Rozdział 5

   

     Słysząc dzwonek, zaspany i nieogarnięty Garda zerwał się z białej, skórzanej kanapy, zrzucił koc z nagiego torsu, po czym szybkim krokiem podszedł do okna, by zobaczyć, kto wydzwania dzwonkiem przy furtce. Gotów był już szykować pięści na natręta, który chyba polubił cykliczne naciskanie guzika. Denerwujący dźwięk piszczał mu w uszach przez niemal cał czas, nawet, gdy przestał wydobywać się z głośnika umiejscowionego nad drzwiami wejściowymi. Rzucił wzrokiem na zewnątrz i zastygł w miejscu. Przed bramą stał jakiś nieznany mu samochód, a pomiędzy szczeblami metalowej furtki, widać było dwie, niskie osoby, które kręciły się w miejscu, czekając na jakikolwiek ruch z jego strony. Nie zastanawiając się zbyt długo, wcisnął mały, srebrny guzik na lewo od drzwi, a brama automatycznie się otworzyła. Obie dziewczyny natychmiast  wsiadły do auta, po czym bardzo powoli wjechały na teren gangstera, który obawiał się wizyty policji za nocną rozróbę. Samochód nie wyglądał na policyjny. Panowie w mundurach przemieszczali się zazwyczaj Insygniami, a to był zwykły, srebrny Nissan, jakich zresztą wiele na Polskich ulicach. Lepiej jednak było dmuchać na zimne. Szybko wrócił do salonu i wyciągnął spod kanapy pistolet, który wsadził za pasek spodni. Nie chciał robić zamieszania, ale był przecież przestępcą, a to bardzo ryzykowna profesja. W każdej chwili na posesję mogli wjechać konkurencyjni gangsterzy albo jacyś złodzieje. Jak miał się bronić bez pistoletu? Założył czarną bluzę, którą miał na sobie podczas udanej imprezy w klubie nieopodal, obciągnął rękawy tak, by ukryć ręce owinięte bandażami, po czym wyszedł do przedpokoju i założył sportowe klapki. W tym czasie Ida i Kaśka wysiadły z auta. Rozejrzały się po dużym podwórku i weszły na białe, marmurowe schody:

— Ale chata! — Wykrzyczała, podniecona Kaśka, po czym za przeszkloną szybą dojrzała Gardę, patrzącego prosto w jej oczy.

Ten nie znał kobiety, choć skądś ją kojarzył. W jakim celu do niego przyjechała? Zastanawiał się przez chwilę.
Otworzył szklane drzwi i nim dostrzegł Idę, zmarszczył brwi, nadal patrząc na Kasię. Wpadł jej w oko, ale nie powiedziała tego głośno, bo obawiała się reakcji Idy, która rywalizowała z zamieszkałą tam Dagmarą, a w dodatku on mógł być przecież w związku. Ile krzyku byłoby, gdyby Dagmara się o tym dowiedziała? Co, jeśli faktycznie była chora psychicznie i nasłałaby na nią jakiegoś napakowanego goryla? Wtedy się w nim zakochała, i to było widać, ale się bała. Miłość czasami bywa trudna.

Już sekundę później, ciągle patrząc mu w oczy, przyciągnęła za brązowy płaszcz roztargnioną Idę, która grzebała w torebce, szukając kartki i długopisu. Gdy pojawiła się na podeście, serce Gardela nagle zaczęło bić mocniej. Dziwne uczucie. Na pewno ciężko było mu je opisać. Szukał jej przez tyle czasu, myślał o niej, wiedząc, że jest gdzieś w Poznaniu, a ona po prostu – z dnia na dzień, zjawiła się u niego pod domem. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Nie przejmował się nawet blondynką, która widziała jego reakcję. Patrzył tak na roztargnioną kobietę i omal sie nie rozpłynął:

— Mhm... Ida. — Wyszeptała Kaśka, szturchając przyjaciółkę.

Ta nieco zniesmaczona szarpiącą nią przyjaciółką oderwała wzrok od torebki, spojrzała na Kaśkę, a potem na byka, który stał przed nią i patrzył prosto w jej oczy.
Zaraz! Zaraz! To ten więzień. Ten dziwny więzień, który celowo ranił swoje ręce, byleby tylko zjawić się w szpitalu! I nagle wszystko stało się jasne. Ida patrzyła w jego oczy przez kilka sekund. Kojarzyła tego faceta jako przestępcę i absolutnie nie spodziewała się, że może być właścicielem tak dużej, luksusowej posiadłości, sądziła raczej, że to zwyczajny złodziej, który znalazł się w zakładzie karnym przez swoją głupotę. Zdawał się być zwykłym patusem, ale pozory przecież czasem mylą:

— Poznaje mnie pan? — zapytała — pracuję jako chirurg w szpitalu. Zszywałam pana ręce.

— Jakbym mógł cię nie pamiętać?

Gardel przez cały czas próbował panować nad sobą, by za chwilę nie zacząć zachowywać się, jak zakochany pajac. Mało brakowało, a zacząłby zgrywać twardziela, w rzeczywistości wychodząc na zwykłego durnia:

— Dostałyśmy ten adres od koleżanki. Szukamy Dagmary. Ponoć tutaj mieszka. — wtrąciła się zauroczona Kaśka.

— Damara? W moim domu? — Wypalił ze szpanem. — Dagmara tutaj nie mieszka. Po co jej szukacie?

Ida domyślała się już, kim był wandal, który napadł na rejestrację. Nie dość, że Garda pasował posturą do gościa z monitoringu, to jeszcze był znajomym Dagmary. Musiałaby być głupia, żeby nie połączyć logicznych wątków, rysujących się w tej sytuacji niczym ścieżka na mapie:

— Jakiś mężczyzna wpadł w nocy na izbę przyjęć do szpitala i szukał mojego adresu. Zdemolował cały SOR, a ja mogę zostać przez to wyrzucona z pracy, i na pewno zostanę, o ile nie znajdę winowajcy, który za to odpowie.

I wtem lęk Gardela narósł. Ida pod jego domem. Rozróba. Powybijane szyby. Domyślał się, że jak na inteligentną kobietę przyształo, bardzo szybko wpadła na jego trop:

— A co wspólnego ma z tym Dagmara?

Stres zżerał go od środka, ale próbował zachowywać się jak niczego nie świadomy, porządny obywatel, który wcale nie zdemolował izby przyjęć z powodu swojej obsesji i alkoholu. Było trudno, bo gra aktorska nie była jego mocną stroną, choć miał nadzieję, że się na to nabiorą:

— Dagmara nigdy mnie nie lubiła i zawsze miałam z nią na pieńku. Odkąd pojawiła się na oddziale i zorientowała, że tam pracuję, mam same problemy. Uważam, że to ona nasłała jakiegoś debila, żeby zdobył mój prywatny adres i rzucał krzesłami w szyby. Bóg wie, co jeszcze mogła chcieć zrobić.

Gardel zaśmiał się głupio, słysząc obelgę na swój temat:

— No dobra — przejechał dłonią po zaspanej twarzy. — Wejdźcie, to może znajdę jej numer, ale adresu nie podam, bo ona nigdzie nie mieszka. Włóczy się po hotelach.

Uchylił drzwi i chciał wpuścić je do środka, choć bardziej zależało mu na tym, by znalazła się tam Ida niż jej dziwna przyjaciółka, która ciągle się na niego gapiła.

Ta z kolei bała się wchodzić. Wyobrażała sobie najgorsze scenariusze; przemoc i gwałt, a Kaśka zrobiła to bez chwili zastanowienia. Wlazła z uśmiechem do małego, jasnego przedpokoju i jeszcze podziękowała za przetrzymanie drzwi. Ida złapała się za głowę i wywróciła oczami:

— Ty nie masz żadnego oporu przed wepchaniem się komuś do domu?

Kaśka zarechotała:

— Nie przesadzaj. Zbiera się na deszcz, a on nas zaprosił, to głupio odmówić i stać na dworze.

Garda trzymał drzwi, czekając, aż Ida wejdzie do środka. Szczerze ją to zaniepokoiło. Facet wydawał się obsesyjnie zakochany i w tamtym momencie zwątpiła w tę swoją wersję z Dagmarą. Przypomniała sobie o celowym ranieniu się przez łysego, o tym, jak domagał się, żeby to ona go zszyła, i wtedy zdała sobie sprawę, że wszystko łączy się w całość. Nie mając innego wyjścia, weszła powoli do środka. Nawet jeśli by chciała, nie mogła zostawić Kaśki samej z tym podejrzanym człowiekiem w środku. Postanowiła, że wyjmie telefon komórkowy, a w razie czego będzie trzymać się niedaleko drzwi, by móc swobodnie uciekać.

Dom Gardela, a przynajmniej część, do której weszły, był niesamowitym dziełem sztuki. Ida zwracała uwagę na obrazy i wzory płytek, a Kaśka z kolei skupiała się na ogóle. Bardzo podobały jej się wielkie okna, z których widok padał na duże podwórko i rząd tui zasadzonych tuż przy ogrodzeniu, ale to nie wszystko. W oko wpadły jej nowoczesne, ciemne meble, skórzana kanapa czy nawet niecodzienne akcesoria kuchenne, których nie dało się spotkać w zwyczajnym domu. Ida zakochała się w obrazach wielu różnych artystów, między innymi ostatnim dziele Van Gogha, które wisiało na ścianie w korytarzu. Nie miała pojęcia, że ten patus może nieco znać się na sztuce, przecież na takiego nie wyglądał.
Kuchnia była bardzo duża, ale salon w stonowanych kolorach bił na głowę całą resztę. Z sufitu zwisał ogromny telewizor, a w rogu salonu znajdował się mini bar pełen najróżniejszych alkoholi. Nawet rodzice Idy nie mieszkali w takim luksusie, choć ich majątek, był stosunkowo duży:

— Napijecie się czegoś? Kawa, herbata? — Zaproponował. — Szukanie jej numeru trochę mi zajmie, bo nie pamiętam, w którym notesie ją zapisałem.

— Ja proszę kawę, jeśli można!

Kaśka podeszła do wysepki z czarnym blatem i usiadła na wysokim krześle, ciągle zerkając na łysego mięśniaka. Jej dziwne zachowanie zwróciło uwagę Idy. Nie była głupia. Domyśliła się, że Kaśka była totalnie zauroczona. Wtem nie wytrzymała i korzystając z nieuwagi Gardy, szturchnęła przyjaciółkę, by się opamiętała, lecz ta nie miała najmniejszego zamiaru tego robić. Gdyby zaproponował nocleg, pierwsza by się rozłożyła na skórzanym narożniku. Co za niedorzeczność i brak wyobraźni!

— A ty, Ida? — zapytał dumnie Gardel.

Imię kojarzył ze szpitala, co nieco zdziwiło jego obiekt westchnień. Niebieskooka chudzinka zrozumiała wtedy, że coś jest nie tak, i wcale nie chodziło o chęć porwania jej czy zgwałcenia. Od razu zauważyła, że oczy nieznajomego mężczyzny również się błyszczą. Nie do Kasi, lecz do niej. Gardel nie potrafił oderwać od niej wzroku, nawet jeśli bardzo się starał. Stał tak przy pięknym, kuchennym blacie i udawał, że grzebie w popisanym notesie, aż w końcu odłożył go, podszedł do ekspresu i podał kubek zniecierpliwionej Kaśce:

— Ja dziękuję. Nie chcę nic do picia.

Ida wyjęła z kieszeni płaszcza swój telefon. Chciała pokazać, że w razie zbyt gwałtownego działania Gardy będzie go w stanie użyć. Ileż to wybrać numer alarmowy? Spojrzała na wyświetlacz i godzinę. Dochodziła piętnasta trzydzieści, a po oknie zaczęły spływać ogromne krople deszczu, które delikatnie biły w metalowy parapet. Znów się rozpadało. Ponura aura utrzymywała się nad Poznaniem już drugi tydzień. Temperatura ciągle spadała do dziesięciu stopni, a ziąb zmuszał ludzi do pozostania w domach. Nikogo nie powinno to dziwić. Zbliżała się przecież sroga zima:

— Nie wstydź się. Mam też latte i karmelowe cappuccino.

— Dziękuję. — Powtórzyła stanowczo. — Proszę się pospieszyć, jeśli pan może. Spieszę się.

Garda zauważył jej niechęć, ale jego uwagę zwróciło też zainteresowanie dziełami sztuki, które przywiózł z najróżniejszych zakątków świata. Kuba uwielbiał podróżować. Oprócz Hiszpanii, Indii, Egiptu, Chorwacji czy Kanady zwiedził też zakątki Japonii, czy Korei, z której przywiózł przepiękne zastawy porcelany. To było jak drogie hobby, które uzależniało. Wejście do samolotu i przekroczenie granicy kraju napawało go spokojem i dawało poczucie bezpieczeństwa, którego w Polsce nie miał. Policja w Hiszpanii go przecież nie znała. Był jak zwykły, wolny człowiek na zwykłych wakacjach. Niewidzialny.
Wyczuwając zainteresowanie, postanowił wprost zacząć ten temat, by jednak jakoś do niej trafić:

— Interesujesz się dziełami sztuki? — zapytał.

— Trochę. Lubię dzieła Van Gogha i Botticelli.

— Mam tu obrazy różnych malarzy. Jedne tańsze, drugie droższe. Jedne starsze, drugie młodsze. Niedawno kupiłem Veronese. Wart pół miliona. — Odparł, wskazując palcem na duże płótno wiszące przy drewnianych schodach, prowadzących na górę.

Zachęcanie Idy majątkiem nie było konieczne, bo Ida się pieniędzmi nie interesowała. Całe swoje dotychczasowe życie wychowywała się przecież w dostatku, tak więc sumy nie robiły na niej żadnego wrażenia. Gardel chciał ją tym zachęcić, ale chyba miał ją za zbyt płytką:

— Piękne... — Zachwyciła się, wzdychając. — Było miło. Tymczasem ja idę do auta, bo muszę pilnie zadzwonić. Zaczekam tam na ciebie, Katarzyno.

Jej wyjście zawiodło łysego. Spojrzał na Kaśkę, która nadal siedziała na krześle z uśmiechem na twarzy i pokrętną drogą wyciągnął od niej numer telefonu. Ładnie poprosił, pokręcił, aż w końcu mu go podyktowała. Po co mu to? Nie miał pojęcia. Stwierdził, że przecież może mu się do czegoś przydać, i to niekoniecznie tylko do kontaktu z Kaśką. Podał jej kartkę ze zmyślonym numerem Dagmary i szybko odprowadził ją do wyjścia. Gdy Kasia znalazła się już w aucie, a Garda z podestu je obserwował, Ida energicznie opuściła pojazd i jeszcze raz podeszła do mężczyzny:

— Wiem, że to byłeś ty... — Wyszeptała, patrząc prosto w jego oczy.

Garda stracił równowagę, bo nie sądził, że ktokolwiek się domyśli. Skąd mógł wiedzieć, że skojarzy fakty? Nie spodziewał się, że to wyjdzie tak szybko. Jakikolwiek wyciek był w jego przypadku niebezpieczny. Trzeba więc było, jakoś zagrać na zwłokę:

— Może tak, a może nie. Nie masz zbyt wielu dowodów.

Ida parsknęła:

— Wystarczy mi nagranie z monitoringu i bandaż wystający spod rękawa bluzy, którą zresztą miałeś na sobie w nocy, gdy rzucałeś krzesłami w recepcję.

Garda zdębiał. Nie pomyślał o tym, by zmienić bluzę. Zapomniał o tym jednym, cholernym szczególe:

— Pójdziesz na psy? Powiesz im, że gość, którego kompletnie nie znasz, w bluzie, którą można kupić w każdym markowym sklepie, napadł na SOR i chciał twój adres?

Po oczach widać było jego niepewność i związaną z tym złość. Ida nie chciała z nim dyskutować. Bała się, bo wiedziała, co to za typ człowieka. Postanowiła więc zakończyć dyskusję:

— Ja nie. Ordynator już to zrobił. Jeśli przez ciebie stracę pracę, to zrobię z twoją twarzą to samo, co ty ze szkłem w rejestracji. Odpierdol się ode mnie, psycholu.

Popukała się w czoło i wróciła do auta, by jak najszybciej opuścić jego podwórko.
Zawiedziony Gardel wrócił do swojego domu i usiadł na kanapie, rozmyślając o tym, jak wybrnąć z tej sytuacji, a ona czuła zmieszanie. Wcale nie chodziło mu o policję, bo ta była przekupiona i sprawę bardzo szybko można było zamieść pod dywan, ale o sam fakt tego, że wyszedł na debila–psychopatę. Wiedział, że szansa się zmarnowała, a Ida nie zechce już zamienić z nim nawet słowa. Kto by chciał zadawać się z takim obsesyjnie zakochanym sterydowcem? Od razu zadzwonił do Bączka, żeby opowiedzieć mu o całej tej dziwnej sytuacji. Bączek o niczym jeszcze przecież nie wiedział. Od śmierci jego siostry, Garda nie rozmawiał o innych kobietach, oprócz prostytutek, które często zapraszali do jego domu. Tym razem jednak nie mógł tego kryć i postanowił się go poradzić:

— Siema! — rozległ się znajomy głos. — O czym chciałeś pogadać? Coś się odjebało? — Bączek przeszedł przez próg przedpokoju i wszedł do kuchni. Gardel od razu po wyjściu dziewczyn zadzwonił do niego i poprosił, by ten szybko się zjawił. Przetarł szmatką ladę wysepki i zaparł się o nią rękoma:

— Stało. Zakochałem się.

Bączek przystanął niepewnie w miejscu i nie miał pojęcia co z siebie wydusić. Sprawy miłosne nie były przecież numerem jeden wśrod tematów ich rozmów. Dziwnie było więc usłyszeć, że jest zakochany.

Opowiadanie mu wszystkiego zajęło kilkanaście minut. Garda nie rzucił go na głęboką wodę, bo to by było niezrozumiałe. Zaczął od bójki w więzieniu, a zakończył na spotkaniu, które odbyło się tego dnia. Jego kolega był zaskoczony, bo nie spodziewał się, że istnieje kobieta, która w końcu sprosta jego wymaganiom. Zakochanego  widział ponad dziesięć lat temu, kiedy latał po Poznaniu z jego zmarłą siostrą. Garda wydał się zmartwiony i niepewny. Po raz pierwszy od bardzo dawna potrzebował czyjegoś wsparcia:

— Mnie pytasz? Przecież ja nie znam się na babach, no kurwa. Nie wiem, co ci doradzić. —Te słowa nie były zbyt motywujące.

— Jakbyś to rozwiązał na moim miejscu? Co byś zrobił, żeby ją do siebie przekonać? — Łysy oparł brodę na dłoniach i apojrzał na przyjaciela.

— Skorzystaj z numeru jej psiapsiółki i dopytaj o nazwisko, a ja zadzwonię do tego chuja od komputerów. Wpierdoli się do szpitalnego systemu i będziesz miał wszystkie dane łącznie z kartą zdrowia. — Bączek rozsiadł się wygodnie na kanapie i z politowaniem patrzył na bezradnego przyjaciela. — Warto spróbować. Tak mi się wydaje.

— Ona nie poda mi jej nazwiska. Chyba że wyciągnę je siłą, ale to by było już jak strzał we własne kolano.

Bączek poderwał się z miejsca:

— Siłą to można wyrwać kleszcza z dupy. Musisz działać powoli i bez narzucania się, bo ją do siebie zrazisz. Kobiety są jak mimoza. — Wypalił nagle z miną zafascynowanego ogrodnika. — Jeśli zbyt mocno je dotkniesz, to złożą liście. To trzeba robić delikatnie.

Gardel skrzywił gębę i rozbawiony czułością zazwyczaj twardego i nieugiętego Bączka, zapytał:

— Jak co?!

Ten westchnął i zrezygnowany wrócił z krainy kruchych kwiatów i miłości do brutalnej rzeczywistości:

— Jak gówno.

Po dłuższej chwili ciszy, rozmyślania i rzucania byle jakich pomysłów, Gardzie zapaliła się nad głową żarówka. Zapytał niczego nieświadomą Kasię o to, jak ma na nazwisko, tłumacząc to chęcią zapisania kontaktu do niej w swoim telefonie. Kaśka nie wiedziała o domysłach i podejrzeniach Idy, więc od razu zaczęła sypać, pomagając Gardzie w wyszpiegowaniu przyjaciółki. Łysy wyszukał ją na popularnym portalu społecznościowym. Nic łatwiejszego. Korzystając z lewego konta, mógł przeszpiegować niemal każdego i w ten właśnie sposób znalazł profil Idy. Wystarczyło wejść w zdjęcia Kaśki, by znaleźć tam wspólne fotki obu dziewczyn. Gardel zapisał je w swoim komputerze i podzielił się nimi z przyjacielem. Obaj usiedli na wygodnej kanapie i przyglądali album, który nimi zapełnił. Z daleka można by było pomyśleć, że to jakiś rodzaj obsesji, i słusznie. Gardel miał obsesję na jej punkcie:

—Piękna, nie? — uśmiechnął się, obracając laptop w jego stronę.

— To ta blondynka? — Głupi nie odróżnił. — Taka pół na pół.

— Brunetka kretynie. Przecież pokazuje ci imię i nazwisko na znaczniku. — Uderzył się w czoło.

— No, nawet ładna. Ładne ma oczy i usta.

Ażeby widział ją na żywo. Gardel zauważył, że zdjęcia nie oddają tego, jak wygląda w rzeczywistości, ale nie chciał nakręcać Bączka:

—Terlecka... — Rozmarzony zatopił wzrok w ekranie. — Ida Terlecka...

Bączek nieco zażenowany, wyjął telefon z kieszeni dżinsowych spodni i szybko skontaktował się ze znajomym specjalistą od komputerów. Wiadomość do hakera nie była długa, a on sam nie chciał się zbytnio rozpisywać. Wystarczyło tylko nazwisko, by po kwadransie przyszła wiadomość zwrotna z niemal wszystkimi danymi bezbronnej i niczego nieświadomej pracownicy szpitala, która sądziła, że sprawę Gardy ma załatwioną. W pliku znalazła się między innymi karta zdrowia, karta szczepień, adres, pesel, numer telefonu, numer ubezpieczenia, a nawet harmonogram pracy na resztę tygodnia. To wszystko miał już w swoich nieodpowiednjch rękach nieco bezmyślny Gardel, który zamierzał to wykorzystać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top