✩ twenty two ✩










⸺ ☾ MATTY ☽ ⸺






 Generalnie zawsze starałem się robić jak najmniej pod wpływem emocji. Czasem mi to wychodziło, a czasem nie. Rozsądek w mojej głowie zawsze wtedy wydawał się grać mecz z moimi emocjami tylko taki bez remisów; w tym przypadku nie istniał żaden złoty środek, albo się wygrywało albo przegrywało. To brzmi naprawdę głupio, ale lepszego porównania bym nie znalazł.

 W takich chwilach zawsze czułem się jak pomiędzy młotem a kowadłem. Jak jakaś pierdolona postać tragiczna z tych wszystkich lektur szkolnych, dla której każdy wybór kończył się źle. Zabrzmiało to chyba aż nad wyraz poetycko, dlatego muszę dodać, że takie mecze w mojej głowie nie odbywały się często z jakiś ważnych powodów.

 Na przykład jakiś czas temu miałem ochotę przyjebać Zalewskiemu z całej siły za to, że rozbił mój ulubiony wazon. Naprawdę bardzo chciałem to zrobić, ale wtedy rozsądek opierdolił w rozgrywkach moją bezmyślność i morda mojego przyjaciela nie ucierpiała.

 Jednakże ten przypadek był znacznie bardziej poważny. Tu nie chodziło o żaden głupi wazon na kwiatki z mordą Kevina De Bruyne z Shopee. Sprawa była naprawdę tragiczna i nie wiedziałem, co zrobić po tym, co usłyszałem.

 Dla nikogo nie było tajemnicą to, że z Andrew miałem dosłownie wzloty i upadki, które czasem były mniejszego lub większego kalibru. Nie każdy był wtajemniczony w to z jakich powodów one wszystkie miały miejsce. Na tle innych wyróżniał się jeden, o którym niby każdy wiedział, ale jednak nikt. Sprawa została całkowicie puszczona w niepamięć przez większość ludzi, jakby nigdy nie miała miejsca, jakby naprawdę nigdy Andrew nie stracił dwóch lat swojego życia. Chciałbym o niej nie pamiętać, tak jak zrobili to wszyscy dookoła mnie. 

 Przez całą resztę dnia w towarzystwie psa mojego brata, którego zostawił mi na trochę, zastanawiałem się nad tym co mam zrobić w związku z tym, o czym się właśnie dowiedziałem. Jakimś cudem nie pojechałem od razu prosto do jego domu, chcąc zrobić mu awanturę jakiej świat nie widział. Najwyraźniej rozsądek w mojej głowie miał dość ciężki mecz ze swoim przeciwnikiem.

 Ale nie mogło być tak przez wieczność.

 Parę dni mogłem sobie wmawiać, że nic mnie to nie obchodzi. Mogłem bawić się w nieskończoność z Barrym, odpisując jednocześnie na wiadomości Zalewskiego na temat pierdolonej Nicol, która zaliczyła ponowny comeback w jego życiu. Nawet też mogłem chodzić każdego ranka na treningi i pić kawę z Watkinsem, rozmawiając o piłce nożnej w taki sposób, jakby tylko ona istniała dla mnie. Byłem tak bardzo rozkojarzony, że nawet pochwaliłem raz zagranie Moreno, którego w zwyczaju miałem wyzywać, odkąd celowo przyniósł mi jednego dnia kawę bez cukru. Takich rzeczy się nie zapomina. 

 Niestety poczucie winy trzeciego wieczora, po tym jak się dowiedziałem, było większe niż bym chciał. Coraz to bardziej mnie to przytłaczało i ostatecznie rozsądek przejebał to wielkie starcie. Głaskając Barry'ego za uchem, postanowiłem złożyć Andrew niespodziewaną wizytę. Nie obchodziło mnie nawet to, że jego stary będzie chciał mnie zabić na tym samym poziomie, co on. Nie mogłem tego tak zostawić, tym bardziej jeśli ona chciała się w to wplątywać. Nie zasługiwała na to, żeby obrywać w tej sprawie, skoro jej korzenie sięgają wydarzeń sprzed aż czterech lat, kiedy zdawało mi się, że lepszego bramkarza niż Andrew nigdy na oczy nie widziałem. 

 Te czasy już nigdy nie wrócą.

 Barry nie był zadowolony z tego, że go zostawiam, ale nie mogłem tego odkładać już dłużej. Miałem nadzieję, że ona nie wykonała żadnego ruchu odkąd rozmawialiśmy. Nie byłem wtedy za bardzo pomocny, lecz nie wiedziałam nawet, co jej powiedzieć poza wytłumaczeniem najogólniejszym, jak się da tego, co miało miejsce te parę lat temu, po tym jak ona wyznała mi prawdziwy powód swojego zadzwonienia. Miałem do niej wtedy przyjechać, lecz tak bardzo tego nie chciała, że zrezygnowałem z tego pomysłu. Nigdy nie sądziłem, że będę komuś opowiadał tak ważną sprawę, jednocześnie wyprowadzając psa mojego brata, przysięgam. 

 Nigdy nie żałowałem tego, co zrobiłem. Można było mi wiele zarzucić, ale byłem pewien, że gdyby nie to, Andrew skończyłby o wiele gorzej. Ktoś naprawdę to musiał zrobić, a to że ja się akurat odważyłem, oczywiście zrobiło ze mnie czarny charakter w całej tej historii. Zniosłem to wszystko, ponieważ dzięki temu dalej miałem piłkę nożną i uratowanego mojego najlepszego przyjaciela. Jeśli ceną za to był jego gniew, zrobiłbym to samo ponownie. Byłem świadomy tego, że mogłem rozegrać to lepiej, ale wtedy straty byłyby znacznie gorsze. Traktowałem Andrew wtedy jak brata, ale nie chciałem odbywać kary za jego błędy. Grałem wtedy jeden z najlepszych sezonów mojego życia. 

— Matty? — dzięki Bogu stanęła przede mną mama Andrew, a nie jego ojciec. — Co tutaj robisz?

Uśmiechnąłem się słabo na jej słowa.

— Przyszedłem do Andrew. — rzuciłem błyskawicznie bez żadnego zająknięcia. — Odświeżamy naszą znajomość, wie Pani. — jej spojrzenie wciąż wydawało się całkowicie nieprzekonane. —   Stara przyjaźń nie rdzewieje, jak to mówi stare przysłowie.

  Chyba ją odrobinę bardziej przekonałem. 

— Stara miłość nie rdzewieje, a nie przyjaźń. — pokręciła z politowaniem głową, ale tym razem wydawała się już być bardziej przekonana. — Nic się nie zmieniłeś. — uchyliła mi drzwi, na co ja od razu bez wahania wszedłem do środka. — Andrew jest na górze, a Charlesa nie ma.

 Kamień z serca.

 Przynajmniej nie musiałem użerać się dodatkowo z nim.

 Trafienie do pokoju Andrew naprawdę nie było dla mnie trudne. Jego dom był wielki, a jego piękne cztery ściany były niedostępne dla wszystkich podczas pamiętnej piątkowej imprezy, ale nigdy nie zapomniałbym, gdzie się znajduje.

 Już nie mogłem się i tak wycofać, dlatego wyzywając swoją głupotę w myślach, tak po prostu bez żadnego zbędnego pierdolenia się wszedłem do jego pokoju, nawet przez chwilę nie myśląc o pukaniu.

 Nie zasłużył na taki przywilej.

 Na mój widok kompletnie zamarł, ale ja nawet nie zaszczyciłem go spojrzeniem dłuższym niż ta jedna sekunda. W tym pokoju naprawdę nic się nie zmieniło. Byłem głupi i mój iloraz inteligencji z pewnością często lokował się blisko zera, lecz czasem miewałem przejawy mądrości godnej Einsteina i taki właśnie poczułem w tej chwili.

— Co ty tu robisz?

 Nie odpowiedziałem na jego pytanie, a po prostu ruszyłem w stronę jego biurka, czując się dokładnie tak samo jak w ten dzień cztery lata temu.

 Tylko tym razem Andrew stał obok mnie, nie byłem sam. 

 Kiedy zrozumiał, co robię, było już za późno. Wystarczyło wyciągnąć jedną z szuflad jego biurka, którego pewnie nie używał od czasów liceum, żeby znaleźć coś godnego uwagi.

— Jesteś naprawdę kurwa głupi. — pomachałem mu woreczkiem tuż przed twarzą. — Cztery lata i wciąż to samo miejsce? Mógłbyś być bardziej kreatywny, przyjacielu. 

 Nie odpowiedział na moje słowa. Patrzył na mnie z ogromną irytacją, chcąc zabrać mi to, co znalazłem. Może i był silniejszy ode mnie fizycznie, ale wciąż to ja miałem całe metr osiemdziesiąt wzrostu i w tej chwili mógł pomarzyć o zabraniu mi tego ze swoim marnym metr pięćdziesiąt ileś.

— Skąd wiesz? — zmrużył wrogo oczy, pchnąwszy mnie na szafkę i ostatecznie zabierając mi moją wcześniejszą zdobycz. — Kto ci powiedział?

Normalna osoba w takiej sytuacji, w jakiej ja byłem, najprawdopodobniej przestraszyłaby się i zaczęłaby mówić wszystko, co wie.

Nigdy nie należałem do normalnych osób.

— Skupiłbym się na innych rzeczach niż to skąd wiem na twoim miejscu. — powiedziałem, wyswobadzając się z jego uścisku. — Jak mogłeś ponownie tak upaść, Andrew? — wiedziałem, że zaciska mocno pięści, starając się powstrzymać od przywalenia mi prosto w twarz. — Wyszedłeś na prostą i znowu? Po co?

Na moje słowa zaśmiał się w ten dobrze znany mi przerażający sposób.

Przez ostatni czas ciągle wmawiałem sobie, że nasza przyjaźń już nie istnieje, ponieważ obydwoje zmieniliśmy się na przestrzeni lat. Byłem w błędzie. 

 Tylko ja się zmieniłem.

— Wypierdalaj lepiej z powrotem tam, skąd przyszedłeś póki mam resztki cierpliwości, Cash. — praktycznie nigdy nie zwracał się do mnie po nazwisku. — Nie chcemy, żeby potem cały świat obległy artykuły o tym, że piłkarz sezonu Aston Villi ma kontakty z Andrew Raekenem, największym ćpunem z Birmingham.

 Prychnąłem, powstrzymując śmiech. 

— Aż tak cię dalej boli to, że nie chciałem razem z tobą mieć przejebane? — starałem się nie podnosić swojego głosu. — Nawet nie lubiłeś piłki nożnej. Na każdy trening przychodziłeś jak za karę, więc nigdy nie rozumiesz, ile to dla mnie znaczyło.

— Najwyraźniej znaczyło więcej niż ja. — prychnął, pchnąwszy mnie na bok, zajmując się ponownym schowaniem tego, co myślałem, że już nigdy więcej w życiu nie zobaczę. — Ostatni raz mówię, powiedz mi skąd to wiesz i wypierdalaj.

 Nie na mnie takie groźby. 

— Teraz mam mówić jeszcze skąd to wiem i dopiero potem spierdalać? — to, że mnie jeszcze nie uderzył uznałem za spory sukces. — To ja tu powinienem stawiać warunki.

— Chyba cię fantazje jakieś poniosły. — kąciki jego ust uniosły się, po czym przykrył sobie dłonią usta, najwyraźniej próbując powstrzymać śmiech. — Jesteś na straconej pozycji.

Jak się dokładnie przypatrzyłem, to dostrzegłem nieznaczne zwężenie jego źrenic. Było to naprawdę praktycznie nie do zauważenia w jego przypadku i nie dziwiłem się, że nikt tego nie zauważył.

Jak miała to zrobić, jak nawet nie znała prawdy?

Andrew zawsze pierwsze robił, potem myślał. Jego normalne zachowanie dla innych mogło wydawać się nienormalne. Ja sam nie wiedziałem przez długi czas, ale przez jeszcze dłuższy próbowałem wszystkiego, żeby nie posunąć się do czego, do czego się posunąłem.

Dlaczego Lizzie musiała zaprzyjaźnić się akurat z nim? Takiego pecha musiała mieć akurat ona?

— Andrew, ja przyszedłem tutaj nie po to, żeby prawić ci morały, bo wiem że to najmniejszego sensu nie ma, skoro wolisz wyrzucać mi, co zrobiłem cztery lata temu. — miałem dość stania przed nim, dlatego bez żadnego wahania usiadłem na jego kanapie, po czym poklepałem miejsce obok. — Możemy na spokojnie załatwić sprawę?

Założył ręce na piersi, kręcąc głową.

— Nie.

— Zrób to dla Elizy. — zacisnął usta na moje słowa, co tylko zmotywowało mnie do kontynuacji mówienia. — Chcesz jej spierdolić życie? Chcesz, żeby dzień i noc myślała nad tym, że nie potrafiła pomóc swojemu przyjacielowi?

 I wtedy coś na moment pojawiło się na twarzy Andrew, ale zniknęło szybciej niż pojawiło.

 Był coraz to bardziej zły.

— Ona wie, prawda?

 Od razu zakląłem w myślach, gdy to usłyszałem. Nie chciałem, żeby się dowiedział o tym. Moją przewagą była jego niewiedza. Nie wyciągnąłem wiele od niej poza tym, że to Grace jej powiedziała.

 Nie odpowiedziałem na jego pytanie, przez co z jego ust wyrwało się krótkie kurwa, po czym ukrył twarz w dłoniach. Chciałem już wstać i wykazać się resztkami empatii, ale na mój nagły ruch wycofał się jedynie w głąb pokoju, rzucając mi rozdrażnione spojrzenie.

— Musiałeś mi ją zabrać, prawda? — zaśmiał się histeryczne, wskazując na mnie palcem oskarżycielsko. — Nie mogłeś raz sobie odpuścić, musiałeś się wpierdolić i zniszczyć wszystko.

— Ja tylko tutaj przyszedłem. — uniosłem ręce w geście kapitulacji. — A Eliza ma prawo sama podejmować decyzję.

 Nie miałem psychy nazwać ją Lizzie przy nim.

— Znajomość z tobą będzie dla niej gorszym przeżyciem niż ta ze mną i o tym doskonale wiesz, Matty. — omalże nie wzdrygnąłem się na dźwięk swojego imienia w jego ustach. — Żadna dziewczyna z tobą nie wytrzymała dłużej niż pół roku.

Uśmiechnąłem się szeroko. 

— Lepiej pół roku niż dwa miesiące, stary. — nie przerwałem pomimo jego zabójczego spojrzenia. —Bo tyle już chyba jesteś z Neilem, nie mylę się?

 Być może naprawdę prosiłem się o obicie mordy i wylądowanie w szpitalu, ale jak na razie dość dobrze się trzymałem, więc moje hamulce coraz to bardziej przestawały istnieć.

 Nie pierwszy i nie ostatni raz miałbym szwy.

— Do czego chcesz doprowadzić tą rozmową? — gwałtownie zmienił temat, na co aż wstałem, ponieważ zbliżaliśmy się do tego momentu. — Bo na pewno Eliza cię o to nie poprosiła, ona o nic nigdy nie prosi.

Sprzedałaby mnie na lombardzie, gdyby się dowiedziała, co teraz robię.

— Zgadza się. — chciałem go poklepać po ramieniu, ale zwinnie uniknął mojej dłoni. — Chciałem powiedzieć, że Eliza nigdy nie zrobiłaby tego, co ja zrobiłem parę lat temu; ona wolałaby z tobą pierdolić się w nieskończoność. Ja jestem na tyle doświadczony i wiem, że to nie zadziała. — uśmiechnąłem się w jego stronę. — Założę się, że nawet dilera nie zmieniłeś.

— Nie zrobisz tego.

— A chcesz się przekonać? — stąpałem po naprawdę cienkim lodzie, ale nie było innego wyjścia. — Jeśli tylko dowiem się, że dalej robisz, to co robisz, będę miał głęboko gdzieś to, że twój stary wykorzysta twój ponowny upadek na pozbycie się ciebie tym razem na zawsze. Nie stracisz dwóch lat a znacznie więcej. Aaron jeszcze bardziej cię znienawidzi. 

Najwidoczniej w tym momencie przekroczyłem granicę, ponieważ bez żadnego wahania rzucił się na mnie, przyszpilając mnie do ściany swojego pokoju tuż obok lustra. Nie spodziewałem się tego, dlatego przez parę sekund miałem prawdziwy szok na twarzy, ale musiałem się uspokoić. Nie mogłem pokazać strachu.

 Od zawsze temat jego brata działał na niego bardziej niż cokolwiek innego. 

— Ale stałeś wyszczekany, bracie. — ostatnie słowo ociekało jasną drwiną. — Szkoda, że taki nie byłeś w momencie, kiedy przyszedłeś do mnie z Elizą i wolałeś po prostu spierdolić niż porozmawiać.

— Porozmawiać? — wymamrotałem cicho. — Z tobą nie da się rozmawiać, Andrew. — wykorzystałem jego chwilowe zaskoczenie, żeby odepchnąć go od siebie. — Dlatego też uważam to już za koniec naszej rozmowy, czas wracać do domu.

Powiedziałem, co chciałem powiedzieć. Andrew panował nad sobą coraz to mniej, a ja nie chciałem zarobić ciosu w zęby. Miałem całe dwadzieścia pięć lat nie chciałem już popierdalać w sztucznych, wydając fortunę.

Ruszyłem w kierunku drzwi, nie obdarzając go żadnym spojrzeniem.

— Jesteś naprawdę żałosny. — powiedział, kiedy już naciskałem na klamkę.

— Czyli jednak coś nas łączy. — odpowiedziałem od razu, wychodząc z jego pokoju. — Pamiętaj o moim ostrzeżeniu.

 Gdy znajdowałem się już na zewnątrz, po tym jak pożegnałem się z jego mamą, mogłem dopiero w pełni odetchnąć. 

  Moje zadanie zostało spełnione. Czułem się jak pierdolony Bóg w tej chwili, ponieważ w jednym kawałku wyszedłem z jego domu. 

 W końcu pozbyłem się poczucia winy. 



_____________________________________________________________

 ach ten Andrew ciezko z nim

mam nadzieje ze spodobalo wam sie o czym dajcie znac najlepiej w komentarzu oraz zostawiajac po sb gwiazdke

do nastepnego, kocham was






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top