WHEN THE PARTY IS OVER

WHEN THE PARTY IS OVER

*ciąg dalszy one shota — PARTY*

dla:  NaegiriForever


















HØPE BAILEY UDAWAŁA, że słucha nudnego wykładu nauczyciela biologi na temat układu limfatycznego nie skupiając się zbytnio. jej głowę zajmowały inne myśli, a dokładniej wizja zakupu wymarzonego winylu. już dziś miała udać się po szkole do galerii, gdzie znajdował się sklep muzyczny, a tam wydać swoje zarobione ostatnio pieniądze na szaleństwo zakupowe. spoglądała co jakiś czas przez okno z tęsknotą — od jej celu dzieliły ją zaledwie dwie lekcje, biologia i religia.

wtem usłyszała cichy szept i odwróciła się w bok patrząc na siedzącą obok niej millie brown. dziewczyna podała jej zgiętą w pół karteczkę póki nikt nie patrzył, na co dziewczyna szybko ją przyjęła.

odgięła fioletowy kawałek papieru widząc przechylone pismo przyjaciółki, która jak widać, również nie skupiała się na lekcji.

„słyszałam, że wolfhard pytał o twoje media, wiesz coś o tym?”

dziewczyna zmarszczyła lekko brwi i więła do ręki długopis odpisując niedbale.

„który to był wolfhard??”

oczywiście dobrze wiedziała, który to był wolfhard — wszyscy w tej szkole wiedzieli. biorąc pod uwagę, że millie kategorycznie zabraniała którejkolwiek się z nim zadawać, dziewczyna po prostu wolała go ignorować, chociaż wiele razy starał się zdobyć jej uwagę. kilka razy z nim rozmawiała i chodź wydawał się być całkiem niezłym towarzyszem, to brunetka wolała nie ryzykować. na jej stoliku znowu pojawiła się ta sama karteczka.

„mój były???”

dziewczyna wywróciła oczami, nabazgrała szybkie: „???” i rzuciła karteczkę z powrotem.

„ten z tym samochodem co ci się tak podoba.”

„nie można było tak od razu?”

„czyli nic nie wiesz — malina słyszała, że chce cię zaprosić na jakąś imprezę”

„jak będzie moim uberem i nie napierdoli się jak świnia to czemu nie??”

„nawet tak nie żartuj!!!”

„a co jak tam będzis travis scott?”

„høpkins kurwa...”

„no co? zawsze chciałam spotkać travisa scotta :((”

„poznam cię nawet z drake'iem jak ogarniesz dupę :))”

„a co jak nie mam dupy?”

millie uniosła wzrok patrząc na koleżankę obok i uśmiechnęła się pod nosem. høpe zasłoniła usta dłonią by nie parsknąć śmiechem — czasami ona i millie miały takie epizody, gdy śmiały się z rzeczy całkowicie nie zabawanych.

„zapłacę ci za operację”

„sugar mommy?”

„you lost baby grill?”

høpe ledwo powstrzymując śmiech złapała za ołówek i narysowała prowizoryczny rysunek grila z leżącym na nim bobasem, który drukowanymi literami podpisała: „TAK KOŃCZY SIĘ ZAKAZ ABORCJI W GEORGII!! ZOBACZ ZDJĘCIA!!”.

kiedy podała go młodej brown ta już nie wytrzymała i parsknęła głośnym śmiechem na całą klasę. høpe zasłoniła usta dłonią śmiejąc się bezgłośnie, tak bardzo, że aż oczy zaszły jej łzami.

— brown! bailey! do dyrektora! — krzyknął adams nie próbując nawet z nimi rozmawiać.

millie zgięła się w pół przy ławce nie mogąc przestać się śmiać, a dziewczyna obok niej zaczęła powoli zbierać swoje rzeczy wciąż ze śmiechem.

w końcu opuściły klasę i gdy tylko zamknęły za sobą drzwi ponownie wpadły w lawinę śmiechu.

— w georgii jest w ogóle zakaz aborcji? — spytała finalnie brown.

— a ja wiem? chyba nie ma, ale nie wiem czy gdzieś, gdzie nie panuje islam, w ogóle jest taki zakaz. — wzruszyła ramionami z uśmiechem idąc do dyrektora.

szeroki uśmiech millie brown zniknął wraz z zauważoną przez nią postacią na korytarzu. skrzywiła się nieznacznie, gdy chłopak je zauważył i wywróciła oczami.

finn wolfhard za to rozpromienił się na widok dwóch dziewczyn idących korytarzem w stronę biura dyrektora, pod którym właśnie czekał.

— musicie zaczekać, na razie noah tam siedzi. — uśmiechnął się pod nosem i oparł z powrotem o ścianę.

— nie pytałyśmy. — odpowiedziała krótko millie, na co jej towarzyszka wywróciła oczami.

kiedy spojrzała na bruneta obok siebie zauważyła, że on już analizował ją wzrokiem. uśmiechał się i powoli mierzył ją wzrokiem z wykałaczką między zębami.

— dobrze wyglądasz, bailey. — skomentował krótko z uśmiechem.

— nie starałam się, ale dzięki. — również się uśmiechnęła wkładając ręce do przednich kieszeni.

— co tu robicie? — spojrzał to na jedną to na drugą.

— patrz. — dziewczyna wzięła kartkę od millie i odginając tekst w tył, by nie mógł przeczytać ich rozmów, pokazała mu rysunek. — narysowałam to i zaczęłyśmy pizgać jak głupie.

chłopak zmarszczył lekko brwi po czym zaśmiał się z absurdu tego żartu. zobaczył twarz dumnej z siebie brunetki i automatycznie coś w nim pękło. przygryzł lekko wargę i wyciągnął wykałaczkę z ust.

— dasz się gdzieś wyciągnąć po lekcjach?

dwójka nastolatek spojrzała na niego w kompletnym szoku — bailey w pozytywnym szoku, brown w totalnie negatywnym.

— um... wiesz, mam już plany... — zaczęła lekko zakłopotana, gdy w jej głowie zapaliła się myśl o winylu.

— jakież to plany? — uśmiechnął się szerzej.

— idę sobie do galerii... kupić winyl. — zgarnęła włosy za ucho.

— miałabyś coś przeciwko, gdybym się przyłączył? uwielbiam winyle... — w jego oczach zaczęły mienić się iskierki ciekawości.

zaczynała go intrygować bardziej niż na samym początku, nagle chciał spędzić z nią jeszcze więcej wolnego czasu niż planował na początku.

— um... chyba bym nie miała.

w taki właśnie sposób młoda bailey zaczęła swoją relację z finnem wolfhardem. był czarującym chłopakiem, który był naprawdę inteligentny i miał wiele do powiedzienia. był jednak jeden problem — millie bobby brown.

aktualnie høpe bailey nie obchodziło nic oprócz chłopaka, w którym się zakochała. nie powiedziała mu tego, on zresztą też nie powiedział jej co do niej czuje. utrzymywali, że są: „tylko przyjaciółmi” chodząc za rękę, przytulając się na przywitanie i pożegnanie i spędzając każdy piątkowy lunch razem.

jej trampki stukały o brudny chodnik przy ruchliwej ulicy, gdy razem z wolfhardem podążała do sklepu muzycznego. trzymała go za ciepłą dłoń czując zimno od metalowych sygnetów na jego palcach. poprawiła wolną ręką okulary przeciwsłoneczne w kształcie serc i wyjęła na moment lizaka z ust.

chłopak spojrzał na nią kątem oka na moment i ścisnął lekko jej dłoń czując dreszcz ekscytacji.

— tak sobie myślałem...

— kokos mimo, że ma włosy i mleko, nie jest ssakiem, bo jest owocem. — wyprzedziła go zanim zaatakował ją jedną z głupich rozkmin.

— nie, nie.. — roześmiał się. — chodzi o coś innego..

— oh... słucham więc.

— chciałabyś wyjść ze mną w piątek..? — zaczął lekko się stresując.

— piątek niestety jest dla dziewczyn, przepraszam. — westchnęła cicho.

— ale... ale tak inaczej... — wydukał finn.

— w jakim sensie inaczej? — niższa zaszczyciła go w końcu spojrzeniem.

— no... no na randkę. — westchnął czując jak jego serce przyspiesza.

bailey zamarła. zatrzymała się i spojrzała na niego zdejmując okulary, wpatrując się w niego przez moment. otworzyła lekko usta i wypuściła drżący oddech rozglądając się na boki.

— hej... — zgiął kolana zmartwiony patrząc na nią. — przepraszam... bardzo przepraszam, źle odebrałem naszą relację.

brunetka pokręciła głową, gdy jej oczy zaczęły powoli zachodzić łzami. spuściła wzrok na beton i wpatrywała się w swoje obuwie.

— nie, proszę nie płacz... ja nie chciałem! — zaczął panikować zmartwiony. — przepraszam!

— nie o to chodzi, finn...

— więc o co?

høpe podniosła wzrok łapiąc z nim kontakt wzrokowy. miała mętlik w głowie do tego stopnia, że aż zaczęła ją boleć.

— chciałabym... nawet nie wiesz jak bardzo... — zaczęła robiąc mu nadzieję. — ale... a-ale nie mogę. nie mogę jej tego zrobić.

— nie rozumiem... czego? komu? — zmarszczył brwi.

— millie. — pociągnęła nosem. — millie mnie zabije, już i tak jest potwornie zła, że się przyjaźnimy.

— pierdolić ją!

młodsza uniosła wzrok czując jak po nagłym wybuchu złości, chłopak zgarnia włosy za jej ucho.

posłuchała tej rady. postanowiła w końcu nie stawiać szczęścia przyjaciółki nad swoim i w piątek była już umówiona z czarującym finnem wolfhardem. starała się zachować dyskrecję, ale on już powiedział to swoim kolegom, a informacja doszła do maliny weissmann w mgnieniu oka.

kiedyś ona i høpe się spotykały, ale po tym jak im nie wyszło ich stosunki znacznie się ochłodziły, a sama weissmann zrobiła się dość mściwa.

drobna brunetka nie była świadoma, dlaczego wszyscy obdarzają ją dziwnymi spojrzeniami. czuła się nieswojo, więc poprawiając ramiączko torby ruszyła do swojej szafki, patrząc pytająco na niektóre osoby.

zrozumiała, gdy wokół jej szafki zgromadziło się kilka osób z telefonami. jej serce zaczęło szybciej bić i jak najszybciej przedarła się przez tłum rozpychając go rękami.

HØPE BAILEY TO FAŁSZYWA DZIWKA!

patrzyła na napis wryta w podłogę i przeczytała go kilka razy, wstrzymując oddech. dotknęła słowa: „fałszywa” i zabrała rękę, jak gdyby poraziło ją prądem po czym wypuściła z siebie wydech drżącego powietrza.

— høpcia?

odwróciła się w stronę znanego głosu patrząc na chłopaka z wodą w ręce ze szklanymi oczami. w końcu przesunęła się i pokazała mu napis, widząc jak powoli zaciska szczękę. stado gapiów powiększyło się, niektórzy włączyli już nagrywanie.

— na co się kurwa gapicie?! zmiatać stąd! — krzyknął groźnie, a kilka osób, faktycznie się wycofało.

potem wszystko poszło szybko. nauczycielka matematyki zobaczyła napis i zabrała parę do gabinetu dyrektora, wykazując chęć pomocy. do høpe docierało mało rzeczy, ze względu na szok w jakim się znajdowała. finn robił tymczasem za jej adwokata, wypowiadając się pretensjonalnie i odpowiadając na każde pytanie dorzucając swoje pięć groszy. nie można było powiedzieć, że był zły — był piekelnie wściekły. targało nim miliony emocji, a pięści zaciskał tak mocno, że jego kostki robiły się białe. oh, gdyby tylko sprawcą tego był chłopak...

przez większość czasu bailey milczała, tuląc się do ramienia finna, zmęczona tym wszystkim. wróciła na lekcję czwartą, którą akurat była biologia. usiadła na swoim miejscu, gdzie w ławce obok siedziała millie. stukała paznokciami o blat patrząc na nią, ale jej przyjaciółka nie obdarzała jej spojrzeniem. wyciągnęła książki i popatrzyła na tablicę nie potrafiąc ukryć ogromnego smutku w oczach.

iris delikatnie kopnęła jej krzesło, na co odwróciła się powoli w jej stronę, przygotowując się do przyjęcia obelg.

— wszystko w porządku? chcesz dziś wcześniej wrócić do domu? — spytała zmartwiona.

— daję radę... — westchnęła cicho.

— finn cię odwiezie do domu? jakbyś potrzebowała, to ja i lilia możemy przyjść i z tobą posiedzieć...

— nie, nie trzeba. kto się wygadał? — spytała wprost.

— co? — zmarszczyła brwi.

— kto powiedział millie, że ja i finn idziemy na randkę, to proste pytanie iris. — naciskała zniecierpliwiona.

— høpe... proszę pamiętaj, jesteśmy przyjaciółkami. — zaczęła, ale zanim zdążyła kontynuować, bailey ponownie się wtrąciła.

— przyjaciółkami? w sensie komunistycznymi przyjaciółkami? dla dobra narodu jakim jest pierdolony świat barbie według millie brown? — wpatrywała się w nią przyjmując wyniosły i jadowity ton głosu, a to oznaczało jedno.

nawet cała piątka mogłaby próbować się z nią wykłócać, ale kiedy høpe przestawiała się na ten ton głosu — była nie do pokonania. nic nie potrafiło jej zatrzymać by pokonać i wbić w ziemię jej przeciwnika. była terminatorem.

— o czym ty znowu pierdolisz, bailey? porównujesz mnie do stalina? — prychnęła brown.

— a ty pamiętasz, który to był kurwa stalin? — odwróciła się do niej patrząc na nią wyzywająco. — wytworzyłaś wokół siebie środowisko, gdzie wszystko co jest niezgodne z twoimi chorymi zasadami, trzeba ci zaraz donieść! co będzie dalej?! zabronisz własności prywatnej?! zabijesz cztery razy więcej ludzi niż hitler?!

— jesteś wariatką! — krzyknęła millie, nie mając żadnych innych argumentów.

— a nie fałszywą dziwką?!

— høpe, proszę... — zaczęła iris.

— nie apatow, ty też się pierdol! — odwróciła się do niej. — udajesz, że jesteś całkowicie niewinna, ale nigdy nie reagujesz na to co się dzieje! pomagasz jej siać propagandę i przyjmujesz postawę: „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”, a to jest kurwa chore! teraz już wiem, że maddie nie zrobiła nic złego. — ścisnęła pięści patrząc na millie z nienawiścią. — to ty! to ty zrobiłaś z siebie pieprzonego dyktatora!

obie dziewczyny siedziały w ławkach w absolutnym szoku, nie śmiąc się nawet odezwać. patrzyły jak dziewczyna zbiera swoje rzeczy i wychodzi wkurzona z sali, nie zdając sobie sprawy, że filmik z nią już krąży po internecie.

podeszła szybkim krokiem do szafki i ją otworzyła zabierając z niej wszystkie książki.

— też to przechodziłam.

høpe odwróciła się w stronę melodyjnego głosu swojej dawnej przyjaciółki. maddie stała za nią, a jej niebieskie oczy analizowały zdenerwowaną postać brunetki. w rękach trzymała papierową torbę z cukierni matki jaedena martella, trzymając drugą ręką ramiączko plecaka.

— przepraszam, maddie... nie wiedziałam, że millie.. — zaczęła cicho.

— jest takim dyktatorem? to było świetne... — uśmiechnęła się do niej lekko. — nie jestem zła... gdyby nasze role się wtedy odwróciły, pewnie też bym jej uwierzyła.

— dziękuję... — pokiwała głową, a maddie jakby czytając jej w myślach, przytuliła ją.

oparła brodę na jej barku i przymknęła oczy, czując jak powoli wszystko od nowa się w niej zbiera. zaczęła płakać.

— już dobrze... — maddie pogładziła jej plecy. — ja wiem, że boli... ale nie jesteś sama... masz mnie, finna, sadie...

— sadie? — spytała zaskoczona i odsunęła się patrząc na nią.

— wstawiła się za tobą na grupce, którą stworzyły bez ciebie. — pokiwała głową. — potem powiedziała wszystko mi...

— i stalin jej coś zrobił? — spytała ciszej.

— kazała jej się ogarnąć... to tyle.

młoda høpe bailey dochodziła do siebie w domu, z pomocą przyjaciółek i finna, z którym relacji nie potrafiła określić. w piątek w jej domu pojawiły się trzy dziewczyny z wypełnionymi torbami i czym prędzej rozpoczęły przygotowania bailey do randki.

zakręciły jej włosy i zrobiły mocniejszy makijaż z wyglądającymi jak bliźniaczki kreskami. miała na sobie biały golf, na który ubrała czarną sukienkę we wzór czerwonych, chińskich smoków.

na koniec popsikały ją waniliową mgiełką i założyły czerwoną scrunchie, którą miała podarować finnowi, jeśli randka się uda.

— no... jeszcze tylko czerwona szminka. — uśmiechnęła się lilia, która postanowiła również się tu zjawić i zaczęła malować jej usta.

maddie ziegler wpatrywała się chwilę w przyjaciółkę i zdjęła powoli swój złoty, cienki krzyżyk. kiedy buckingham skończyła swoje dzieło, podeszła do niższej i założyła jej naszyjnik z uśmiechem.

— żeby jezusek was pilnował, tak na zaś. — uśmiechnęła się.

chociaż tak naprawdę przez ten żart chciała podarować jej prezent, symbolizujący opiekę. maddie była wierząca i te małe znaki wiele dla niej znaczyły. ostatnim detalem były kolczyki, a plotki i porady na, siedzących na łóżku høpe dziewczyn, zostały przerwane przez klakson za oknem.

złapała za torebkę i zbiegła na dół szykując się do spotkania, które miało zmienić jej życie na dobre.



________________________
nie sprawdzony.

høpcia hopelinka!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top