Rozdział 22
Ida była zaskoczona wyznaniem łysego, który oparty o swoje auto, nadal popalał śmierdzącego papierosa. Uśmiech na jej twarzy jasno dał mu do zrozumienia, że i ona czuje do niego to samo, lecz mimo tej zgodności, ani jedno, ani drugie nie potrafiło zrobić pierwszego kroku w przód. Miłość była skomplikowana, pełna niepewności, zachwiania i między nimi faktycznie ta niepewność panowała. Oboje obawiali się tego, że związek zakończy się tak, jak ostatnim razem. Tam potrzeba było rozmowy, dogadania się i jasnego wyznania swoich uczuć, nawet mimo tego, że żądza miłości rozpalała ich od środka. Gardel był bardzo podniecony, na ten moment czekał ponad dwa lata, a Ida chciała go przytulić, tak zwyczajnie, by znów poczuć się bezpiecznie:
— Ida?! — Z transu wybudził ją krzyk podpitej Igi. — O, tam są! — Wskazała na nich palcem, po czym podeszła bliżej, a zaraz za nią cała reszta ekipy.
— Co oni odpierdalają? —Zapytał cicho, Gardel.
Ida pokiwała głową:
— Szczerze? Nie mam pojęcia.
Gromada osób, średnio już trzeźwych, pewnie kroczyła w ich stronę i niemiłosiernie darła gęby, aż do niebios. Prócz pojedynczych bluzgów opisujących jakieś sytuacje, o których opowiadali, nie raz padało przy tym imię Idy lub sama ksywa Gardy, który tak, jak blondynka, nie miał pojęcia, co dzieje się z jego znajomymi. Przez sekundę chciał na nich nawet nakrzyczeć, że przeszkadzają mu w negocjacjach związkowych, ale stwierdził, że skoro szajka jest nietrzeźwa, niewiele to da:
— Co robicie, gołąbeczki? — Iga szturchnęła Idę w ramie.
— Nic, a czego wy tu szukacie? Nie powinniście balować w środku? — Terlecka skrzyżowała dłonie i rzuciła wzrokiem na resztę ekipy, która powoli ich otaczała. Wyglądało to dosyć dziwnie, jak co najmniej słaba prowokacja.
— Nie! — Odparła. — Postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce, skoro wy nie możecie.
— To znaczy? — Zaczęła Ida, gdy Bączek wtrącił jej się w zdanie:
— Musimy was ze sobą w końcu spiknąć... — Podszedł powoli do Gardy i zarzucił rękę na jego ramię. — Garda ze swoją narzeczoną nie jest szczęśliwy, i to jest fakt...
I wtedy Ida się nieco zdziwiła:
— Z jaką, kurwa, narzeczoną? — Spojrzała na Gardela, który przy rozmowie chyba zapomniał napomnieć o tym fakcie.
— Porozmawiamy o tym za chwilę... — Zwrócił się do niej, po czym skierował wzrok na Bączka. — Czy ty mógłbyś nie pogarszać w tej chwili sytuacji swoim pierdoleniem? Doceniam wasze chęci, ale nie pomagacie.
Uśmiech z twarzy przyjaciela zniknął niemal natychmiast. Zrezygnowany zdjął rękę z ramienia łysego, po czym machnął ręką i odszedł za tłum, burcząc pod nosem:
— I na chuj ja żem wszystkim płacił za drinki, jak i tak chuj z tego będzie? Toż mi na rachunku z trzydzieści tysięcy wyjdzie.
— Bączek, nie mazgaj się! — Krzyknęła za nim Iga. — Nie ma tego złego, przynajmniej pogadali.
— Ja mam propozycję. — Gardel podszedł bliżej Idy. — Pojedźmy gdzieś, gdzie kurwa będzie można w spokoju pogadać. Tu drą mordy i łażą ludzie, a ja naprawdę mam ci trochę do powiedzenia.
— A gdzie konkretnie chciałbyś jechać?
— Mam jedno miejsce, ale niech to będzie niespodzianka. — Uśmiechnął się i kiwnął głową w stronę samochodu. — Jedziemy?
Terlecka znów przypomniała sobie, jak to jest wspinać się na siedzenie pasażera w wysokim Jeepie Gardy, i choć fikołki na barierkach pomostu nieco wspomogły stawy, to przy wysokich progach nie dała rady zrobić nawet większego kroku. Gardel, który siedział już w środku, pękał ze śmiechu, gdy widział, jak ta tarmosiła się z siedzeniem, próbując stanąć na wysoki próg. Złapał ją za obie dłonie i wciągnął powoli do środka, a gdy już odetchnęła z ulgą, ruszył na wschód, w stronę starej kopalni – miejsca, do którego niegdyś uciekał z Kasią. Idzie od razu o tym powiedział. To miejsce było mocno sentymentalne i w zasadzie nie był tam od wielu lat, bo każdy powrót oznaczał ból i straszną tęsknotę:
— Dlaczego chcesz tam jechać, skoro to miejsce tak źle na ciebie wpływa? Przecież mogliśmy pojechać do mojego mieszkania. — Ida spojrzała na ciemną głowę łysego, który skupiał wzrok na drodze.
Ciemność zapanowała nad miastem już jakiś czas wcześniej. Czarne, burzowe chmury zakryły zachodnie niebo, przez co wydawało się, jakoby był już późny wieczór. Z dala, w bocznym lusterku widać było pojedyncze błyski, zapowiadające całkiem sporą burzę, która posuwając się naprzód, pochłaniała kolejne miejscowości. W radiu, które grało w tle, zapowiadali potężne ulewy i gradobicia, a to akurat nie zdziwiło młodej blondynki, która uczulona na upał, niemal umierała z gorąca w długiej lekarskiej kicie i gabinecie bez żadnego źródła chłodzenia:
— Przez cały miesiąc było ponad trzydzieści stopni na termometrach. Uwierz mi, ja wychodziłam ze szpitala zlana potem, a w domu miałam włączone wszystkie wiatraki, i mimo tego, i tak chodziłam cała mokra. —Westchnęła. — Teraz zaczną się armagedony. I tak źle, i tak niedobrze. Boję się burz... — Dodała przejęta.
— Boisz się burz? — Gardel oderwał wzrok od drogi i zawiesił go na jej ciemnej sylwetce, która była widoczna tylko wtedy, gdy oświetlały ją błyski świateł latarni mijanych w drodze.
— Bardzo. Jak zaczyna lać i walić dookoła piorunami, to ja już chodzę z latarką po domu i patrzę czy nigdzie mi się na łeb nie leje, a teraz mieszkam na ostatnim piętrze i mam podwójnego stracha.
Gardel zaśmiał się cicho:
— To dzisiaj też nie będziesz spała?
— Pewnie nie. Chyba, że szybko przejdzie, ale wątpię, zwłaszcza, gdy mówią, że to długi front i ciągnie się w chuj kilometrów. — Skwasiła minę. — To się we mnie nie zmieniło. Jestem po prostu panikarą i sram w gacie z byle powodu.
— Każdy się czegoś dyga, Ida. Ja też boję się wielu rzeczy i staram się jakoś z tym walczyć, chociaż różnie to bywa. Raz jest lepiej, a raz gorzej.
Atmosfera była dosyć przyjazna i można rzec, że zbliżał ich do siebie strach. Ida bała się burzy, a będąc z nim, nawet o niej nie myślała, z kolei Gardel bał się jej śmierci, tego, że ją straci, a pobyt z nią upewniał go, że nic jej nie grozi, i że dopóki jest z nim, będzie robił wszystko, żeby ją chronić. Poniekąd tak też działał związek. Oni ze sobą współgrali. Pozostało jeszcze tylko jakoś się dogadać, a potem prosta droga do wspólnego, szczęśliwego życia:
— Bardzo zastanawia mnie, czego się boisz, Gardel...
— A czego może bać się taki chuj, jak ja?
— Więzienia? Utraty majątku? — Zapytała nieco niepewnie.
— Nie, Ida, chociaż odsiadki też poniekąd się boję, ale bardziej niż tego wszystkiego, co wymieniłaś, boję się, że umrzesz, i że powtórzy się to, co przeżywałem po śmierci Kaśki. Uwierz mi, że nie ma niczego przyjemnego w oglądaniu zakopywanej trumny z trupem osoby, którą kochasz najbardziej na świecie. — Odpowiedział całkiem poważnie, wręcz chyba aż zbyt poważnie.
— Serio, aż tak mnie kochasz, że aż boisz się mojej śmierci?
Gardel zamilkł na chwilę, skupiając się na pustej dwupasmówce, którą pędził i rozmyślał. Przypomniał sobie, że podobne pytanie zadała mu kiedyś Dagmara. To mu uświadomiło, jak wiele czasu minęło od poznania Idy i jak szybko ten czas zleciał:
— Mogę odpowiedzieć ci na to pytanie, jak już dojedziemy na miejsce?
— Pewnie, ale może najpierw opowiesz mi trochę o twojej narzeczonej? Bączek mówił poważnie? Nie kłamał?
Gardel nie bardzo chciał o tym gadać podczas jazdy, bo zamiast skupiać się na odpowiednim ujęciu wszystkiego, co chciał powiedzieć, skupiał się na drodze. Żeby wysunąć swoje argumenty, musiał umieć jakoś ubrać je w słowa. Wyjaśnienie jedynej ukochanej, że ma się narzeczoną, wymagało naprawdę sporych umiejętności, a zły dobór słów mógł skutkować awanturą i ostateczną niezgodą, która wszystko by zniszczyła. Wytłumaczył więc kochance, o co chodzi i zrzucił rozmowę na inny tor. Dyskusja trwała krótką chwilę, gdy dojechali na miejsce. Zjazd z głównej drogi na ciemną, nieoświetloną polanę nieco przeraził blondynkę, która oprócz burz, bała się też ciemności. Plusem całej sytuacji było to, że jechała z Gardą w zamkniętym aucie, choć gdyby teraz coś się w nim zepsuło i musieliby wracać na piechotę, to zeszłaby na zawał serca. Bycie bojaźliwą babą to najgorsze, co mogło ją spotkać. Nawet wlane w siebie drinki nie poprawiły sytuacji i na skórze pojawiła się dość wyraźna gęsia skórka:
— Już prawie jesteśmy... — Odparł z nutką optymizmu w głosie. Ten pozytywny ton był rzadko słyszany, przynajmniej u niego.
— Wjadę tylko tak, żeby zaparkować przodem do kopalni. — Dodał.
Okolica, choć ciemna, nieco ponura i zarośnięta trawą, nie wyglądała na specjalnie opuszczoną. Na drodze widniały dwa wyjeżdżone, podłużne ślady, co oznaczało, że codziennie ktoś tamtędy przejeżdżał. Garda mówił, że to często odwiedzane miejsce, że jest strzelnica, którą kiedyś zrobił i ludzie ją podrasowali, a teraz przyjeżdżają do niej strzelać. Widoki były niesamowite, a ogniska przy takich jeszcze lepsze. Obiecał, że zabierze ją tam w dzień, że je zobaczy i na pewno się w nich zakocha. Tak samo było z Kasią, która pomagała mu tworzyć tamto miejsce. To ona zaproponowała zrobienie strzelnicy i to ona codziennie tam z nim przyjeżdżała. Uwielbiała widoki zieleni, która rozciągała się po bokach niemal kilometrami, a zapach trawy i różnych, letnich kwiatów w upalne popołudnie podsycał tę miłość, dając jej zapłon niczym tlen płomieniom. Gruntem było uwierzyć w to, że i w tym przypadku tak będzie.
Gardel zatrzymał się na ciasnej drodze między przepaściami z obu stron i uprzedził ją, by wysiadała powoli, trzymając się blisko auta. Kopalnia ukryta niżej była bardzo wysoka, a uskoki i wykopaliska sięgały nawet kilkudziesięciu metrów w dół, tworząc poważne zagrożenie. Niejeden już zleciał z samej góry na piach, i tyle szczęścia, że niżej usypano jego góry, które neutralizowały bolesny upadek. Niewielu wychodziło z tego cało, ale większość dawała radę. Połamane ręce też w końcu się przecież goiły:
— Okej... - Ida ostrożnie szła przed siebie wprost przed auto, którego lampy oświetlały kawałek polany przed nimi. Bardzo nie chciała spaść. W ciemnościach nie widziała nawet krawędzi.
— Spokojnie, jeszcze kawałek pola do manewru masz, tylko nie szalej, bo z każdym centymetrem może zabraknąć podłoża. — Zażartował, opierając się o maskę auta. Nic nie przeraził się tym, że Ida może runąć, a prawda była taka, że sobie z niej zażartował i w rzeczywistości mogła na spokojnie wysiąść i iść naprzód, bez lęku o brakujące podłoże.
— Nie miałam pojęcia, że są tu takie górzyste tereny. — Stanęła naprzeciwko niego z widocznym zachwytem na twarzy. — Że też nigdy wcześniej mnie tu nie zabrałeś...
— Zabieram teraz. Wcześniej jakoś nawet na to nie wpadłem, bo skupiałem się bardziej na tobie niż na miejscach, w jakich się spotykaliśmy.
Rozmowa z minuty na minutę rozkręcała się coraz bardziej. Zaczęli od jej wystąpienia w telewizji, a skończyli na pogodzie. To chyba dobrze, że mimo dwóch lat nadal dogadywali się tak świetnie, a może i nawet lepiej niż kiedyś. Gardel był szczęśliwy, zadowolony, że tak to się potoczyło, a Ida skutecznie go rozbawiała, upewniając w swoim przekonaniu, i tak minęła godzina. Godzina, która wydawała się trwać kilka minut. Rozmowę o tornadzie w Niemczech, którego zresztą był świadkiem, przerwał dzwonek telefonu Gardy i imię jego narzeczonej na ekranie. To skutecznie popsuło całą zabawę, a nawet sprowadziło romantyka na ziemię. Przypomniał sobie, że ma jedno zobowiązanie, jeden problem, którego musi się pozbyć. Nie wiedział, jak powie o wszystkim Katerinie, która czekała na niego w jego domu z kolacją. Miał wyjechać na chwilę, a minęły prawie dwie godziny i nic dziwnego, że modelka zaczynała się o niego martwić:
— Narzeczona? — Zapytała Ida, patrząc na Gardę chowającego wibrujący telefon do kieszeni swoich dresów.
Nie podobało jej się to, że Katerina w ogóle istniała. Złość, która ją przepełniała, gdy oczyma wyobraźni widziała ich razem, sprawiała, że sama miała ochotę ją przepędzić. Ta przecież była zwykłą znajdą, to Ida była z Gardą jako pierwsza i to ona była dla niego ważniejsza. Blondyna dostawała małpiego rozumu. Próbowała się uspokoić, by nie wyjść na zazdrosną frustratkę:
— Tak, narzeczona, ale to nie takie, jakie się wydaje. — Skrzyżował ogromne ręce na klatce piersiowej i westchnął. — Nie wiem, po jakiego chuja ja w ogóle się w to pchałem.
— Z miłości? Zauroczenia?
— Raczej to drugie, chociaż nie jestem pewien. Prawda jest taka, że mi ciebie brakowało i chujowo się czułem, a ona się nawinęła przypadkiem. Za szybko podjąłem pewne decyzje i to są tego efekty.
— Jeśli jej nie kochasz, to może lepiej nie rób jej zbędnej nadziei, bo to nigdy nie kończy się dobrze. Nie znam jej, ale zawsze lepiej się rozejść niż trwać w jednostronnej miłości.
— Wiem coś o tym... — Garda pokiwał głową sugerując coś Idzie. — Powiedzmy, że też w takiej trwałem.
— Chodzi o mnie? — Zaśmiała się. — To nie był związek jednostronny, bo ja też byłam w tobie zakochana. Po prostu wygrał mój popierdolony charakter.
— To nie był twój charakter, tylko wychowanie. Tego nauczyli cię twoi rodzice i nie ma co tu dyskutować. Oboje popełniliśmy wtedy kilka błędów. Przede Wszystkim nie rozmawialiśmy tak, jak teraz. Ja leciałem na żywioł, a ty mnie nie bardzo chciałaś, i dlatego się nie dogadaliśmy. — Stwierdził bez mrugnięcia okiem, próbując zobrazować sytuację, która nagle stała się jasna.
Lekki wiaterek zaczął powoli nawiewać z zachodu, a oddalone błyski, coraz jaśniej migały gdzieś w oddali. Burza zbliżała się powoli, o czym alarmowali synoptycy. Gardel i Ida prawie w ogóle nie zauważyli tego, że powinni wracać. O niego martwiła się Katerina, a ona rano musiała być w pracy. Rozmowa nadal toczyła się do przodu, choć dotyczyła tego, co mieli za sobą. Analizowali błędy z przeszłości, które wtedy były przecież zupełnie nieistotne, bo kto przejmował się przeszłością, gdy przyszłość malowała się tak pięknie? Chyba było to kwestią tego, że rozmawiało im się zbyt dobrze, by nagle zmieniać temat na inny:
— Miałem ci to powiedzieć już wcześniej, ale... Jesteś przepiękna. Mówiłem ci to w ogóle kiedyś?
Ida zaśmiała się w głos, zdając sobie sprawę, że marny z niego podrywacz:
— Dość oklepany sposób na podryw, Jakubie.
— Przestań. — Zaśmiał się w głos, próbując nie wyjść na desperata. — Nie chodzi o podryw, tylko o fakty.
— Kuba, ja... — Wypaliła nagle, już zupełnie poważnie, chcąc w końcu dać ujść swoim emocjom. — Nie będę ukrywać tego, że między nami było różnie, że były dobre dni i te gorsze, ale teraz kiedy wróciłeś do Polski, nie dam ci już wyjechać. — Pokiwała głową przecząco. — Nie interesuje mnie to, co się stanie z twoim biznesem, nie interesuje mnie to, jak wróci twoja narzeczona, ale drugi raz ci odjechać nie dam...
Na twarzy Gardela pojawił się uśmiech, a ciepło i przysłowiowe "motylki" wypełniły całe jego prężne ciało. To działo się właśnie wtedy i to był "ten" moment, by zacząć działać:
— Chodź tu do mnie... — Powiedział szeptem, po czym się wyprostował i przyciągnął Idę za rękę do swojego ciała.
Ta też już przestała zwracać uwagę na cokolwiek innego niż on i jego usta. Pachniał tak ładnie, był tak ciepły i silny, że nie można było mu się oprzeć:
— Kocham cię... — Oznajmił, przykładając swoje czoło do jej ciepłego czoła.
— No, nareszcie. — Zachichotała cicho. — Ja Ciebie też, Gardel. Kocham cię.
No i zebrała się na odwagę. Przyłożyła usta bliżej jego ust i go pocałowała. Oboje się pocałowali. Gardel oplątał ją dłońmi tak mocno, by nie była w stanie mu się wyrwać, a ona nawet nie miała zamiaru tego robić. Podniecona jeździła rękoma po jego klatce piersiowej i z przymrużonymi oczami całowała jego usta. Wszystko się dopełniło. Gardel w końcu zrobił to, o czym marzył od bardzo dawna.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
W końcu! 💜
Zastanawiam się czy teraz już nie zakończyć tej książki.
Chcecie zobaczyć, jak dalej potoczą się losy tej pary? Koniecznie dajcie znać w komentarzu lub...
Na mojej stronie Facebookowej!
Serdecznie zapraszam do zostawienia łapki 🌷
https://www.facebook.com/Bakarti-111945047609808/
(Jeśli link nie działa, wpiszcie w wyszukiwarce na Facebooku — "Bakarti")
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top