✩ thirty five ✩
⸺ ☾ELIZA☽ ⸺
Czy my się pocałowaliśmy?
Nie wierzyłam w to, co się stało. Z nikim nie zbliżyłam się tak bardzo od paru lat, odkąd przeżyłam wiadomo jak każdy nastoletnią miłość, której zakończenie zawsze wydaje się być końcem świata. W żadnym scenariuszu utworzonym w głowie dotyczącym wyjazdu do Włoch, nie przewidziałam takiej możliwości. Tego nie było w moim horoskopie na ten tydzień.
Patrząc tak w jego niebieskie oczy, utrzymując stale kontakt wzrokowy, musiałam w końcu przyznać to - tak Matty Cash zdecydowanie był piękny. Cała jego twarz była taka nieskazitelna pozbawiona wszelkich niedoskonałości, w zupełnym przeciwieństwie do mojej.
Był chodzącym ideałem i niemalże każda dziewczyna oddałaby wszystko, żeby znaleźć się na moim miejscu.
— Nie wierzę. — wykrztusiłam, wykrzywiając usta w szerokim uśmiechu.
Być może za parę godzin będę tego żałować bardziej niż czegokolwiek w swoim życiu, lecz w tym momencie nie chciałam się tym przejmować. Liczyło się tu i teraz. Logiczne myślenie uparcie próbowało dobić się do mojego umysłu krzycząc całowałaś się z cholernym Mattym Cashem, ale naprawdę mnie to nie obchodziło. Owszem jeszcze chwilę temu, byłam zła, wściekła i wkurwiona. Wszystkie te emocje zniknęły w ułamku chwili jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Wystarczyła jedynie jego bliskość.
Nie czułam już żadnego zimna. Nic mi nie doskwierało, jeśli miałabym czuć jego spojrzenie na sobie cały ten czas. Było tak dobrze.
To zdecydowanie nie było już tylko przyjacielskie.
— Uwielbiam cię, Lizzie. — ujął mój policzek w swoją dłoń, a po chwili zawahania starł palcem pokruszony tusz zebrany pod moim okiem. — Nie chcę, żebyśmy...
I tym razem to ja wykazałam się inicjatywą; pocałowaliśmy się ponownie w przeciągu paru ostatnich minut. Jego usta wciąż smakowały wiśniówką, lecz w niczym to nie przeszkadzało. Nic się nie liczyło poza samą tą magiczną chwilą, bo to właśnie było teraz najważniejsze.
Każdy z was raczej oglądał Pamiętniki Wampirów, prawda? Przynajmniej mam taką nadzieję. Od jego ust czułam się coraz to bardziej otępiała, ponieważ przychodziły mi do głowy przeróżne porównania, metafory jak i hipotezy. Dzielenie się większością nich nie byłoby świetnym pomysłem, ponieważ miały one tyle sensu co wysłanie mnie po tort z Luzardi, ale jedna z nich była ciekawa.
Chyba wcześniej przesądziłam swój los, wspominając o tym, jak bardzo kocham niebieskie oczy przez to, jak zajebiście piękny jest Damon Salvatore. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo przypomina go w tym aspekcie Matty. Nie miałam wcześniej bladego pojęcia, że spełnienie moich myśli znajduje się przez ten cały czas tak blisko mnie. Broń Boże, po tym jak spotkałam go po raz pierwszy, miałam go za moje nowe największe utrapienie w życiu. Dla każdego dobrego gestu z jego strony znajdowałam wytłumaczenie, które nierzadko sprowadzało mnie do punktu wyjścia naszej relacji.
Przymknęłam swoje oczy ze szczęścia, łapiąc jego ciepłe dłonie w słaby uścisk. Przekręciłam lekko głowę w prawą stronę, zaraz po tym jak on poruszył się w lewo, ściskając moje ciało swoją dłonią odrobinę silniej. O mój Boże, było tak idealnie.
Kiedy oderwaliśmy się od siebie ten drugi raz, byłam pewna, że już tym bardziej nie zostało nic z mojej pomadki a tym bardziej z błyszczyka. Nie odezwaliśmy się od razu, tylko wpatrywaliśmy się w siebie paręnaście sekund, starając się teraz bardziej przeanalizować obecną sytuację. Chyba zabrakło nam obydwojgu słów, dlatego przywołałam ostatnie jego słowa do mnie skierowane przed tym.
— Też cię uwielbiam, Matty.
Na jego twarz wpłynął od razu jeszcze szerszy uśmiech, na wskutek którego poczułam coś w rodzaju motylków w brzuchu o nie.
To wszystko wydarzyło się tak szybko. Szybciej niż kiedykolwiek bym sądziłam.
Radosny błysk w jego oczach sprowadzał mnie na ziemię.
Ale było za doskonale i o tym miałam się przekonać już za moment.
Zanim zdążył otworzyć usta i zadać pytanie typu może jeszcze nie wracajmy?, na które miałam odpowiedzieć oczywiście, że tak, niespodziewanie drzwi tarasowe zaczęły się otwierać, a on natychmiast puścił moją dłoń, robiąc krok do tyłu, jakby nic się nigdy nie wydarzyło.
Zza drzwi wychyliła się głowa nikogo innego niż Nicol Luzardi.
I chyba przejebała tego beer ponga, ponieważ wredny uśmiech rasowej suki zdobiący jej twarz nie mógł być spowodowany hucznym świętowaniem wygranej.
— O proszę, proszę. — rzuciła, prześwietlając nas bezwstydnie spojrzeniem od góry do dołu; już miałam ochotę ją uderzyć. — Wy dwoje? Tutaj sami? Po tym jak wszyscy...
— Zamknij mordę, Luzardi. — Matty przerwał jej z irytacją, przewracając oczami. — Tylko rozmawialiśmy.
Nie chciał się jej przyznać?
Spojrzałam na niego zdziwiona, jednakże szybkie mrugnięcie jaki mi puścił, uspokoiło mnie.
Przynajmniej na chwilę.
Chociaż nawet nie wiem czemu mój umysł jako pierwszy pomyślał o tym, że nie podzielił się z nią prawdą tylko oznajmił że tylko rozmawialiśmy. Tak jakbym wcale nie chciała zostawić to pomiędzy nami a wolała ogłosić całemu światu wszem i wobec, że wymieniłam ślinę ze sławnym piłkarzem.
— Czemu tak agresywnie, Cash? — przewróciła oczami Włoszka i powoli wyszła na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi, tak jakby właśnie zamierzała spędzić z nami tutaj cały dzień, co nie podobało mi się ani trochę. — Tobie powinno tym bardziej zależeć na tym, żeby nie wyprowadzić mnie z równowagi. — uśmiechnęła się sama do siebie i wtedy do mnie dotarło, że chyba naprawdę trochę upiła się tym piwem, bo lekko się zatoczyła. — Chyba, że twoja Lizzie wszystko wie, naprawdę wszystko.
Zmrużyłam oczy, patrząc kolejne na nią i na niego, co to tu do kurwy chodziło?
I ja jestem jego Lizzie?
Matty tym razem nie puścił mi oczka ani nic w tym stylu; nawet na mnie nie spojrzał. Z kolei zauważyłam ledwo, jak odrobinę zbladł, tak jakby się przestraszył jej słów.
To nie zwiastowało niczego dobrego i nie trzeba było być Einsteinem, żeby do tego dojść.
— O czym ty mówisz?
Kłamstwo było dla mnie najgorszą rzeczą na całym świecie i jeśli Matty coś przede mną ukrywał, nie zamierzałam przymykać na to oko w żadnym wypadku.
A chyba tak robił, skoro Nicol przybyła tutaj z chęcią ujawnienia swojego haka na niego.
— Znakomicie, czyli nic nie wie. — jej głos był przepełniony euforią, jakby jej celem było zwrócenie mojej uwagi. — Ja mam to opowiedzieć czy ty mnie wyręczysz...
— Zamknij mordę, Luzardi. — powtórzył swoje zdanie sprzed chwili piłkarz. — Nie masz nic ciekawszego do roboty, że musisz się tak wpierdalać w nie swoje sprawy? — nawet nie czekał na jej reakcję, tylko skinął na mnie głową tak szybko jak to możliwe, po czym ruszył w kierunku drzwi, myśląc najwyraźniej, że od razu ruszę za nim bez żadnego namysłu. — Eliza.
Obrócił się napięcie i spojrzał na mnie naglącym wzrokiem, który wystarczył by zrozumieć, że naprawdę jest coś na rzeczy. Lekkie drganie jego dłoni, te pośpieszne ruchy; Nicol naprawdę wiedziała coś, czego ja nie wiem. Byłam pewna. Nie były to już tylko domyślenia.
Nicol uśmiechnęła się szeroko, widząc że nie pobiegłam zanim jak jakiś posłuszny pies.
— O co do kurwy chodzi? — spytałam tym razem, wkładając w to więcej emocji niż poprzednim razem, ponieważ złość zaczynała przejmować nade mną kontrolę. — Nie rozumiem, a nie mam dzisiaj ochoty z nikim się kłócić, więc...
— Ktoś ci powinien powiedzieć znacznie wcześniej przed przyjazdem tutaj o naszej...
— Nicol, nie odzywaj się. — ponownie jej przerwał tym razem znacznie ostrzej niż poprzednio, a następnie podarował mi tym razem niemalże błagalne spojrzenie, ale nawet jego niebieskie oczy nie podziałały na mnie tym razem . — Eliza, a co jeśli ci idioci wypalili już wszystkie cygaro? Może jak teraz pójdziemy, to załapiemy się na jedno. Przysięgam, że też spróbuję się zaciągnąć tym gównem.
I być może kącik moich ust normalnie by się podniósł na taką propozycję, ponieważ takich rzeczy się nie odmawia a już zwłaszcza, gdy proponuje je Matty, który prawie wypluł płuca po ostatnim swoim doświadczeniu z marnym papierosem. Jednakże tym razem sytuacja wymagała innych niż zazwyczaj reakcji.
I chociaż naprawdę miałam ochotę po raz kolejny znaleźć z nim sam na sam, nie wytrzymałabym dłużej bez wiedzy, co takiego się stało. Ceniłam sobie prawdę ponad wszystko, a jeśli cokolwiek co powiedział Matty dzisiaj było prawdą, musiałam wiedzieć, co ma na myśli Luzardi. Coś musiało być na rzeczy. Złość nie ułatwiała mi wyboru.
Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
— A może przestaniecie próbować skoczyć sobie do gardeł? — spytałam, mrużąc oczy z irytacji. — To na pewno nie jest nic aż tak strasznego, więc nie lepiej po prostu mi to powiedzieć, żeby było to już z głowy?
Myślenie, że to jest jedynie jakaś błahostka było prostsze.
— Nicola mi powiedział, że nie dajesz sobą pomiatać. — Nicol wzruszyła ramionami, opierając się o zimną ścianę domu z ciągłym uśmiechem widocznej satysfakcji. — Chyba kłamał, skoro od tak odpuszczasz i wierzysz komuś takiego jak on na słowo. — zaśmiała się. — Naprawdę myślisz, że...
— Jesteś najebana tym cholernym piwem i nie wiesz co mówisz. — Matty wszedł jej w słowo, chowając ręce w kieszeniach. Zrezygnował z próby odejścia. — Eliza, nie traćmy na nią czasu, naprawdę... Ja.... — urwał, przymykając lekko oczy. — Wszystko ci wyjaśnię obiecuję, sama powiedziałaś mi, że nie znamy się jeszcze za dobrze.
Nicol prychnęła, po czym zwróciła się do mnie zażenowana jego słowami.
— Nic ci nie powie. Tacy jak on nigdy nic nie mówią. — powiedziała to takim tonem jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. — Wykorzysta cię i...
Najwyraźniej to już była przesada.
— Naprawdę kurwa nie wiem, co ci się ubzdurało w tej pustej głowie, ale mnie i Elizę to nie obchodzi, ponieważ wychodzimy. — spokój całkowicie z niego wyparował, ponieważ podszedł do mnie i delikatnie popchnął mnie w kierunku wejścia z powrotem do środka, nie pozwalając mi dłużej na wybór. — Nie mam ochoty dłużej tego słuchać.
Nie wiedziałam, jak postąpić.
Bałam się tego, że Nicol może mieć rację, ale co takiego niby okropnego mógł przede mną ukrywać? To nie tak, że ma jakaś kryminalną przeszłość. Jest cholernym piłkarzem ludzie dokumentują pewnie każdy moment, gdy wystawia choćby na chwilę swoją twarz z okna.
Opcja numer jeden — zostanie tutaj z Nicol i poznanie prawdy z jej ust, które zdaniem Matty'ego będą chuja warte.
Opcja numer dwa — pójście z nim z nadzieją, że sam wszystko wyjaśni.
Czy ja naprawdę powinnam za nim iść?
Już powoli nie byłam zła. Złość znikała, żeby ustąpić miejsca innej emocji rosnącej z każdą sekundą.
— Muszę iść na papierosa... — wymamrotałam cicho bardziej do siebie, nie słuchając kompletnie ich wyzwisk kierowanych w swoje strony, po czym rzuciłam znacznie głośniej; tak żeby mnie usłyszeli. — Idźcie sobie stąd oboje.
Chyba potrzebowałam chwili spokoju.
— Lizzie, nie możemy...
— Nie. — rzuciłam ostro, po czym bez zbędnego zastanawiania się, wyszłam przez drzwi tarasu z powrotem do środka, nie zwracając uwagi na żadną mijaną przez siebie osobę.
Ale oczywiście musiałam na kogoś przypadkowo wpaść. Takie już było moje szczęście.
— Coś się...
Jednakże zanim Nico zdążył w ogóle dokończyć swoje pytanie, ja już błyskawicznie ulotniłam się. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Może to było odrobinę samolubne z mojej strony, ponieważ takie odrzucenie solenizanta nie było żadnym gestem grzecznościowym, ale czy ktokolwiek zachowałby się inaczej na moim miejscu?
Czułam się przytłoczona. Moje zdanie zmieniło się szybciej niż kolory w kalejdoskopie, ale nie chciałam już dłużej przebywać blisko ich — byłam tego najbardziej pewna z wszystkich kwestii, jakich właśnie rozważałam w swojej głowie. To było chyba dla mnie za dużo. Może w końcu wyczerpałam baterie społeczne lub najprościej miałam dość. Nie dało się myśleć tam na zewnątrz z nimi trzeźwo; to też jedna z możliwości.
Nie było to łatwe, ale jakimś sposobem przecisnęłam się przez wszystkich i dotarłam do mojego pokoju, czując odrobinę ulgi. W końcu byłam sama. To była najlepsza opcja z wszystkich. Siedziałam w kompletnym bezruchu przez parę dobrych sekund, próbując się jak najszybciej uspokoić. Nie było to nic łatwego.
Na przeciwko mnie na ścianie znajdowało się gigantyczne lustro, w którym była widoczna cała moja sylwetka. Popełniłam błąd, skupiając na moment mój wzrok na słabej plamie na moim ciemnozielonym gorsecie, ponieważ przypomniał mi o tym, co miało miejsce jeszcze paręnaście minut temu. Ledwo widoczna plama mojego shota odbita u mnie poprzez kontakt z jego chujową koszulą, nie była czymś o czym chciałam myśleć, ponieważ przypominało to tylko o jednym.
I chyba na zawsze już będzie.
Drżącymi palcami dotknęłam moich ust, przymykając oczy. Naprawdę nie zostało nic z błyszczyka. To wszystko się działo naprawdę, a nie było efektem mojego popierdolonego umysłu. Nie zmyśliłam tego, ani nie jest to nic związane z upojeniem alkoholowym, ponieważ zdawałam sobie sprawę z tego, że nie wypiłam wystarczająco, żeby wciąż znajdował się w żyłach.
Najwidoczniej już upłynęło dość dużo czasu od tej chwili by do mnie doszło, jak bardzo głupie to było. Powinniśmy oboje o tym zapomnieć. Za bardzo wyidealizowałam w swojej głowię tę chwilę. Podjęłam dobrą decyzję o przyjściu tutaj. Nie powinnam z nim teraz spędzać czasu. Samym błędem było przyjechanie tutaj. Miałam ochotę schować głowę pod poduszką na myśl o moim też cię uwielbiam, Matty. Ja pierdolę, było naprawdę tragicznie. W sumie może jednak dobrze, że przyszła w porę Nicol z chęcią popsucia naszych absurdalnie dobrych nastrojów, ponieważ gdyby nie ona, nie wiem co jeszcze głupszego przyszłoby mi do głowy. Pakowanie się w relację z piłkarzem było ostatnią rzeczą jaką teraz potrzebowałam.
Być może siniak pozostawiony na moim ciele przez Andrew już niemalże zniknął, ale to wcale nie oznaczało, że o nim zapomniałam. Cała ta sprawa z jego uzależnieniem, Mattym, moim ojcem i bratem, studiami oraz tym, co teraz się działo, przytłaczały mnie. Powoli robiło się tego naprawdę za dużo, a Włochy jednak dodały więcej problemów niż odjęły, nie tak jak on zapowiadał. Byłam naprawdę tym wszystkim zmęczona, dlatego, biorąc głęboki oddech, rzuciłam się plecami na kanapę. Jednakże długo w tej pozycji nie pozostałam, ponieważ przypomniałam sobie o wcześniej wymarzonym papierosie. Zdecydowanie nie umiałam posegregować myśli, ale i tak bez zawahania otworzyłam okno pokoju na oścież, siadając bez zawahania na parapecie.
Ciekawiło mnie to, kiedy tu przyjdzie. Nie wiem, czy już miałam na tyle duże ego, że od razu założyłam, że mnie szuka czy po prostu żyłam już w jakimś złudzeniu stworzonym przez niego. Wypuszczając dym z płuc, zdawałam sobie coraz to większą sprawę jaka za mnie skończona idiotka. Nigdy nie powinnam pozwolić, żeby doszło do takiego zbliżenia pomiędzy nami. Mieliśmy pozostać przyjaciółmi. To była moja wina, ponieważ ja to wszystko zaczęłam, całując go parę dni temu w ten pierdolony policzek.
Czy ja naprawdę porównałam go wtedy w głowie do Damona? Dzięki Bogu, że Matty nie jest jakiś cholernym Edwardem i nie potrafi czytać w myślach. Wtedy byłby naprawdę już koniec, który i tak już jest, ale przynajmniej nie dużymi literami - jaki by był, gdyby właśnie potrafił zajrzeć mi do głowy. Cieszmy się z małych rzecz jak to śpiewała w radiu dekadę temu Sylwia Grzeszczak. Zawsze mogło być jeszcze gorzej.
Ale kogo ja tak właściwie okłamywałam?
Było gorzej niż gorzej.
—Eliza, jesteś tutaj?! — Nicola z parą okularów przeciwsłonecznych na nosie wykrzyczał w korytarzu, co słyszałam już przez zamknięte drzwi. — Eliza!?
Pośpiesznie wyrzuciłam resztki papierosa za okno, błyskawicznie machając rękami, żeby odgarnąć cały dym. Czułam się teraz jakbym miała znowu siedemnaście lat i ukrywała przed rodzicami swoje początki przygód z nikotyną, ale uwierzcie mi na słowo wkurwiony Nico nie jest czymś do lekceważenia.
Dosłownie w momencie zamykania przeze mnie okna, wbił się do pokoju tak błyskawicznie, że aż dziwnie, że drzwi pozostały na swoim miejscu.
— Szukaliśmy cię. — powiedział w moją stronę z gigantycznym wyrzutem, idąc nieco krzywo. — Jest już tak późno, a ty dalej nie jesteś najebana? Nie będę pozwalał na takie rzeczy.
Powoli zeszłam z parapetu, przywołując na twarz fałszywy uśmiech.
— Dzisiaj mam jakiś szybszy metabolizm. — rzuciłam pośpiesznie na wytłumaczenie, po czym ruszyłam w kierunku drzwi. — Ale faktycznie alkohol to fantastyczna sprawa, przyda się. — aż kiwnęłam mu głową, żeby szedł za mną. — Z solenizantem kolejka mnie ominęła.
— Najebałem się w chuj bo to zielona noc, cyk cyk niunia ładuj się pod koc. — zaśpiewał tak zdartym gardłem, że cudem szyby w oknach nie pękły. — Lecimy!
Nicola o niczym nie miał pojęcia. Nie wiedział o tym, że całowałam się jeszcze nie tak dawno z jego przyjacielem ani o tym, że jego niedoszła, obecna lub była dziewczyna przerwała nam moment, powodując we mnie wątpliwości jakich świat nie widział.
Ale miał wciąż urodziny i ja nie zamierzałam być tą, która mu je zrujnuje. Jeśli chciał ze mną pić, to tak właśnie będzie. To była zdecydowanie prostsza matematyka niż ta, z jaką miałam do czynienia w liceum.
I być może wmawiałam sobie, że to nie był obustronny układ, ale tak do końca nie było.
W końcu obiecałam komuś, że najebiemy się jak szpadle.
Uśmiechając się sztuczniej niż kiedykolwiek, poszłam za Nicolą w rytmie lecącego On the floor Pitbulla.
____________________
Poprawiany na ostatnia chwile mam nadzieje ze bez bledow
troche mala obsuwa ale wybaczcie swietuje zdobycie biletow na taco hemingway i plyte taco hemingway
takie moje wytlumaczenie
mam nadzieje ze pomimo tego to spodobal wam sie ten odrobine dramatyczny rozdzial no coz nie moze byc dlugo kolorowo
nastepny z pov naszego ukochanego matiego wiec juz smieszniej
pamietajcie o gwiazdce i komentarzu
do nastepnego, kocham was
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top