WHISKY AND GINGER DOLL ♕
TW: treści nieodpowiednie dla osób poniżej 16 roku życia, dość ciężki rozdział, poruszony temat gwałtu (bez opisów żadnych oczywiście)
rozdział bardzo długi!!
WHISKY AND GINGER DOLL.
MILES FAIRCHILD BYŁ jeszcze małym dzieckiem, kiedy przykuł zainteresowanie petera quinta. mężczyzna pokładał w chłopcu duże nadzieje, jako że jego mózg był niczym gąbka, czekająca na to by wchłonąć poszczególne informacje. zauważając w malcu cechy, które jego zdaniem były gorszące, pielęgnowane przez panią jessel musiały być szybko zakryte i to właśnie on miał w tym pomóc.
peter quint był najbliższym sługą i pracownikiem pana, który miał bly w posiadaniu. bogacz, będący również wujem dwójki osieroconych dzieci, pozwolił im zostać w bly i dorastać tam, zapewne z czystego współczucia. zatrudnił tam najlepszą służbę jaką miał by zajmowała się pociechami, głównie dlatego, że on sam nie miał zamiaru tego robić, mieszkał zresztą w innym stanie, niezainteresowany nimi. guwenantki zajmowały się ich wychowaniem, a pracująca od wieków dla jego rodziny, pani grose, miała czuwać nad całą posiadłością i zajmować się nią. kochała ten dom i to rodzeństwo, jak swoją własną rodzinę, zaczynała w końcu pracę u matki wspomnianego wcześniej wuja. warto też wspomnieć o mężczyźnie ogrodniku, którego główną rolą było zajmowanie się końmi i stajnią, bo to właśnie był quint.
nikt w bly za nim nie przepadał, szczególnie młode kobiety, które przychodziły by sprzątać, dbać o roślinną część ogrodu i guwernantki. był brutalem, zachowującym się trochę jak kowboj z jakiegoś klasycznego westernu, tyle że był jedynie jego dziwną, arogancką podróbką. przerażał ludzi dookoła, był w końcu okrutny i próżny. swoje potrzeby załatwiał jak zwierzę, którym dla pani grose się stał. gdy tylko właściciel bly odjechał, brał wszystko to co chciał kiedy miał ochotę. kiedy jego przyjaciel wrócił do swojego własnego domu, zaczął się zachowywać tak, jakby wszystko tutaj należało do niego. poza tym na przestrzeni lat rozwijał swoje alkoholowe uzależenienie, które w końcu doprowadziło go do śmierci.
pani jessel zajmowała się dwoma aniołkami najlepiej jak mogła, była przez nie bardzo kochana. nie zajmowała się małym milesem tyle co florą, jako, że ten od najmłodszych lat był wysyłany do szkoły z internatem. za każdym jednym razem gdy wracał, była to czysta przyjemność się nim opiekować, dopóki nie wpadł on w plugawe łapska petera.
ogrodnik szybko zauważył, że ta dziwna wrażliwość pielęgnowana w chłopcu jedynie mu szkodziła i postanowił z dumą przyjąć rolę jego męskiego wzroca. pani jessel próbowała go powstrzymać, ale nikłe były jej szanse, jako że quint zdążył już przejąć władzę nad większością bly, a pani grose nie robiła z tego wielkiej rzeczy, po prostu krzywo na niego patrzyła.
zaczęło się od tego, że quint i dziesięcioletni miles zaczęli razem jeździć konno. cierpliwie uczył chłopca wszystkiego co wiedział o koniach, będąc do niego mimo wszystko dość szorstkim, czasami na niego wrzeszcząc. nie zamierzał dawać mu tarfy ulgowej jak wszyscy inni i bardzo szybko nauczył go, że chłopcom nie wolno płakać. za każdym razem, gdy małemu fairchildowi stała się jakaś krzywda i płakał, zostawał szybko uciszany.
— chłopcy, nie płaczą młody, weź się w garść — mówił do niego, pomagając mu wstać.
później robiło się tylko gorzej. milo bardzo uważnie podpatrywał wszystkie jego zachowania, więc z nauczyciela jazdy konnej, quint zmienił się w nauczyciela życia. brał z niego przykład i uczył się jego postawy do rzeczywistości, wierząc mu we wszystko na słowo.
zaczął budować jego olbrzymie ego, które później miles będzie mieć na przyszłość. był wciąż cichy i skryty, ale pewny, że wszystko czego pragnie po prostu mu się należy. czuł się lepszy od niektórych ludzi dookoła siebie, nauczył się uprzedmiotawiać ich i przejmować nad nimi kontrolę. przez pieniądze i pozycję społeczną myślał, że może robić wszystko.
zaczął być niemiły dla pani jessel tak samo jak quint, a panią grose mimo, że traktował z respektem, obdarowywał chłodnymi życzeniami i rozkazami. ona nic nie mówiła, sama wychowywała go podobnie.
— to wyjątkowe dzieci, jessel — mówiła do guwernantki, gdy ta próbowała porozmawiać o zachowaniu dziecka. — nie odbieraj im prestiżu z jakim się urodziły, to im się należy.
w wieku trzynastu lat, peter quint otworzył przed milesem nowe drzwi, a konkretnie te od używek. siedział z nim na schodach z tyłu domu i uczył go zaciągać się papierosami. czasami też jechali na koniach gdzieś w głąb labiryntu i upijali się w nim razem, co najczęściej dla młodszego kończyło się wymiotami i urwaniem filmu. zaczął również poruszać z nim tematy tabu dotyczące seksualności i innych rzeczy, na które chłopiec mógł niekoniecznie być gotowy.
zmieniły się też jego metody wychowawcze, jeżeli chodziło o kary dla milesa, co przy okazji dla niego było nauką. czasami gdy był na niego zły, po prostu wdawał się z nim w bójki. miał wyczucie jak się z nim bić na tyle by go zabolało, ale nie na tyle by zrobić mu poważną krzywdę. w końcu wciąż był dzieckiem i to w dodatku dość chudym. przy tej okazji nauczył chłopca jak walczyć i z roku na rok szło mu to coraz lepiej.
chodzili razem po pubach i barach, ale nie tych do których quint chodził sam. dla niego wybierał te spokojniejsze, by oswoić go z klimatem jaki tam panuje. był zadowolony z tego, jak jego dzielny uczeń nabywał powoli jego cechy i postawy. nie był zadowolony z niektórych zachowań, ale wciąż pokładał w całym projekcie wielkie nadzieje. miles był jak syn, którego nigdy nie miał.
może z tego też powodu, gdy czternastolatek wyznał mu swoją biseksualność, skręcił mu nadgarstek, gdy próbował wybić mu tą „głupotę z głowy”. okazał mu tak miłość i zmartwienie. to był pierwszy raz, gdy milo przestał się do niego odzywać. przechodził obok niego z urażoną miną i bandażem koło dłoni, nie obdarzając go słowem ani spojrzeniem, dopóki mężczyzna się z tym nie pogodził i nie dał mu spokoju. zaraz później, kiedy zawarli już pokój, wygłosił mu obrzydliwy i gorszący wykład o tym, jak to powinien po prostu sypiać z kim chce jak będzie czuł, że to już czas by zacząć i niczym się nie przejmować. w tym samym roku młody fairchild po raz pierwszy został wydalony ze szkoły pod zarzutem całowania innego chłopca w toalecie. peter nie mógł być bardziej dumny, w noc jego powrotu oboje pożądnie przesadzili z alkoholem.
kiedy miles miał piętnaście lat, jego życie całkowicie się odmieniło, a było to spowodowane jednym z ulubionych miejsc quinta.
speluna u portera.
był to pub na obrzeżach miasta, czyli stosunkowo bardzo niedaleko od bly. przy szerokiej drodze prowadzącej do centrum, zaraz koło starego przystanku autobusowego, znajdowała się wydeptana ścieżka. tam, między drzewami, znajdywał się szeroki, jednopiętrowy budynek z kamienną elewacją i obskurnymi oknami o ramach z ciemnego drewna. już z daleka dało się słyszeć rumor i muzykę ze środka. dookoła stały zaparkowane niedbale motocykle, dwa samochody, a z boku stały zaprzężone konie. nie tylko quint był tak mądry by przyjechać na upijanie na koniu bez żadnych konsekwencji.
miles spojrzał na wyryty w drewnie napis: „PUB U PORTERA” i stwierdził, że to najbardziej nieciekawa nazwa dla pubu jaką w życiu widział, a gdy podzielił się z tym quintem, dostał od niego lekko w tył głowy.
— wypluj te słowa nim tu wejdziesz — mężczyzna pokręcił głową z westernowym uśmiechem. — w życiu nie widziałeś czegoś takiego jak speluna u portera, gówniarzu.
miles uśmiechnął się do niego ironicznie i splunął gdzieś w bok, by później udać się do środka.
kiedy tam wszedł, widok przed nim przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. wszystko było tam słabo oświetlone i obskurne, ale nie w sensie kurto cobainowym tak jak to spodziewał się miles, ale jak w najprawdziwszym amerykańskim westernie. drewniane stoliki i krzesła, brudne kamienne ściany, niektóre ze zdjęciami w ramkach, unoszący się dookoła zapach drogiego whisky — to była prawdziwa quintowska świątynia. stara szafa grająca stała w rogu zakurzona, grając piosenkę chucka berry, którą miles rozpoznał od razu. kiedy podchodził z peterem do baru i patrzył na zatłoczone stoliki dorosłych mężczyzn z kuflami różnego kształu, z początku się nie bał. dopiero później zdał sobie sprawę jakie to towarzystwo.
miles poznał się już na tym, że groźni metalowcy i motocykliści, nie ważne czy cykloni czy kitowcy, zawsze okazywali się być misiami w skórzanych kurtkach, niezwykle w porządku. tutaj była takich garstka, bo większość z obecnych była z pozoru zwyczajnymi mężczyznami, lekko już siwiejącymi, ale ich markowe jeansy z rozszerzonymi (nie jak dzwony) nogawkami i uważne, groźne spojrzenia, uświadomiły mu, że każdy jeden z tych gentlemanów ma gdzieś ukrytą broń białą lub palną, i których można łatwo rozzłościć jednym krzywym spojrzeniem. zawsze mogli też wziąć butelkę, zrobić z niej tulipanka i poharatać milesowi twarz na dobre.
„ta badna skurwieli... — tłumaczył mu kiedyś quint, gdy jeździli bez celu na koniach. — wygląda jak przeciętny chłop, ale bruce lee wyglądał jak pedał, a widziałeś przecież co odpierdalał.” słowa te natychmiast przeleciały mu przez głowę i przestał natychmiast patrzeć na kogokolwiek, nim zostanie bez powodu powalony na glebę.
usiadł na stołku obok quinta zaraz przy barze wyrwanym jak ze starego filmu i rozglądnął się szybko dookoła, nie patrząc na nikogo specjalnie długo, ale na jego nieszczęście gość niedaleko niego z butelką corony w ręce wyraźnie go obserwował.
— nie wiedziałem, że jesteś niańką na pełen etat, quint — wyszerzył się nagle ukazując zepsute zęby i wziął łyk piwa.
— w końcu musiałem tu zabrać młodego, niech się uczy — parsknął śmiechem quint klepiąc milesa po ramieniu.
— niech się uczy! — krzyknął nieznajomy wnosząc jednoosobowy toast i znowu wziął łyk piwa. — żeby mu tylko ktoś tej babskiej mordy nie obił...
— żebym ja zaraz twojej nie obił — wymamrotał miles, nawet na niego nie patrząc.
— no kurwa, dzieciak gada! — zarechotał starszy gość i pokiwał głową. — dobre, dobre!
— nie strasz, bo się zesrasz. — powiedział zaczepnie peter patrząc na milesa z dumnym uśmiechem.
— na razie tylko ty się tu zesrałeś — odgryzł się fairchild.
— peter quint, dawno cię nie było... — usłyszeli nagle głos za przed sobą.
miles odwrócił głowę w tą stronę by zobaczyć średniego wzrostu mężczyznę o siwiejących włosach, przecierającego kufel od piwa białą szmatką. minę miał poważną, a ciało wydawało się silne i zdrowe. miles od razu pomyślał o tym, że gdyby dostał z pięści od kogoś takiego to od razu miałby złamany kark. człowiek za barem miał gęste wąsy, kremową koszulę, zwyczajną materiałowo, bez guzików i brązowy fartuch. popatrzył na dwójkę przed sobą wyczekująco.
— w końcu przyprowadziłem młodego — zaczął dumnie pokazując na chłopca obok siebie. — to jest miles, sierota, którą się zajmuje w bly.
— porter, jak piwo — przedstawił się mężczyzna i odłożył szmatkę by podać chłopcu rękę.
— miło poznać, fajny pub — powiedział z uśmiechem milo ściskając jego dłoń.
im wszystkim trzem miles wydawał się niewystraczająco męski dla tego baru, ale dziwnym trafem w myślach doszli do wniosku, że to może on zrobi z niego mężczyznę.
— założyłem go z dwadzieścia, może trzydzieści lat temu — zaczął porter wracając do przecierania naczyń. — ale to nie pub, tylko speluna.
— czemu? — dopytał nastolatek.
— chuj wie, tak się przyjeło — mężczyzna wzruszył ramieniem.
— i prowadzi go pan sam? — znów spytał fairchild.
— jaki wychowany... — mężczyzna spojrzał na moment na quinta z ironią, wracając do pytania. — całkiem sam.
— jak to sam? — zaśmiał się mężczyzna przy barze. — masz lolitę!
quint również wybuchł śmiechem i była to lawina śmiechu odrażającego i kpiącego, do której porter i miles się nie przyłożyli.
— właśnie, gdzie nasza dziewczynka? — dopytał ogronik znów westernowo się uśmiechając.
— wyszła karmić konie jakiś czas temu — nieznajomy obok nich skinął głową na drzwi.
— o kim mow- — zaczął miles, ale przerwało mu nagłe uniesienie wzorku przez właściciela i szybkie odłożenie wszystkiego co miał w rękach.
razem z quintem odwrócili się równocześnie za czym podążył i nieznajomy pijak, widząc przed sobą coś dla milesa niespodziewanego.
w ich stronę wolnym krokiem zmierzała młoda, nastoletnia dziewczynka, mogła mieć z dwanaście lub trzynaście lat. szła powoli trochę tak jakby kulała, chociaż obie nogi miała sprawne. jej drobne i kościste ciało okryte było jakąś czarną bluzeczką i niebieską spódniczką, widocznie naciągniętą w dół. jej rude włosy były roztrzepane i napuszone na wszystkie strony. tusz rozmazany miała centralnie pod oczami, one same lekko zaczerwienione, były duże o brązowych źrenicach. jej czoło z widoczną kaszką krostek i porów błyszczało od potu, a usta, których górna warga była nieco większa niż dolna, były popękane do krwi. na jej owalnej twarzy znajdywały się w różnych miejscach trądzikowe krostki, ona sama była blada, chociaż teraz wydawała się bledsza niż powinna. z buzi była to dziewczynka nie za piękna, miała drobne usterki w swoim wyglądzie, głównie przez to jak mizernie i biednie wyglądała. zmierzała powoli w ich stronę, w jej drżąych dłoniach, między kościstymi długimi palcami z dłuższymi paznokcami pomalowanymi na czerwono, znajdywały się zmięte banknoty. twarz jej była bez wyrazu, może lekko wystraszona i zszokowana kiedy jej się przyjrzało. miles oglądał tą drobną, mimo że wysoką istotkę, kiedy tak nieporadnie szła w ich stronę, z dziwnym zainteresowaniem. wydawała się być w trakcie psychicznego szoku termicznego.
— dobry boże, kto ci to zrobił? — spytał porter patrząc na dziewczynkę.
— stała się krzywda — powiedziała ze słowiańskim akcentem i położyła pieniądze na ladzie.
— kto? kto to zrobił? — dopytywał cierpliwie.
— ja — pokazała na siebie, nie do końca rozumiejąc.
— okej ty, ale kto tobie zrobił — lekko frustrował się barman, starając się zostać spokojnym. — ty zostałaś zraniona — pokazał na nią palcem. — kto cię zranił?
— co się stało, lolitko? — dopytał pijany mężczyzna przy barze.
— wracałam z trawnik — zaczęła głuchym tonem, patrząc na swoje dłonie ze wstydem. — ja szłam, a potem tony złapał. byliśmy tam po prawej domu i on zepsuł moje... ubranie na dole...
— zgwałcił cię? — dopytał już w pełni wściekły.
dziewczynka uniosła skołowana spojrzenie w górę, nie rozumiejąc co do niej mówi.
— dotknął cię tak prywatnie? — spytał w inny sposób.
— ja nie chciałam — zaczęła wpatrując się we właściciela baru. — przepraszam, ja nie chciałam. ja próbowałam iść, ale on trzymał. przepraszam.
miles wpatrywał się w dziewczynkę kompletnie zamurowany, nie wierząc w to co słyszy. przeprasza? za co ona go przeprasza?!
— nie twoja wina — pokręcił głową. — jak go dopadnę...
— tony dał pieniądze — dodała pokazując banknoty. — na mnie... o tak... — wyjaśniła szybko demonstrując nad blatem jak mężczyzna rzuca w nią pieniędzmi.
— jebany skurwiel! — porter uderzył pięścią w stół.
— my potrzebujemy pieniędzy — dodała szybko wystraszona hukiem, nagle się spinając. — weź sobie.
— nie, nie bierzemy od niego pieniędzy — odpowiedział jej stanowczo. — idź do łazienki, weź prysznic.
rudowłosa dziewczynka wyraźnie wciąż otumaniona całą sytuacją zaczęła powoli iść do drzwi za barem, dopiero wtedy miles zdał sobie sprawę dlaczego tak chodzi. kiedy wszyscy odprowadzali ją wzrokiem, zobaczyli białą substancję na plecach bluzeczki, wywołując to u nich większe uniesienie.
miles był wstrząśnięty. jeszcze nigdy nie miał tak bliskiej styczności z ofiarą gwałtu. mimo to, quint nie wydawał się być tym tak poruszony jak on. wykorzystywał tą sytuację by po prostu się wkurzać, ale w żaden sposób nie przejął się dziewczynką.
coś co warto wiedzieć o porterze to fakt, że nigdy nie bił nikogo na oczach lolity, wspomnianej wcześniej dziewczynki. dlatego, gdy tylko ta zniknęła za drewnianymi drzwiami, mężczyzna zaczął podwijać rękawy.
— młody, idź tam i podrzuć jej ubrania do łazienki by mogła się przebrać — powiedział, nie spuszczając wzroku z tony'iego siedzącego teraz z zadowoleniem przy jednym ze stołów.
miles spojrzał na quinta na moment i bez większego zahamowania wstał ze swojego siedzenia, i ruszył na zaplecze. drzwi za barem prowadziły do niewielkiej spiżarni, a z kolei kolejne drzwi w jej środku, do małego, prostokątnego pokoiku. przed nim znajdowała się komoda, pojedyńcze łóżko i następne drzwi, zapewne od łazienki, oraz niska niepełna ściana z samą framugą zza, której wystawało biurko z łóżkiem piętrowym na górze.
uderzyła w niego fala nagłej powagi, gdy wziął z komody spodenki, podkoszulek i bieliznę, nie zrobiło to nawet na nim wrażenia. nie tak wyobrażał sobie swój pierwszy kontakt z dziewczęcym ubiorem prywatnym i w normalnych okolicznościach zapewne śmiałby się do siebie niedojrzale, w końcu miał zaledwie piętnaście lat.
mimo wszystko sytuacja wcale nie ruszyła go tak bardzo, a przynajmniej tak mu się wydawało. było tak dopóki nie zbliżył się do drzwi i nie usłyszał stłumionego szlochu dochodzącego z łazienki. dziewczyna płakała przeraźliwie, nie był to głośny lament, ale sposób w jaki pełne bólu dźwięki opuszczały jej usta, był wstrząsający. widocznie zasłaniała czymś twarz, jakimś ręcznikiem bądź samą ręką, miles nie mógł tego zobaczyć, ale wiedział, że gdyby nie ta blokada, rudowłosa byłaby zapewne dużo lepiej słyszalna. wraz z każdym jednym łkaniem zza drzwi wydobywały się ciche piski. nie mogła oddychać, więc gdy zapłakała się za bardzo, zaczynała kaszleć. brunet poczuł jak jego oczy zachodzą łzami, a serce bije jak oszalałe.
„spójrzcie co on jej zrobił. spójrzcie co zrobił tej małej dziewczynce” — pomyślał poruszony fairchild.
dopiero teraz w pełni dotarło do niego co się wydarzyło. biedna, rudowłosa lolitka, przypomniająca porcelanową laleczkę, tak brutalnie skrzywdzona najokrutniejszym występkiem tego świata. miles wiedział, że gwałt był gorszy niż morderstwo. morderstwo można usprawiedliwić, można je wybaczyć, można je zrozumieć. dla gwałtu nie było żadnego innego wyjaśnienia ani uzasadnienia, był czystym, zwierzęcym bluźnierstwem przeciwko moralności. zabijając kogoś odbierasz mu ciało, ale krzywdząc go seksualnie, zabijasz jego duszę i beszcześcisz ciało. dziewczynka, która nie potrafiła nawet wyrazić słowami swojej krzywdy, tak biedna i bezradna. niewyobrażalnym było jak ktokolwiek mógł rzucić się bezwzględnie na jej kruche, wątłe ciało i zrobić coś tak strasznego. w dodatku była tak młoda, jaki psychol znajduje przyjemność w czymś takim?!
wraz z nią płakały teraz wszystkie kobiety tego świata, zmarłe i żywe, każda z nich łączyła się z nią w tej metafizycznej agonii. był to ból nie do opisania, a najgorszym w tym wszystkim był fakt, że miles kiedyś tak bardzo niepoważnie podchodził do tego tematu. teraz sam miał ochotę krzyczeć, słysząc i widząc tragedię kogoś tak bezbronnego. na koniec jeszcze rzucił w nią pieniędzmi, a ona przyniosła je swojemu chlebodawcy, odkładając siebie na drugi plan. jak ktokolwiek mógł wychować ją w taki sposób, by sądziła, że jej krzywdę mogą zreperować pieniądze? czy wszystkie dziewczyny tak właśnie myślały? ten mężczyzna tak dotkliwie odebrał jej godność, że myśląc o wszystkich ofiarach gwałtu na świecie, czując jak serce łamie się mu na pół, wiedział, że już nigdy nie spojrzy na żadną dziewczynę w ten sam sposób.
zapukał do drzwi, słysząc jak dziewczynka momentalnie zaprzestaje płaczu, jakby wystraszona.
— hej, um... porter powiedział bym dał ci ubrania — zaczął niepewnie. — nie bój się, nie będę nawet na ciebie patrzył. teraz wystawię moją rękę z ubraniami w stronę drzwi i popatrzę w bok. jak będziesz gotowa, to po prostu je weź, a ja tam wrócę...
zrobił tak jak powiedział. wyprostował rękę i obrócił głowę patrząc na drzwi prowadzące do spiżarni. nie minęło kilka sekund, a rudowłosa otworzyła niepewnie wejście do łazienki, patrząc na nowego chłopca z ciekawością. nie spojrzał na nią, ani na sekundę. wystraczyło jedno jej słowo, a dokładniej mogła po prostu mu powiedzieć, że może na nią patrzeć, bo jest w swoich ubraniach. mimo to nie zrobiła tego. patrzyła na jego profil z zaciekawieniem i wzięła w końcu ubrania, zamykając za sobą drzwi.
miles wziął głęboki oddech i wrócił do pubu. kiedy tylko wszedł do środka, pierwsze co usłyszał, to żywe odgłosy walki. odwrócił się w jej stronę widząc jak właściciel speluny okłada wspomnianego tony'iego po twarzy, trzymając go za kołnierz koszuli. krzyczał na niego wściekły i bez przerwy uderzał po całej górnej części jego ciała, nie przejmując się krwią bryzgającą na prawo i lewo. dookoła niego zebrali się mężczyźni i mała ilość kobiet, kibicujący mu w walce. dwójka wysokich, prawie, że gladiatorów, trzymała okładanego za ramiona by nie mógł się wyrwać, chociaż jego buzia była już tak zmasakrowana, że po prostu się poddał. porter wiedział gdzie uderzać tak by nie zemdlał z bólu, ale wciąż go czuł. widać było też na spodniach ofiary dowód na to jak bardzo był przerażony, którego nie trzeba lepiej wyjaśniać.
— pierdolony skurwysynu! — krzyczał rozwścieczony porter. — jebania dzieci ci się zachciało?! ty jebany pedofilu, trzynastolatkę!
w końcu wyrwał go z rąk pomagających mu mężczyzn, trzymając go za włosy uderzył jego głową w brązowe drzwi, a na koniec po otworzeniu ich, wyrzucił go na zewnątrz, kopiąc go w kość ogonową.
— i żebym cię tu więcej nie widział zboczeńcu! jak tu wrócisz to cię zabiję! — wrzasnął zatrzaskując za sobą drzwi, słysząc dookoła siebie wiwaty pełne zadowolenia.
miles wpatrywał się w całą scenę w pełnym szoku. tak wiele wrażeń stało się jednego dnia, nie był pewnien czy jest w stanie to znieść.
— skurywsyn... — pijak przy barze pokręcił głową patrząc na portera. — dobrze zrobiłeś, panie.
— aż mnie trzęsie ze złości, przysięgam — powiedział chłodno właściciel, będąc śmiertelnie poważnym i wściekłym.
— jak go gdziekolwiek zobaczę to mu nogi z dupy powyrywam — dodał quint biorąc łyk swojego whisky, którym sam się poczęstował. — żeby robić w twoim lokum takie akcje...
— ale dziewczyna te- — zaczął miles rozglądając się dookoła.
— podziwiam, że masz na to nerwy porter — przerwał mu peter.
— gość przychodzi do speluny i się ma za jej pana, a gówno mu tu wolno! — dodał ktoś za nimi.
miles był zdenerwowany, że nie padło ani jedno pytanie o skrzywdzoną dziewczynkę, a wszyscy dodawali jedynie otuchy zniesmaczonemu porterowi. w końcu jemu się nic nie stało.
— mam dość — wypalił fairchild zdenerwowany łapiąc za swoją szklankę.
— ja też, nienawidzę, gdy ktoś wkurwia portera — skomentował jego towarzysz.
— do jasnej cholery tu nie chodzi o portera ani jego pieprzoną spelunę! — krzyknął miles, sprawiając że wszyscy zaczęli go słuchać z uwagą, nie wierząc w to co słyszą. — dosłownie ta biedaczka została właśnie zgwałcona, rozumiecie to?! zgwałcona! ona nawet nie potrafi angielskiego, nie może wyrazić jak się czuje! składacie te swoje pierdolone kondolencje porterowi jakby to jego ciało tak zbeszcześcili! nikt nawet o nią nie zapytał!
porter zatrzymał się ze szmatką w ręce patrząc na milesa w skupieniu. wszyscy spodziewali się, że będzie kolejną ofiarą i jemu też się dostanie, ale tak się nie stało.
— młody ma rację — skomentował jedynie krótko i dolał whisky do jego szklanki.
rumor się uspokoił, goście speluny zaczęli stopniowo powracać do swoich poprzednich zajęć. quint patrzył na milesa z nieodgadnionym wyrazem twarzy przez chwilę, a później bez słowa wrócił do swojego trunku. poza szumem zmieszanych rozmów w barze i muzyką z szafy grającej, można było usłyszeć dźwięk prysznica.
— dziękuję, że się przejąłeś — dodał porter po pewnym czasie, myjąc ręce z krwi w zlewie pod ladą.
— przepraszam, że pytam, ale... co taka młoda dziewczyna tutaj robi? — odpowiedział bardzo bezpośrednio miles, biorąc łyk swojego trunku.
— przepraszam za niego! — powiedział szybko quint i lekko uderzył chłopca w ramię. — nie drąż tego, to nie twoja sprawa.
— spokojnie quint... — mężczyzna zmierzył ich dwóch skupionym spojrzeniem. — opowiem wam, ale gęby na kłódkę, bo zrobię z waszych chujów gryzaki dla psów.
quint zaśmiał się ze słów właściciela, miles natomiast jedynie skinął głową z lekkim uśmiechem. porter też pozwolił sobie na uśmiech, z jakiegoś powodu miał dobre przeczucie wobec chłopca. co go martwiło to quint, był w końcu koszmarnym człowiekiem. siwiejący mężczyzna złapał ponownie za białą szmatkę i zaczął wycierać swoje naczynia, tylko po to by mieć co robić z rękoma.
— pamiętasz przystanek, który mijałeś w drodze tutaj? — spytał na początku, widząc jak chłopak kiwa głową. — dobrze. znalazłem ją tam dwa lata temu, była mroźna jesień, a ona leżała na ławce odurzona czymś, miała na sobie tylko wielką, męską kurtkę i spódniczkę.
— o matko jedyna... — wymsknęło się fairchildowi.
— kompletnie nie ogarniała angielskiego — barman pokręcił głową. — patrzyła na mnie tylko tymi swoimi wielkimi, przerażonymi oczkami i trzęsła się, gdy próbowałem z nią rozmawiać. moja stara znajoma mówi trochę po polsku i rosyjsku, więc dała radę się z nią dogadać i pouczyć ją angielskiego. przygarnąłem ją wtedy do siebie, wcześniej prosząc o pomoc znajomą. pozwoliłem młodej wytrzeźwieć i dałem jej jakieś ubrania, a potem jakieś jedzenie, bo wygladała jakby ją ktoś głodził. — mężczyzna zatrzymał się na moment w swojej historii, patrząc w jeden punkt na stole. — widziałeś kiedykolwiek porzuconego psa, którego ktoś bił, młody? wygłodzonego, zmęczonego i nie wiedzącego co się dzieje psa, którego ktoś wywywalił z jadącego samochodu?
— tak, proszę pana — odpowiedział chłopiec bez namysłu.
— tylko do tego mogę porównać jej sytuację — porter pokręcił głową wciąż przecierając kufle i whiskówki. — wyglądała jak mała, skulona psina, która widzi, że masz jedzenie i jest bardzo głodna, ale do ciebie nie podejdzie bo się ciebie boi. zachowywałem dystans, czekałem aż stanie na nogi i wróci do domu... tyle, że ona nie miała domu. nie wiedziała nawet w jakim jest mieście, w jakim stanie, czy w ameryce czy w kanadzie... kompletne nic.
— to skąd do cholery się tu wzięła? — spytał quint na co porter cicho westchnął.
— pochodzi z patologicznej rodziny gdzieś w południowej polsce — zaczął swoją opowieść. — była mała i głupia, chciała się uwolnić ze swojego domu, a na swoje nieszczęście wydawało jej się, że znalazła sposób. zakochała się w pedofilu i pozwoliła mu się uwieść, obiecał jej, że ją stamtąd zabierze. miała z nim romans przez niecały rok, skurwiel był wyjątkowo paskudny. gasił na niej papierosy i wciągał kokainę z jej brzucha, i jeszcze jakaś tam reszta popierdolonych akcji, po prostu w głowie mi się to nie mieści. ona taka słodka, taka kochana, a tak koszmarnie jej się wiedzie. w końcu ją tutaj zabrał, uciekli razem i nie zgadniecie co... — ponownie zrobił przerwę. — zostawił ją tutaj.
— nie... — miles pokręcił głową z niedowierzaniem. — ja pierdole...
— zostawił ją na tej pierdolonej ławce, wyrzucił ją pijaną z samochodu — powiedział dobitnie porter kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. — nawet nie wiem co bym zrobił jakbym go znalazł...
— pojeb — mruknął jedynie peter pijąc swoją whisky.
— więc pozwoliłem jej tu ze sobą zostać. zrobiłem jej pokoik i... pomaga mi w biznesie. czasami robi za kelnerkę, czasami leje piwo, czasami sprząta. jest dla mnie jak córka... — siwiejący odłożył w końcu ostatni kufel na miejsce.
— a czemu lolita? — dopytał szybko brunet.
— to taka książka o nabokova, o dziewczynce, która była ofiarą pedofila. zawsze o niej myślę jak tylko patrzę na te sarnie oczka i tą jej lalkowatą twarzyczkę. — wyjaśnił właściciel. — powinieneś ją przeczytać.
— zrobię to, dziękuję — chłopak skinął głową i wstrząśnięty wziął łyk ze swojej szklanki. — tak strasznie mi jej szkoda...
— mi też — westchnął mężczyzna kładąc sobie szmatkę na ramieniu. — przez jej przypadek przestałem wierzyć w boga.
— dlaczego? — spytał miles, który był wierzący.
— chłopie, gdyby bóg był, to nie pozwoliłby na taką krzywdę bezbronnego dziecka, w dodatku tak słodkiego i serdecznego — zaczął lekko zdenerwowany pochylając się nad ladą. — widziałeś jej twarz, gdy chciała mi dać pieniądze? pieniądze za swój gwałt, do jasnej cholery! to dziecko jest święte...
— może masz rację... — zgodził się miles i skończył swoje whisky, które zaraz zostało mu dolane.
— na koszt firmy — porter skinął do niego głową i zakręcił butelkę.
miles siedział jeszcze chwilę w absolutnym szoku, wyłączając się z rozmowy quinta, portera i tego dziwnego gościa przy barze, nie słuchając ich zmienionego już tematu. nie mógł odpędzić od siebie tragedii dziewczynki.
w końcu do nich dołączyła. przyszła do baru w dużej, kremowej koszulce z myszką mickey i skórzanych pantoflach, trzymając w ręce niebieską szczotkę. wyglądała na spokojniejszą, mimo, że jej oczy były przekrwione od płaczu. wciąż chodziła powoli w związku z bólem i podeszła do portera.
— czesać włosy? — spytała nieśmiało wystawiając szczotkę w jego stronę.
— nie mogę, perełko — pokręcił głową i pokazał na bar. — jedzenie. włosy nie mogą być koło jedzenia, wiesz?
— a tam? — spytała pokazując palcem na stołek. — usiąść?
— pewnie, usiądź sobie — mężczyzna uśmiechnął się do niej łagodnie i obserwował jak siada obok nowo poznanego chłopca.
usiadła na stołku lekko zgarbiona i zaczęła sama rozczesywać powoli swoje włosy, przykuwając uwagę milesa fairchilda całkowicie. patrzył na nią jakby była legendą, zwłaszcza po wszystkim co usłyszał. zauważył więc, że nie idzie jej czesanie włosów.
— może pomogę? — spytał spokojnie, uśmiechając się przyjaźnie do dziewczynki.
— ha? — odwróciła głowę w jego stronę wystraszona.
— um... ja poczeszę — powiedział tak prosto jak potrafił wystawiając rękę po szczotkę. — chcesz?
rudowłosa pokiwała powoli głową wpatrując się w przepiękną postać, a jej policzki zapłonęły różem. miała nadzieję, że po tym co się stało nie czuł do niej obrzydzenia, zwłaszcza, że był taki piękny. kiedy brał od niej szczotkę, ich palce spotkały się na moment, co wywolało u niej motyle w brzuchu.
— ja mam siostrę — zaczął rozszczesując jej włosy uważnie i bezboleśnie. — moja siostra nazywa się flora, ma siedem lat. włosy flory są długie i czasami je czeszę by jej pomóc.
— ile długie? — dopytała zaciekawiona, mimo wszystko bardzo zawstydzona.
— o takie — wyjaśnił dotykając bokiem dłoni jej pleców w ich połowie.
— o jakie długie! — odpowiedziała zaskoczona.
— noo! długie — pokiwał głową roześmiany kontynnuując swoją pracę.
porter obserwował scenę przed sobą przez moment czując pewnego rodzaju ulgę. uśmiechnął się lekko i złapał za stary kubek by zrobić w nim tak zwaną „herbatkę z prądem”. była to zwykła herbata earl grey z dodatkiem wiśniowej nalewki, høpcia ją uwielbiała.
— tak mi przykro... jak się czujesz? — powiedział w końcu miles, ostrożnie muskając palcami jej bark w akcie pocieszenia.
— um... źle — odpowiedziała niepewnie patrząc na niego oczami wypełnionymi jednocześnie strachem i zauroczeniem. — ale dziękuję.
— to nie była twoja wina, on był złym człowiekiem — zaczął ostrożnie gładzić jej plecy ze zrozumieniem, chociaż nie mógł sobie wyobrazić tak ogromnego cierpienia.
— stalin? — dziewczynka zmarszczyła brwi z niezrozumieniem.
— tak, kochanie — do rozmowy dołaczył porter. — jak stalin, to są źli ludzie.
— ble — pokręciła głową niezadowolona.
miles znowu roześmiał się cicho. mimo trudu zaczął rozmawiać z dziewczynką, chcąc jakoś odpędzić jej myśli od tragedii chociaż na moment. było w niej coś wyjątkowego, tak niesamowicie urokliwego i słodkiego. nie rozumiał jak wciąż mogła być tak dobra i życzliwa. jego młodsza towarzyszka tak bardzo mu zaufała, że dała mu łyk swojej specjalnej herbaty. po tych kilku szklankach alkoholu młody fairchild był już w zabawnym stanie. oboje chichotali do siebie pod nosem i rozmawiali cicho o zabawnych filmach, które oglądali.
w końcu zrobiło się już zbyt późno, a miles z quintem musieli wracać do domu.
— jutro? — spytała nieśmiało lolita, łapiąc dłoń bruneta w swoje dwie.
— pewnie, przyjdę jutro — pokiwał głową. — mogę cię o coś zapytać na pożegnanie?
— mhm — dziewczynka skinęła głową.
— jak masz na imię, moja gwiazdko? — spytał również łapiąc jej ręce w swoje dwie, patrząc jej w oczy z pijanym uśmiechem.
— høpcia — odpowiedziała czerwieniąc się na policzkach.
— przepięknie! przepiękne imię! — cieszył się miles. — moja høpciu, spotkamy się jutro! obiecuję, że do ciebie przyjdę, høpciu! moja piękna gwiazdka høpcia-
— miles, czas na nas — wtrącił się quint.
— papa! — chichotała dziewczynka cała czerwona na twarzy.
— papa! — powtórzył po niej śmieszne słowo, machając jej przez całą drogę do wyjścia.
porter stanął obok wpatrującej się z rozmarzeniem w nastolatka dziewczynki, tak bardzo wzniebowziętej nowym towarzyszem.
— lubisz go, co? — spytał z uśmiechem.
— ahaa... — przytaknęła z zachwytem. — dobry człowiek!
dni mijały, a miles mimo, że powoli, to zdobywał zaufanie dziewczynki z baru głównie poprzez liczne rozmowy z nią. kiedy wakacje dobiegły końca, a on wrócił do szkoły z internatem, spytał tylko o ich dokładny adres i obiecał, że będzie pisać do niej listy, zanim odjechał z powrotem do szkoły. pisał do niej często, przynajmniej dwa razy w miesiącu, ale na żaden list nigdy nie odpowiadała, nawet gdy prosił by to robiła. wywołane z aparatu fairchilda zdjęcia jego pięknej, starej szkoły miała zawieszone nad łóżkiem, szczególnie to, na którym brunet stał ze swoimi przyjaciółmi. byli przykryci krajobrazami szkolnego zamku, tak by na zdjęciu widoczny był tylko i wyłącznie jej nowy przyjaciel. miles wracał na wakacje i na święta, za każdym razem spiesząc do speluny portera z różnymi podarunkami i niestworzonymi historiami. przez lata zakochiwali się w sobie nieśmiało, lojalnie. rudowłosa nawet nie zdawała sobie sprawy, że miles już w wieku piętnastu lat zaczął przedstawiać ją innym jako swoją dziewczynę — chociaż nigdy wcześniej jej o to nie spytał. dzięki niej jego charakter ewoluował, stał się bardzo otwartym feministą, dużo wrażliwszym na otoczenie. trzeba mu jednak przyznać, że jego towarzystwo czasami nieco zbaczało z moralnej ścieżki i psuło go od środka, ale wszystkie te koszmarne zachowania odchodziły, gdy pisał do swojej lolity czekającej na niego w salem.
przeczytał lolitę od nabokova, i to nie raz. zawsze nosił przy sobie stary egzemplarz, w którym podkreślał ołówkiem wiele fragmentów i zaznaczał je cielistymi karteczkami samoprzylepnymi. uczniowie byli zakochani w milesie, w tym jak niesamowicie uformował swoją aparycję. kiedy szedł spokojnie, lecz dumnie jak paw przez szkolny korytarz, tak niezwykle elegancki i w pewnym sensie delikatny, a jego czarne buty stukały lekkim obcasem o kafelki, dało się poczuć bijący od niego chłód. pachniał jak mięta, stare książki i perfumy eros marki versace. mundurek był zawsze schludny, a jego niby niedbale ułożone włosy, zawsze kręciły się poprawnie przez używany przez niego jedwab. często nosił czarny eyeliner tuż pod linią wodną oka, by nie pomniejszać go optycznie, ale wciaż dodać swojemu wyglądowi nieco charakteru. mimo wszystko nie był wcale wzorowym uczniem na jakiego się kreował. często przyłapywano go ze srebrną papierośnicą, w której trzymał wyciągnięte z brzydkiego opakowania camele, znany był też z tego, że czasami opuszczał lekcje by w bardzo dwuznaczny sposób spędzić z kimś czas u siebie w sypialni akademickiej lub w toalecie — zależało od płci.
w wieku siedemnastu lat, na początku lutego zdarzyła się rzecz nieprawdopodobna: miles otrzymał list.
pospiesznie usiadł na swoim łóżku trzymając w rękach brudnawą kopertę i uśmiechnął się szeroko, widząc dobrze znany sobie adres pubu. bez zastanowienia rozerwał papier, wyciągając z niej zgiętą kartkę i parę zdjęć.
drogi milesie,
nie umiem tak dobrze pisać jak ty ale porter muwi że jest lepiej. nauczyłam sie już płynnie czytać. chciałabym pisać tak jak do ciebie muwie ale czuje ze nie moge nie rozumiem dlaczego. teraz jeszcze bardzo podziwiam jak ty piszesz do mnie. twoje listy są super, bardzo pięknę. ja i porter czytamy je co wieczorem. bardzo tęsknię za tobą. czytam teraz ksiąrzkę po angielsku bo umiem już po polsku. jest o czarodzieju i bardzo mi sie podoba oglądałam o nim filmy. bardzo przepraszam że nie umiem pisać. mam nadzieje że się rozszczytasz. ćwicze codzień. nie mogę się doczekać aż tu będziesz pokaże ci jak czytam na głos.
twoja ★
PS. morzesz mi wysłać więcej zdjęć z tobą na nich bardzo je lubie a mam tylko jedno.
uśmiechnięty wciąż szeroko brunet odłożył ostrożnie list i wziął do ręki dwa zdjęcia, które również były w kopercie. czuł się dumny z tego jak szybko dziewczyna robiła postępy — kiedy ją poznał nie potrafiła ani pisać ani czytać. teraz oficjalnie dostał od niej list, przez sekundy był pewien, iż nie mógł dostać chyba niczego lepszego.
cofnął tę myśl jak tylko spojrzał na fotografię. pierwsza z nich była ze środka speluny. stojący na środku barku porter opierał się o niego rękami, mając pod jedną z nich swoją charakterystyczną białą szmatkę. patrzył w kamerę jako człowiek poważny, inteligentny i doświadczony. nie był to jednak element, który najbardziej zaciekawił milesa, bo jego zachwyt przejęła prawa strona zdjęcia. spoczywająca na blacie høpcia przyjęła również typową dla siebie pozycję, siedząc na swoich piętach i łydkach z dłońmi opartymi o drewno między jej udami, zasłaniała to co mogłaby przypadkiem pokazać jej spódniczka. głowę miała lekko przechyloną w bok, lalkowate oczy większe niż zwykle, a jej nieśmiały uśmiech zdobił jej usta pomalowane teraz szminką. wyglądała przepięknie, chociaż odrobinę prowokująco, ale to nie był ten typ dziewczyny. młody fairchild nie śmiał patrzeć na nią w ten sposób po wszystkim co przeżyła.
drugie zdjęcie natomiast przedstawiało tą samą dwójkę, ale na dworze przed pubem, który był teraz w oddali. widocznie zdjęcia były zrobione wiosną, jako, że wszystko prześwietlone było słońcem, co zamazało niektóre szczegóły. na szczęście wciąż mógł zobaczyć promienny uśmiech dziewczyny przytulającej się do właściciela speluny, której wiatr rozwiewał włosy w kilku kierunkach. przymykała oczy i pokazywała rząd zębów, czego nigdy nie robiła przed nikim z niezrozumiałego dla chłopaka wstydu. wygladała tak uroczo w swojej białej sukience, którą milo kupił jej w butiku podczas jednego z majowych weekendów w szkole.
jego zachwyt przerwali mu przyjaciele, którzy wtargnęli nagle do pokoju.
— fairchild, co cię tak wcięło z tym listem? — spytał aaron, patrząc na przyjaciela i jednocześnie wspóllokatora.
— moja dziewczyna napisała — wyjaśnił spokojnie ze szczęśliwym uśmiechem.
— to ona dalej z tobą jest? — edgar zmarszczył brwi podchodząc do niego.
— oczywiście, że tak — wywrócił oczami jakby to było oczywiste.
— myśleliśmy, że ją zmyśliłeś, nigdy nic o niej nie mówisz — dodał blondwłosy i usiadł na swoim łóżku. — co u niej, stary?
— nauczyła się pisać — ciemnowłosy pokazał przyjaciołom kartkę z dumą.
— ile ona ma lat, osiem? — zażartował gatsby.
— skąd wziąłeś laskę, która nie umie pisać? — drążył edgar.
— nie mówiłem wam tego wcześniej, bo nie wiedziałem jak zareagujecie — westchnął fairchild wpatrując się w swój cenny list. — to høpcia, jest dwa lata młodsza od nas. to sierota z polski, właściciel speluny ją do siebie przygarnął, tej mojej i quinta ulubionej. ledwo mówiła po angielsku jak ją poznałem, ale... wciąż się dogadaliśmy. uwielbiam ją, na wakacjach często ją uczę, właśnie między innymi ze mną zaczęła się uczyć czytać. to kochana dziewczyna, jest jak święta... — opowiedział w skrócie i pokazał im zdjęcia.
— o kurwa... — odpowiedział zszokowany aaron.
— pierdolisz! — edgar zabrał mu jedno ze zdjęć z ręki i zaczął mu się przyglądać. — no ładna... ale trochę płaska, nie?
— zaraz ci do dupy nakopie — zganił go miles zabierając mu zdjęcie. — jest śliczna, po prostu nie wygląda jak lachociągi z naszej szkoły.
— no to fajnie, że mając ją wciaż się widujesz z naszymi miejscowymi lachociągami — zakpił sobie edgar znów biorąc zdjęcie do ręki. — a ten to porter?
— po pierwsze: oficjalnie z tym skończyłem jakieś dwa tygodnie temu — próbował się bronić miles. — po prostu jestem debilem i myślałem, że skoro nie mogę niczego z nią zrobić to znajdę kogoś innego, a jej oddam się platonicznie, ale tak jak mówiłem jestem debilem.
— mordo, ważne, że z tym skończyłeś — pocieszył go gatsby. — daj spokój, masz siedemnaście lat, wiadomo, że robisz głupoty.
— dzięki... — brunet kiwnął głową i spojrzał na zdjęcie. — tak, to porter.
od tamtego momentu rok dla siedemnastoletniego milesa fairchilda zapowiadał się świetnie, dopóki nie dostał kolejnego listu w październiku od pani grose. zdenerwowany wpadł do swojego pokoju zastając tam samego aarona i pierwsze co zrobił, to zrzucił wszystko ze swojego biurka w akcie szału.
— hej, hej, hej! co jest kurwa?! — blondyn wstał, odkładając swój komiks na bok.
— quint nie żyje! — wykrzyczał mu prosto w twarz ze złością, czując jak w jego oczach zbierają się łzy.
uroczystość pogrzebowa odbyła się ósmego października i nie pojawiło się na niej wielu gości. do milesa, który wrócił do domu wcześniej, tego dnia dołączyła paczka przyjaciół w celu wsparcia (oraz przy okazji mając nadzieję, że zobaczą jego dziewczynę). poza nimi zjawiło się tam paru znajomych z quintowskich barów i służba bly. flora stała zapłakana koło pani jessel, nie rozumiejąc do końca co się dzieje, na której twarzy dało się zauważyć nutę ulgi, którą próbowała ukryć. po pani grose także nie było widać goryczy, na dobrą sprawę nikt poza milesem nie opłakiwał okrutnego człowieka.
høpcia stała wmieszana w tłum trzymając się silnego ramienia portera. ona również nie opłakiwała quinta, wręcz cieszyła się z jego śmierci, czemu nikt zresztą nie mógł się dziwić. quint żył jak zwierzę i umarł jak zwierzę.
po ceremonii, gdy nad grobem pozostał jedynie młody fairchild ze swoimi przyjaciółmi, gdzie cała reszta gości ruszyła na stypę do jego rezydencji, dziewczyna postanowiła dołączyć do nich nieśmiało i podeszła do nich ostrożnie, wysyłając portera z powrotem do pubu.
— um... miles? — zaczęła powoli.
zdruzgotany uniósł wzrok w górę od razu rozpoznając sarnie oczy wybranki. nie zwrócił wyjątkowo uwagi na jej wygląd, a jedynie na jej spokojną, smutną twarz i bijącą od niej czułość. rozłożył lekko ręce, a gdy się do niego zbliżyła, przytulił ją mocno do siebie, wpatrując się w nagrobek. jego przyjaciele patrzyli na chudą istotkę z zaciekawieniem, ale tylko na moment, zdając sobie sprawę z tego, jakie to nieodpowiednie.
— my pójdziemy już do reszty gości... — zaczął gatsby chcąc im dać przestrzeń dla siebie.
oddalili się od nich, a gdy para została sama, brunet zatopił twarz w barku dziewczyny bez słowa i jedynie bardziej się w nią wtulił.
— chcesz iść do gości? — spytała po dłuższej chwili.
— błagam tylko nie tam... — wymamrotał wtulając się w nią bardziej.
— dobrze... chodźmy do portera. — zgodziła się bez zastanowienia łapiąc jego dłoń.
w spelunie zaprosiła go do swojego pokoju, poczęstowała whisky i utulała w swoim łóżku bez wielu słów. wydawał się być taki nieobecny, jakby wciąż nie uwierzył w to co się stało. ciszę między nimi przerwały jej niespodziewane słowa.
— cieszę się, że umarł.
miles uniósł głowę z niedowierzaniem. wpatrywał się w spokojną ekspresję lolity, pierwotnie tak zszokowany, że nie wiedział co powiedzieć. pierwszy raz się na nią zdenerwował.
— coś ty powiedziała?
— powiedziałam, że cieszę się, że umarł.
miles wstał z łóżka, patrząc na rudowłosą, wciaż spokojną dziewczynę czując jak rośnie w nim wściekłość i gorycz.
— jak śmiesz?! quint był dla mnie wszystkim! — wykrzyczał w akcie desperacji, tak bardzo zagubiony w jej postawie. — gdyby nie on to nigdy bym cię nie spotkał, zdajesz sobie z tego w ogóle sprawę?! nawet nie wiesz co ten człowiek dla mnie zrobił, mam dość waszego ciągłego oceniania go! to był dobry kurwa człowiek, słyszysz!? dobry człowiek!
høpe nie odpowiedziała.
— pierdole to, wychodzę — pokręcił głową i opuścił zaplecze, trzaskając wszystkimi drzwiami za sobą.
kiedy szedł w stronę wyjścia nawet nie zareagował na portera i jego wołania. dopiero, gdy mężczyzna stanowczo złapał go za ramię, raczył na niego spojrzeć.
— powiedziała ci? — spytał z rezygnacją w głosie.
— niech mi już lepiej nic kurwa nie mówi! — chłopak wyrwał swoje ramię z jego uścisku.
— nie bądź na nią wściekły, sam rozumiesz czemu nie powiedziała ci wcześniej... — zaczął wkładając ręce do kieszeni. — ja też się dowiedziałem dopiero za drugim razem.
— czy my mówimy o tej samej rzeczy? ona mi powiedziała, że się cieszy ze śmierci quinta do jasnej cholery! — zdenerwowany fairchild znów podniósł głos.
— a powiedziała ci czemu?! — bronił jej właściciel, nie dając na siebie naskoczyć.
miles nagle ucichł i lekko się zgarbił, czując to samo zagubienie co wcześniej. widząc jak siwy mężczyzna pokazuje mu stołek, udał się z nim z powrotem do baru i usiadł przy nim.
— dobra młody, nie będę owijał... — zaczął wracając do przecierania whiskówek. — quint się do niej dobrał dwa razy.
— że co? — spytał przerażony chłopak.
cały jego świat się zawalił.
— nakryłem go raz w trakcie jak robił... niefajną do opowiedzenia rzecz, a ona odurzona próbowała się wyrwać... — opowiadał ponuro. — potem okazało się, że to nie był pierwszy raz, zgwałcił ją już wcześniej, ale nikomu nie powiedziała — porter uniósł wzrok. — nic nie powiedziała, bo wiedziała jak ważny jest dla ciebie i nie chciała ci tego niszczyć. siedziała cichutko przez kilka miesięcy, dopóki nie zobaczyłem co jej robi w damskim kiblu, jak ja mu wtedy najebałem! przyznam ci się synu, do teraz żałuję, że osobiście go wtedy nie zajebałem, tylko szczęściarz umarł nachlany bezboleśnie. nie zasługiwał na to.
— n-nie wiedziałem... — wstrząśnięty miles pokręcił głową.
— nie chciałem ci tego mówić, ale po tym co ona dla ciebie zrobiła, nie zamierzam patrzeć jak się na nią drzesz, rozumiemy się? — dodał ostro barman. — ja też się cieszę, że zdechł! nawrzeszcz na mnie!
— porter, przepraszam... — wydukał czując jak łzy spływają mu po policzkach.
quint nigdy nie pozwalał mu płakać, zawsze powtarzał, że tacy jak oni nie płaczą. oni? nie, miles taki nie był i nigdy nie będzie. pobiegł szybko do łazienki i mimowolnie zwymiotował wprost do umywalki w męskim, zanosząc się łzami. nie mógł sobie z tym poradzić, nie mógł w to uwierzyć. w akcie bezradności pomagał sobie płaczem, uświadamiając porterowi, że posunął się za daleko. tak samo jak wszyscy miał swoje wady wychowywania i teraz potwornie żałował tego co zrobił.
— młody... ja też cię przepraszam... — położył dłoń na jego ramieniu. — no już, już... przepłucz usta i do niej idź.
wszystko co teraz robił fairchild było jakby automatyczne. tak wiele emocji się w nim zebrało, że skumulowały się w jedną głośną pustkę. zrobił tak jak porter mu kazał, a potem wrócił powoli do pokoju dziewczyny.
rudowłosa szybko wytarła łzy, gdy wszedł i kompletnie zamarła widząc jego stan. podchodząc do jej łóżka, ukląkł przed nim niczym do modlitwy i oparł czoło o jego stelarz.
— mój boże, jak ja cię przepraszam... — zaczął drżącym głosem. — błagam cię wybacz mi, tak strasznie przepraszam...
— milo... — usiadła naprzeciwko niego na łóżku, łapiąc jego dłonie. — milo wstań.
— nie wiedziałem o tym, tak bardzo przepraszam.... — wciąż powtarzał jakby w absurdzie stopniowo zanosząc się płaczem.
— miles, proszę podnieś się — prosiła młoda bailey gładząc jego dłonie kciukami. — przepraszam cię, naprawdę tego nie chciałam...
— nie przepraszaj mnie do jasnej cholery! za co ty mnie przepraszasz!? — podniósł się zdenerwowany, wciąż nie mogąc przestać płakać. — nie masz prawa mnie za to przepraszać, to nie twoja wina! to ja cię przepraszam! przepraszam cię za wszystko co cię spotkało!
— już dobrze, przyjmuję... — odpowiedziała kładąc dłonie na jego policzkach i unosząc jego twarz by na nią spojrzał. — proszę nie płacz, łamiesz mi serce.
— nigdy więcej nie myśl o nikim innym poza sobą w takich sytuacjach, rozumiesz? nigdy — brunet mimowolnie wtulił się policzkiem w jej dłoń. — już teraz nic ci się nie stanie, obiecuję...
— dziękuję, miles... — høpcia złożyła krótki pocałunek na jego czole. — nie wiń się za to, proszę.
— jak tylko skończysz osiemnaście lat to cię stąd zabiorę... — kontynuuował patrząc jej w oczy. — wezmę cały mój majątek i razem zostawimy to pierdolone salem. nie wrócimy tu więcej, a ja już zawszę przy tobie będę.
— ale porter... — zagubiona zmarszczyła lekko brwi.
— on też na pewno by nie chciał, żebyś tu została... wybierzesz miasto jakie tylko chcesz, będziemy razem mieszkać i już zawsze będę o ciebie dbać, przysięgam ci to — z tymi słowami zdjął jej dłonie ze swoich policzków i ucałował je kilka razy.
nim miles wrócił do domu tej nocy, jego nogi samoistnie zaprowadziły go z powrotem na cmentarz. stanął przed grobem petera quinta, nie czując już bólu po jego stracie. kiedy wpatrywał się w nagrobek, czuł jak przygniata go fala wspomnień, niektóre z nich wyparł z pamięci. przypomniały mu się wszystkie chwile kiedy się z nim bił, kiedy go wyzywał, kiedy złamał mu nadgarstek lub przerażenie jakie wywoływał w pani jessel, starającej się obronić przed nim młodego fairchilda. wszyscy mieli wobec niego rację, ten bezczelny alkoholik swoją śmiercią przyniósł im jedynie wytchnienie.
— ja też się cieszę, że nie żyjesz.
szeptając to w stronę kawałka betonu wpatrywał się w niego nienawistnie. później splunął wprost na jego nazwisko i odszedł, przysięgając sobie, że nigdy więcej nie stanie przed jego grobem. zamierzał być lepszym człowiekiem niż on, a swojej lolicie zapewnić godne życie na jakie od zawsze zasługiwała. ostatnią przysługą jaką miles fairchild zrobił dla swojego mentora była decyzja o odkupieniu za niego win u drobnej istoty. zdał sobie sprawę, że wraz ze śmiercią quinta w końcu odzyskał wolność, którą utracił podczas pierwszej lekcji jazdy konnej.
miles był w końcu wolny.
_____________________________
mamy tutaj 7607 slow moi mili, nigdy nie napisalam tyle w jednym one-shocie. sorka za bledy w pisowni, ale jak zwykle pisze na telefonie. trzymajcie kciuki za moja maturke w tym roku!!!
wasza hopcia!!!!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top