֍24֍
Włączam notatnik na tablecie i ogromnymi literami zapisuję słowa, które kołaczą mi się po głowie, odkąd uciekłam z Varetta Tower. Nie ma wyższego budynku w Nervei. Sama nie mam pojęcia, czemu się na początku zdziwiłam. W końcu to cholerni Kanbe, którzy trzymają w szachu prawie cały świat!
„Płacz agonio, umieraj tragedio"
Napisanie tego wcale nie pomaga przez następne dni. Obracam w palcach obły, bordowy przedmiot wielkości paznokcia mojego kciuka. Ze zrezygnowaniem opuszczam głowę na biurko. Nieco za mocno, bo aż się krzywię, gdy blat trzeszczy.
Mózg mnie już boli od myślenia, co z tym począć. Boję się podłączyć dysk do laptopa, żeby nikt go nie namierzył. W końcu informacje zawarte na nim mogą kosztować mojego tatę, jak i mnie głowę.
Pocieram swędzącą bliznę na policzku i sięgam po słoiczek z olejkiem z półki. Wcieram go w skórę i rozkładam się z ramionami na biurku, tocząc sticka po jego blacie.
W poniedziałek ponownie przyszły wiadomości do wszystkich z nazwiskami. Obu osób nie znałam, a Heith dodała, że nawet ona żadnego z nich nie kojarzy. Tata wciąż nie otrzymuje powiadomień. I dobrze, póki co, ma udawać, że o niczym nie wie. Tak będzie dla niego bezpieczniej. Niedawno już i tak prawie zaczął składać ostatnią ustawę i protokół, a potem nie wiadomo czy coś jeszcze dla niego będzie do roboty, a to może oznaczać koniec.
Tata uważa, że powinien skończyć to na wiosnę, bo to potężny plik, ale to wcale nie poprawia nikomu nastroju.
Wzdycham i pocieram twarz. Dzisiaj dwie wylosowane osoby stracą życie. Zerkam na zegarek na lewym nadgarstku. Za dwie godziny Corvor je pożre. Od czasu ostatniego publicznego karmienia minęły dwa tygodnie. Tata ponownie zaczął słuchać muzyki i kuchnia nie wyglądała już tak opłakanie. Powoli przebrnęliśmy przez stratę mamy, ale teraz jej brak nie wywiercał mi już takiej dziury w kiszkach.
Wciąż tęskniłam za jej dotykiem, nawet tym chłodnym spojrzeniem. Nie byłam dzieckiem, ale to nie powodowało, że jej nie potrzebowałam.
Rzucam okiem na torbę ze strojem na łucznictwo, jakby lada chwila strzały miały z niego wyskoczyć i przeszyć mnie na wskroś.
Od tamtego popołudnia nie garnę się do rozmowy z Cossią. Czuję się zdradzona i w jakiś sposób wrobiona. Na treningach starałam się do niej nie zbliżać, ale nie umykało mi jej baczne spojrzenie. Ci, co mówią najmniej, zawsze najwięcej analizują i są najniebezpieczniejsi.
To złodziej najgłośniej krzyczy, gdy kradną.
Kość pamięci turla się z biurka na dywan i kilkukrotnie odbija. Ze stęknięciem sięgam po nią, wciąż zachodząc w głowę, co z nią począć. Wyglądam przez okno w kierunku znajomego mieszkania po drugiej stronie ulicy. Po wydarzeniu przy grobie Rin nie gadamy ze sobą zbytnio. Vjor ogólnie mało się odzywa, ale teraz nawet nie zaczyna jakichkolwiek rozmów. Ja również muszę sobie kilka spraw uporządkować w głowie i sercu, bo nie mam zamiaru drugi raz skończyć jak z Lynxem.
Mika kilkukrotnie pisała do mnie przez Birda, ale nie miałam siły jej odpisywać. Od Lynxa wiadomości już nie otwierałam. W końcu uznałam to za zamknięty rozdział, a dwa razy nie włazi się w to samo gówno.
Chyba, że ktoś jest wyjątkowo głupi – jak ja.
Sprawdzam mój zapas Onyxu. Został mi ostatni papieros. Cholera by to, mogłam nie zużywać tamtego w poniedziałek, gdy przed zajęciami zestresowana czekałam na przyjście pierwszej wiadomości.
To zawsze mógł być mój tata, a nawet Heith, Timo, Tokiya czy Vjor. Złego i diabli nie biorą, jak twierdził Eita, ale nie sądzę, by ostatecznie Corvor i nim pogardził. Może się lubił bawić z ludźmi i kazać im cierpieć, ale nie był głupi. Muszę sprawdzić drogę przez rzekę. Może jak skują ją lody, będzie można się po niej prześlizgnąć. Ale pewnie nie byłabym pierwszą, która tego próbowała.
Narzucam bluzę na koszulę i chowam sticka do spodni. Wchodzę do kuchni, gdzie tata piecze ciasto cytrynowe i od razu ślinka napływa mi do ust. Przyciszam radio i palcem przesuwam po stacjach, które nie maja tak smętnej muzyki klasycznej sprzed Lodowej Wojny.
– Jak ci zaraz dam po łapach za wkładanie paluchów do ciasta. – Tata karci mnie szmatką. Uśmiechamy się do siebie i obejmuję go mocno. Gładzi mnie po głowie, na której zaczęły odrastać włosy i wyglądam już jak szczotka, w którą trafił piorun. Golarka ostatnio się zepsuła.
Kolacja, którą zrobiłam, jest owinięta folią w lodówce, ale nigdy nie jadaliśmy ostatniego posiłku przed dwudziestą. Także ratatouille jest zmuszone jeszcze chwilę sobie poczekać.
– Muszę na chwilę wyjść do znajomych zapytać się o jedną rzecz i postaram się szybko wrócić. Możemy wtedy w coś pograć. Jakąś staromodną grę babci wyciągniesz i będzie gites. – Pokazuję zęby.
– To nie ten znajomy, co mieszka naprzeciw? – Prawie gubię szczękę na kafelkach. – Oh, błagam cię, Ala. To, że mam okulary, nie znaczy, że jestem ślepy. Ile razy mijałem was razem na chodniku? Nie dasz staruszkowi pobawić się chwilę w detektywa, by się upewnił, co to za motłoch przyczepił się do mojej córki?
– Tato-o. No i jak ja mam według ciebie zareagować?
– Normalnie. Mieć tylko nadzieję, że jego nazwisko nie pojawi się w wiadomości i uciec z nim. Tylko nie zapomnijcie o tym staruszku. – Wskazuje na siebie łyżką, gdy wysmykuję się spod jego ramienia.
– Arvid, za żart na ten temat, dwie osoby prawie mnie ukatrupiły spojrzeniem. – Sama nie jestem pewna, czy śmiać się, czy płakać.
– Dobra, dobra. – Przygląda mi się. Wie, że poruszył poważny temat, skoro nazwałam go po imieniu. – Ale majtki założyłaś?
– Na zęby w piekle – krztuszę się własną śliną – tak. To po prostu znajomy ze studiów. Nawet nie jest na moim roku.
– To po co akurat przyszedłby wtedy, by mnie ostrzec?
– To on mi o wszystkim powiedział. – Drapię się po głowie, wycofując z kuchni. Też nie wiem, czemu na przerwie Vjor poszedł do ambasady. Ani czemu mój tata jest tak spokojny.
Już skończmy ten temat, proszę. Zaklinam go spojrzeniem, ktoś chyba wysłuchał moich modłów, bo tata wraca do ciasta.
Minutę później walę do drzwi mieszkania Eity. Oby był Victor. Zamek zgrzyta i drzwi się uchylają, a ja nigdy nie mogę dostać od życia tego, czego akurat chwilowo potrzebuję.
Zsuwam niezawiązane buty, burcząc pod nosem, by Vjor się odział, chociaż obecnie moja składnia i wymowa jest wyrafinowana, jak u noworodka. Chłopak zakłada ramiona na piersi, po których spływają drobne strużki potu. Zaciskam wargi i nie pytam, dlaczego z jego mieszkania dobiegał hałas, jakby ktoś walił łóżkiem o ścianę. Na szczęście nie widzę damskich butów w przedpokoju, więc prostuję się.
– Co ty tam szemrałaś pod nosem? – Odgarnia włosy z bandanki i rozciąga kark. Ma dwie pałeczki wetknięte za pasek spodni.
Rany, ale ja serio jestem niepełnosprytna.
– Nic. Potrzebuję Victora. – Ruszam przed siebie i muszę się spłaszczyć przy ścianie, by się przecisnąć koło chłopaka.
– Poszedł na zakupy. Upiera się, że nawet w tym śniegu da sobie radę i następnym razem, jak spróbuję mu pomóc, to mnie zadźga widelcem we śnie. – Prycha. – Zobaczymy, jak ten cwaniak raz się zakopie po koła w tym gównie.
– Chcesz jakąś herbatę? – Kieruję się do kuchni i myję ręce. Już kilkukrotnie odwiedzałam Victora, bo pomagał mi z matmą bardziej niż Vjor, który zazwyczaj spał na mojej ławeczce.
– Ile ty razy już tu byłaś? Aż zaczynam się czuć nieswojo we własnym mieszkaniu, że jakiś karaluch może po nim myszkować.
Przez ramię obdarzam go pełnym politowania spojrzeniem, ale on ma całkiem poważny wzrok. A potem się niebezpiecznie wyszczerza.
Zaparzam dwie herbaty i zaczynam szukać pomeraniana, który po raz pierwszy nie przybiegł, gdy tylko przyszłam. W ostateczności wchodzę do pokoju Vjora, bo Theo przepadł jak kamień w wodę. Znajduję go zwiniętego w kulkę na kołdrze chłopaka. Rude futerko unosi się przy każdym jego oddechu. Czochram go za uszami, ale nawet się nie ruszy.
Na drążku na ścianie koło perkusji w rogu pokoju koło pałeczek wisi jeszcze wilgotny ręcznik i cieszę się, że nie spytałam chłopaka o to, co chciałam, bym się tylko zbłaźniła. Sięgam stopą po piłkę od kosza i turlam nią po podłodze, mając nadzieję, że Victor zaraz wróci.
Wychylam się i zerkam na korytarz za otwartymi drzwiami. Słychać lecącą wodę z łazienki. Sam ten dźwięk wraz z ciepłem psa uspokaja mnie na tyle, że zaczynam ziewać. Mam nawet wrażenie, że na chwilę wpadłam w „drzemkową dziurę czasoprzestrzenną". Wstaję z zamiarem pójścia po herbatę, ale wtedy w drzwiach staje właściciel pokoju.
– Chodź ze mną na chwilę. – Opiera ramię na framudze i kiwa głową na korytarz. Zarzucił na siebie obcisłą bluzę z krótkim kołnierzem.
Podchodzę do niego i czuję ulgę, że już się ubrał. Jego wygolone po bokach oraz na karku włosy są przykryte tymi roztrzepanymi i mokrymi. On zawsze ma fryzurę w nieładzie, jakby dopiero co wstał z łóżka.
– O co chodzi? – Idę za nim, wypalając wzrokiem dziurę w karku okolonego przyległą bluzką. Irytuje mnie, że musi ona jeszcze bardziej podkreślać jego sylwetkę. Nawet przez materiał widzę jego spięte plecy. Ale u podstawy karku dostrzegam niewielką, podłużną bliznę.
Drga mi brew, gdy wchodzimy do łazienki. Siadam na krawędzi wanny, przyglądając się poczynaniom chłopaka, który zapalczywie szuka czegoś po szafkach. W końcu wyjmuje czerwone, materiałowe opakowanie i odwraca się, wyciągając je w moją stronę.
– Timo wspomniał, jak narzekałaś, że ci się zepsuła. – Przygląda się krytycznie moim włosom. Klnie cicho pod nosem, wywracając oczami. – Zdejmuj bluzę, bo potem ich z niej nie wyciągniesz. – Odpakowuje urządzenie i podłącza je do prądu.
– Daj spokój, sama to zrobię. – Wiercę się, kiedy do mnie podchodzi. Pochyla się i bierze moją rękę, odgarniając nią włosy z czubka głowy.
– Sama ich tak porządnie nie wygolisz. – Wpatruję się w eleganckie „V", jakie tworzą przystrzyżone, dłuższe włosy. Ma rację, ale cholera. Podwójna cholera, bo nawet wilgotne, jego popielate pukle są miękkie.
Łapie moje podejrzliwe spojrzenie i bezpardonowo ściąga bluzę z jednej ręki. Syczę na niego, na co prycha.
– Nasza mama miała w zwyczaju tak strzyc tatę, więc teraz z Victorem sami się tak obcinamy, bo wygląda się schludnie, a ty teraz przypominasz smutną, rozpindrzoną miotłę.
Parskam na jego niedorzeczne stwierdzenie, ale ściągam bluzę przez głowę, gdy chłopak uruchamia maszynkę. Podwijam rękawy koszuli rozpiętej przy makietach i kciukiem przesuwam po idealnie gładkiej fakturze blizny. Została naprawdę dobrze zaszyta i uratowała moje władanie w palcach. Podnoszę wzrok na barki chłopaka i żal ściska mi serce.
Świat jest ta diabelnie niesprawiedliwy.
Vjor odwraca się i zamiera na widok mojej miny. Przygląda mi się, nieznacznie, unosząc jeden kącik ust i przechylając głowę na bok. W pulsującym świetle słabej żarówki, podłużna metalowa, nakładka na helixa błyszczy się, ale ja nie mogę przestać przypatrywać się twarzy chłopaka. Jego wygiętym w wiecznym grymasie brwią, których łuk kieruje się również ku górze, jego drobnej bliźnie w kącikach warg oraz przekrzywionemu nosowi u nasady. Lubię nawet jego zarysowaną szczękę i to mnie przeraża.
Gryzę się w język i wracam myślami do normalnych spraw.
Nie ma nic gorszego niż maleńkie włoski, drapiące i wbijające się w skórę. Rozpinam koszulę o jeden guzik i odsuwam ją od karku. Czuję się dziwnie obnażona, siedząc w łazience z tym chłopakiem.
Vjor staje z boku i kątem oka widzę jego unoszącą się pierś. Zagryzam wargę i proszę, by Victor zaraz wrócił. Przymykam oczy na charakterystyczne brzęczenie urządzenia. Dziwię się, że ruchy chłopaka są tak ostrożne, aż niemal czuję się błogo, na chwilę mogę zapomnieć o ciężarze w mojej kieszeni. Serce mi zwalnia, kiedy Vjor przechodzi na moją drugą stronę i pochyla się.
Uchylam powieki, kiedy golarka przestaje wydawać z siebie dźwięki. Chłopak kuca przede mną, trącając mnie swoimi kolanami. Kręci niemalże niezauważalnie głową, ściągając wargi. Bierze moją żuchwę między palce i prawie dotyka nosem mojego. Zagryzam mocniej szczęki. Nie odpuszczę pierwsza spojrzenia. Przesuwa kciukiem po kąciku moich ust i dotyka ustami płatek ucha. Podkurczam palce u stóp.
Czuję, że się uśmiecha i już wiem, że nie spodoba mi się, co powie.
– Przynajmniej teraz da się na ciebie patrzeć, bez obawy o ślepotę.
Odpycham go od siebie i chcę odszczeknąć, by spadał, ale zamiast tego odbijam się od niego i ześlizguję się do wanny. Wychodzi z łazienki, śmiejąc się gardłowo. Gdybym miała procę, strzeliłabym mu między oczy. Od tego planu odciąga mnie dźwięk otwieranego zamka do drzwi.
Wygrzebuję się z wanny, nad którą strzepuję resztki włosów. Przelotnie rzucam okiem na lustro i aż przystaję. Nie spodziewałam się takiego efektu. Aż wolałabym, żeby coś spartolił, to mogłabym się pełnoprawnie odwdzięczyć za nadobne.
Poprawiam koszulę i ubieram bluzę, wchodząc do hallu. Victor otrzepuje się ze śniegu i Theo już skacze koło jego nóg. Vjor bierze od niego zakupy i idzie z nimi do kuchni. Pomagam Victorowi odwiesić kurtkę, mimo że na mnie fuka. Patrzę na psa koło swojej stopy.
Ty mały zdrajco, a ja to się już nie liczę?
Vjor popija – już teraz pewnie zimną – herbatę, obserwując nas spod włosów. Opiera się nonszalancko o przejście i całą silną wolą nie drgnę pod jego spojrzeniem. Zagaduję Victora, jak ostatnio się ma i tak paplam i paplam, aż chłopak patrzy na mnie, jakbym dostała posadę astrobiologa na najbliższy lot kolonizujący księżyc. Pamiętam, jak babcia opowiadała, że za jej czasów to były transcendentne plany. Ale teraz już nie.
Marzyłam o locie w kosmos od dziecka, ale teraz nie jestem pewna, czy rakiety Kanbe Industries, którymi za dziesięć lat pierwsi ludzie mają wyruszyć i zostać na zawsze na księżycu, są bezpieczne. Poza tym nie chcę mieć nic wspólnego z tą rodziną.
– Bror, co ty jej dałeś? Alanta, skarbie, z całym szacunkiem, ale ty normalnie nie jesteś aż tak gadatliwa. – Victor jedzie do kuchni, gdzie podsuwam mu kubek z jego herbatą. Dziękuje cicho, ale wciąż się gapi.
Vjor prycha, a ja wzruszam ramionami, przesuwając nogą Theo, który zaczyna podgryzać nogawkę moich dziurawych spodni. Przez trzęsącą się dłoń ledwo udaje mi się wyciągnąć kość pamięci z kieszeni. Nie jestem pewna, czemu tak nagle zaczęłam się denerwować, ale reakcja Victora na ten obły przedmiot tylko utwierdza mnie w tej reakcji.
Odkłada kubek na stół. Nawet Vjor podnosi się z kanapy i przestaje wgapiać się w laptopa. Kładę przedmiot na dłoni oniemiałego Victora. Biorę Theo na ręce, na co zaczyna merdać ogonem i lizać po palcach.
– Dostałam to od mamy w dniu karmienia. Jak teraz o tym myślę, byłam idiotką, że nie zauważyłam nic podejrzanego. Cały tydzień zachowywała się dziwnie i wyskoczyła z tekstem, że musimy na siebie z tatą uważać. Kurna. – Wciskam pięści w oczodoły. Zaciskając drgające się szczęki. – Jak mogłam być tak ślepa?!
Biorę głęboki, trzęsący się oddech i odchylam głowę, zagryzając wargę. Czuję się jak największy winowajca na świecie.
– Zapomniałam o tym i nosiłam to w kieszeni kurtki przez ten cały czas! Jakby tego było mało, przypomniałam sobie o tym, siedząc w Varetta Tower. Do diabła, czemu to wszystko jest tak pojechane?!
Vjor klnie pod nosem, gdy biodrem wpada na doniczkę na półce z ficus ginseng. Oboje z Victorem mają oczy wielkości hologramowych krążków do googli.
– Jeszcze raz. Gdzie ty byłaś?
– Z Cosią chodzimy razem na łucznictwo. Zaprosiła mnie potem do siebie i raczyła przyznać, że jest Kanbe.
Vjor śmieje się, jakby postradał rozum, a Victor na sekundę marszczy brwi, a potem uśmiecha się. Kiwa na brata.
– Wybacz nam na chwilę, musimy coś szybko przedyskutować.
– Nie krępujcie się. – Idę z Theo do łazienki. Dopiero po zamknięciu drzwi od niej, zaczynają rozmowę. Stoję na korytarzu, oddychając jak najciszej, by przypadkiem nie sprawdzili, czy na pewno weszłam.
– Zadzwonię po Oswaldssona. Ucieszy się, że będziemy mogli mieć coś na Heliosa. – Koła wózka zgrzytają.
– Vjorbjørn, musimy najpierw sprawdzić, co jest na tym sticku, a to może chwilę potrwać. Nie wiemy, czy nie ma specjalnych zabezpieczeń albo nie jest łatwo namierzalny. Matka Alanty najprawdopodobniej straciła przez niego życie i na tym się skupmy.
Opieram głowę o ścianę i głaszczę psa po grzbiecie. Mała zaraza zaczyna fukać i się wyrywać. Syczę cicho na niego.
– Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, że to może być jedyna okazja, by zinfiltrować Kanbe! Jeśli Cosia zaprosiła ją dobrowolnie, to może to być najlepszy pretekst, by w końcu ich zniszczyć.
Zaciskam wargi, kiedy następuje przedłużająca się niemiłosiernie chwila ciszy. Victor wzdycha i odpowiada:
– Ty chyba nie przemyślałeś, jak to się dla niej skończy. Nie wydaje mi się, byś chciał ją poświęcić, a Helios nie jest głupi. Egalitarny też nie, więc jej nie oszczędzi, a na pewno nie Claude, gdy przyjedzie na galę. Nie bez powodu udało mu się dopiąć swego i skazać Rudolpha, zanim ten mógłby przekazać cokolwiek Timothée...
Chcę wyjść i powiedzieć, co o tym myślę, ale ubiega mnie głos:
– Krovret, jeśli nie masz jeszcze za dużo uszu, to wyłaź.
Przeklinam Vjora, by skończył kiedyś w piekle, i wchodzę do kuchni.
– Będę.
Victor poprawia okulary, taksując mnie zdumionym wzrokiem.
– Co „będę", Al? – pyta, stukając palcami o poręcz wózka.
Vjor na początku ma pochmurny wyraz twarzy, a potem, gdy łapie, o co mi chodzi, uśmiecha się jak wariat. Nie spodziewałam się tylko, że doskoczy do mnie i pocałuje szybko w czubek głowy. Prawie oczy wypadły mi z orbit, gdy odsuwa się równie prędko, jak się pojawił.
– Da sobie radę – mówi do Victora – musi. Jest naszą ostatnią szansą i będzie planem doskonałym.
Jego wzrok jest tak szczery, a jednocześnie daje mi siłę do działania, bo dawno nikt we mnie tak nie wierzył. Boję się tylko, że go zawiodę i wszyscy zapłacimy najwyższą cenę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top