✩ twenty six ✩







⸺ ☾ELIZA☽ ⸺



— Wiesz, możesz tutaj zostać na noc. — powiedział w moją stronę, po tym jak chyba dziesiąty raz przejebałam z nim w Fifę. — Mam pokój gościny i też...

Myślę, że ja jeszcze parę godzin temu kazałabym mu co najwyżej przypierdolić sobie z całej siły w czoło po zadaniu takiego pytania. Jednakże sytuacja od tej chwili całkowicie się zmieniła i wszystko co zupełnie irracjonalne wydawało mi się pomysłami godnymi mądrości Einsteina, więc od razu pokiwałam głową na jego słowa, nawet nie analizując za bardzo dokładnie jego propozycji, ponieważ nie chciałam myśleć. 

Może naprawdę byłam już głupia i wszystkie szare komórki w moim mózgu zniknęły poprzez nałogowe palenie papierosów, ale czy ja zamierzałam się tym przejmować? Odpowiedź zdecydowanie brzmiała nie.

— Jesteś taka przewidywalna z tymi podaniami. — parsknął, kiedy po raz kolejny przechwycił moje podanie Neymarem do Mbappe. — Ale tego, że się tak łatwo zgodzisz nigdy bym nie przewidział.

— To nie tak, że mam cokolwiek innego do roboty. — westchnęłam, zastanawiając się nad jedną sprawą. — Nie planujesz niczego w związku z Andrew, prawda? 

Podobało mi się to, że nie zadawał mi żadnych pytań i okazał jedynie samo wsparcie. Rozmowa za pierwszym razem z nim przez telefon na ten temat była wystarczająca, jednakże wiedziałam, że to co dzisiaj zobaczył zmieniło jego podejście diametralnie, nieważne jak bardzo starał się to ukryć. Nie miałam nawet siły tłumaczyć mu swoją winę w tym wszystkim, ponieważ wiedziałam, że skończyłoby się to kłótnią, a ostatnią rzeczą na tym świecie jaką chciałabym zdecydowanie byłyby napięte relacje z jeszcze kimś. To było za bardzo zagmatwane. 

Nie wiedziałam, co będzie z Andrew. Bałam się konfrontacji z nim, więc rzuciłam pracę z nadzieją, że szybko znajdę jakąś nową. Wtedy stwierdziłam, że to najlepsza decyzja jaką mogłabym podjąć, ale już teraz mogę stwierdzić, że znalezienie nowej z podobną pensją i z samym wykształceniem średnim, i w bliskiej okolicy będzie dla mnie wyzwaniem. 

Musiałam jednak jakoś wziąć się w garść i od przyszłego roku iść na studia, ponieważ nie mogę w nieskończoność odkładać to na później. Nie mogłam o tym zapomnieć. 

— Nie będę się wtrącał. — powiedział wpatrzony w ekran swojego telewizora, opuszczając pad na ziemię. — Kurwa, co to jest?

Zaśmiałam się, a w środku również odetchnęłam z ulgą. 

— To było prawdziwe dośrodkowanie. — odrzekłam zadowolona, specjalnie akcentując to jedno słowo. — Chciałbyś tak umieć.

— Ale że napastnik dośrodkował piłkę obrońcy? — zaklął pod nosem. — Tak się nie gra, ale chociaż wiesz, co to jest dośrodkowanie.

— Ciężko, żebym nie wiedziała, jak ostatnio tłumaczyłeś mi to z godzinę. — prychnęłam, wracając wspomnieniami do meczu Birmingham City z Aston Villą. — A tak poza tym widzisz to 1:0 dla mnie? Jak coś jest głupie, ale działa, to nie jest głupie.

— Ale to jest głupie... — urwał. — Jak to druga żółta dla Gavi'ego?! Żartujesz sobie ze mnie...

— Ale z ciebie frajer, będziesz grał bez pomocnika. — zaśmiałam się po raz kolejny, kliknąwszy parę razy zielony trójkąt na padzie. — Kurwa rób ten wślizg Ramos, ale masz rułę.

Nie sądziłam nigdy, że tak wciągnę się w granie w Fifę. Dalej nie wiedziałam, co robi wiele przycisków i często klikałam, co popadnie, ale od czegoś trzeba zacząć. 

— Ramos już jej stary za dużo od niego wymagasz. — ponownie opuścił swój pad. — I GOL! Król Fify jest tylko jeden.

Wciąż był wynik 1:1. Chyba po raz pierwszym nie przegrywałam 6:0 po kwadransie, więc nie zamierzałam tak łatwo odpuścić.

— Chyba błazen. — rzuciłam, żeby zaraz chwilę później zostać przez niego niespodziewanie popchnięta prawym ramieniem, przez co pad wypadł mi z rąk. — Ej, to nie jest fair!

—Czerwona dla Gavi'ego też nie jest fair.

Skoro tak zamierzał się bawić, nie zamierzałam być mu dłużna. Kiedy tylko na moment stracił swoją czujność, położyłam szybko swój pad na podłodze, po czym z całej siły popchnęłam go tak, że teraz już nie siedział po turecku na ziemi, a leżał po prostu plecami na ziemi, patrząc się na mnie takim wzrokiem jakbym zajebała mu starą.

— 2:1 Już dla mnie marny piłkarzyku. — uśmiechnęłam się, nie mogąc wytrzymać z powodu jego wściekłej miny. — Gdzie są te twoje wszystkie skille?

Niespodziewanie wydałam z siebie niemy krzyk, ponieważ złapał mnie za nogę i podciągnął w swoim kierunku, unosząc już swoje kąciki ust na zwycięstwo, ponieważ w ten oto sposób właśnie leżałam twarzą na jego klatce piersiowej, modląc się o to, że podkład nie odbił się aż tak na jego koszulce o wartości zapewne całego mojego mieszkania. Jego cholerne drogie ubrania. 

— Pojebało cię. — wymsknęło się z moich ust od razu, gdy podciągałam się nieporadnie do góry.

Znajdowałam się tak blisko niego, jak nigdy i nie ukrywam, że odrobinę mnie to peszyło. Jego twarz znajdowała się zaledwie centymetry od mojej, tak że widziałam teraz każdy drobny mankament jego skóry.

— Nie ma tak łatwo.

I niespodziewanie złapał mnie za moje przedramiona i delikatnie pchnąwszy mnie w bok, teraz to on stał nade mną ze swoimi rękami opartymi na ziemi tuż obok mojej twarzy.

Nie przeoczyłam tego, jak dobrze ominął miejsce moich siniaków.

— Teraz nikt już nie wygra, chyba że... — zbliżył swoją twarz jeszcze bliżej do mojej. — Pozwolę ci wygrać, jeśli pojedziesz ze mną do Rzymu.

Spojrzałam na niego zdziwiona, doszukując się jakichkolwiek oznak żartu; wydawał się być całkowicie poważny ze swoimi słowami.

— Chcesz ustawić mecz? — spróbowałam się wydostać, ale wyszło mi to dość źle. — Niesportowe zachowanie.

— Więc chcesz znowu przegrać? — spytał z widocznym rozbawieniem. — Przegrać z marnym piłkarzykiem?

Prychnęłam od razu po usłyszeniu tych słów, zastanawiając powoli się już poważnie nad tym, jak wydostać się z tej sytuacji.

Zdecydowanie nie czułam się do końca komfortowo z tym jak jego niebieskie oczy dokładnie tasowały moją twarz, która z racji, że było już dość późno pewnie wyglądała tragicznie przy takim zbliżeniu. Każdy puder matujący przegrywał po paru godzinach walkę z moją tłustą cerą. Miałam pełną świadomość dotyczącą też tego, że pewnie teraz mój pryszcz w brwi przestał być tak niewidoczny jak był parę godzin temu.

— Wybieram po prostu uczciwą drogę.

I z całej swojej siły złapałam jego ramię, na którym był oparty, i następnie ponownie w ciągu ostatnich parę minut popchnęłam go, tak żeby móc się błyskawicznie wydostać. Najwidoczniej dzisiaj miałam więcej szczęścia niż kiedykolwiek lub po prostu on był bardziej głupi niż podejrzewałam, ponieważ mój plan powiódł się.

Nie zdołał złapać w porę równowagi, dlatego bez żadnego problemu wyślizgnęłam się spod niego, uśmiechając się szeroko.

Miałam tylko nadzieję, że nie ubrudziłam przypadkiem podkładem jego koszulki LV.

— Frajer.

Rzuciłam mu ostatnie zwycięskie spojrzenie, po czym zdecydowanym krokiem ruszyłam po mojego pada, żeby chociaż raz ojebać go w tej grze i zranić jego ego, które czasem zdarzało się nie mieć końca. Przysięgam na nuggetsy w McDonaldzie, że szybciej naukowcy znajdą sposób na wskrzeszenie Kurta Cobaina niż ja znajdę granice jego samouwielbienia.

Nie skomentował moich działań ani słowem, dopiero po chwili przysiadł się do mnie, sięgając po swojego pada w całkowitym milczeniu, kontynuując naszą grę, której wynik dalej był 1:1.

— Wiesz, to wcale nie taki zaszczyt. — odezwał się ostatecznie.

— Ale że jaki zaszczyt?

— Wygrania ze mną w Fifę. — myślałam, że zaraz nie wytrzymam, gdy zobaczyłam jego minę. — Każdy czasem przegrywa i ja nie jestem...

— Ja pierdolę, jeszcze zacznij mówić o tym, że każdy popełnia błędy i nikt nie jest niezwyciężony, a przysięgam na Boga, że zaraz wsadzę ci ten pad do oka. — pokręciłam z dezaprobatą głową. — Pogódź się z przegraną.

Zaśmiał się na moje słowa, odchylając lekko swoją głowę do tyłu.

Moja groźba była w pełni poważna.

Od dawna nie skupiłam się na niczym tak bardzo jak na tym meczu. Dalej nie wiedziałam, który przycisk jest od sprintu, ani którym strzela się karne, ale chciałam naprawdę z nim wygrać. Takiej motywacji nie czułam chyba od czasów liceum, kiedy ojciec zaproponował mi, za nierzucanie lekcji religii po skończeniu osiemnastu lat, nowego laptopa na zakończenie roku szkolnego.

Ja naprawdę w większości przypadków klikałam losowe znaczki na tym padzie, więc w momencie, kiedy jakiś Busquets wpadł na mojego świetnego Messiego w polu karnym i pojawił się napis possibility penalty, byłam w szoku.

A ja nawet nie wiedziałam, jak się to strzela, ale wolałam to przemilczeć, słuchając póki co głośnych przekleństw Matty'ego.

— Szczęsny czuwaj nade mną, proszę. — rzucił, biorąc głęboki oddech. — Nicola nie odpuści mi nigdy, jak się dowie, że wygrałaś.

— To zostanie to pomiędzy nami. — powiedziałam szybko, po czym bez żadnego zawahania spytałam: — Którym się strzela karne?

Najwyraźniej zapomniał o tym, że dzisiaj mam swoje pierwsze doświadczenia z Fifą, ponieważ spojrzał na mnie tak jakbym była największą idiotką na całym świecie.

Ostatecznie pokazał mi co i jak, i można powiedzieć, że byłam gotowa do rozstrzygnięcia tego meczu.

— Muszę strzelać Mekambe? — spytałam się go chwilę przed, na co ten rzucił mi zniecierpliwione spojrzenie. — No co? Kto, jak kto, ale zwłaszcza ty powinieneś mieć złe skojarzenia z bagietami.

— Może mocno przejebaliśmy, ale mam jego koszulkę.

— Żartujesz. — szukałam w jego wyrazie twarzy oznak żartu. — O mój Boże, ty nie żartujesz.

— Od kiedy z ciebie taka fanka piłki nożnej, że się tak ekscytujesz? — wziął mojego pada i zmienił mi bez żadnego problemu wykonawcę rzutu karnego. — Wiesz w ogóle co to spalony?

Oj, tak się nie będziemy bawić.

— Nie zadawaj mi takich pytań. — syknęłam w jego stronę, zabierając mu błyskawicznie swojego pada. — To było bardzo nieuprzejme.

— Nieuprzejme będzie to, jeśli strzelisz mi karnego za to, że Busquets smyrnął lekko twojego Messiego.

Przyłożyłam sobie momentalnie dłoń do twarzy, wzdychając.

— Ja pierdolę. — wymamrotałam pod nosem w odpowiedzi. — Nie umiesz przegrywać. 

Generalnie z tego, co mi powiedział wcześniej wynikało, że aż osiemdziesiąt pięć procent rzutów karnych dyktowanych w piłce nożnej kończy się golem. Miałam więc dokładnie tyle samo procent. Ta liczba naprawdę nie brzmiała źle, wydawała się aż zachęcająca, więc moja nadzieja na wygraną była ogromna.

I najwidoczniej Ter Stegen nie był Szczęsnym, ponieważ strzelenie karnego poszło mi tak łatwo, jakbym grała w tę przeklętą grę całe swoje dotychczasowe życie. Kiedy wygrałam miałam ochotę z radości rzucić padem o ziemię, ale ostatecznie powstrzymały mnie od tego jego dłonie, które złapały mnie w głęboki uścisk, przez co w sumie to skomplikowane urządzenie do grania samo wypadło mi z rąk.

— Będzie zajebiście w Rzymie.

Chyba żart.

Jak byłam wcześniej sparaliżowana jego ponownym dotykiem, to teraz natychmiastowo wyswobodziłam się, zauważając jego szczęśliwe spojrzenie.

— Nie wmówisz mi teraz, że pozwoliłeś mi wygrać. — pogroziłam mu palcem tuż przed twarzą. — Twoje ego chyba jest wyższe od pierdolonego Mount Everestu, skoro nie potrafisz teraz przyznać tego...

— To nie przyznam. — wzruszył ramionami, łapiąc mnie za nadgarstek, przysunąwszy się do mnie ponownie zdecydowanie za blisko. — Wygrałaś.

Jego ciepły oddech, który czułam wyraźnie na swojej twarzy był dla mnie naprawdę dziwnym doświadczeniem.

Biorąc głęboki oddech, odsunęłam się od niego.

— Która jest już godzina? — zmieniłam kompletnie temat, idąc w kierunku kanapy, żeby napić się mojego soku pomarańczowego, którego przyniósł mi jeszcze przed rozpoczęciem tego głupiego grania. — Wydaje się już być późno.

— Dopiero dwudziesta druga. — rzucił od razu odpowiedź, podnosząc się z ziemi. — I nie zmieniaj tematu.

— Jakiego tematu?

— Nico mi powiedział o tym, że zaprosił cię na swoje urodziny. — czyli wcześniej naprawdę o tym nie wiedział. — Dlaczego aż tak bardzo nie chcesz? Co takiego stoi na przeszkodzie?

Odłożyłam szklankę na stół, po czym odwróciłam się w jego stronę, zakładając ręce na piersi.

— No nie wiem. — udałam sztuczne zastanowienie. — Może wszystko?

— To byłoby tylko parę dni. — powiedział z widocznym wyrzutem w głosie.— Nic by ci się nie stało, gdybyś pojechała.

— Słuchaj... — zaczęłam, westchnąwszy. — Pomijając fakt, że prawie go nie znam, to ogóle jest dość głupi pomysł, nie wydaje ci się? — pokręcił głową natychmiastowo. — Albo to polska mentalność, albo lecisz w chuja i nie mówisz mi prawdy.

Przyglądał mi się przez parę sekund bez słowa, po czym otworzył usta, ale po chwili zawahania je zamknął. Milczałam.

— Wiesz co? Załatwimy to inaczej.

I zanim mogłam o cokolwiek dopytać, zniknął błyskawicznie ze swojego salonu, idąc nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co. Niby stałam wciąż i mogłam za nim iść, ale to czy mi się chciało było zdecydowanie kwestią sporną.

Dzięki Bogu pojawił się przede mną z gigantycznym uśmiechem na twarzy szybciej niż doszło do mnie to, że powinnam za nim iść.

— To nam pomoże w poważnej rozmowie. — dopiero teraz dostrzegłam w jego dłoniach dwie setki lubelskiej, przez co myślałam, że zaraz oczy wyjdą mi z orbit. — Została mi wiśniowa i pigwowa...

— Dla mnie wiśniowa. — szybko mu przerwałam, po czym wyrwałam mu to bez zawahania z rąk. — Ale czy ty przypadkiem nie masz jutro treningu?

—Mam, ale co w związku z tym?

A więc w ten sposób.

W obecnej chwili naprawdę nie miałam aż tak złego humoru, ale nie wiem co musiałoby się stać, żeby przyćmić na dobre wydarzenia poprzednich dni. Nie zostałam pozbawiona umiejętności śmiania się czy uśmiechania, bo nie na tym to wszystko polega. Podobało mi się poniekąd to spędzanie czasu jakie miałam dzisiaj i nie przeszkadzałby mi kolejny raz.

Nie chciałam zostać sama ze swoimi myślami.

Usiedliśmy razem na jego gigantycznej kanapie, niemalże najbliżej siebie jak się da; całkowicie stykaliśmy się swoimi ciałami i usilnie starałam się udawać, że nie wywarło to na mnie żadnego wrażenia.

— Wiesz, jak cię zobaczyłam wtedy u Andrew, myślałam że będziemy wrogami. — wyznałam, wpatrując się w etykietę polskiej wódki. — Dziwne, co nie?

Parsknął.

— Też cię nie polubiłem na początku. — powiedział, odkręcając pigwową, która tyle razy sprowadziła mnie już na samo dno, że na sam jej widok miałam odruch wymiotny. — Ale jesteśmy, gdzie jesteśmy i nie ma czego żałować.

Dalej obracałam jedynie w dłoniach tę setkę.

— Jak określiłbyś naszą znajomość? — spytałam.

— Jest bardziej skomplikowana niż jebane ciągi matematyczne, ale nie przeszkadza mi to. — uśmiechnęłam się na jego słowa. — Zgadzasz się z tym?

— Dalej nie rozumiem ciągów, więc myślę, że trafne słowa. — odparłam bez zastanowienia, po czym również, jak on parę chwil temu, odkręciłam butelkę. — Pijemy?

— Jeszcze pytasz? — uniósł jedną brew do góry, stuknąwszy się z nim z wyraźnym dźwiękiem, który poniósł się echem po całym mieszkaniu. — Za to, żebyś w końcu zgodziła się na Rzym.

Przewróciłam oczami.

— Zaraz dostanę pierdolca przez ten twój Rzym. — mruknęłam, biorąc pierwszy łyk. — Nie masz w klubie przypadkiem żadnych problemów za to, że trochę prowadzisz niesportowy tryb życia?

— Czasem dostanę opierdol, jak ktoś zrobi mi zdjęcie z drinem, ale w Aston Villi policzę ci na palcach jednej ręki tych, z którymi nie piłem. Przez takiego jednego ziomka; Jack Grealish się nazywał, mają naprawdę wyjebane.  — rzucił bez żadnego zawahania, skrzywiwszy się po tej okropnej pigwowej. — Ja ci nie odpuszczę tych urodzin.

— Muszę zająć się szukaniem pracy...

— O właśnie. — przerwał mi. — Nawet nie musiałabyś żadnego urlopu sobie załatwiać, skoro jesteś obecnie bezrobotna.

Jestem pewna, że nie miał kompletnie takiego zamiaru, ale takie wprost powiedzenie jesteś obecnie bezrobotna; wywołało aż niemiły uścisk w moim brzuchu. To było przypomnienie tego, pierwsze od dobrej godziny, o ostatnich wydarzeniach.

Znowu zaczęłam o tym myśleć i aż zamarzyłam o wyzerowaniu tej setki w sekundę.

— Bo to takie proste, no tak zapomniałam. — wymamrotałam ze złością, nie potrafiąc się powstrzymać. — Wszystko mi się wali, a mam od jutra zastanawiać się tylko nad tym, co kupię na urodziny jakiemuś chłopowi, co dwa razy na oczy widziałam.

— Ale nikt ci nie karze kupować prezentu, podpisałabyś się pod moim, przecież byłabyś moją osobą towarzyszącą. — odsunął się ode mnie na chwilę, żeby spojrzeć na mnie z wyrzutem. — Ja się staram tylko tobie pomóc, Rzym jest naprawdę fajny.

Prychnęłam na jego słowa.

— Ja nie potrzebuję żadnej pomocy. — wzięłam tym razem parę łyków na raz. — Poradzę sobie sama.

— Mam teraz puścić w niepamięć wszystko, co wiem?

Zdecydowanie za dużo wiedział.

— Tak. — to nie było ciężkie pytanie. — Udawajmy, że nic się nigdy nie wydarzyło, a my jesteśmy po prostu parą znajomych lubiących spędzać ze sobą czas.

— Ale to nie jest dobry sposób. — zmarszczył brwi. — Prędzej czy później Andrew wróci jak pierdolony bumerang i mówię to z własnego doświadczenia.

To naprawdę było nieistotne.

Generalnie nikt nie jest idealny, każdy ma jakieś swoje wady. Niektórzy są po prostu zakłamanymi kurwami z kompleksem zbawicieli tego pieprzonego świata, a innych największą wadą może być nawet coś takiego jak spóźnialstwo. Pewnie znalazłby się ktoś dla kogo byłabym pierwszą wymienioną przeze mnie opcją, ale ogólnie raczej uważałam za swój największy minus, poza lenistwem, to że nie lubiłam rozmawiać o trudnych dla mnie sprawach.

Znaczy się to nie tak, że było tak od razu. Można powiedzieć, że zawsze po tym jak miałam za sobą coś ciężkiego przechodziłam pewne etapy. Na początku moim największym pragnieniem jest pierdolenie o tym każdemu niczym stara baba na targu, ale ta faza za każdym razem mija szybciej niż słuchanie dziesięciominutowej wersji All Too Well i to naprawdę nie jest żart. Obecnie nie miałam żadnej ochoty rozmawiać z kimkolwiek dłużej niż parę sekund na temat ostatnich wydarzeń. Nie chciałam dochodzić do kolejnych coraz to gorszych wniosków, a w szukaniu w sobie winy w każdej sytuacji byłam lepsza niż Robert Lewandowski w kopaniu piłki.

Chciałam za wszelką cenę jakoś się trzymać, a już zdecydowanie wykorzystałam dzisiejszy limit. Może Matty idealnie rozluźnił atmosferę, grając ze mną w Fifę, ale wiedziałam, że wciąż myślami jest z tym, co znajduje się na moim przedramieniu. Byłam o tym przeświadczona, ponieważ pamiętałam wyraźnie to, jak unikał jakiegokolwiek dotknięcia tego miejsca.

To było paręnaście minut temu.

— To niech wróci. — westchnęłam, biorąc tym razem parę łyków na raz. — Jestem tym zmęczona, nie chcę o tym rozmawiać.

— Co planujesz zrobić? — spytał, przyglądając mi się ponownie ze zdecydowanie zbyt wielką uwagą, jakbym właśnie miała za moment powiedzieć jakąś sentencję życia.

Nie jestem żadnym wieszczem narodowym. 

— Nie wiem. — gardło naprawdę mnie już paliło, ale nie chciałam sięgać po popitę. — Nie myślę o tym.

— Więc nie chcesz o tym myśleć dalej?

— Chyba odpowiedź na to pytanie jest logiczna.

I wtedy uśmiechnął się szeroko w moją stronę, pomimo tego że jeszcze chwilę temu był tak skrzywiony, jakby przyjebał małym palcem o kant stołu z samego rana. 

— Pojedziemy do tego Rzymu.

Nie wiedziałam, że może być aż tak uparty. 


______________________________________

Jeden z moich lepszych rozdzialow imo, pamietam ze fajnie mi sie go pisalo

trzymajmy kciuki za niedzielny mecz Aston Villi, zasluzyli na ta lige konferencji

dajcie znac w komentarzu czy wam sie podoba, zawsze motywacja

pamietajcie do gwiazdce i do nastepnego, kocham was <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top