Rozdział 3
— Przyszłam najszybciej jak mogłam! — Oznajmiła Kaśka, rozsiadając się wygodnie na białym krześle.
Odłożyła czarną torebkę na podłogę i z ulgą odetchnęła. Wyglądała jakby przez całą drogę z domu do kawiarni bardzo szybko biegła. Jej policzki były czerwone, czoło spocone, a oddech wyraźnie przyspieszony:
— Dlaczego tak sapiesz? — zapytała ciekawska Ida.
— Jak ci powiem, to mi nie uwierzysz!
Brunetka odłożyła filiżankę z czarną kawą na podstawkę i skupiła się na brązowych oczach koleżanki, które strasznie rozbiegane, patrzyły na wszystko dookoła:
— Przekonajmy się.
— Wyszłam z domu jak zwykle. Autobus miałam mieć za piętnaście dziesiąta, więc spokojnie zeszłam ze schodów, wyszłam na osiedle i szłam na przystanek. Była może za dziesięć, gdy byłam obok tego sklepu "blaszaka", trzy bloki za moim i akurat wtedy na przystanek podjechał autobus. Zaczęłam biec, rozpędziłam się tak, że jakby na chodniku stał fotoradar, to jebnąłby mi fotkę, ale facet mnie nie zauważył i odjechał, stwierdziłam więc, że skoro następny będzie za osiem minut, to pójdę na przystanek na osiedlu Powstańców, ten kilka bloków wcześniej. Cofnęłam się, przeszłam przez ulicę, bo przecież ten drugi autobus jeździ na około, przez centrum i wychodząc zza rogu, znów zobaczyłam podjeżdżający autobus. Rozpędziłam się, zaczęłam machać rękoma, jak debil, ale facet mnie nie zauważył i sobie pojechał. W końcu się wkurwiłam i przyszłam tu piechotą, dlatego się spóźniłam. — Uśmiechnęła się ironicznie.
— Gdyby tę historię opowiedział mi ktoś inny, to na pewno bym mu nie uwierzyła. Masz dziś wyjątkowego skurwiałego pecha.
— Kto ma pecha, ten ma pecha! - pokiwała palcem. — Dziś na zmianie jesteś z najlepszym i najbardziej przyjaznym składem, z panią Marzenką i Sylwią.
Gdy ta informacja doszła do uszu Idy, omal nie spadła z krzesła. Obie wymienione panie były tym typem człowieka, z którym nikt nie chciałby się bliżej poznać. Pacjenci na sam wydźwięk tych imion wywracali oczami i wyciągali noże do masła z szuflad umieszczonych w szafkach przy łóżkach. Ktoś mógłby zapytać, czy to aby nie przesada? Przecież nie ma aż tak denerwujących ludzi! Gdyby ten ktoś odwalił choć jeden dyżur z tymi kobietami, to nie zadawałby takich głupich pytań.
— Naprawdę? Nie żartujesz teraz? — Ida zmarszczyła brwi z nadzieją na to, że Kaśka ją po prostu wkręca.
— Nie. Jakbyś spojrzała wczoraj na grafik, to na pewno byś to wiedziała!
Ida liczyła na, chociaż krztę współczucia ze strony dobrej koleżanki, bo osiem godzin na jednym oddziale z tymi babami, to jak pogrzeb dla dobrego lekarza.
Wzmianka o tych okropnych, starych babach, z którymi nie dało się pracować, nie była zwykłym dopełnieniem wątku. Pani Marzena i Pani Sylwia to dwie, najbardziej znienawidzone pielęgniarki w całym szpitalu. Zmiana z nimi była piekłem.
Dosłownie.
Dwie zarozumiałe kobiety po sześćdziesiątce uważały, że są we wszystkim najlepsze, a powodem tego mogły być przepracowane lata i doświadczenie. Ida wielokrotnie wchodziła z nimi w konflikty, które najczęściej dotyczyły buszowania w dokumentach w gabinecie chirurga albo nawet zabierania się za szycie pacjenta bez uprawnień do tego potrzebnych. Po prostu któregoś dnia Ida wróciła z toalety i przechodząc korytarzem obok gabinetu zabiegowego, którego drzwi zawsze były szeroko otwarte, tym razem były zamknięte. Odruchowo więc chciała je znów otworzyć, a zastała tam Panią Marzenę, która zaczynała robić znieczulenie pijanemu pacjentowi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, przecież pielęgniarki mogą wykonywać zastrzyki znieczulające, tylko że pani zdążyła już naszykować sobie cały sprzęt medyczny, potrzebny do szycia, nie mówiąc Idzie o tym, że taki zabieg ma zostać wykonany. Emocje były wtedy nie do opisania, a złość Idy, wybuchła jak nigdy. No i od tego się zaczęło. Ida natychmiast zgłosiła sytuację do ordynatora, bo przecież nie mogła tego tak zostawić. Pani Marzena zaczęła wybraniać się tym, że wykonywała tylko zastrzyk i miała poinformować o tym Idę, ale ta weszła wcześniej, no i dzięki temu kłamstewku sprawa rozeszła się po kościach. Druga sytuacja, która skutecznie zniechęciła ją do tych kobiet, to sprawa ustawiania pod siebie wszystkich na oddziałach. Pani Sylwia, ta nieco grubsza i wyższa blondynka, o ciemnych oczach była oddziałową, czyli taką szefową pielęgniarek na danym oddziale, a dzięki temu tytułowi bardzo często rozkazywała wszystkim tym, którzy nie mieli odwagi się jej sprzeciwić. Szacunek, którym powinna darzyć wszystkich, miała tylko do niektórych lekarzy, zazwyczaj tych, którzy nią pomiatali, wyglądali groźnie i byli niemili, a reszta była pod jej całkowitym wpływem.
Ida sama w sobie nie była jakoś specjalnie uległa. Jeśli miała się z nimi pokłócić, to robiła to, a potem zamykała się w gabinecie chirurgicznym i zatapiała wzrok w książkach, które musiała przestudiować w ramach tych cholernych, nielegalnych studio-praktyk. Najgorzej miały chyba inne pielęgniarki, które dzieliły z nimi pokój i musiały pić kawę w ich obecności. O, zgrozo! Ile złości i bólu potrafiły wzbudzić w ludziach dwie, stare baby. Kto by pomyślał?
Gdy kawa Kaśki i jej ciepła jeszcze drożdżówka z dżemem znalazła się na stole, tematy przestały być tak oficjalne, a zaczęły bardziej prywatne. Problemy Kaśki i miłosne potknięcie Idy, to dwa tematy, które nigdy się nie nudziły, a były świetnym "przyspieszaczem czasu". Dyskusje zawsze były na tyle zażarte, że otoczenie przestawało istnieć:
— Ja już jestem tym naprawdę zmęczona — oznajmiła Kaśka. - Zapierdalam jak dziki wół, od rana do nocy i w nocy czasem też, a problemy się piętrzą. Co spłacę ratę, zrobię zakupy i opłacę rachunki, to portfel prawie pusty, i tak co miesiąc.
Ida złapała ją za dłoń w geście pocieszenia:
— Bardzo mi przykro, kochana. Na pocieszenie powiem ci, że ludzie teraz żyją tak na co dzień. Ile ja się historii nasłuchałam podczas szycia? Nawet nie zdajesz sobie sprawy.
— Jaki to ma sens? Powiedz mi. Ludzie pracują przez cały miesiąc, tracąc na to cały dzień, a na koniec miesiąca i tak nic z tego nie mają. Tracą i czas, i nerwy i część zarobionych pieniędzy na te cholerne podatki.
— Życie — odpowiedziała Ida. — Ż Y C I E — podkreśliła.
— A ty? Jak się trzymasz? — Kaśka spojrzała prosto w oczy Idy. — Myślisz czasem o Piotrku?
— O Piotrku? Dlaczego miałabym myśleć o wycieraczce umysłowej, w którą swoje buty wytarło już pół miasta?
To pytanie przywróciło niemiłe i bardzo przykre wspomnienia, które nieco popsuły humor Idzie, ale nie chciała tego okazywać, więc po prostu się uśmiechnęła i wzięła kolejny łyk swojej kawy:
— Podziwiam. Ja chyba nie otrząsnęłabym się, gdyby Marcin wywinął mi taki numer.
Prawda była taka, że Ida wcale się z tego ciosu nie otrząsnęła. Nie ma nic gorszego niż nóż wbity w serce przez jedyną osobę, której się bezgranicznie ufało. Zwłaszcza, kiedy była jedyną osobą, która wyciągnęła pomocną dłoń, gdy ty wisiałeś nad przepaścią.
Związek Idy zaczął się w zasadzie tego samego dnia, kiedy rozpoczęła pracę na oddziale ratunkowym. Mężczyzna, z którym się związała, nie miał w sobie niczego, co sam mógłby jej dać. Był biednym, ale za to bardzo wesołym mechanikiem samochodowym, który psychicznie pomógł jej się pozbierać i pogodzić z konfliktem pomiędzy nią, a jej rodzicami. Oboje byli ze sobą bardzo szczęśliwi, nawet mimo różnicy charakterów. Ida była raczej nudziarą i introwertyczką. Bała się ludzi, tego, co o niej pomyślą i powiedzą, a on niczym żywioł, twardo stąpał po ziemi, uwielbiał towarzystwo i zabawy. Zamieszkali razem w jej mieszkaniu i jakoś tak sobie żyli przesiąknięci monotonią, codziennością i kłótniami, za które przepraszali się wzajemnie co wieczór. To chyba było najpiękniejsze, bo mimo tych różnic i kłótni oni nie widzieli poza sobą życia. Nie chcieli spędzać czasu bez siebie, nie umieli wytrzymać nocy bez swoich śmiechów czy ciał ani nawet wychodzić do pracy bez czułego pożegnania, jak gdyby nigdy mieli się już więcej nie zobaczyć.
Po półtora roku wspólnej, wyboistej drogi, usłanej płatkami róż i ostrymi kamieniami, czar miłości prysł. W poniedziałek razem, a we wtorek już osobno. To zadziwiające, jak szybko ludzie, którzy do pewnego momentu byli pewni, że będą w stanie skoczyć za drugim w przepaść, z dnia na dzień są już w stanie w nią wepchnąć. Ida nie spodziewała się końca. Wzięła jego telefon, odczytała wiadomość dymka czatu, który się wyświetlił i po prostu zamarła. Piękna blondynka, która tak ochoczo z nim czatowała i życzyła mu miłego dnia, wysyłając przy tym buźki, miała już zaliczoną wspólną noc i mnóstwo seks wiadomości, które wzbudziły w Idzie obrzydzenie zarówno do niego, jak i do samej siebie. To ją całkowicie złamało, a ten jeden dzień zmienił całe dotychczasowe życie. Mężczyzna spakował swoje rzeczy i bez słowa wyjaśnienia opuścił mieszkanie, do którego już nigdy nie wrócił, zostawiając ją tam zupełnie samą, zamkniętą w sobie i martwą w środku. Przez cały ten czas Ida obwiniała się o rozstanie, za powód podając swój introwertyzm i zamknięcie się na świat. Może gdyby była bardziej otwarta i mniej nudna, to Piotrek nie szukałby nikogo innego? Może wtedy bardziej by ją kochał? Miała mnóstwo pytań, na które nie potrafiła udzielić odpowiedzi, ale poznanie ich na pewno skróciłoby jej ból i ciekawość, która co wieczór rozrywała ją od środka.
— Marcin jest bardzo dobrym mężczyzną. Szanujcie się wzajemnie i doceniajcie.
— Wiem, jest naprawdę cudowny, ale obojgu nam przykro z powodu ciebie i Piotra. Jakoś nie możemy uwierzyć w to... — Spojrzała na twarz Idy. — Zresztą, nie ważne! Co będziemy o tym rozmawiać, jak i tak mało czasu nam zostało. Jeszcze dwie godziny i ty na dyżur, ja na zmianę, więc porozmawiajmy o czymś zabawnym. Może Dagmara?
Obie się zaśmiały i po raz kolejny wróciły do tematu nielubianej koleżanki, która tego samego dnia opuściła szpital. Jak dobrze, że zawsze znajdzie się zabawny temat zastępczy.
Przed godziną czternastą, Ida i Kaśka wspólnie pojechały do pracy. Kaśka ruszyła na trzecie piętro, na oddział dziecięcy, a Ida została na parterze. Ledwo co weszła do pełnej poczekalni, a już złapał ją zabiegany pan Tadzik:
— Więźnia rano przywieźli, tego samego co dwa dni temu. — Oznajmił.
— Naprawdę? — zdziwiła się.
— Kolejna bójka i rozcięcie do szycia, ale to nie wszystko. Chłop domagał się, żeby go pani zszyła. Mówi pani Basia do niego, że to nie koncert życzeń i nie może sobie wybierać chirurgów, na co on dalej swoje, aż w końcu odpuścił i dał się zszyć. On to chyba w pani zakochany!
— Panie Tadziu, pan zwariował! — zaśmiała się. — Na co mi chłop z kryminału? Ja już jednego pogoniłam. Następny będzie mi jak wrzód na dupie za przeproszeniem.
Poklepała chuderlaka po ramieniu i przeszła przez zapełnioną poczekalnię, wprost na korytarz prowadzący do gabinetu. Już wtedy przypomniała sobie o babach, z którymi miała mieć zmianę, więc do pokoju pielęgniarek weszła jedynie na krótką chwilę:
— Dzień dobry. — Zatrzymała wzrok na rudych, kręconych włosach obu pań, ale odpowiedzi nie dostała, bo praktycznie nikt jej od nich nie dostawał. Ten dzień zapowiadał się naprawdę ciekawie.
Tuż po godzinie siódmej wieczorem, gdy napływ nowych pacjentów zmalał, a Ida kończyła już czytać kolejny dział medyczny w książce, do jej gabinetu wpadła jedna z pielęgniarek, informując, że wiozą do niej dwóch mężczyzn z bójki. Nie było to nic nadzwyczajnego, bo przecież co dzień przyjeżdżali różni pacjenci z różnymi schorzeniami. Podniosła się, odłożyła książkę i poszła do zabiegowego, żeby naszykować potrzebne sprzęty. Nie minęło dziesięć minut, gdy faktycznie, na oddział wjechała karetka, a zaraz za nią samochód osobowy z drugim poszkodowanym. Jak się okazało, sytuacja była o wiele gorsza niż mówiono przez telefon, ponieważ to wcale nie była zwykła bójka, a prawdziwa walka wręcz. Ida wyszła na korytarz, by zweryfikować stan pacjenta i pogadać o tym z ratownikami. Podeszła do nich, gdy ci prędko wieźli jakiegoś mężczyznę i zapytała, idąc ich tempem:
— Co z nim? — spojrzała na zakrwawioną twarz.
— Mężczyzna, lat dwadzieścia osiem, ciężki uraz głowy i klatki piersiowej. Dostał kilka razy metalową rurką i został porządnie skopany przez tego drugiego, który już tutaj idzie w asyście policji.
Ida spojrzała na niego, poświeciła mu latarką po oczach i natychmiast odesłała go do lekarza dyżurującego piętro wyżej, by ten zalecił tomografię głowy i klatki piersiowej. Przystanęła w miejscu, patrząc, jak wwożą człowieka do windy i obróciła się, słysząc trzask drzwi wejściowych na oddział, gdy doznała prawdziwego szoku.
Z tyłu w asyście dwóch policjantów i starszej kobiety szedł zakrwawiony Piotr, który patrzył jej prosto w oczy. Ten zbieg okoliczności prawie ściął ją z nóg, ale nie chciała tego pokazać, dlatego udała, że absolutnie nijak nie wpłynęła na nią jego nagła obecność:
— Pan z bójki, na szycie. — Oznajmił jeden z policjantów.
Ida spojrzała na niego, on spojrzał na nią i na tym by się mogło skończyć, gdyby nie kobieta, która wtargnęła korytarzem za nim:
— Poczekajcie! — Krzyknęła. — Co z nim?! Chcę go zobaczyć!
Podbiegła pędem do chłopaka i nim w ogóle dostrzegła jego rany, jej wzrok spotkał się ze wzrokiem Idy. Obie stały tak przez ułamek sekundy, patrząc w swoje oczy i zamilkły. Blondynka, która stała na wyciągnięcie ręki od niej, okazała się tą blondynką z czatu, to dla niej ją zostawił i odszedł bez słowa. Ida nie miała pojęcia, jak powinna była się zschować. Krzyczeć? Wygonić ją?
— Pani tu nie może być. To oddział ratunkowy i tu może przebywać tylko personel i bliska rodzina pacjenta — oznajmiła spokojnie, czekając, aż kobieta opuści korytarz.
— Ale to jest mój narzeczony... — Odparła.
— Jeśli formalnie nie są państwo małżeństwem, to nie może pani tu pozostać.
Dziewczyna spojrzała na Idę, potem na narzeczonego, który nie dodał od siebie ani słowa i skierowała się do drzwi prowadzących na poczekalnię. W zasadzie to mogłaby tam zostać, bo jako narzeczona miała do tego prawo, choć nigdzie nie było tak napisane. Lekarze często uznawali, że jeśli narzeczona, to prawie żona i śmiało wpuszczali do pacjentów jako rodzinę, tylko Ida tego nie zrobiła. Być może w geście małej zemsty albo pokazania, że jest rangą wyżej. Sama do końca nie wiedziała.
— Więc, co się stało? — zapytała. — Tamten mężczyzna ledwo żyje.
Policjanci stali w bezruchu, patrząc na cały proces szycia, ale nie odezwali się ani razu. Nawet gdy słyszeli, o czym rozmawiała Ida:
— Nie ważne. Nie chcę o tym mówić.
— A wiesz, wspominałam cię dzisiaj z Kaśką. Cóż za zbieg okoliczności... — dodała, skupiając wzrok na ranie.
— Pani Ido? — nagle rozległ się głos okropnej pielęgniary. — Więzień do szycia. Ten sam co wcześniej, i też do pani.
Ida uniosła głowę, spojrzała na nią, a potem chwilę pomyślała. Było po siódmej wieczorem, aż tu nagle znów zrobił się tłok.
— Proszę powiedzieć, że mam pacjenta. Chwila, i już do niego idę.
W tamtym momencie do głowy przyszła jej myśl, że może rany tego człowieka wcale nie są przypadkowe. Kto w ciągu trzech dni trafia do szpitala trzy razy, i to z tego samego powodu? Takiego rekordzisty jeszcze tam nie mieli. Takiego rekordzisty chyba nie mieli nigdzie indziej.
Szycie dokończyła w ciszy. Piotr próbował z nią rozmawiać, tłumaczyć się tym, że to tamten zaczął, ale na nic mu to było, gdy Ida miała głowę zajętą myślami o tym więźniu. Przez całe pięć minut achała i achała, przytakiwała i kiwała głową, a tak naprawdę nie mogła doczekać się końca tego spotkania. Zwyczajnie, nie potrafiła już z nim rozmawiać.
Odłożyła igłę, a pani Sylwia zajęła się bandażami. Gdy Ida zaczęła zdejmować rękawiczki, Piotr zaczął:
— Ida? — Spojrzał na nią psim wzrokiem.
— Tak?
— Ja wiem, że źle się stało, ale czy my moglibyśmy się spotkać i wszystko sobie wyjaśnić?
Ida uśmiechnęła się litościwie, rzuciła wzrokiem na policjantów i odparła, kiwając głową:
— Nie.
W zasadzie to powinno było zatkać mu buzię na dłuższy czas, ale on nie zamierzał się poddawać. Idzie to schlebiało, choć nie chciała do niego wracać. Chciała za to, by zabiegał i się starał, a potem został bezdusznie porzucony i zostawiony sam sobie. Karma wraca, ale Ida chciała ja trochę pospieszyć.
Wyszła z gabinetu zabiegowego i już z tamtego miejsca widziała łysego dryblasa, który po raz kolejny stał pod wejściem do jej gabinetu w obstawie trzech klawiszy. Miał zakrwawione ramię i rozcięte poprzednie szwy, które jeszcze tego samego dnia zakładał poprzedni chirurg:
— Ten pan to chyba musi u nas dostać kartę stałego klienta! — krzyknęła z drugiego końca korytarza. — Będzie miał pan zniżki na znieczulenia i szwy chirurgiczne.
Gdy Garda ją zobaczył, omal nie wyszedł z siebie. Tak cieszył się, gdy pielęgniarka oznajmiła, że Ida tam jest, że znów się nim zajmie. Ciężko było mu cokolwiek powiedzieć. Jego zachowanie w ogóle nie odzwierciedlało tego, jaki był naprawdę, bo przy tej kobiecie dostawał małpiego rozumu. Zakochany nastolatek to już nie był, ale motyle w brzuchu dawały się we znaki przez całe trzy dni, gdy siedział zamknięty w celi.
Podrapał się po gładkiej brodzie, spojrzał z góry na niższego strażnika, a potem prosto w oczy uśmiechniętej Idy, która tamtego wieczora zachowywała się zupełnie inaczej. Była uśmiechnięta, odważniejsza i nie wyglądała na przestraszoną, jak wcześniej.
— Więzień do szycia rany na drugim przedramieniu. — Wychylił się ubrany na ciemno strażnik.
Ida po raz kolejny spojrzała na straszną gębę Gardy, ale nie czuła już takiego strachu, jak na początku. Wiedziała, że facetowi odbiło na jej punkcie i nie zrobi jej najmniejszej krzywdy. Odpyskowanie byłemu dało jej wystarczająco dużo dobrego humoru, który nieco przytłumił uczucie niepewnosci, niemniej jednak i tak chciała trzymać się na dystans, bo facet wydawał się dziwny, conajmniej obsesyjnie w nią zapatrzony.
Pospiesznym krokiem weszła do swojego zimno wystrojonego gabinetu i chwyciła teczkę z dokumentacją, przygotowaną wcześniej przez pielęgniarki. Otworzyła ją bardzo szybko i zaczęła czytać to, co zostało tam zawarte. Wyniki badań krwi, poprzednie wypisy i notatki od chirurga:
— Proszę iść z panem pod salę zabiegową. Za chwilę przyjdę — oznajmiła, po czym znów wczytała się w szczegóły.
Mężczyzna nie miał zbyt bogatej karty zdrowia przynejmniej nie tak bogatej, jak kartotekę. Do tego szpitala po raz pierwszy został przyjęty, gdy potrzebował pierwszego szycia, miał dwadzieścia dziewięć lat, urodził się w lipcu, tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku w Poznaniu. I to było na tyle, tu zakończyła czytanie. Facet ją zaciekawił. Był niemal anonimowy, a lekarze takich lubili.
Podniosła się, poprawiła brązowe włosy i wyszła na korytarz do zniecierpliwionego Gardy, który nie mógł doczekać się bliższego spotkania sam na sam w nieco chłodnym gabinecie zabiegowym. Lepsze przecież to niż pozostanie w ciasnej celi z kiloma obskórnymi koleżkami winnymi podobnych przestępstw. Poza kratami czuł wolność, a i rozczulał się na widok przepięknej kobiety, której wcale nie zamierzał odpuścić.
Kajdanki mocno opinały jego ogromne nadgarstki, ale to uczucie było warte tego, by zjawić się w tym miejscu. Dwa lata na uwięzi sprawiły, że stał się nieco dziki, ale jednocześnie bardzo spragniony potulności. Brakowało mu spotkań z kobietami, bo jak do tej pory rozrywkę w "intymniaku" zapewniała mu tylko Dagmara, która przybywała na każde jego skinienie. Głupota czy miłość? Zachowanie Dagmary mocno wskazywało na zauroczenie, a Gardy względem niej na zwykłą chęć wykorzystania, bo skoro była na to chętna, to dlaczego by tego nie wykorzystać? Biedna liczyła na coś więcej. Na widzeniach opowiadała, czego to wspólnie nie zrobią, a Garda kiwał głową, dając jej złudną nadzieję na to, że faktycznie tak będzie. Moment, w którym dowie się, że jej ukochany stracił głowę dla kobiety, której nienawidzi, stanie się najgorszym dniem jej życia.
Piotr z policjantami siedział jeszcze na krześle w korytarzu, czekając na wypis, a Ida wyszła, by zająć się Gardą, który stał oparty o ścianę, obserwując dwóch policjantów gawędzących ze strażnikami o pogodzie:
— Ida! — krzyknął zakrwawiony brunet, po czym podniósł się z niewygodnych krzeseł. — Odezwij się do mnie, chociaż tyle...
Garda stanął na baczność, obleciał go wzrokiem od stóp do głów, zastanawiając się, kimże jest to pocharatane truchło i z jakiego powodu próbuje ją nakłonić do rozmowy. Nie chciał się rzucać, bo i tak już wychodził na ostatniego idiotę, który sam się rani czasem prosząc o to kolegów, byleby tylko pojawić się na tym cholernym oddziale. Ida — to cudowne imię brzmiało mu w uszach przez resztę dni. Tak się nazywała. Tak miała na imię. Rzadkie, raczej niespotykane, ale jak idealnie do niej pasowało.
- Stul pysk. Masz to, na co zasłużyłeś... - Odparła, po czym wpuściła do zabiegowego więźnia oraz klawiszy, czatujących tam przez dłuższą chwilę.
Dla niej sytuacja była nieco krępująca, bo takie zachowanie w pracy i to przy pacjencie było niedopuszczalne. Nie chciała, by źle o niej myślano, a już na pewno nie plotkowano o jej życiu prywatnym:
— Tak jak mówiłem. Szwy założone dziś rano po kolejnej bójce, teraz rana została w jakiś sposób zruszona, a szwy częściowo rozcięte, najprawdopodobniej długopisem lub żyletką wydłubaną z maszynki do golenia. — Oznajmił nieco rozdrażniony klawisz. Chyba miał dosyć ciągłych wizyt w tym miejscu.
Ida wybałuszyła oczy i spojrzała na Gardę, który automatycznie posadził tyłek na twardej leżance, i bez jakiegokolwiek wyrazu twarzy czekał na rozpoczęcie zabiegu. Czuł się jak u siebie, jak stały pacjent, którym de facto był:
— Co tam się dzieje? — zapytała bezpośrednio. - Chłop jak dąb i już trzeci raz przyjeżdża pocięty. Jeszcze trochę, a będzie miał ręce, jak nastolatka.
— Tak jak mówię — zaczął strażnik —wszystko to, co zostało tutaj wykonane poza pierwszą wizytą, było robione po cichu, tak że nikt o tym nie wiedział i nikt nie chce o niczym mówić. Rozmawialiśmy już z naczelnikiem i postanowił podjąć odpowiednie kroki względem osadzonego.
Ida spojrzała w piękne oczy przystojnego Gardy, który ciągle na nią patrzył i skierowała je na ranę, tym razem na prawej ręce. Podsunęła przesuwany stołek i zdjęła prowizoryczny bandaż, którym go opatulili. Nie wyglądało to dobrze. Zszyta skóra po wyjęciu szwów się rozlazła i ciągle krwawiła, tak więc trzeba było ją zdezynfekować i ponownie zszyć:
— Dlaczego sobie to robicie? — zapytała — przecież to boli.
Garda nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Z jednej strony chciał wyjść na bezuczuciowego maczo, bo przecież kobiety takich lubią, a z drugiej na całkiem sympatycznego gościa, który w tym bagnie znalazł się tylko dlatego, że potrzebował pieniędzy na życie i spełnienie swoich marzeń. Jak to pogodzić? Dawno nie flirtował z kobietą tak "na poważnie". Jedyne panie, jakie zdobywał to te, którym wystarczyło tylko zapłacić, a tej pieniędzmi nie udałoby mu się przekupić. Przynajmniej taką miał nadzieję:
— To było przypadkiem. — Odparł.
Ida uniosła wzrok na jego twarz, a potem znów zajęła się raną, którą zdezynfekowała i znów zaczynała szyć:
— Przypadkiem rozciął pan sobie szwy? I to tak precyzyjnie? — zadrwiła.
Nie bardzo chciała mu wierzyć, ale czemu miałaby to robić, skoro trafiał do szpitala już trzeci raz? Takie przypadki nawet tam zdarzały się raz na kilka lat.
— Kolega naprawiał jednorazówkę do golenia, zaczęliśmy się przepychać i jakoś tak wyszło.
— Proszę starać się nie przepychać, gdy kolega trzyma w dłoniach ostre przedmioty, bo jeszcze trochę, a będzie pan wyglądał, jak tarka do sera, okej? - parsknęła, a Garda się uśmiechnął.
— Przed chwilą mówiłaś o nastolatce. Do niej chyba jednak trochę mi brakuje, a na tarkę też nie wyglądam.
Ida znów uniosła wzrok i odparła:
— Faktycznie, w ogóle nie przypomina pan nastolatki, ale za to ma pan bardzo wymowne nazwisko.
— Dlaczego? — zapytał Garda.
— Patrząc na pana wygląd zewnętrzny i nazwisko, a także obecną sytuację, w jakiej się pan znajduje, to tylko z podżynaniem gardła.
Ten zaśmiał się w głos i postanowił użyć podstępu, by móc wyciągnąć jej nazwisko. To zawsze coś, mozna podpytać znajomych i wyciągnąć kilka informacji:
— Ciekawe, z czym kojarzy się twoje nazwisko.
Wtem wtrącił się klawisz:
— Bardzo proszę nie rozmawiać z więźniem.
Ida przypomniała sobie, że przecież ze skazańcami nie wolno. Zasady bezpieczeństwa. No trudno, i tak nie bardzo miała ochotę. Zaszyła ranę, zakleiła opatrunek i poprosiła faceta, by więcej nie pozwalał się ranić, innymi słowy – by więcej tam nie przychodził. Garda bardzo szybko załapał insynuację i zrobiło mu się trochę przykro, bo odebrał to jako zwyczajny, potworny kosz. Ida jednak nie miała pojęcia, że chłop ją adoruje i daje się ranić specjalnie po to, by tylko przez moment na nią popatrzeć, tego się tylko domyślała. Gdyby wiedziała, że to z zauroczenia, na pewno od rporazuwiedziałaby mu, że niestety jego próby są bezcelowe, że nie jest nim zainteresowana, choć zakochała się w przepięknych jego oczach.
Gdy wszyscy opuścili już salę zabiegową, a Ida wyszła razem z nimi, by ich odprowadzić, na korytarzu pojawiła się Dagmara, która oparta o kulę ortopedyczną, stała na środku wypatrując ukochanego Gardy. Nikt z personelu nie miał pojęcia, w jaki sposób dowiedziała się, że Gardel był wtedy na zabiegu na dobrą sprawę nie miała jak się tego dowiedzieć. Tego typu nowinki ze względów bezpieczeństwa i ochrony danych, trzymane są tylko i wyłącznie na danym oddziale. Co by się stało, gdyby lolega więźnia zdecydował się na odbicie i ucieczkę? Tragedia. Po pytaniach okazało się, że podsłuchała rozmowę dwóch pielęgniarek, które opowiadały o tajemniczym, strasznym dryblasie z więzienia w Koziegłowach, który przyjechał dziś na kolejne szycie ręki. Specjalnie wydłużyła swój pobyt na ortopedii, by sprawdzić, czy to aby nie Garda:
— Kuba? — zapytała, zwracając na siebie uwagę wszystkich w okół. Jej oczy zeszkliły się w ciągu zaledwie kilku sekund. Tęskniła, to było widać.
Garda spojrzał na nią zupełnie zaskoczony i mocno się zaczerwienił. Ogarnął go niesamowicie ogromny wstyd. Nie chciał, by Ida wiedziała, że spotyka się z prostytutką, że w ogóle ją zna. Nie chciał by ktokolwiek wiedział o jakichkolwiek relacjach miedzy nim i prostytutkami, a jedna z nich jak na złość trafiła na niego w tamtym nieszczęsnym miejscu:
— Proszę nie rozmawiać ze skazanym. Proszę się odsunąć.
Klawisze twardo prowadzili dwa razy większego od nich dryblasa korytarzem i robili wszystko, by ten nie natknął się po drodze na kogokwiek, kto mógłby pomóc mu w ewentualnej ucieczce. Ida nieco im współczuła. Gardel bez problemu mógłby ich zabić, nawet w kajdankach ciasno spiętych na ogromnych nadgarstkach, a mimo to ryzykowali, by przypilnować go podczas wizyt. Biedni ci chłopi, biedni.
Jej uwagę bardzo szybko przykuła Dagmara, dziwiła się znajmości dziwki i tego człowieka, ale stwierdziła, że prostytutki i kryminaliści niedaleko siebie padają, tak więc nie zawracała sobie tym głowy. Bardziej zastanawiała się, czy się z nią przywitać. Nienawidziły się, ale od tych zawistnych czasów minęło sporo czasu. Kilka dobrych lat. Ida nie chciała być niemiła w stosunku do niej bez względu na przeszłość:
— Cześć Dagmara! — powiedziała pewnie.
— Cześć, Ida... — Blondynka wybałuszyła gały. — Ty jesteś lekarzem?
Garda wiedział, że jest już spalony w oczach Idy, zwłaszcza jeśli obie się znały. Jaka szkoda, że sytuacja nabrała takich obrotów, bo wszystkie starania, cięcia i bójki wydawały się pójść na marne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top