2. Impreza Halloweenowa.
Rozdział dla lovmyrugge
***
– Wyglądasz cudownie! – szczęśliwy głos Sebastiana rozniósł się po jego ogromnej, białej sypialni, gdy dopiął mą sukienkę przygotowaną na dzisiejszą imprezę.
Kreacja wcale nie należała do nie wiadomo, jak cudownych. Przedstawiała ona... szczerze to sama nie wiedziałam. Suknia sięgała prawie do kolan, gdzie u dołu miała delikatną falbankę, a rękawy pozostawały delikatnie bufiaste. Ubranie od pasa w dół było w kolorze czerwieni z widocznym brokatem, a powyżej talii znajdował się zielony pasek biegnący wokół pasa. Na klatce piersiowej, gdzie dekolt również był tylko w łagodny sposób wycięty, znajdowały się przyozdobienia pod postacią kwiatów lub pnączy w różnych kolorach wraz z brokatem.
Westchnęłam ociężale, przeglądając się w dużym lustrze u chłopaka w pokoju. Wyglądałam znośnie.
– Jest okej – przyznałam, wzruszając ramionami i próbując uśmiechnąć, lecz powstał z tego jedynie grymas.
– Nie okej, a pięknie! – fuknął rozeźlony, zakładając ręce na piersi. – Długi czas wybierałem dla ciebie tę sukienkę, więc nie marudź i siadaj, bo teraz czeka nas do wykonania makijaż – zarządził, więc posłusznie podreptałam do biurka, przy którym usiadłam. Brunet ustąpił miejsca naszej przyjaciółce, która przysunęła sobie pufę do obrotowego krzesła i usiadła na niej, wykładając na blat wszystkie potrzebne kosmetyki. Popatrzyłam na nie niepewnie, lecz i tak nic nie miałam do gadania.
Blondynka wyciągnęła pudełko farbek do malowania twarzy z kuferka. Otworzyła je, a później sięgnęła po pędzelek, aby nałożyć na mą twarz białą farbę. Przez cały czas siedziałam posłusznie, czekając aż ten koszmar po prostu minie. Z trudem namówili mnie tę imprezę. Miałam w planach przesiedzieć cały dzisiejszy dzień od razu po szkole w domu, oglądając serial lub czytając książkę. Ewentualnie ucząc się na poniedziałek. Mimo wczorajszych minimalnych chęci na wyjście, tak dzisiaj wynosiły one po prostu zero.
Dziewczyna prędko uporała się z zdaniem, więc niemal od razu zabrała się za pomalowanie mych warg czarnym błyszczykiem. Tego samego koloru kredką przeciągnęła kreskę biegnącą od prawego policzka do lewego na linii ust, gdy następnie wykonała kilka kresek pionowych przecinających się z tą jedną poziomą. Miały imitować one zęby. Wokół oczu gościły kolorowe obwódki, na nosie dwie czarne krople obok siebie, które przypominały nozdrza czaszki. Całość uzupełniał na czole czerwono-żółty kwiatek. Beatrice podkreśliła mocno moje rzęsy tuszem i wypełniła brwi pomadą.
Po trzydziestu minutach w końcu zakończyła swą pracę. Smętnie patrzyłam na jej duży uśmiech goszczący na wargach. Zapytawszy jej, czy mogę w końcu odetchnąć i odpocząć, zgodziła się, więc wstając z bujanego krzesła, podeszłam do lustra. Miło się zaskoczyłam, dostrzegając naprawdę piękny malunek na twarzy. Był on w stylu meksykańskim. Tamtejsi ludzie zawsze malowali się w ten sposób na obchodzone Święto Zmarłych. Była to oryginalna i rzeczywiście fajna tradycja, która bardzo mi się podobała. Obejrzałam się dokładniej w lustrze, uśmiechając nieśmiało. Wyglądałam naprawdę dobrze i sukienka, do której na początku nie byłam przekonana, tak teraz komponowała się wspaniale z makijażem.
– I jak? – zapytała uśmiechnięta, dlatego odwróciłam się w jej stronę. Blondynka uśmiechała się dumna z własnego dzieła, gdy nagle usłyszałyśmy głośne zawycie Sebastiana, który pędem powstał na równe nogi z łóżka.
– O, wow! – krzyknął, uniemożliwiając mi zabranie głosu. – Wiedziałem, że będzie wspaniale, ale że aż tak?! – złączył dłonie w powietrzu i zeskanował mnie intensywnym wzrokiem od góry do dołu. Nieco się zawstydziłam.
– Tak, rzeczywiście jest ładnie – wypowiedziałam cicho pod nosem. Chwyciłam między palce rąbki sukienki, po czym obejrzałam się calutka w lustrze. Na moich wargach rozkwitł mały uśmiech, który widocznie usatysfakcjonował moich przyjaciół. – Która godzina? – zapytałam, odwracając się do nich.
Seba chwycił leżącą niedaleko siebie komórkę i zerknął na wyświetlacz.
– Siedemnasta – odparł, patrząc na mnie. Pokiwałam lekko głową na jego słowa, kolejno idąc w stronę łóżka, aby na nim usiąść. – Dobra, Beatrice. Kolej na ciebie – powstał w jednej chwili na równe nogi i klasnął w dłonie. Dziewczyna jedynie mruknęła pod nosem, po czym powędrowała do szafy chłopaka, gdzie wisiała jej kreacja.
Blondynka wyciągnęła białą, postrzępioną delikatnie sukienkę. Na dole znajdowały się czerwone plamy przypominające krew, a nieco wyżej falbanka dodająca uroku całej sukni. Moja przyjaciółka miała zamiar dziś się przebrać za zwyczajną Zombie. A chyba najśmieszniejsze było to, że taki sam kostium, tyle, że męski, miał ubrać Sebastian. Oboje zaczęli przebierać się w swoje dzisiejsze ubrania, już nie dbając o to, aby jedno z nich wyszło do drugiego pomieszczenia. Byliśmy przyjaciółmi, w dodatku Villalobosa nie kręciły dziewczyny w żadnym stopniu, co znacząco ułatwiało sprawę.
Nawet nie zdołałam zakodować w głowie, kiedy znajdowali się już w swoim kreacjach, a Beatrice wykonywała sobie makijaż. Osiemnastolatek w między czasie ułożył wysoko w górę swoje włosy, które na dzień dzisiejszy pofarbował na zielono, by, dodawały mu uroku do postaci, jaką wybrał. Nałożył na swą fryzurę mnóstwo żelu, by sterczały przez calutką noc i nie zniszczyły ani trochę. Blondynka swój make-up za to wykonywała bardzo szybko, gdyż nie było w nim żadnych szczególików, tak, jak u mnie.
Niecałe półtorej godziny później byliśmy gotowi do wyjścia. Obejrzeliśmy się ostatni raz w lustrze, aby upewnić się, że wyglądamy nienagannie i gdy wszystko leżało na swym miejscu, westchnęłam pod nosem. Zeszliśmy na dół po schodach do holu, po czym wcisnęliśmy buty. Moje na małym korku czarne, świecące obuwie prezentowało się rzeczywiście idealnie. Białe obcasy Beatrice dodały jej jeszcze trochę wzrostu, a Sebastiana zwyczajne sportowe buty były najwygodniejszymi. Nasz przyjaciel poinformował nas o tym, że transport również mamy zapewniony pod postacią taksówki. Wyszliśmy więc z domu, chłopak zamknął powłokę na klucz i przewieszając torebkę na ramieniu, gdzie trzymałam wszystkie potrzebne rzeczy, takie jak telefon, chusteczki, klucze od domu lub tampony w razie nagłej sytuacji, podeszliśmy razem do stojącego już na podjeździe żółtego auta. Wsiedliśmy do środka, witając się z kierowcą, który zdawał się być bardzo dobrym kumplem Sebastiana. Wszyscy rozpoczęli rozmowy, gdy ja oparłam głowę o szybę samochodu i zacisnęłam wargi, znowu myśląc.
Głowiłam nad tym, czy ta impreza rzeczywiście jest w porządku pomysłem. Czy będą tam ludzie tylko nieznani, co byłoby dla mnie wybawieniem, czy może ze szkoły oraz inni nasi znajomi. W tym między innymi Maia, z którą swoją drogą nie widziałam się trzy miesiące. A może Agustin miał przyjść razem z Julio i... Nawet w myślach ciężko przechodziło mi jego imię przez gardło, nie wspominając o rzeczywistości, gdzie nie wypowiedziałam tego słowa ani razu od sierpnia. Wciąż bolało. Ta świadomość, iż to, co mnie otacza to szara rzeczywistość, nie żaden sen na jawie. Dałabym tak wiele, aby teraźniejszość zamieniła się w zwyczajny koszmar, z którego mogłabym się wybudzić i odetchnąć głęboko, że dobiegł on końca. Ale to było życie. Bolesne, pełne niespodzianek życie.
Zagryzłam wnętrze policzka niekontrolowanie, aż do sączącej się krwi, dzięki czemu się ocknęłam. Porzuciłam wszystkie negatywne myśli, choć było naprawdę ciężko i poczułam nagle przyjemny dotyk na lewym ramieniu oraz kojący uszy śmiech Sebastiana, który w dalszym ciągu rozmawiał z taksówkarzem. Obróciłam zmieszana lekko głowę w tamtym kierunku i dostrzegłam uśmiechającą się w sposób pokrzepiający Beatrice.
– Wszystko w porządku? – zapytała, na co skinęłam jedynie głową z opóźnionym tempem.
– Tak, wszystko gra – odparłam, również się uśmiechając, a właściwie unosząc delikatnie kąciki ust. – Jak będziemy wracać? Nie wiem, czy pisać do rodziców, by przyjechali po nas później – dodałam, wzruszając ramionami. Jasnowłosa za to odwróciła ode mnie wzrok i popatrzyła w przód, szturchając chłopaka w ramię. Prędko na niej skupił spojrzenie, przerywając rozmowę z przystojnym taksówkarzem. Wyglądał na oko dwadzieścia dwa lata, czuprynę miał w kolorze czerni, a jego brązowe oczy podkreślały bladą skórę.
– Słucham cię, skarbie – odezwał się ładnie do przyjaciółki, która puszczając jego miłe słowa mimo uszu, zapytała o ważny szczegół naszej dzisiejszej imprezy.
– Jak wracamy? – chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Pablito przyjedziesz po nas, racja? – posłał mężczyźnie przyjazne spojrzenie z szerokim uśmiechem, którym zarażał wszystkich wokół.
– Pewnie – odparł i cicho się roześmiał. – Tylko musicie dać mi znać troszkę wcześniej, bym zdążył na czas.
– Jasne – tym razem odpowiedziała Vendramin, a jej wargi ozdobił wdzięczny uśmiech.
Przejechaliśmy na zielonym świetle przez ostatnią sygnalizację w tym mieście, po czym Pablo przycisnął pedał gazu. Mijaliśmy stare kamienice, domy jednorodzinne oraz niekiedy sklepy spożywcze. Na dworze znacząco się ściemniało przez widniejącą na zegarze godzinę osiemnastą czterdzieści sześć. Za niecałe piętnaście minut miała rozpocząć się impreza Halloweenowa, choć obstawiałam, że było tam już dość sporo ludzi. Tabliczka z przekreśloną nazwą naszego miasta mignęła mi prędko przed oczami, a zaraz po tym duży baner, na którym napisane było „Zapraszamy ponownie". Otoczył nas gęsty, dość długi las, gdy mijaliśmy kolejne auta i zerknęłam w górę na niebo, gdzie dostrzegłam ładny półksiężyc.
Dalej słyszałam rozmowy moich przyjaciół, a także szczere śmiechy, podczas gdy ja analizowałam w opóźnionym tempie, o czym dyskutują. Od kilku miesięcy było mi znacznie ciężej skupić się na jednej rzeczy lub myśli, ponieważ w mojej głowie znajdował się istny bałagan, którego niełatwo było posprzątać i ułożyć w jedną całość. Z lekko zmarszczonymi brwiami przyglądałam się desce rozdzielczej oraz liczniku, na którym dostrzegłam prędkość siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Przegryzłam dolną wargę, gdy w oddali pojawił się dość dużych rozmiarów bar. Mężczyzna spowolnił pojazd, po czym włączył kierunkowskaz w lewo, aby skręcić na zapełniony autami oraz ludźmi parking, a kiedy było pusto na drodze, śmignął prędko, na skutek czego odchyliłam się mocno do tyłu wraz z Beatrice. Czarnowłosy zaparkował, po czym uśmiechnął się w naszą stronę przyjaźnie, życząc nam udanej zabawy.
Wysiadłyśmy z blondynką razem z samochodu i kiedy Sebastian zapłacił należną kwotę swojemu przyjacielowi, dołączył do nas rozweselony. Mnie za to wcale nie było do śmiechu, gdyż widząc tak wielu ludzi w swoich pięknych, wyjątkowych przebraniach, którzy stali w grupkach i śmiali się głośno, poczułam napływający stres. Jeszcze niecały rok temu cieszyłabym się, iż znalazłam się w takim miejscu, ponieważ mogłabym wreszcie poznać nowe osoby, lecz teraz miałam największą ochotę na to, aby zapaść się zwyczajnie pod ziemię. I nie wiem, czym było to spowodowane. Może tym, że od trzech miesięcy nie wychodziłam z domu, a jedynymi ludźmi, z którymi się spotykałam w dodatku w szkole to był Sebastian z Beatrice. Byłam przerażona, a mój żołądek zaczął zaciskać się w gruby, nie do rozwiązania supeł, dzięki któremu zrobiło mi się słabo. Gdyby nie mój makijaż, każdy z daleka dostrzegłby, jak kiepsko wyglądam.
Kruczoczarny chłopak, którego włosy teraz mieniły się zieloną farbą, objął nas ramionami i poprowadził w kierunku wejścia. Co druga osoba rozpoznała naszego przyjaciela, witając się z nim oraz oznajmiając, iż koniecznie dziś muszą się napić. Pragnęłam mieć takie podejście. Nie przejmować się niczym i bawić się w towarzystwie nowych osób. Ale nie potrafiłam. Nie potrafiłam, bo byłam zwyczajnie zniszczona. W każdym, najmniejszym aspekcie wyprana z dobrych emocji. Przyswajałam jedynie problemów oraz roznosiłam wokół siebie złą aurę emocjonalną, przez co wiele razy inni mnie mieli po prostu dość. Być może nigdy nie powiedzieli mi tego wprost, aby nie narażać mnie na jeszcze większą dawkę bólu, niż obecnie, lecz widziałam w ich ślepiach tą bezsilność związaną z moją osobą. Chęć odejścia lub głębokiego odetchnięcia. Nawet nie protestowałabym, gdyby któreś z nich mnie zwyczajnie zostawiło, bo zasługiwali na szczęście, którego nie mogłam im dać, bo przyciągałam niezwłocznie negatywne emocje. Raniłam ich, a marzyłam, by tego nie robić.
Weszliśmy do środka, po tym, jak Villalobos otworzył nam szeroko drzwi. Początkowo nie czułam żadnego smrodu alkoholu, czy głośnej muzyki, lecz kiedy podreptaliśmy w głąb, wszystko uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Woń napojów procentowych roznosiła się po całym barze, mieszając się z głośnymi rozmowami ludzi. O dziwo muzyka grała w nie za głośny dla uszu sposób, co pozwoliło mi powstrzymać grymas niezadowolenia.
Po prawej stronie znajdowało się mnóstwo wieszaków, gdzie odwiesiliśmy nasze kurtki i kolejno powędrowaliśmy do lady, przy której stał barman. Rozejrzałam się wokół po dużej przestrzeni udekorowanej specjalnie na dzisiejszą uroczystość, czując mniejszy stres. Na samym końcu pomieszczenia znajdowała się nieduża scena, na której każdy ochotnik mógł pokazać swój talent. Ułożone w inny sposób, niż zwykle stoliki zajmowało połowę osób przebywających tu, a było ich naprawdę wiele. Na środku zatem powstał z odsuniętych stołów parkiet, gdzie każdy miał prawo tańczyć do lecącej z ogromnych rozmiarów głośników muzyki. W barze panowała ciemność przez zgaszone światła, jedynie w różnych kolorach reflektory oświetlały scenę wraz z niewielką częścią parkietu. Na ścianach i suficie popowieszane były sztuczne pajęczyny, na oknach postrzępione materiały w odcieni bieli przypominające duchy z wymalowanymi markerami twarzami, a wyrzeźbione dynie ładnie się prezentowały na parapetach wraz z innymi dekoracjami, które miały imitować przerażające stwory. Również zawieszone przy suficie nietoperze prezentowały się nienagannie. Wszystko tu było piękne i posiadało swój urok.
Powróciłam wzrokiem do moich przyjaciół, którzy rozmawiali z barmanem i prawdopodobnie zamawiali pierwsze kolejki alkoholu. Zaczerpnęłam nieco powietrza, lecz było to na nic przez panujące tu ciepło oraz zaduch. Z grymasem na mojej ładnie pomalowanej twarzy popatrzyłam na przystojnego barmana, z którym dyskutował Sebastiana i który rozlewał drogi alkohol do małych kieliszków. Od razu zareagowałam, chwytając Bi za ramię.
– Nie mogę pić – oznajmiłam jej cicho, aby nikt inny nie mógł tego usłyszeć, mimo, iż był hałas. Momentalnie spotkałam się z ładnymi, niebieskimi tęczówkami Beatrice i posłałam jej błagalne spojrzenie.
– Dlaczego? – zapytała zmieszana, a jej dłoń powędrowała do spoczywającej na twarzy masce, którą podciągnęła w górę. – Dziś impreza, nawet jednego kieliszka nie wypijesz?
– Biorę leki – zacisnęłam wargi w wąską linię, czując napływające zdenerwowanie. Ona zaś spojrzała na mnie głupio, a z jej miny mogłam wywnioskować, iż jest jej przykro, że kolejny raz o tym zapomniała. Jednak nie miałam jej tego za złe, bo nigdy o tym nie rozmawiałyśmy.
– Przepraszam – w jej głosie mogłam usłyszeć skołowanie oraz nutkę wstydu, a przecież nie miała czym się martwić. To ja wcale o tym nie mówiłam. – Zapominam o tym dość często.
Uśmiechnęłam się lekko.
– To nic – powiedziałam szczerze i oparłam się łokciem o bar, patrząc na moich przyjaciół. – Więc co zamierzamy dziś robić? – spytałam, choć pytanie było tak bardzo oczywiste. Logiczne, że Bea razem z Sebastianem mieli zamiar pić, tańczyć lub zaśpiewać na scenie w ramach karaoke. Moje pytanie wynikało z tego, iż chciałam zwyczajnie zapomnieć o tych złych wibracjach i odrobinę się wyluzować. Bo przecież co miało się takiego złego dzisiejszego wieczoru zdarzyć?
Nastolatkowie spojrzeli pierw na mnie, a później na siebie, finalnie parskając śmiechem. Ja również uśmiechnęłam się słabo pod nosem i spuściłam głowę, gdy Beatrice założyła na powrót maskę na swą twarz. Blondwłosy barman podał każdemu pięć kieliszków zapełnionych wódką, lecz posłałam mu przepraszające spojrzenie, odsuwając od siebie naczynie. Nie komentując tego słowem, mężczyzna uśmiechnął się do mnie, a następnie zabrał szkło, wręczając je moim przyjaciołom na prośbę Sebastiana. Oboje chwycili między smukłe palce pierwszy kieliszek i spojrzawszy na siebie, przyssali się wargami do lśniącego kryształu, i jednym ruchem wlali do gardła palącą w przełyk ciecz. Obserwowałam w skupieniu ich wyrazy twarzy, które pierw się wykrzywiły, a potem wesoło krzyknęli w rytm lecącej muzyki, biorąc kolejne naczynie w dłoń.
Rozejrzałam się wokół siebie, obserwując w sztucznej mgle każdą osobę po kolei. Młodsza ode mnie blondynka w towarzystwie dwojga przyjaciół wyglądała na nieco speszoną. Stresowali się i przebywali z boku w swych ładnych strojach, pijąc sok pomarańczowy. Mimowolnie się uśmiechnęłam, a później przeniosłam zielone, podkreślone makijażem oczęta na kolejną grupkę tym razem w naszym wieku, bądź starszą. Śmiejąc się głośno, popijali i stykali się błękitnym kryształem, w którym znajdował się trunek i od razu gnali do tańca na scenę, gdzie znajdowało się już wielu ludzi. Wysoka brunetka splotła palce z jeszcze wyższym od siebie chłopakiem, po czym pociągnęła go roześmiana w stronę parkietu, finalnie zarzucając mu dłonie na kark i wpijając w jego wargi. Patrzyłam na nich coraz smętniej. Dotychczasowy uśmiech z mojej twarzy zaczął powoli znikać, aż jego miejsce zajął niechciany ból. Głębokie ukłucie gdzieś gościło w mym wnętrzu, co najmniej, gdyby ktoś wbił mi bestialsko sztylet prosto w serce i z uśmiechem na twarzy patrzył, jak odchodzę na drugą stronę. Poczułam się źle. Serce wraz z tętnem przyspieszyło, a moje dłonie powoli zaczęły się trząść. Zamglonym wzrokiem obserwowałam to uczucie wirujące między nimi oraz to, w jaki sposób na siebie patrzyli. Nie było tam ani grama złej emocji, tylko same pozytywne wibracje, którymi dostawałam boleśnie prosto w twarz. Coraz ciężej łapałam kolejne dawki powietrza, gdy przez jeden ruch dwójki niewinnych, zakochanych w sobie osób, zabrakło mi tchu, a mój obraz zaczął się rozmazywać.
Wtedy łagodny dotyk na ramieniu okazał się wybawieniem. Czułam się, jakby ktoś oblał mnie wiadrem zimnej wody, dlatego wzdrygnęłam się gwałtownie i odwróciłam w kierunku mojego wybawiciela. Skołowana Vendramin obserwowała mnie błękitnymi tęczówkami, w których widoczna była troska wraz ze współczuciem.
– Wszystko ok? – tonacja głosu, jaką się posługiwała pozwoliła mi się na chwilę uspokoić i zaczerpnąć powietrza, lecz finalnie to nie pomogło. Dalej skumulowane we mnie emocje buzowały, niczym wulkan gotowy do swego potężnego wybuchu i kiedy dziewczyna dostrzegła w mych oczach łzy, przeraziła się znacząco, ściągając prędko maskę z twarzy. – Cholera, co jest?
Rozchyliłam lekko wargi, czując spływającą po policzkach gorącą ciecz. Pragnęłam wydusić coś z siebie, zetrzeć te przeklęte krople, a później z uśmiechem powiedzieć, że to nic takiego. Ale nie potrafiłam. Zamiast tego wyszeptałam ciche "wybacz", nawet nie wiedząc, czy blondynka je usłyszała i szybkim krokiem rzuciłam się w stronę damskich łazienek.
Wtargnęłam do białego pomieszczenia, nie zwracając już uwagi na nic wokoło. Weszłam do wolnej kabiny, w której zamknęłam się na klucz i oparłam się plecami o zimną powłokę, ciężko oddychając. Gorączkowo powtarzałam sobie w głowie, aby się uspokoić, wziąć głęboki wdech, przestać myśleć o tym, co zauważyłam, ale było to tak cholernie ciężkie do wykonania, że w ostateczności się poddałam i po raz pierwszy zaszlochałam. Nie widziałam już nic. Ogarnęła mnie ciemność wraz z diabolicznymi demonami, które wpajały mi, jak bardzo za nim tęsknię. Jak bardzo byłam tym wszystkim przytłoczona, że na widok zakochanych ludzi, byłam o malutki krok od kolejnego ataku paniki. Dotknęło mnie to do tego stopnia, iż znów zalewałam się wspomnieniami o nim. O jego pięknej, nieskazitelnej twarzy, brązowych, niczym gorzka czekolada tęczówkach, którymi potrafił doprowadzić mnie do szaleństwa i wygrzebać z mej duszy najmroczniejsze sekrety. Najpiękniejszym uśmiechu, jakiego dano mi było ujrzeć i dzięki któremu czułam się, gdybym na nowo żyła w tym marnym świecie.
Bo to mogliśmy być my. Dwoje darzących się uczuciem osób, którzy nie widzieliby świata poza sobą.
Mój płacz przerodził się w najstraszniejszy dźwięk w mej głowie, gdzie mimo hałasu dobiegającego z baru, słyszałam go najintensywniej. Chwyciłam się za głowę i wplątałam palce w ułożoną idealnie fryzurę, po czym zacisnęłam z całej siły powieki, kręcąc gwałtownie głową. Pragnęłam, by zniknął z mej głowy. Z mych wspomnień i już nigdy więcej jego osoba nie miała prawa objawić mi się przed oczami. Ale jakie to by było egoistyczne posunięcie, by wymazać sobie pamięć o nim i już nigdy nie wiedzieć, jak ważną osobą dla mnie był. Tak ważną, że byłam gotowa za niego zabić i nie pozwolić na żadne cierpienie w jego żywocie. Byłam dla niego, nawet jeśli on nie był dla mnie i właśnie to mnie tak bardzo zniszczyło. Ta świadomość, że nigdy nie będzie on darzył mnie tym samym uczuciem, jakim obdarzałam go ja, bo był zepsuty. Tak zepsuty, jak ja obecnie.
Ciche pukanie do drzwi rozniosło się wokół i dopiero po chwili zakodowałam w głowie, że to właśnie do mojej kabiny ktoś próbuje się dobić. Zaciągając mocno nosem, pomrugałam parokrotnie powiekami, by oczyścić je z łez, gdy do moich uszu kolejny raz dotarł ten przyjemny bas.
– Karol, skarbie – Beatrice nie odpuszczała. Jęknąwszy zmarnowana, oparła się głową i dłońmi o powłokę po drugiej stronie, po czym głośno odetchnęła. – Otwórz, proszę. Cokolwiek się stało, przejdziemy przez to razem – dodała, próbując załagodzić sytuację.
I wówczas znowu poczułam się jak największa egoistka na tym świecie, która roznosiła wokół siebie złą aurę i psuła każdemu dobry nastrój. Nawet tak dobrze zapowiadającą się imprezę musiałam schrzanić swoim gówniarskim zachowaniem. Odbierałam radość moim najbliższym, nawet jeśli tego nie chciałam. Znowu to poczucie winy. Rozpacz, rozdarcie i wycie z bólu, jaki sama sobie zadawałam. Już nie próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Pozwoliłam swoim najbardziej skrywanym emocjom wydostać się na zewnątrz, dlatego załkałam, opadając plecami na zimną ścianę i kuląc się potulnie, jakby miało mi to co najmniej pomóc.
– Przepraszam – głos, jakim się posługiwałam był wręcz szeptem. Z ledwością wypowiadałam jakiekolwiek słowa przez utworzoną w gardle gulę. – Nie powinnam tu przychodzić. Nie powinnaś tu być. Tworzę wokół siebie tylko negatywny nastrój – paplałam, jak najęta, kręcąc jednocześnie głową. Już nawet nie dbałam o to, aby utrzymać swój wygląd w jak najlepszym stanie i nie pozwolić ulec mu zniszczeniu.
– Nie gadaj bzdur – oburzyła się, lecz wiedziałam, że nie była na mnie ani odrobinę zła. – Cholernie cieszę się, że ze mną tu jesteś – zniżyła ton głosu, gdy ja powoli się uspokajałam. Moje serce już nie biło, jak poprzednio, a wzrok, który do tej pory miałam zamglony, powoli się wyostrzał, dzięki czemu mogłam wszystko obserwować intensywniej.
– Nie zasługuję na ciebie – odparłam, równie cicho i oparłam się plecami o zimną ścianę, pociągając nosem. – Mimo tego, w jak okropny sposób się zachowałam, ty dalej tu jesteś. A nie powinnaś – pokręciłam prędko głową, kolejno zaciskając wargi w wąską linię.
– To moja sprawa, już ci mówiłam – mruknęła pod nosem i głęboko odetchnęła, również prawdopodobnie opierając się o drewnianą powłokę, która nas dzieliła. – Poza tym, to on zachował się stokroć gorzej. Ten palant nie zasługuje na nikogo w swoim życiu – drwina oraz pewnego rodzaju złość z jaką mówiła, nieco mnie zszokowała. Nigdy nie rozmawiałyśmy na ten temat, a gdy ewentualnie wymieniłyśmy parę słów, zawsze było to samo. Gorycz, gniew i irytacja.
Wzięłam głęboki wdech przez opuchnięte usta, gdyż mój nos był całkowicie zapchany. Mimowolnie zaczęłam bawić się palcami u lekko trzęsących się dłoni, mocno zastanawiając się nad otwarciem drzwi. Wyglądałam zapewne, niczym zmora. Jednak pomimo tego w upływie chwili, moja ręka powędrowała do zamka, który w wolny sposób otworzyłam. Odepchnęłam się od ściany, a następnie chwyciłam klamkę, po czym drzwi stanęły szeroko otworem i dostrzegłam zmartwioną Beatrice. W jej oczach malowała się troska, ale również smutek spowodowany mną, kiedy tylko ujrzała, jak okropnie wyglądam. Z trudnością powstrzymałam się przed kolejnym urojeniem łzy.
– Och – wymsknęło się z jej ładnych ust. Ja za to spuściłam prędko łeb, aby ukryć swój wstyd. – Dobrze, że wzięłam ze sobą kosmetyki – dodała pokrótce, co mnie w pewnym sensie ucieszyło.
Dziewczyna chwyciła mą dłoń i w zetknięciu jej zimnej skóry z mą gorącą, przeszedł mnie dreszcz. Pociągnęła mnie pewnie w swą stronę, zamykając drugą ręką kabinę i podeszłyśmy do lustra, do którego odwróciła mnie tyłem. Wiedziała, że gdybym siebie zauważyła, znów wybuchłabym płaczem lub załamała, że tak schrzaniłam zabawę.
– Ok, wzięłam podkład, którego używałam, ale powinien pasować do twojego makijażu – oznajmiła, wyciągając z torebki kosmetyki. – Zmyjemy ci ten błyszczyk i zastąpimy go ciut jaśniejszym. Kredką poprawimy zęby czaszki, podkreślimy twoje oczy na nowo i spróbuje coś wykombinować z tym zniszczonym kwiatkiem – przejechała palcem w miejscu, gdzie ozdoba uległa zniszczeniu. Posłałam jej wdzięczny uśmiech.
– Dziękuję – oznajmiłam i cicho odchrząknęłam. Ona za to odwzajemniła mój gest.
Blondynka szybko uporała się z zadaniem. W mniej niż pół godziny byłam totalnie gotowa i kiedy zwróciłam się w kierunku lustra wcale się nie przeraziłam. Mogłam nawet stwierdzić, iż obecnie wyglądałam jeszcze lepiej, niż poprzednio w pomalowanych jaśniejszym błyszczykiem wargach, mieszanką bardzo jasnego podkładu z białą farbką lub mocniej podkreślonymi oczami, które były nad wyraz zielone przez wylane łzy. Uniosłam kąciki warg, podziwiając swoje odbicie. Na moją bardzo zaniżoną samoocenę wyglądałam naprawdę dobrze. Jednak zanim całkowicie wyszłyśmy z toalet, siedemnastolatka dobrała się do mojej fryzury, którą także zdołałam odrobinę zniszczyć przez wplątywanie palców w nią. Poprawiła dużego, grubego warkocza z doczepianych włosów z tyłu mej głowy, który był odzwierciedleniem fryzury zwanej "koszyczek" i spięła wsuwkami wychodzące kosmyki włosów. Zadowolona ze swojego dzieła, otarła o siebie dłonie z uśmiechem na twarzy i schowała wszystkie kosmetyki z powrotem do swojej torebki.
– Jesteś piękna – stanęła za mną i ułożyła dłonie na mych spiętych ramionach. Znowuż poczułam to przyjemne ciepło zalewające me ciało, ale również wzruszenie, przez które z trudnością powstrzymałam kolejny płacz. Tym razem płacz z mocnego uczucia, które łączyło mnie z Beatrice.
Uwierzyłam jej. Wierzyłam, że jestem dziś piękna, mimo iż wszystkie demony szeptały mi przyjemnie do ucha swym anielskim głosem, że jestem do niczego. Powinnam się kryć i żyć w wiecznej udręce. Jednak pragnęłam być silna. Pokazać, że się mylą i jestem dawną Karol. Potrafię o siebie zadbać, podnieść się, a później z uniesioną głową wkroczyć na salę i uśmiechnięta zacząć tańczyć. Albo po prostu już więcej nie płakać mimo ciągłego, natarczywego uczucia zwanego bólem. Tylko to by mi starczyło.
Spojrzałam ślepiami na jej radosną twarz, ale również z lekka zmartwioną tuż po tym, gdy odwróciłam się w jej stronę. A więc dalej się o mnie troszczyła. Aby przekonać ją, że wszystko jest już dobrze, uśmiechnęłam się lekko, wzruszając jednocześnie ramionami, co ją chwilowo uspokoiło. Dziewczyna odwzajemniła mój gest, po czym ostatni raz oglądając się w lustrze, wyprzedziła mnie i powędrowała do drzwi, by w końcu zacząć iść się bawić, przy tym pociągając mnie za dłoń.
W ostatnim momencie wyszarpnęłam swą rękę, zapierając się nogami i robiąc głupią minę. Prędko posłała mi zmieszane spojrzenie, od którego uciekłam wzrokiem, spuszczając go na jasnego koloru kafelki w łazience.
– Co jest? – spytała z nutą przerażenia. Chcąc ją uspokoić, popatrzyłam jej w zatroskane oczy, by mogła uznać, że nic się takiego nie stało.
Zasznurowałam wargi, po czym zaczęłam błądzić oczętami po pomieszczeniu. Z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie, gdy nagle poczułam kolejne ukłucie w sercu, przez co moja twarz się wykrzywiła w grymasie bólu. Chodziło po mojej głowie tylko jedno pytanie. Pytanie, które chciałam zadać już wcześniej, po tym, gdy oznajmiła mi, że on nie zasługuje na nikogo. Przełknęłam utworzoną gulę w gardle i wzięłam głęboki wdech. Zrób to.
– Co się dzieje, Karol? – zapytała, toteż odważyłam się spojrzeć znowu w jej oczy. Zdobyłam się na odwagę.
– Dlaczego tak bardzo mnie bronisz? – wypaliłam i wówczas nastolatka zmarszczyła brwi, mrużąc równocześnie oczy. Prędko więc naprostowałam. – Mówisz, że zachował się on stokroć gorzej ode mnie. Obie wiemy, że to nieprawda, bo strona leży po dwóch stronach. A mimo to mnie bronisz, a jego tak bardzo nienawidzisz. Dlaczego? – skończyłam szybko, chcąc mieć to już za sobą.
Bea za to uśmiechnęła się w delikatny i zachęcający sposób, podchodząc do mnie nieco bliżej. Nie widziałam w niej ani garstki żalu, czy też złości.
– Nie sądzę, że jesteś bez winy – wyjaśniła od razu, cicho podśmiechując. – Także nie pochwalam twojego zachowania – dodała i pokrótce zacisnęła wargi, odwracając wzrok, a właściwie spuszczając go na podłogę. Dłuższą chwilę się nie odzywała, aż w końcu zabrała swój głos po westchnięciu. – Ale rozumiem. A właściwie próbuję zrozumieć, bo sama jestem zakochana i wiem, co to znaczy robić wiele głupich rzeczy pod wpływem tego uczucia – zaśmiała się, jednak nie był to szczery śmiech. – Jesteś moją przyjaciółką, a on... Tak naprawdę nikim szczególnym po tym, w jaki sposób cię potraktował. Jak potraktował Mai'ę i nie miał skrupułów, by wykorzystywać dwie wspaniałe dziewczyny, które w sobie rozkochał, a finalnie zostawił bez krzty jakiejkolwiek emocji. Nigdy mu nie wybaczę tego, w jakim stanie cię pozostawił, Karol. To właśnie za to go nienawidzę.
Patrzyłam na nią z szeroko otwartymi oczami, analizując każde słowo po kolei w głowie. Nie wiedziałam, co powinnam orzec po jej wyznaniu. Moje dziękowania były niczym w porównaniu z jej samą obecności oraz tym, z jaką troską się ze mną odnosi. Stała pośrodku sytuacji, w której tak naprawdę powinna znaleźć się u boku Mai i mnie wyklinać razem z nią. Nie zasługiwałam ani na nią, ani na Sebastiana, który swoją drogą podchodził do tego tak cholernie na luzie i nie miał problemu z niczym, że do dnia dzisiejszego byłam w szoku.
Pokiwałam wolno głową, bo to jedyne na co było mnie stać. Czułam się znacznie pewniej, niż poprzednio i uniósłszy głowę, moje kąciki warg minimalnie powędrowały w górę, co ją rozweseliło. Na powrót chwyciła mą dłoń i pokierowała nas do wyjścia.
– Och, i znasz powiedzenie "girls power", racja? – wypaliła z pytaniem, którego całkowicie się nie spodziewałam.
– Tak, znam – odparłam niepewnie, marszcząc brwi. Ona tylko wzruszyła ramionami, po czym się roześmiała wesoło.
– Między innymi dlatego cię bronię – i weszłyśmy na powrót do baru, gdzie dobiegała głośna muzyka.
***
Mimo mojego już zniszczonego wieczoru, którego sama doprowadziłam do takiego stanu, bawiłam się całkiem w porządku. Muzyka dalej głośno rozbrzmiewała z głośników, niekiedy ktoś wszedł na scenę i podjął się wyzwania zaśpiewania karaoke lub zatańczył swój freestyle na parkiecie, zyskując ogromne brawa. Ja również zabawiłam się po raz pierwszy od trzech miesięcy, tańcząc do kilku piosenek. Co prawda ciężko było mnie wyciągnąć z całkiem wygodnego siedziska przy barze, ale finalnie moim przyjaciołom się to udało.
Z nieco lepszym humorem zakręciłam się wokół własnej osi, gdy Sebastian puścił mą dłoń i w trójkę podeszliśmy do baru, gdzie nie przebywało za dużo ludzi. Dwoje moich przyjaciół machnęło dłonią do barmana, by wydał im kolejne kieliszki alkoholu, nieprzerwanie się śmiejąc. Wówczas na moje wargi sam wcisnął się po raz pierwszy od bardzo dawna szczery uśmiech, którego nawet nie potrafiłam skontrolować. Usiedliśmy wszyscy na wysokich stołkach.
– Och, matko! – głębokie sapnięcie kruczoczarnego chłopaka rozbrzmiało przy moim uchu. Zaraz po tym wlał w siebie palącą w przełyk ciecz i uśmiechnął szeroko. – Jakie to było dobre! Przecież ten freestyle, który wykonałem... Ludzie byli zachwyceni! – klasnął mocno w dłonie, w tym samym momencie, co blondynka się głośno roześmiała i poklepała go po ramieniu.
– Coraz więcej fanów, Seba – przyznała z dumą, kręcąc głową. – Nie zapomnij o nas, gdy będziesz już na szczycie – dodała z drwiną, co ciemnookiego rozweseliło bardziej przez płynący w krwi alkohol.
– Pierdolenie, Bi – machnął dłonią, tym samym ukazując rządek białych ząbków. Uśmiechnęłam się kolejny raz tego wieczoru i oparłam łokciem o ladę, by mieć na nich lepszy widok. Wówczas jego ładne, ciemne oczęta, od których tryskała energia powędrowały na mnie. – Jak się bawisz, kochanie? – zapytał radośnie. Ciepło rozniosło się szybko po moim serduchu.
– W porządku – odparłam zgodnie z prawdą, a na potwierdzenie własnych słów moje usta ozdobił lekki, nieśmiały uśmiech.
– Cieszę się, że nie jesteś w złym nastroju. Brakowało mi twojego uśmiechu, słonko – pstryknął mnie delikatnie w nos, po czym wypił czekający na niego w szklanym naczyniu alkohol. Kąciki moich warg powędrowały jeszcze wyżej.
Wówczas podeszło do nas kilku chłopców, którzy uwiesili się na plecach Sebastiana i namówili go do wspólnego picia przy innym stoliku, gdzie przebywali. Chłopak po upewnieniu się, że jest ze mną rzeczywiście w porządku, tak, jak powtarzałam, powędrował z nimi, mówiąc, że niedługo wróci. Odprowadziłam ich razem z Beatrice wzrokiem, finalnie kręcąc głową z niedowierzania, po czym zapadła chwilowa cisza. Muzyka dudniła w uszach, lecz po przyzwyczajeniu się do takiej głośności, byłam w stanie stwierdzić, że jest przyjemnie. Na powrót odwróciłam się w stronę baru, gdzie stał ten sam mężczyzna i przyjmował od kolejnych osób zamówienia.
– Jak się czujesz? – zadane pytanie pozwoliło mi wrócić na ziemię i wyrwać się z zamyśleń. Odwróciłam głowę w kierunku dalej zmartwionej nastolatki, która ze względu na mnie powstrzymywała się przed wypiciem zbyt wiele.
– Jest okej, Bea. Nie musisz się pytać o to, co dziesięć minut – westchnęłam, lecz dalej się uśmiechałam. Dziewczyna odwzajemniła mój gest znacznie bardziej się szczerząc, po czym poruszyła się na krześle.
– Czyli mogę skoczyć na kilka minut do toalety? – spytała, by się upewnić, co ja skwitowałam energicznym kiwnięciem głowy.
– Dam radę – odparłam. Siedemnastolatka jeszcze przez chwilę mi się przyglądała z uwagą, aby wyczytać z mej twarzy jakiekolwiek powątpiewania, lecz gdy uznała, że mówię prawdę, westchnęła, kapitulując.
– Okej, zaraz wrócę – ześlizgnęła się sprawnie z wysokiego stołka. Obserwowałam ją w skupieniu do momentu, gdy zniknęła mi z pola widzenia.
W ciszy siedziałam przy ladzie, podpierając policzek dłonią i wlepiając wzrok w ładne, ciemne drewno. Jednak uznawszy krótką chwilę później, iż moje gardło jest totalnie wysuszone, zawołałam przystojnego blondyna, by złożyć zamówienie pod postacią soku pomarańczowego. Mężczyzna prędko wyciągnął spod blatu wysoką, przezroczystą szklankę i z uśmiechem na twarzy nalał do niej napoju, finalnie go wręczając. Zapłaciłam odpowiednią ilość pieniędzy i już po chwili sączyłam zimny sok będący moim ulubionym. Zacisnęłam palce na szkle, na skutek czego przeszył mnie dreszcz, a na skórze dłoni poczułam delikatne krople wody przez temperaturę cieczy. Wolno siorbałam przez słomkę przyjemnie podrażniający gardło napój i odwróciłam się minimalnie na siedzisku, by móc obserwować bawiących się ludzi. Zdawało mi się, że było ich znacznie więcej, niż jeszcze godzinę temu, gdy razem z Sebastianem tańczyliśmy na środku parkietu. Chłopak w rytm lecącej muzyki poruszał się, jednocześnie obejmując mnie w talii i będąc górą. Większość nam się przypatrywała, klaskała lub inni dołączali do tej popapranej potańcówki. Mimowolnie na moje wargi wkradł się uśmiech. Było to jedno z nielicznych, przyjemnych dla mnie wspomnień dzisiejszej nocy.
Piosenka się skończyła, a wszyscy wydobyli z siebie głośny krzyk pomieszany z oklaskami. Patrzyłam przyjemnie na przeróżne kostiumy każdej tu osoby. Niektóre nawet się powtarzały, ale nikomu to nie przeszkadzało, gdyż każdy wyróżniał się na swój sposób i błyszczał, jak pozostali. Z głośników wybrzmiała kolejna piosenka, którą średnio kojarzyłam i już po chwili ludzie rzucili się do tańca. Dłuższy moment obserwowałam ten tłum, napawając się przyjemnym spokojem, który podpowiadał mi, że dziś już nic złego się mnie nie przytrafi, bo nie miało takiego prawa.
Jednak, gdy odwracając się z powrotem w stronę baru, moja harmonia została zakłócona w bestialski sposób. Miejsce dotychczasowego porządku zajęła agonia, kiedy jedno imię, przed którym strzegłam się trzy miesiące, które z ledwością i niewyobrażalnym bólem wymawiałam, zadudniało mi w sadystyczny sposób w uszach.
– Dalej, Ruggero!
W okamgnieniu wyprostowałam się, calutka sparaliżowana nastawiając uszu i próbując przyswoić do siebie, co usłyszałam. Modliłam się, błagałam, aby to mnie się przesłyszało. Wolałam być uznana za wariatkę, której zwyczajnie się namieszało w głowie po stracie ukochanej osoby. Tak byłoby prościej dla każdego. Ponieważ nie byłam gotowa emocjonalnie, by zmierzyć się z głównym powodem, dla którego straciłam głowę, popadłam w stany lękowe i dzięki któremu każda noc wyglądała tak samo. Nieprzespana, przepłakana i polegająca na wytykaniu sobie największych błędów z przeszłości, które nawet nie miały powiązania z obecną sytuacją. Walczyłam z własnymi demonami każdej, pieprzonej nocy, dnia, południa, wieczoru, a końca widać nie było. Nie byłam gotowa na to, co czekało mnie z mojej lewej strony kilka metrów ode mnie. Nie byłam, bo wiedziałam, czego znowu zasmakuje, odwracając głowę w tamtym kierunku.
Lecz ciekawość wiodąca do piekła była większa, niż cokolwiek innego. Na tyle zdesperowana okręciłam delikatnie łeb, by utwierdzić się w przekonaniu, że moje uszy nie kłamały. Słyszały to przeklęte imię i nie posiadam żadnych omamów, które byłyby w tym momencie najlepszym rozwiązaniem sytuacji. Jednak, gdy dostrzegłam trzy, masywne sylwetki mężczyzn stojących przy barze, już znałam odpowiedź na nurtujące mnie pytanie.
Skanowałam przerażonym wzrokiem pierwszego chłopca, który ze swym charakterystycznym uśmiechem na twarzy składał zamówienie. Nie pomyliłabym go z nikim, gdyż widziałam tę radosną twarz od jedenastego roku życia. Julio w stroju wampira odebrał od barmana kilkadziesiąt kieliszków zapełnionych przezroczystą cieczą, po czym zwrócił się w kierunku swoich przyjaciół. Postać Jokera mignęła mi przed oczami w świetle reflektorów i zabiłabym, wiedząc, że za kogoś takiego mógł się przebrać tylko Agustin, gdyż kochał ten film całym sercem i za każdym razem rozmawiając o nim, jego oczy lśniły ognikami szczęścia. On również się uśmiechał szeroko, obejmując szerokim ramieniem ostatniego mężczyznę, na którego moje przelęknione tęczówki powędrowały. Patrzyłam pełna strachu na jego ładne, odziane czarnymi rurkami nogi, które pasowały do eleganckich butów, białą koszulę z malutkimi dodatkami oraz marynarką w odcieni czerni, gdzie na jej rękawach były kwieciste wzory. Z obijającym się o żebra sercem powędrowałam przekrwionymi oczętami w górę, spotykając się z założoną na twarz maską w stylu meksykańskim, w stylu, w jakim miałam wykonany makijaż. I wcale nie potrzebowałam, by ją ściągnął z pięknej buziuchny.
Bo mi wystarczyły te oczy.
Ciemne i brązowe, niczym gorzka czekolada ślepia, którymi potrafił wwiercić się w mą duszę bez krzty poczucia winy. Widniały w nich diabelskie ogniki, ich kolor podchodził niemalże pod czerń, która mnie tak cholernie przerażała, a jednocześnie przyciągała, niczym magnes. Byłam gotowa za nie zabić, by ostatni raz móc w nie spojrzeć, ale teraz zwyczajnie wzbudzały we mnie strach. Tę obawę przed tym, że gdy będę badać je zbyt długo, zatracę się na amen i już nie będzie odwrotu. Bo one przyjemnie, lecz niebezpiecznie elektryzowały. Były mą prywatną heroiną, od której tak cholernie łatwo się uzależniłam i nie widziałam już logicznego wyjścia z tej popapranej sytuacji. Gdyby łączyła mnie z nim samym wyjątkowa więź, niewidzialny, gruby sznur, którego nie dało się przeciąć. Którego nawet my nie potrafiliśmy zerwać.
Chłopak wolnym ruchem przyłożył swą dużą dłoń, na której nigdy wcześniej nie widniały żadne sygnety, do maski. Zacisnął smukłe palce na sztucznym tworzywie, po czym zapragnął ją ściągnąć.
Wówczas to ja zareagowałam. Dusząc się wdychanym przez siebie powietrzem, wstałam gwałtownie z siedziska, niemal się przewracając. Na wiotkich nogach, które z każdym moim ruchem się pode mną uginały, rzuciłam się do wyjścia pędem. Pragnęłam zniknąć z tego przeklętego baru, jak najprędzej, by trójka młodych ludzi nie miała szansy mnie zauważyć. Nie mogli mnie widzieć. Nie mogli chociażby mnie rozpoznać, bo to było zwyczajnie niemożliwe.
Dlatego, gdy pchnęłam duże, drewniane drzwi prowadzące na zewnątrz, zimne powietrze uderzyło prosto w mą twarz. Ogarnęła mnie czysta panika. Nie potrafiłam się uspokoić, choć tak bardzo tego teraz potrzebowałam. Podeszłam do niewielkiego parapetu po prawej stronie i padłam na niego, czując, jak w moim ciele rodzi się tak dobrze znane mi uczucie. Natychmiast zacząć tworzyć się strużek potu na plecach, który rozprzestrzenił się nagle na całej mej skórze. Przed oczami pojawiły się pierwsze mroczki, gdy niemiłosierne pulsowanie głowy wraz z jej zawrotami zaczęły się nasilać z mijanymi sekundami bardziej. Z drżących warg wyszły pierwsze dźwięki, co najmniej, gdybym prosiła głucho o pomoc. Gdybym krzyczała, ale w rzeczywistości tak naprawdę nie wydobywała z siebie żadnej fonii. Bicie serce znacząco przyspieszyło wraz z tętnem, gdy trzęsącymi dłońmi chwyciłam się parapetu, zwieszając ciężką głowę. Spazmatycznie łapałam kolejne dawki powietrza, którego wciąż mi było mało, a dodatkowy ucisk w klatce piersiowej w niczym nie pomagał. Zapragnęłam również wszystko, co zjadłam, zwymiotować. Nudności doszły do tego prędko wraz z straszliwym bólem brzucha.
Osiągnęłam apogeum. Najgorszy z możliwych stanów, którego tak bardzo się dziś obawiałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top