✩ two ✩
⸺ ☾ ELIZA ☽ ⸺
Jeśli ktoś kiedyś spytałby mnie jaka jest moja ulubiona czynność, moją odpowiedzią z pewnością byłoby spanie. Kochałam te dni, gdy pracę miałam dopiero wieczorem i mogłam leżeć w łóżku do późna. Nic nie mogło konkurować z tymi momentami.
Oczywiste więc wydaje się to, że w momencie, jak usłyszałam dzwonek do drzwi, miałam ochotę udawać moją nieobecność, żeby dalej spać. Nikt absolutnie nikt nie powinien mieć prawa przerywać mi leżenia w tej uroczej pościeli w biało - różowe kwiatki, którą znalazłam jakiś czas temu w jakimś podejrzanym sklepie i zdecydowałam się zakupić dla klimatu.
Przetarłam ze zmęczenia oczy i powolnym krokiem ruszyłam w kierunku drzwi. Miałam ogromną nadzieję, że nie stoi za nimi ktokolwiek ważny. Miałam na sobie piżamę oraz ogólnie nie musiałam sprawdzać tego w lustrze, by wiedzieć że nie wyglądam za dobrze.
— Leo, wiesz która jest godzina? — spytałam z nieukrywaną irytacją.
Był moim sąsiadem od niedawna i co prawda nie spotykaliśmy się ze sobą poza tymi razami, gdy na siebie przypadkowo wpadaliśmy, ale można powiedzieć, że nie mieliśmy nic przeciwko sobie, ponieważ nie był złym sąsiadem. Nie działał mi na nerwy, tak jak ostatni, który kochał zapraszać kolegów do gry w bilarda w swoim mieszkaniu tak często, że miałam ochotę tam iść, żeby przebić mu mózg tym kijem na wylot.
Naprawdę łatwo mnie wyprowadzić z równowagi.
— Za chwilę mam trening, wybacz. — powiedział niesamowicie szybko, po czym złożył ręce w geście modlitwy. — Mam do ciebie prośbę jedną wielką.
Leo był zawodowym piłkarzem, więc też był zmuszony trzymać się jakiegoś tam harmonogramu - w skrócie nie mógł imprezować co drugi dzień, więc naprawdę rzadko kiedy był ktoś u niego. Był naprawdę wzorowym sąsiadem, więc pewnie nieważne, co teraz powie i tak się zgodzę, ponieważ doceniałam to, że nie kopie piłki w nocy po ścianach.
I przede wszystkim nie miał stołu do bilarda.
— Jaką?
— Mogłabyś nakarmić tak za godzinę Misty? — zdziwiły mnie jego słowa, ale nie pozwolił mi ich nawet skomentować, ponieważ od razu dodał: — Śpi tak uroczo, że nie mam serca jej budzić, a jak wrócę, to pewnie będzie tak głodna.
— Obudziłeś mnie o siódmej rano, ponieważ szkoda ci budzić twojego kota?
I tak o to tym sposobem siedziałam właśnie z kawą w dłoni, patrząc na zegar. Czułam się przekomicznie w tej sytuacji, ponieważ dosłownie czekałam na odpowiednią godzinę, by iść móc nakarmić kota mojego sąsiada. Żałowałam w tej chwili tego, że się zgodziłam, ale co miałam zrobić, skoro sama lubiłam głaskać często Misty i pewnie miałabym wyrzuty sumienia do końca życia, gdybym jednak odmówiła.
Była naprawdę uroczym norweskim leśnym.
To nie był pierwszy raz, jak musiałam wyręczać Leo w kwestii jakiś rzeczy związanych z nią, ale naprawdę mi to nie przeszkadzało, bo mogłam przynajmniej zrobić jej sesję zdjęciową, żeby mieć nową tapetę. Misty nabawiła się jakiś czas temu problemów z jelitami, co wyszło podczas wizyty u weterynarza tydzień temu, więc miała teraz specjalną karmę, której najwidoczniej Leo wolał nie pozostawiać jej w misce na parę godzin, ponieważ nie chciał żeby stęchła. Chciałbym, żeby ktoś dbał tak o mnie jak on o tego kota.
Kiedy tak sączyłam leniwie kawę, niespodziewanie mój telefon zadzwonił.
— Zmiana planów, impreza jednak dzisiaj. — szczęśliwy głos Andrew uniósł się echem po całym mieszkaniu, ponieważ dałam go na głośnomówiący. — Pojechali dzisiaj rano, nie wiem czemu, ale to się nie liczy, bo ich nie ma.
Zachowywał się jak jakiś nastolatek, a zdecydowanie nim nie był, mając całe dwadzieścia cztery lata.
— Zapomniałeś chyba o tym, że dzisiaj idę do pracy. — powiedziałam, biorąc kolejnego łyka kawy. — Nie mogę iść na imprezę.
— I teraz zdziwisz się. — dramatycznie urwał, po czym po chwili kontynuował: — Załatwiłem ci wolne i możesz teraz najebać się u mnie do woli.
Prawie zakrztusiłam się i to nie z powodu, że dałam do kawy za mało cukru.
— Jak to? — mój głos był zdecydowanie wyższy o parę oktaw. — Nie wierzę, że ten idiota od tak się zgodził.
— Niemożliwe a jednak. — słyszałam cichy śmiech. — A tak szczerze, to złapałem go na tym, jak lizał się z jakąś blondyną na zapleczu i zagroziłem, że powiem jego żonie.
Byłam w totalnym szoku.
— Zdradził Yolandę? Boże święty, co to za plot twist. — naprawdę nie wierzyłam w to, co słyszę.
— Ale posłuchaj najlepszego. — zaczął z większym śmiechem. — Zrobiłem im zdjęcie i najprawdopodobniej będę miał na niego haka do końca życia.
Jednak czasem nie mam aż takiego pecha, ponieważ jego słowa brzmiały jak największy szczyt moich marzeń.
— Uwielbiam cię, Andrew.
— Zdziwieniem dla mnie byłoby, gdybyś nie uwielbiała.
Nasza rozmowa potem stoczyła się znacznie mniej istotne tematy, a dokładniej musiałam słuchać narzekania mojego przyjaciela na to, że jego brat ponownie stara się udawać opiekuńczego i dzisiaj do niego dzwonił, traktując go jak jakiegoś piętnastolatka. Nie znałam dobrze Aarona, ale w zasadzie nie dziwiłam mu się, ponieważ Andrew często cierpiał na zanik jakiekolwiek dojrzałości.
Nawet nie wiem w którym momencie temat zmienił się z okropnego starszego brata na narzekanie na komunikację miejską,
I na tym właściwie się skończyło, ponieważ musiałam zakończyć z nim rozmowę i iść nakarmić kota. Leo dał mi swoje zapasowe klucze do mieszkania dzisiaj rano, więc bez żadnego problemu dostałam się do środka.
— Jaka ty jesteś słodka, o mój Boże. — pogłaskałam Misty za uszami, zaraz po tym jak zaczęła mi się łasić do nóg.
W domu rodzinnym miałam kiedyś kota, więc miałam jakieś pojęcie na temat opieki nad tymi cudownymi zwierzętami.
Kiedy byłam w kuchni i wyciągałam puszkę otwartej karmy z lodówki, mój wzrok przykuło zdjęcie wiszące na jej drzwiach. Jak już wcześniej wspominałam, Leo był piłkarzem, więc zdjęcie przyklejone starannie niebieską taśmą na lodówce było zdjęciem całego jego składu.
Przejechałam po nim pobieżnie wzrok, aż jedna osoba przykuła mój wzrok. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, ponieważ zdjęcie jakości nie miało największych lotów, ale czułam się tak, jakbym gdzieś go już widziała. Dawno nie miałam tak mocnego deja vu.
Tak się skupiłam na tym zdjęciu, że dopiero miauknięcie Misty przywróciło mnie do rzeczywistości.
Gdy wychodziłam z jego mieszkania, nie zaszczyciłam już ani jednym spojrzeniem lodówkę.
Dzięki temu, że Andrew miał zdjęcie mojego szefa zdradzającego swoją żonę z jakąś blondyną, po tym jak nakarmiłam posłusznie kota mojego sąsiada, mogłam od razu zacząć się powoli szykować na imprezę. Była czternasta, a Andrew powiedział, że mam przyjść koło osiemnastej, ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.
Kochałam się powoli szykować na imprezy i mieć satysfakcję z tego, że wyglądam dobrze, ponieważ potem zawsze traciłam wszelkie resztki godności. Polecam każdemu pocieszać się więc swoim wyglądem przed wypiciem litrów alkoholu, jest to naprawdę świetne rozwiązanie.
Szczotkując zęby, zastanawiałam się nad tym, kto tak właściwie będzie u Andrew dzisiaj. Mieszkał on w Birmingham od dziecka i pomimo tego, że miasto wcale nie było takie małe, znał bardzo dużo ludzi. Nie wiem czy kiedykolwiek choćby zbliżę do tej liczby, ponieważ nawet w moim rodzinnym mieście, nie znałam choćby połowy z połowy tyle co on.
Mogłam tylko przypuszczać, że zjawią się takie osoby jak Grace, Cassie, Neil czy Thomas. Z tych wymienionych tylko Neil rozmawiał z Andrew więcej niż poza spotkaniami w celu wypicia alkoholu, dlatego go znałam lepiej niż innych, ale wciąż nie tak dobrze jak bym mogła, ponieważ zamieniłam z nim może parę zdań a bardziej znałam go z gadania mojego przyjaciela.
Można powiedzieć, że znam tylko Andrew.
ANDREW: Przyjdź do mnie wcześniej
Domyśliłam się szybko, że chodzi o ogarnięcie spraw związanych z domem; w sensie zabezpieczenia przed potencjalnymi znajomymi znajomych i o alkohol, więc bez wahania odpisałam, że przyjdę.
Gdy zbliżała się moja godzina wyjścia, zarzuciłam sobie jedynie na ramiona dodatkowo jedną z moich starszych kurtek, ponieważ obawiałam się, że będzie mi potem zimno. Przewidywałam, że pewnie zdejmę ją jeszcze w czasie samej drogi. Następnie wyszłam ze swojego mieszkania, kierując się do jego domu, który nie był wcale tak daleko, więc mogłam iść bez żadnego problemu piechotą.
Mając słuchawki w uszach, nie zwracałam uwagi na nic innego poza nowym albumem Taylor Swift. Tak swoją drogą każdy kto tylko mi powie, że nie lubi Midnights jest skreślony bardziej niż gdy powie, że jest fanem Kanye'ego Westa, jakby naprawdę; kocham wszystko od Taylor Swift.
— Podwieźć cię gdzieś? — niespodziewanie doszło do mnie pytanie z prawego boku, przez co omalże że się nie przewróciłam.
Przez chwilę musiałam przeanalizować to, co się dzieje dookoła mnie, ponieważ absolutnie wczułam się w You're on Your Own, Kid.
Zatrzymał się przy mnie jakiś drogi samochód, którego marki nie rozpoznawałam zupełnie, ponieważ moja znajomość zatrzymywała się nad rozróżnianiem Fiata od Audi. Szyba od strony kierowcy została całkowicie odsunięta, ukazując przede mną kogoś w podobnym wieku do mojego.
Chwilę zajęło mi rozpoznanie, że to ten sam chłop, przez którego omalże nie straciłam wczoraj telefonu. Było to niecałą dobę temu a znowu go spotkałam, co to za przypadek.
Tym razem nie był tak poważny, tylko uśmiechał się do mnie szeroko, jakby miał naprawdę dobry dzień i zamierzał mnie bezinteresownie zawieźć tam, gdzie tylko zapragnę. Nie muszę wspominać chyba o tym, jak bardzo to było podejrzane.
— Nie wsiada się do samochodu obcych ludzi.
Przewrócił oczami na moje słowa, jakbym właśnie powiedziała absolutnie największą głupotę na całym świecie.
— Jestem Matty. — powiedział, po czym uśmiechnął się jeszcze szerzej o ile to możliwe. — Teraz już się znamy, więc możesz wsiadać.
Założyłam ręce na piersi.
— Wiesz chyba i tak wolę się przejść...
— Przed nami urządzą się jedna wielka walka meneli i... — puścił kierownicę na moment, żeby wskazać za siebie. — A za nami jest wypadek samochody i nie przejdziesz.
To chyba jakieś żarty.
Nie wiem kompletnie, dlaczego zrobiłam, to co zrobiłam, ale najwidoczniej miałam pijane pomysły już przed piciem alkoholu, ponieważ wsiadłam, zajmując miejsce pasażera tuż bok niego, tak jak chciał. Nawet nie wiem, czy mówił mi prawdę, lecz w tej chwili nie kierowałam się chyba rozsądkiem.
Mogłam przecież zadzwonić po taksówkę, gdyby naprawdę miał rację lub po prostu znaleźć jakiś inny sposób, ale to chyba nie było już istotne w tej chwili, bo i tak już siedziałam obok niego, zapinając pasy i czując się jednocześnie jak największa idiotka na tym świecie.
Pewnie będę tego później żałować.
— Eliza.
— Co?
— Moje imię.
— Nie brzmi angielsko z tym mocnym "z". — powiedział, kierując samochodem. — Jesteś z Polski, prawda?
Nigdy nikomu nie zajęło tak szybko rozpoznanie tego, że jestem z Polski, akurat z Polski.
Nie trzeba było mieć 200 IQ, żeby zauważyć że mam akcent charakterystyczny dla kogoś z zagranicy, ale bez przesady. Zamieniłam z nim parę słów, nie powinien być aż tak spostrzegawczy.
— Jesteś sus. — spojrzałam na niego kątem oka. — Skąd to niby wiesz?
— Dosłownie nazywasz się Eliza i masz polski akcent. — odpowiedział od razu. — Nie było to trudne.
— Wiedziałeś już wtedy...? — urwałam po chwili, bo zdałam sobie sprawę z głupoty tego pytania. — W sumie nieważne, tak jestem z Polski.
— Jak się masz?
Tego się zdecydowanie nie spodziewałem.
Wypowiedział te słowa tak bardzo łamaną polszczyzną, że ciężko było utrzymać mi poważny wyraz twarzy.
— Piękny akcent, zazdroszczę takich umiejętności.
Sarkazmem jebały te słowa na kilometry, ale najwidoczniej nie był aż tak spostrzegawczy i wziął moje słowa na poważnie, ponieważ uśmiechnął się szeroko w moim kierunku, nie patrząc przez chwilę nawet na to, gdzie jedzie.
— Umiem jeszcze parę słów. — zaczął zadowolony z siebie. — Helbata, łatwo, porównujesz, wśysko dobrze.
Tym razem nie wytrzymałam i naprawdę zaczęłam się śmiać z tego, ponieważ usłyszenie swojego ojczystego języka w Birmingham po takim czasie i w taki sposób, naprawdę poprawiło mi humor.
Z każdą chwilą coraz to mniej żałowałam tego, że wsiadłam.
— Nie wytrzymam zaraz. — wymamrotałam cicho sama do siebie, po czym spytałam go już po angielsku: — Gdzie się tego nauczyłeś?
— Sekret. — mruknął z uśmiechem, skręcając w prawo. — Kiedyś może ci opowiem, Lizzie.
— Lizzie? — uniosłam brwi, słysząc to z jego ust. — Nikt tak do mnie nie mówi.
— To będę pierwszym.
— Oj grabisz sobie. — powiedziałam w jego stronę, na co on pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
Było dość ciepło w jego samochodzie, dlatego zdjęłam kurtkę i położyłam ją na swoich kolanach.
Nie miałam bladego pojęcia, co myśleć o tym, że jadę właśnie samochodem z osobą, której tak naprawdę nie znam. Nie było to zupełnie mądre posunięcie, ale uznałam, że skoro widziałam go wcześniej - wczoraj, gdy przez niego upadł mi telefon, to nie może mieć żadnych złych zamiarów wobec mnie. Najprawdopodobniej jest to zupełnie bezsensu połączenie faktów, ponieważ staram sobie tylko wyjaśnić moją głupotę, ale zawsze warto znaleźć sobie jakieś marne wytłumaczenie na samo pocieszenie.
Nie był do mnie niemiły ani nic w tym stylu, jak na razie raczej nasza rozmowa przebiegała w dość dobrym tonie. Śmieszne było to, jak zwyzywał jednego kierowcę, który zajechał mu drogę przy rondzie. Nawet muzyka lecącą z jakiejś płyty nie była taka zła; wydawało mi się że słyszę Adele, a to nie było coś czego mogłam się spodziewać.
Kiedy wjechaliśmy na wyjazd domu Andrew po wymienieniu ze sobą jeszcze paru dobrych zdań, uświadomiłam sobie, że nawet nie podałam mu adresu, a on zawiózł mnie we właściwe miejsce. Gdy wychodził za mną z samochodu, narzekając na swoje letnie opony, byłam wciąż zbyt zaskoczona, żeby spytać czemu idzie za mną.
Życie lubi sobie ze mnie żartować.
Ale to był naprawdę w chuj nieudany żart.
—————————————-
Uznalam ze dam wczesniej bo i tak mam duzo rozdzialow do przodu
Jak zwykle komentarze mile widziane cn i do zobaczenia we wtorek
kocham was
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top