QUINT'S FAULT
QUINT'S FAULT
żeby nie było, że piszę tylko o księciu milesie, do którego oczywiście wrócimy...
JAKO NOWA GUWERNANTKA, kate miała wiele dziwnych doświadczeń i wyzwań związanych z ekscentrycznymi dziećmi. miała to szczęście, że tylko jedno z nich było problematyczne, w końcu malutka flora była aniołkiem. nie było jej winą to, że była nieprzystosowana społecznie do ludzi. gorzej było z jej bratem, który zdawał się bezpodstawnie nienawidzić nowej niani i nie dało się tego zmienić. wszyscy w posiadłości traktowali ją chłodno i z uprzedzeniem, może dlatego tak bardzo nie mogła się wpasować w tutejszą rzeczywistość.
kate utwierdziła się w przekonaniu, że dzieci są po prostu samotne. malutka flora przyznała jej, że nie ma żadnych znajomych, a po stylu bycia milo można się było domyślić, że nie był szczególnie lubiany. z tego też powodu było jej ich w pewnym sensie żal.
do czasu, aż nie dowiedziała się o przyjeździe gościa.
— przygotuj się na przyjęcie panienki, zostanie z nami na jakiś czas — oznajmiła jej poważnie pani grose. — ona i miles są dobrymi przyjaciółmi.
guwernantka poczuła się zagubiona. nie rozumiała jak jakakolwiek dziewczyna była w stanie wytrzymywać towarzystwo milesa. milesa tak źle znoszącego swoje dojrzewanie. tego samego milesa, który tak paskudnie wbił czerwone igły w tego biednego manekina.
nie jej było to jednak oceniać.
wówczas trzynastoletnia dziewczyna zjawiła się w posiadłości kilka dni później, a po grzecznym przywitaniu się z dorosłymi, wręcz rzuciła się milesowi w ramiona. kobieta była zaniepokojona tą dwuletnią różnicą w jej wieku, ale nie odezwała się słowem i przywitała ją ciepło. dziewczynka okazała się być życzliwa, choć lekko nieśmiała. jako jedyna traktowała tam kate normalnie, może dlatego starsza tak bardzo ją polubiła.
pewnego poranka postanowiła wykorzystać ich wzajemną sytuację i zadać jej parę pytań. zaparzyła herbatę i poczęstowała ją ciastkami pani grose. naiwna nastolatka oczywiście uległa i zaczęła wkrótce wyśpiewywać wszystko jak złoty szczygiełek.
zaczynała od pytań prostych: skąd się znają, jak długo i inne rzeczy interesujące jedynie nastoletnie dziewczyny. dopiero później zaczęła przechodzić do rzeczy.
— a jak miles zachowuje się w szkole? — spytała i zdała sobie szybko sprawę z tego jak podejrzanie to zabrzmiało. — traktuje cię tak samo jak jesteście sami czy robi jakieś akcje? mój były takie robił jak byliśmy w high school cały czas — machnęła ręką imitując plotkowanie.
— naprawdę? kawał drania — pokręciła głową przejęta. — miles o mnie dba w szkole, ale czasami chyba troszkę mu za mnie wstyd. no wiesz, że jestem trochę młodsza i dlatego jego koledzy oceniają naszą przyjaźń. strasznie ich nie lubię...
— mi możesz się wyżalić — uśmiechnęła się do niej kate.
— no oni są... — zaczęła zamyślona. — takimi typowymi chłopakami, wiesz o co chodzi? bije od nich takie bycie debilami! palą te elektryczne papierosy, komentują bezsensownie ciała dziewczyn i mają się za panów świata! nie znoszę ich, ale w milo coś się zmieniło, nie jest taki jak kiedyś.
— boże to straszne — pogładziła jej po ramieniu. — jaki był kiedyś?
— przekochany — uśmiechnęła się. — to był najsłodszy chłopiec na ziemi, przysięgam. później ten jego wuj wyjechał, quint tu został i zaczął mieć okropny wpływ na milesa. to przez niego teraz się z nimi zadaje.
— quint? — kate nieco się od niej odsunęła zaniepokojona. — słyszałam o nim, nikt za bardzo nie chce mi tu o nim opowiadać.
— nigdy go nie lubiłam — dziewczyna cicho westchnęła. — miał ten taki swój uśmiech jak z westernu i bardzo się tu rządził, gdy nie było pana posiadłości. był obrzydliwy — dziewczynka się skrzywiła i upiła łyk herbaty. — zawsze się go bałam, bo był taki... podejrzany, no nie? pani jessel też się bała, patrzył na nią w taki okropny sposób, na mnie później też. uwielbiał milesa i zawsze razem jeździli na konie, ale gdy milo był gdzieś tak w moim wieku, zaczął się z nim upijać i uczył go jak się zaciągać papierosami. zawsze mu je kupował, zawsze te najdroższe i grube. po jakimś czasie miles przestał być w stosunku do mnie taki czuły i miły, chciał wręcz ode mnie wymagać niektórych rzeczy. wiesz, nie takich z całowaniem, ale nie mogłam rozmawiać z innymi chłopakami. do teraz nie mogę za bardzo, a tylko się przyjaźnimy.
— ja bym mu na to nie pozwoliła — blondynka pokręciła głową przejęta. — słonko, musisz postawić na swoim, jesteś młoda i śliczna, nie pozwól by złe nawyki cię dopadły.
— to częściowo przez quinta miles został wydalony ze szkoły — wypaliła wystraszona dziewczynka, łapiąc za dłonie kobiety obok siebie.
— co masz na myśli? — dopytała zaniepokojona.
— miles nikogo nie pobił w łazience — wyjaśniła zestresowana. — on i ten chłopak się... całowali.
kate uniosła brwi do góry zaskoczona, nie wiedząc co powiedzieć.
— quint wpajał milesowi, że jego życie takie... no uczuciowe, musi się zacząć szybko — kontynuowała. — dlatego w tym roku jak milo skończył piętnaście lat zaczął całować dużo osób. wiesz, on lubi i chłopaków, i dziewczyny, mam nadzieję, że to okej...
— pewnie — uśmiechnęła się guwernantka. — to żaden problem, po prostu... miles nie jest na to za młody?
— ja też myślę, że jest! — szepnęła zaniepokojona. — on dorósł tak szybko, aż nie wiem co począć. tak czy tak, naprawdę myślałaś, że gdyby pobił tego chłopaka tak mocno, to faktycznie jego rodzice nie poszliby na policje? to była przykrywka, bo nikt nie może się o tym dowiedzieć. znaczy się, miles się przyznaje do tego, że lubi chłopców, ale tamten chłopak nie.
— rozumiem — kate pokiwała głową i pogładziła jej dłonie.
— cieszę się, że mam tutaj z kim porozmawiać — uśmiechnęła się dziewczynka. — mam nadzieję, że milo z tego wyrośnie.
— ja też mam taką nadzieję, zdaje mi się, że mnie nie lubi — dodała kobieta.
— nie martw się, katie! — uśmiechnęła się trzynastolatka. — milo nikogo nie lubi, nawet mnie!
— daj spokój, na pewno cię lubi — zapewniła starsza.
— dziękuję — rudowłosa skinęła głową.
— tu jesteś! szukałem cię wszędzie! — do pomieszczenia wszedł miles z szerokim uśmiechem na ustach.
— rozmawiam sobie z katie — dziewczynka oddała uśmiech i pozwoliła milesowi się objąć od tyłu, kładąc dłoń na jednej z oplatających ją rąk, posyłając kobiecie przed sobą podekscytowane spojrzenie. — chcesz ciasteczko?
— może później — uśmiechnął się znowu, ale w sposobie jaki to zrobił było coś dwuznacznego. — pozwolisz, że ją ukradnę, kate?
— pewnie — uśmiechnęła się blondynka.
— dlaczego? — zapytała młoda bailey.
— tęskniłem za tobą — wyraz jego twarzy pozostał ten sam.
cały pobyt młodziutkiej høpe bailey trwał niecały tydzień, który ona, miles, flora i kate spędzili głównie na zabawach, czytaniu książek i oglądaniu filmów. między tą dwójką faktycznie panowała szczera przyjaźń, mimo podejrzeń pani grose, twierdzącej, że dziewczynka jest zakochana. kate i flora tak tego nie widziały, przynajmniej wtedy.
w tym samym roku, niedługo po wyjeździe dziewczyny, kate musiała złożyć rezygnację i udać się do ciężko chorej matki. mogła przy okazji przemyśleć wiele spraw związanych z posiadłością i jej mieszkańcami.
wróciła po trzech latach, przyjęta bardzo ciepło. flora była szczęśliwa jak nigdy, jako że kate dotrzymała obietnicy i do niej wróciła. miała już jedenaście lat i zrobiła się dużo bardziej wygadana niż wcześniej.
osiemnastoletni miles dalej nie przepadał za kate szczególnie, ale traktował ją z obojętną życzliwością i należytą uprzejmością. nauka flory szła jej lepiej niż wcześniej, na jej szczęście chłopak miał własnego nauczyciela przyjeżdżającego do posiadłości pięć dni w tygodniu. guwernantka była w stanie dostosować się do dziwnych warunków mieszkalnych, wciąż wystraszona nawiedzającymi ją zjawami, przyzwyczajając się do nich jak reszta domowników. kilka miesięcy później, znów miała spotkać panienkę bailey, która tak wiele jej wtedy pomogła. gdyby nie ona, nie udałoby jej się nigdy zyskać szacunku młodego fairchilda.
w dzień jej przyjazdu wyjechała na zakupy do miasta. poza zakupami spożywczymi zdecydowała się również kupić jej prezent w postaci książki i nie mogła się doczekać ponownej rozmowy z nią. „w końcu ktoś normalny” — myślała.
wróciła do rezydencji około godziny szesnastej, szukając pary nastolatków, chociażby po to by jedynie się przywitać. rozglądając się za nimi spotkała florę narzekającą na hałaśliwą muzykę z pokoju brata, zagłuszającą jej podwieczorek z lalkami.
zbliżając się do drzwi pokoju, słyszała głos kurta cobaina bardzo wyraźne, a jej serce zaczęło bić w rytm piosenki. było naprawdę głośno. kate zapukała do drzwi, za pierwszym razem normalnie, za drugim dość donośnie, ale żaden nie przyniósł rezultatu. była pewna, że młodzi po prostu nie chcą by ktoś im przeszkadzał i pewnie palą tam teraz papierosy i rozmawiają ze sobą o wszystkich swoich nowościach w życiu. poza tym, nirvana była super, jak kate była nieco młodsza słuchała jej tak samo głośno.
otworzyła je w końcu, jako, że nie były zamknięte na klucz, ale widok przed nią wbił ją w ziemę.
dwójka nastolatków, która nie słyszała nic poza muzyką, leżała teraz na niedbale pościelonym materacu i obściskiwała się beztrosko, ignorując cały świat dookoła.
— boże ludzie! — krzyknęła kate obracając szybko głowę w bok.
nie widziała dłużej co robili, ale muzyka momentalnie ucichła.
— kurwa kate, nie umiesz pukać?! — zdenerował się miles z małym pilotem od swojej wieży muzycznej w ręce i odłożył go na ziemię z lekkim trzaskiem.
— miles! — oburzyła się nastolatka obok niego.
— pukałam, ale zagłuszyła mnie muzyka! — wytłumaczyła się zdezorientowana. — przepraszam was, chciałam się tylko przywitać!
drobna nastolatka podniosła się z materaca i lekkim truchtem przybiegła do kate, przytulając ją mocno.
— tęskniłam za tobą, katie! jak się masz? — spytała troskliwie rudowłosa bailey.
— świetnie, ale wyładniałaś! — uśmiechnęła się szczęśliwa kobieta.
— dziękuję, już prawie pokonałam trądzik! — szesnastolatka uśmiechnęła się dumnie.
— widzę właśnie, przepięknie wyglądasz! — wychwalała kate. — wypijemy później herbatkę razem?
— pewnie! — ucieszyła się nastolatka i w końcu lekko się odsunęła od kobiety.
— a i tak na przyszłość — mówiąc to kate spojrzała na milesa. — polecam wam nieco ściszyć muzykę i po prostu zamknąć drzwi na klucz.
z tymi słowami wyszła lekko rozbawiona z sypialni chłopaka, słysząc jego zirytowane westchnienie. gdy kate wyszła, høpe zamknęła za nią drzwi na klucz i usiadła znowu na materacu chłopaka.
— uwielbiam kate! — powiedziała szczęśliwa patrząc na niego z entuzjazmem.
— a ja nie — wywrócił oczami. — wszędzie się wpierdala.
— daj spokój, jest super i się stara — przekonywała odgarniając loki z jego twarzy. — daj jej szansę, flora jest dzięki niej szczęśliwa...
— niczego nie obiecuję — wzruszył ramionami i położył swojej towarzyszce głowę na udach, patrząc na nią z uśmiechem. — zamknęłaś drzwi na klucz... — zaczął z uśmiechem.
— to prawda... — odparła tajemniczo i pogładziła go po głowie. — ale nie, nie możemy...
— bo? — spytał zdezorientowany.
— bo jestem twoją przyjaciółką, miles! — westchnęła dziewczyna. — nie chcę byś mnie traktował jak innych.
— czyli jak? — kontynnuował ze zmarszczonymi brwiami.
— że mnie całujesz, a potem sobie idziesz — wyjaśniła lekko zawstydzona.
— całowanie nie jest takie poważne — wzruszył ramionami.
— jest, po prostu masz zjebane patrzenie na to — pokręciła głową.
— tak? przez kogo? — droczył się.
— nikt cię tak nie skrzywdził jak peter quint, miles — powiedziała poważnie. — jak dla mnie całowanie to jest dużo, ale on nauczył cię traktować innych przedmiotowo.
— nie znałaś go, quint był najlepszy — chłopak pokręcił głową.
— nie był, miles! robił krzywdę każdemu! tobie i pani jessel najbardziej! — bailey się odsunęła z wyrzutem.
— zamknij się — pokręcił głową zdenerwowany.
— co powiedziałeś? — spytała z niedowierzaniem.
— słuchaj... — zaczął też siadając. — przepraszam, ale nie chcę być mówiła jakieś gówno o czymś o czym nie masz pojęcia. odpuść to.
— jesteś bezczelny, miles — dziewczyna fuknęła zdenerwowana i podniosła się z materaca. — idę się przejść.
— super, zastanów się jak się zachowujesz, bo to niedorzeczne — prychnął, patrząc na nią z nadzieją, że mimo wszystko zostanie i pozwoli mu się znów pocałować.
miles w takich momentach nigdy nie czuł się tak jak z nią parę chwil wcześniej. wszystko w niej było takie magiczne, jakby w rok wszystko między nimi się zmieniło.
høpe bailey spacerowała po ogrodzie przez dwie godziny i wróciła dopiero na kolację. podczas niej nie usiadła ona koło chłopaka, do którego przyjechała, ale koło jego guwernantki i tylko jej poświęcała uwagę. ona, kate i mała flora rozmawiały pogodnie, czasami wplatając w rozmowę panią grose, a młody fairchild wpatrywał się w swoją przyjaciółkę z nienawistną zazdrością. to z nim powinna tak teraz rozmawiać.
— to taki mój przyjaciel, harold — wyjaśniła rudowłosa w trakcie swojej historii, której miles nie mógł znieść.
— przyjaciel, który próbuje się do ciebie dobrać — wtrącił się cynicznie miles.
— to kłamstwo — odpowiedziała wybita z dobrego humoru høpe.
— ja pamiętam waszą relację inaczej — uśmiechnął się jadowicie.
— jak możesz pamiętać cokolwiek, wyszedłeś chlać whisky z quintem! — dziewczyna się zdenerwowała, patrząc na chłopaka z wyrzutem.
— znowu temat quinta, zajebiście — brunet zaśmiał się z ironią wypuszczając sztućce z lekkim brzdzękiem.
— hej, spokojnie... — zaczęła kate zaniepokojna ostrą dyskusją.
— cicho bądź, kate! — uciszył ją wrogo miles, wciąż patrząc na przyjaciółkę.
— widzisz?! widzisz, to jest dokładnie to o czym mówię! — młoda bailey wstała ze swojego krzesła z lekkim hukiem. — mówisz jak quint! jak w ogóle możesz odzywać się do pani katie w ten sposób!? nie masz wstydu?!
wystraszona flora zaczęła cicho łkać obserwując kłótnie brata i zaciskała małe piąstki na obrusie stołu zdezorientowana.
— jak śmiesz wypowiadać się o quincie?! widziałaś go parenaście razy w życiu, nie masz zielonego pojęcia o niczym! — fairchild również wstał. — quint sprawił, że teraz nie jestem pizdą!
— byłeś dzieckiem miles! pierdolonym dzieckiem! — wrzasnęła ze łzami w oczach. — byłeś w wieku flory, powinieneś się uczyć z morałów bajek pieprzonego pixara, a nie od jakiegoś brutala alkoholika!
— jeszcze raz go nazwij jakiś epitetem...! — krzyknął jeszcze głośnej i momentalnie wszystkie obrazy ze ścian spadły, a rzeczy z półek dookoła przewróciły się, okna natomiast otworzyły się szeroko.
flora zaczęła głośno szlochać w przerażeniu, biegnąc ze swojego krzesła wprost na kolana wystraszonej kate. czyli to wszystko wtedy było prawdą, wszystko co widziała. høpe odskoczyła wystraszona licznymi trzaskami, a później rozejrzała się dookoła zawiedziona. pani grose natomiast z poważnym wyrazem twarzy, zdawała się wiedzieć dobrze, kto jest za to odpowiedzialny.
— to quint, prawda? — spytała drżącym głosem patrząc na milesa, ale on patrzył na nią mrocznie w ciszy. — nieważne... lepiej będzie jak wyjadę.
— może właśnie tak będzie lepiej — odpowiedział cicho, wpatrując się w nią z poważną złością.
szesnastoletnia høpe bailey wyszła, a gdy dochodziła do drzwi, te otworzyły się przed nią szeroko. spojrzała w bok zaniepokojona i wzięła gęboki oddech.
— dziękuję, quint — powiedziała cicho z wymuszoną grzecznością i ruszyła spakować się do swojego pokoju.
spakowała się w ten sam wieczór, szlochając przy tym cicho. na szczęście mogła liczyć na wstrząśniętą wciąż kate, która obiecała jej odwieść ją do domu. był tylko dwie godziny stąd. łzy spadały na jej złożone w kostkę ubrania, gdy zdawała sobie sprawę z tego, że miles fairchild nigdy nie będzie taki sam jak kiedyś i musi w końcu odpuścić.
guwernantka czekała już na nią w samochodzie, gdy ona sama schodziła na dół ze swoją walizką. miles stanął w korytarzu.
— nie wyjeżdżaj... — szepnął cicho patrząc na nią z żalem.
— wybrałeś, miles — powiedziała poważnie. — jestem na to wszystko za młoda. myślałam, że mogę cię naprawić i sprawić, że wszystko będzie dobrze, ale to kim kiedyś byłeś nigdy nie wróci, nie odnowi się...
miles poczuł jak jego oczy zaczynają się robić szklane. dziewczyna podeszła do niego tak samo załamana jak on i położyła dłonie na jego policzkach.
— co on narobił... — szepnęła patrząc na ukochaną twarz. — co on zrobił z moim pięknym chłopcem...
chłopak odsunął się powtrzymując się od płaczu, widząc jak towarzyszka robi to samo. złapała za swoje torby i ruszyła w stronę drzwi. zaraz przy nich odwróciła się w jego stronę i powiedziała do niego słowa, które pierwszy raz od wielu lat wywołały u niego prawdziwy płacz.
— chcę żebyś zapamiętał to do końca życia: quint nigdy cię nie kochał, ja zawsze będę to robić...
chwilę później wyszła...
ale czy na zawsze?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top