Rozdział 4

Nie spodziewaliście się mnie, co, motherfuckers?

Piosenkę wyżej puśćcie na moim pogrzebie, ok?

____________

O dziwo, dwójka chłopców nie czuła się wobec siebie niezręcznie, nawet mimo minięcia zaledwie kilku dni po tamtej nocy. 

Nie mieli czasu rozpamiętywać tego pocałunku w policzek.

Albo raczej tak właśnie mogło to wyglądać na zewnątrz. Wewnątrz, Shinsou raz po raz odtwarzał ten moment w swojej głowie. Izuku za to nadal był dość zdezorientowany i sam nie mógł uwierzyć, że to zrobił, jednak czuł się lepiej, gdy Hitoshi nie wspomniał o tamtej chwili nic złego.

Prawdziwym problemem było to, że Izuku przez swoje myśli był ciągle rozproszony i nie w pełni skupiony na swoich zadaniach. Właśnie przez to, znów często wracał ranny, z łatwością potykał się o różne rzeczy, a pewnego razu pozwolił nawet swojej masce zsunąć się z twarzy, nie zdając sobie z tego sprawy.

Był zaskoczony, że wciąż był w stanie w ogóle chodzić prosto.

- Izu, fasola się pali - głos Shinsou wyciągnął go z rozmyślań na materacu.

Izuku spojrzał w jego stronę i dostrzegł, że przypalona fasola zaczęła przyklejać się do krawędzi patelni. Szybko zdjął ją z ognia, ale już zaraz instynktownie cofnął rękę.

Patelnia była praktycznie cała pokryta przypalonym jedzeniem i wydawała się być okropnie gorąca.

Chłopak westchnął i odłożył fasolę, parząc sobie przy tym dłoń. Nie żeby to poczuł, no ale cóż.

Następnie poszedł znaleźć zapas posiadanych przez nich bandaży, próbując dość nieporęcznie owinąć jednym z nich swoją ranę.

- O mój Boże, Izu, po prostu poproś o pomoc - powiedział Shinso, chichocząc i kręcąc z niedowierzaniem głową.

Podszedł do środka jaskini, łapiąc rękę Izuku oraz bandaż. Midoriya natychmiast pisnął i próbował z powrotem przyciągnąć do siebie swoją dłoń, ale Shinso jedynie mocniej ją chwycił.

- Wybacz, jeśli zaboli, pozwól mi pomóc.

Och, nie.

To nie bolało. Cóż, mówiąc szczerze, trochę to zabolało, ale to nie to go tak poruszyło.

Shinso był blisko. Bardzo, bardzo blisko.

Czy zawsze pachniał tak dobrze? Nie mógł używać wody kolońskiej ale… Nie, on po prostu pachniał oceanem.

Oczywiście. Mieszkali na plaży, ale on sprawił, że ten zapach był naprawdę ładny.

Nagle z jego myśli powstała niemożliwa do zrozumienia papka

Izuku nawet nie zarejestrował, że Shinso zaczął cicho nucić, ponieważ sam niezgrabnie odchylił w tył głowę, rumieniąc się, gdy Hitoshi ostrożnie kończył owijać jego dłoń.

Dlaczego nagle poczuł się w ten sposób? Czuł się jak gdyby był chory. Ale on przecież nigdy nie chorował, a jego układ odpornościowy był niemal niemożliwie silny.

Był czymś odurzony, czyż nie?

Nie, nie jadł nic z zewnątrz innego poza fasolą, którą gotował każdej nocy, oraz chleba i sera każdego południa, przez lata.

Więc dlaczego robiło mu się aż tak gorąco?

W jaskini nigdy nie zdarzało się być tak gorąco, dodatkowo, wciąż był sezon zimowy, więc jeśli już, powinno być teraz zimno.

Przed jego twarzą ktoś pstryknął palcami, wyrywającą go z letargu.

- Izu! - Gdy tylko Shinso spotrzegł, że drugi wrócił do rzeczywistości, natychmiast zaczął mówić. - Wszystko w porządku? Wydajesz się strasznie nieobecny ostatnio - powiedział, pocierając kciukiem zabandażowaną dłoń Izuku. 

- U-um... uh, tak.. t-ty… um.. nie musisz być tak blisko… - wykrztusił rozgorączkowany Izuku. - W-wiesz co? Pójdę się przejść! T-tak, przejść! U-uhm… pa!

Midoriya szybko wyszedł z jaskini, z ulgą przyjmując otaczające go chłodne powietrze.

Głupi. Głupi. Jąkałem się. Od kiedy ja się jąkam? Co jest ze mną nie tak?

Izuku szedł dalej, opuszczając plażę i kierując się bardziej w stronę bocznych ulic miasta, zbyt skupiony na sobie, by zauważyć dwie osoby podążające tuż za nim. 

-____-''

- Tak! Nezu! Rozumiem, że mam ten obowiązek wobec uczniów! Ale żaden z nich nie miał potencjału! Może I naciągając widzę w nich przyszłych bohaterów, jednak żaden z nich nie jest w pełni gotowy, ani nie posiada ducha, który powinien mieć prawdziwy bohater! Niemal jak ktoś, kto pojawia się na scenie, będąc tak niewiarygodnie pozbawionym entuzjazmu i woli walki, jeśli chodzi o ratowanie ludzi, że wszyscy na około tracą nadzieję! Czy w takim wypadku, jest to w ogóle bohater? - zapytał Aizawa, gniewnie podnosząc głos. Nezu zachichotał.

- Oczywiście, że nie, Aizawa, ale musisz nauczyć się traktować te dzieciaki łagodniej. Bycie tak surowym może sprowadzić je na złą ścieżkę, ścieżkę złoczyńców, a to jest ostatnia rzecz, jakiej chcemy - odparł spokojnie, sącząc herbatę filiżanki, która nagle pojawiła się znikąd.

Shota chwycił swoje rzeczy zamaszystym ruchem i gwałtownie wstał. To trochę zdezorientowało Nezu.

- Dokąd idziesz, Aizawa? To do ciebie niepodobne.

- Idę sie przewietrzyć - powiedział stanowczo Aizawa, bez namysłu wychodząc z pomieszczenia.

Nie przejmuj się nimi. Nie bądź dla nich zbyt surowy. Nie chcę, żeby stali się złoczyńcami. Bla, bla, bla. Jeśli nie są w stanie poradzić sobie z tym, że ich wyrzucę i dam im możliwość pójścia do innej szkoły dla bohaterów, to oznacza, że i tak nie byli stworzeni do bycia bohaterami.

Aizawa wyszedł ze szkoły, choć równie dobrze mógłby przejść się i bardzo mozliwiwe, że pójść wyśledzić pewnego sławnego vigilante.

Męzczyzna zdecydował, że to właśnie zrobi, kierując się w stronę plaży. Tam właśnie ostatnio znalazł samozwańca.

Z jakiegoś powodu tam wtedy nie wrócił. Może to dlatego, że nie chciał wiedzieć, kim on był, czy może właśnie dlatego, że tego nie wiedział. Bez względu na to, aktualnie był tutaj, czekając na coś w pobliżu krzaków, gdzie miał dobry widok na jaskinię.

Szybciej niż się spodziewał, w zasięgu jego wzroku znalazł się rozdrażniony zielonowłosy. 

Ten sam...

Ten sam dzieckak co z napadu...

To nie mogło być to. Na pewno był tam jeszcze ktoś inny.

Czym dłużej jednak Aizawa o tym myślał, tym więcej miało to dla niego sensu. Dlaczego Samozwaniec wydawał się mieć czasem tak dużo energii, że nawet dorośli nie byli osiągnąć jej tyle, co on. Dlaczego ten vigilante był taki szybki i zwinny. I tak, był on całkiem niski, ale Shota zawsze uznawał, że po prostu źle widzi, lub był on też zwyczajnie niskim dorosłym.

Ale nie, to był dzieciak.

Dzieciak. Dziecko. Ile on ma lat? 13? 14? Chyba nawet nie 15. Powinien być w szkole. Pomyśl o tym, chyba nawet dopiero w gimnazjum. Nie wygląda na wiek, kiedy zdaje się do liceum.

Nie ma mowy.

Nie było takiej możliwości.

Aizawa podążył za chłopakiem, przechodząc przez most, podczas gdy zielonowłosy szedł pod nim, kopiąc raz po raz kamieniami.

Podążał za nim przez wiele bloków, rzędy alejek, przechodząc obok wielu sklepów i zakładów.

Wydawało się, że chłopak nigdzie dokładnie się nie wybiera. Chociaż było już późno w nocy; znów zapadał niemal bezkresny mrok. Aizawa dla bezpieczeństwa nie chciał odrywać oczu od tego dziecka.

Chłopak poszedł inną alejką, prawdopodobnie nie wiedząc, że ścieżka jest zagrodzona, gdy nagle ktoś wskoczył na sam jej środek, blokując mu wejście, jak i wyjście.

Natychmiast się odwrócił, najwyraźniej wyczuwając nową obecność.

Aizawa nie wiedział, kim była ta osoba, ale wydawała się dziwnie znajoma.  Oczywiście dar typu mutacji, może wąż? Kobieta wydawała się młoda, najwyżej z 20 lat. Miała plamy łusek węża na całym ciele; jej oczy były tylko małymi szparkami, a język miała rozwidlony, jakby przecięty na dwa.

Podziemny bohater przykucnął, zasłaniając się przed ich potencjalnym wzrokiem.

Wiedział, że vigilante może sam o siebie zadbać, a jeśli on sam się w to zaangażuje, byłby znanym świadkiem i musiałby zabrać chłopaka na przesłuchanie.

A nie chciał tego robić.

Na szczęście, wciąż słyszał ich rozmowę.

- Świetnie, kogo pani mści?  - zapytał zielonowłosy; jego głos w uszach Aizawy rozbrzmiał dość cicho przez dzielącą ich odległość.

- Cała moja grupa odeszła przez ciebie - dosłownie zasyczała kobieta. - Jestem pewna, że to pamiętasz. Wszyscy mieli zmutowane indywiudalności, takie jak ja. - Znowu przestała syczeć, jakby nie była w stanie teho kontrolować. Interesujące. - Byliśmy wszystkim, co nam zostało. W tym kłamliwym i kanviarskim społeczeństwie mieliśmy jedynie siebie nawzajem, szukając pocieszenia i ciepła. Byliśmy rodziną! - krzyknęła, znowu sycząc.

Przebłysk emocji pojawił się na twarzy młodego chłopaka, który nie zauważył, że kobieta zrobiła krok do przodu lub też i zauważył, ale się tym nie przejął.

- Słuchaj. Wiem, jakie to uczucie, kiedyś też taki byłem. Ale to byli okropni ludzie, używający swojego wyglądu, by zmusić ludzi do dawania im tego, czego chcą, rabując, raniąc, a czasem zabijając niewinnych ludzi! Musieli zostać w końcu wpaść w ręce policji!

Kiedyś taki był? Co to znaczy? 

Kobieta syknęła, skupiając swoje groźne spojrzenie na chłopaku.

- Byli wszystkim, co mi zostało! - wrzasnęła, robiąc krok do przodu. 

Byli teraz zaledwie kilka metrów od siebie.

- Rozumiem to! Byłem dzieckiem i… - Chłopak przerwał, zerkając w kierunku Aizawy. A więc wiedział, że tam jest. Vigilants nieco bardziej subtelnie ukrył się w cieniu. - Posłuchaj, to byli przestępcy. Zrobiłem, co było słuszne. Przepraszam, że tak się czujesz…

Kobieta gwałtownie mu przerwała, wyciągając nóż z oślepiającym przebłyskiem.

- Nie masz pojęcia, jak się czuję! - wyrzyknęła, trzymając nóż w prawej dłoni, a jej oczy stały się jeszcze bardziej rozcięte.

Midoriya podniósł ręce.

- Do diabła, równie dobrze możesz mi teraz powiedzieć, że moi rodzice wciąż żyją, skoro tak chcesz wymieniać się kłamstwami! - Aizawa wiedział, że zielonowłosy traci panowanie nad sobą. - Znam ból; poczucie straty, które odczuwasz. Cierpienie, przez które musisz przejść, wiedząc, że już nigdy ich nie zobaczysz! Znam to uczucie! Żyłem tym uczuciem! Jak myślisz, dlaczego tu jestem… - Znowu raptownie umilkł.

Cholera, musiał sobie przypomnieć, że tu jestem.

Wydawało się, że kobieta nawet nie przejmuje się jego słowami.

- Nie obchodzi mnie, czy też przeszedłeś przez piekło! Skoro jest taka potrzeba, przejdziesz sobie przez nie jeszcze raz!

Potem nastąpił chaos. 

Kobieta szybko wymachiwała nożem, co rusz, nie trafiając chłopaka ani razu. Wydawała się bardzo przywiązana do swojego ostrza.

Jej darem jest to, że jest wężem, więc na niewiele się jej on zda.

Nie miało znaczenia, o czym myślał Aizawa, ponieważ wiedział, że samozwaniec doskonale sobie z nią radził, ze zwinnością unikając ciosów i sprawiając, że żadnego z jego ruchów nie dało się przewidzieć. W prawdzie, wydawał się kompletnie nie przejmować trzymanym przez nią nożem.

Nie używa swojego daru?

W sytuacji takiej jak ta, nawet jeśli było to nielegalne użyć indywidualności bez licencji, byłaby to oczywista samoobrona. Więc czemu jej nie używał?

- Dlaczego po prostu nie umrzesz!? - wysyczała kobieta, w końcu wbijając mu nóż z lewej strony podbrzusza.

Aizawa wzdrygnął się, kiedy chłopak wydawał się zupełnie niewzruszenie wyciągać ze swojego ciała ostrze.

Przeklęty idiotyczny dzieciak! On się wykrwawi!

Mężczyzna krzyczał do siebie, próbując powiedzieć mu w myślach, żeby uciekł stamtąd i wezwał pomoc.

Na szczęście wydawał się mieć dość rozsądku, by pozbawić kobiety nieprzytomności, po czym wspiąć się na ścianę najbliższegk sklepu i szybko znaleźć się na górze.

Coś jest nie tak.

Coś jest stanowczo nie tak.

Nawet stamtąd Aizawa widział, że kroki chłopaka słabną, a on sam niezbyt subtelne kołysze się w przód i w tył. Shota szybko przygotował swój szalik, nastśpbis wychylając się i łapiąc już nieprzytomnego chłopca. 

Cóż, świetnie!



__________

siemano, myślę, że może w końcu powrócę do tłumaczenia conajmniej jednego rozdziału na tydzień, ale to się zobaczy~

Btw, to pierwszy raz od baaardzo dawna, kiedy nie powiem, że się spieszyłam i tłumaczenie jest kulawe, bo teraz serio się starałam

Czekam na oklaski

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top