamencie zgrzytu opon na oblodzonym asfalcie. Zanim zasypiam w głowie dudnią mi słowa Cosi, że muszę opowiedzieć się, po którejś ze stron i mieć odwagę.

      Co ona może ukrywać?

֍֍֍

      Prawie cały weekend przesiaduję w domu. Jedynie w niedzielę zostawiam tatę i wychodzę z Heith do ogrodu botanicznego, bo potrzebuję próbek tkanek roślinnych na praktyki. Jak każdy tutaj muszę żyć dalej, jakby co dwa tygodnie życie moich bliskich oraz moje nie było ani trochę zagrożone. Innego wyboru nie mam.

      Wychodzimy właśnie ze szklarni, a ja próbuję upchać liście i łodygi do plecaka, stojąc przed znakiem zakazu zrywania roślin. Jak na ironię losu.

      Wciąż upychając zdobycz, idę do Heith, która właśnie zdążyła powiedzieć, bym uważała. Nieco za późno, bo uderzam w coś głową. Mam wrażenie, że zęby o siebie dzwonią, gdy uskakuję na bok.

      Tokiya trzyma się za nos w milczeniu, a zza niego wychyla się Lissie.

      Rozmasowuję czoło, przyglądając mu się. Dawno normalnie nie rozmawialiśmy i teraz to pewnie też nie nastąpi, bo Lissie już przebiera nogami w miejscu i wkłada swoje ramię w jego. Przez ostatnie tygodnie musiałam przeoczyć, jak się do siebie zbliżyli. Dziewczyna niemal wywierca mi w głowie dziurę na wylot swoim spojrzeniem.

      Naprawdę nie może zrozumieć, że ja nie mam zamiaru jej zabrać Takoyi? Ani nikogo nikomu?

      – Co tutaj robisz? – Głos chłopaka jest niezwykle spokojny. Odtyka dłoń od nasady nosa i posyła mi nieznaczny uśmiech, mrużąc oczy. Od jego granatowych włosów odbijają się przebłyski świateł nad nami.

      – To chyba moja kwestia. – Klepię plecak. – Zbierałam rośliny na zajęcia – wypalam i krzywię się. Udaję, że nie widzę zadowolonej z siebie miny Lissie, dlatego zaczynam się wycofywać. Jak zaraz zawoła strażnika, to nic tu po mnie. Heith macha nagląco przy wyjściu.

      – To na razie! – Odwracam się i macham szybko Tokiyi. Nie mogę ukryć zadowolenia, że odprowadza mnie wzrokiem całą drogę do wyjścia, bo Lissie się wkurza, że jej nie słucha.

      Przy zakręcie odwracam się po raz ostatni i zaczynam się zastanawiać, jaką rolę Lissie ma zamiar niedługo odegrać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top