DINNER
DINNER
JA I BORIS BYLIŚMY naprawdę blisko ze sobą, można by powiedzieć, że wręcz u mnie mieszkał, ale xandra nie zadawała pytań. jedliśmy razem śniadania, paliliśmy trawę, oglądaliśmy razem filmy w telewizji, a czasem braliśmy poppera na spacer. wieczorem leżeliśmy w moim pokoju, słuchaliśmy muzyki czy odrabialiśmy lekcje, a na koniec zasypialiśmy w moim łóżku z psem. nigdy mu tego nie powiedziałem, ale zależało mi na nim. tak samo jak nigdy nie obgadaliśmy, dla niego najpewniej nieważnej sprawy, chociaż oboje byliśmy świadomi każdej z tej sytuacji. drobne przepychanki, siłowanie się na łóżku późną nocą, gdzie nasze twarze były czerwone od alkoholu, a potem krótkie westchnienia i oczy ku górze. boris nigdy nie poruszał tej kwestii, więc pomyślałem, że ja również nie będę próbował.
jednak boris poznał dziewczynę. miała jakieś szesnaście lat, chodziła z nami do jednej szkoły. była niska, krótko obcięta i zawsze schludnie ubrana, nie to co my. miała na imię høpe i on sam nie zdążył jej wymyślić żadnej ukraińskiej ksywki, bo nawet tego nie planował. gadaliśmy o niej może dwa razy, a to tylko dlatego, że cały czas patrzyła w stronę pavlikosky'iego i zastanawialiśmy się czy to przez to, że ukradł jej 20$ z torby.
— gapi się? — spytał pewnego dnia boris stojąc tyłem do niej przy szafkach.
spojrzałem krótko w jej stronę, analizując ją wzrokiem, nie patrzyła się.
— gapi się. — skłamałem patrząc znowu na niego.
chłopak wywrócił oczami i westchnął przeklinając ją po rosyjsku, na szczęście po tylu latach spędzonych z borisem, rozumiałem większość z nich.
— pewnie kotyk ją nasłała. — warknął przeczesując, za długie już, włosy.
— to ona jeszcze żyje? — zmarszczyłem brwi ze śmiechem.
— no, pod latarnią. — zaśmiał się, a ja razem z nim.
kotyk, kylee czy kylie, bo wciąż nie pamiętałem jej imienia, była największą miłością życia piętnastoletniego borisa. teraz jednak, gdy miał już osiemnaście lat, mógł spokojnie stwierdzić, że ten związek był jak lato w polsce — gówniany.
jednak høpe mimo swojego niewinnego wyglądu była ładną dziewczyną, a mój kochany, rosyjski towarzysz uwielbiał ładne dziewczyny. dlatego więc, postanowił usiąść obok niej na lunchu, zagadać ją i niedosłownie zorientować się czy dalej chodzi o te 20$.
jak się okazało, nie wiedziała o kradzieży, za to dowiedziałem się czegoś innego — sądziła, że boris był słodki. patrząc na borisa, wykończonego używkami, zmarnowanego przeszłością, osiemastoletniego, rosyjsko-polsko-ukraińskiego alkoholika, nie mogłem znaleźć w nim słodyczy pod żadnym kątem, a jedliśmy ich mnóstwo.
zaprosiła go do siebie raz, drugi raz i właśnie wtedy pojawiło się znane deja vu.
— mówię ci potter, totalna słodzinka! — mówił zaangażowany boris swoim typowym akcentem. — mówi po polsku! jest taka kochana, zawsze o mnie dba jak tylko może, a jak się ją nosi...! — zachwycił się. — piórko! po prostu pióreczko! trzeba pilnować tego maluszka by jadła!
— ta... racja. — miałem odrobinę dość słyszenia tego samego, co trzy lata temu, więc starałem po prostu skupić się na telewizji.
— co? zazdrosnyś? — uderzył mnie stopą w ramię, rechocząc.
— nie, po prostu kotyk też była leciutka, kochaniutka i słodka. — wywróciłem wtedy oczami.
— kotyk to shlyukha! — oburzył się. — a moja høpka, czyściutka jak łza, potter! nie pije, nie pali, nie bierze! mały aniołek! — położył się wzdłuż oparcia, szczerząc się do siebie.
— to jakim cudem, ona jest z tobą? — spojrzałem na niego, za co znowu dostałem, ale tym razem zareagowałem śmiechem.
— każe mi rzygać. — spuścił wzrok nieco bardziej przygaszony. — zawsze jak coś ode mnie czuje to daje mi do przegryzania niebieski ibuprom, a po nim zawsze rzygasz.
— nie wiem co w niej widzisz. — skrzywiłem się wciąż obserwując ekran.
— svobodno, potter. — podniósł się i stanął na nogi. — nie musisz być zazdrosny, też kiedyś kogoś znajdziesz.
i wyszedł zostawiając mnie samego z popiczkiem i filmem, którego nie dokończyliśmy.
kilka dni później dostałem zaproszenie na obiad do domu państwa bailey. zanim zdążyłem odmówić, boris już za bardzo zagadał się o tym, że jak się nie umyję i nie ubiorę w przyzwoite ciuchy to osobiście mnie zleje. postanowiłem tam pójść nie dla siebie, ale dla niego.
poszliśmy tam punktualnie o osiemnastej. spoglądałem na borisa, w końcu nie pamiętam od kiedy zaczął systematycznie brać prysznic.
— obciąłeś włosy. — zauważyłem.
— lolita mi obcięła. — odpowiedział patrząc przed siebie.
zapomniałem również wspomnieć, że od kiedy høpe wyznała, że jej ulubionym autorem jest rosjanin, vladimir nabokov, dumny pavlikosky zaczął wołać na nią: „lolita”.
zadzwoniliśmy dzwonkiem i odczekaliśmy chwilę, kiedy drzwi gwałtownie otworzyła brunetka, lekko się potykając. uśmiechnęła się zawstydzona, a róż szybko oblał jej policzki.
— przepraszam, potknęłam się o b-but. — wyjąkała patrząc w tył, na brązowy, męski kapeć.
— mówiłem, żebyś uważała. — westchnął, lekko rozczulony, boris i przytulił ją gdy tylko przepuściła nas przez drzwi.
— ty zapewne jesteś theo. — zaczęła z uśmiechem znad ramienia, wciąż tulącego się, borisa. — znaczy, potter. — poprawiła się.
— możesz mówić jak chcesz. — wzruszyłem ramieniem.
— a ja jestem boris i chce uwagi! — burknął w jej ramię, na co dziewczyna zaśmiała się i pogładziła jego loki.
— no już, już puchatku. — dała mu delikatnego, nieśmiałego buziaka w policzek i odsunęła się lekko zarumieniona.
puchatek — nie wiedziałem co konkretnie znaczyło to słowo, lecz najpewniej było polskie, bo to właśnie w tym języku lolita była biegła.
zaprowadziła nas do stołu i kazała zaczekać. dopiero wtedy się dowiedziałem, że na obiedzie będę tylko ja, boris i lolita. upiłem łyk stojącej już tam wody i spojrzałem w stronę bruneta, który spoglądał w stronę kuchni z charakterystycznym uśmiechem.
— potrzebujesz pomocy? — spytałem odwracając się w stronę kuchni, która była połączona z salonem.
— nie, nie. — pokręciła głową robiąc coś tyłem do nas. — ale bardzo dziękuję, to miłe.
pavlikosky zaczepił mnie łokciem i posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, jakby zaproponowanie mojej pomocy było dla niego flirtem. zapomniałem jak zazdrosny był boris i naprawdę żałowałem, że w ogóle się odezwałem.
— ja pomogę. — wstał idąc w jej stronę, jakby próbował mi coś udowodnić.
— borys. — rzekła polską odmianą jego imienia i spojrzała w jego stronę. — naprawdę nie trzeba.
— trzeba! daj mi.. coś. — rozglądnął się po kuchni.
— borys... — powtórzyła krzyżując ręce.
— daj spokój, ptaszynko. — nachylił się do niej chcąc ją pocałować, ale się odsunęła. — co znowu?!
— puchatku, nie chce spalić garnków. — pogładziła jego ramię. — dam ci buzi później, a zresztą.. — kątem oka spojrzała w moją stronę. — to niemiłe, stawiać osoby trzecie w takich sytuacjach.
— ale no w jakich? nie mogę cię pocałować? potterowi to nie przeszkadza! — wykłócał się, bo to było coś co uwielbiał robić.
— ale uspokój się, dlaczego od razu się denerwujesz.. — zaczęła spokojnym tonem.
— to skończ mnie denerwować! — wyrzucił obie ręce w górę.
widziałem, że ją to zabolało, mama wyglądała tak samo, kiedy tata na nią krzyczał. lolita spojrzała na zupę i zamieszała ją, jakby bała się podnieść wzrok. już się nie odzywała, zamrugała kilka razy i obserwowała dokładnie danie jakie przygotowała, poświęcając mu przy tym więcej uwagi niż potrzebowało.
— przepraszam... — zaczął po dłuższej chwili ciszy obserwując ją.
— weź trzy głębokie talerze i daj je na stół. — nie podnosiła wzroku.
wpatrywał się w nią zrezygnowany, ale w końcu pokiwał głową i zrobił to o co go prosiła. miał wyrzuty sumienia, zobaczyłem to dokładniej, gdy na mnie spojrzał i posłał mi ten bezradny wzrok, kiedy wiedział, że przesadził, ale duma nie pozwalała mu się przyznać.
jedliśmy w nieprzyjemnej ciszy, ale høpe nie próbowała już więcej denerwować borisa. wpatrywała się w rosół i powoli jadła, uważając przy tym, by nie ubrudzić białego swetra.
— no odezwij się. — powiedział w końcu brunet patrząc na nią. — nie denerwujesz mnie, wcale nie miałem tego na myśli.
— dobrze. — pokiwała głową i spojrzała w moją stronę. — smakuje ci? jak chcesz mogę ci dać magę będzie bardziej słony.
— n-nie, nie. — pokręciłem głową, bo rosół faktycznie mi posmakował. — jest naprawdę dobrze doprawiony, dzięki.
uśmiechnęła się pogodnie i spojrzała na borisa, który uśmiechnięty pokiwał głową z pełnymi ustami.
— mogę wam dać resztę do domu... — zaczęła. — przechowuj w lodówce. — spojrzała w moją stronę. — z pokrywką. podgrzewaj na małym ogniu i co jakiś czas mieszaj, dopóki nie zacznie parować. makaronu też wam dam, nie wrzucaj go do garnka ani nie podgrzewaj. wrzuć do miski zimny, zalej gorącym rosołem i powinien być prawie, że idealny do jedzenia, okej? — wskazała na mnie łyżką, na co szybko pokiwałem głową. — dobrze.
— dzięki.. bardzo. — spojrzałem na nią, jako, że jedzenie już skończyłem.
— w końcu zjecie coś zdrowego. — wstała i zaczęła zbierać talerze. — jeszcze drugie danie, poczekajcie!
podekscytowana pobiegła do kuchni, a boris obok mnie przyglądał jej się z uśmiechem opierając się o brodą o dłoń.
zmarszczyłem brwi, taka wersja borisa totalnie mi się nie podobała, ale wiedziałem, że to tylko początek, po paru miesiącach przestanie.
— pierogi! — krzyknął ucieszony boris widząc coś co mi jeszcze było nieznane.
— ruskie, ale mam jeszcze z jabłkami. — zachichotała nakładając mi cały talerz.
— ej on ma więcej! — oburzył się brunet.
lolita westchnęła z lekkim uśmiechem i podeszła do niego, nakładając mu więcej i gładząc go powoli po włosach. rozanielony przymknął wtedy oczy i delikatnie odchylił głowę. dopiero teraz zrozumiałem co naprawdę widział w niej boris. dbała o niego, zapewniając mu wszystko czego potrzebował, troszczyła się i okazywała mu czułość, taką, której i mnie i jemu stanowczo brakowało. lolita zapełniała mu pustkę po matce, a ja byłem o nią cholernie zazdrosny.
nie obchodziło mnie to jak toksyczne mogło się wydawać szukanie opieki i bezpieczeństwa u partnerów czy partnerek, bo lolita w tamtym momencie stała się dla mnie czymś niebywale potrzebnym.
— byłabyś idealną żoną. — wpatrywał się w nią, gdy zgarniała włosy za ucho i wyrwał mnie tym z transu.
— nie chce być idealną żoną. — odniosła garnek i na jego miejsce przyniosła inny, stawiając go na miejscu tego poprzedniego. — bo musiałabym zajmować się domem i gotować cały czas. — usiadła przed pustym talerzem. — a ja chce się edukować, chce mieć doktorat i być spełniona w swoim zawodzie.
— jesteś bardzo nowoczesna, ale co z- — zaczął i spojrzał na jej talerz. — hej! czemu nie masz pierożków!? — wskazał na nią widelcem przeżuwając.
— bo ja nie lubię ruskich. — zaśmiała się.
— a ja bardzo! kocham je! — zajadał się dalej, a wtedy jej wzrok znowu skierował się na mnie.
— co myślisz? — spytała mnie z uśmiechem.
— dobre. — pokiwałem głową i wcale nie kłamałem, bo to było naprawdę dobre.
— najlepsze! — spojrzał na mnie urażony boris.
— to też mogę wam dać do domku.. — zaczęła patrząc na mnie.
— tak! — powiedziałem szybko, ale równie szybko zrobiło mi się wstyd. — znaczy.. byłoby miło, dziękuję.
— nie ma za co, jestem naprawdę szczęśliwa, że wam smakuje. — pogładziła delikatnie moje ramię, a ja poczułem brakujące mi ciepło.
jednak to było krótkie, a kiedy zabrała dłoń, znowu zrobiło mi się przykro. widząc jednak na sobie wzrok borisa, zacząłem się odrobinę bać. nie chciał by mu to odebrano, gdybym ja miał taką szansę, również bym tego nie chciał. wiedziałem do czego jest zdolny i wołałem z nim nie zadzierać.
przechodząc obok bruneta, lolita złożyła krótki pocałunek na jego skroni, chcąc mu pokazać, że mimo wszystko jest dla niej ważniejszy i naprawdę nie potrzeba jej więcej kłótni.
— co ty odwalasz, potter? — spojrzał na mnie wrogo boris pochylając się nad stołem.
— ale o co chodzi? — spytałem cicho, by høpe nie mogła mnie usłyszeć.
— dobierasz się do niej. — spojrzał kontrolnie w jej stronę i wrócił do mnie. — masz przestać.
— ja tylko z nią rozmawiam, chce być miły! — broniłem się. — zresztą, podoba mi się już ktoś.
— aaa, rozumiem. — oparł się o krzesło patrząc na mnie podejrzliwie. — masz szczęście.
akurat skończyliśmy rozmowę, gdy lolita weszła z czystymi talerzami dla nas, zapewne by nałożyć te drugie pierogi. uśmiechała się delikatnie rozkładając je przed nami. przypatrywałem się jej dłoni, miała kilka strupów na kostkach.
— co ci się stało? — spytałem bezpośrednio.
— oh.. — spojrzała na swoje kostki. — ja... um...
— nie musisz odpowiadać, lolitko. — przerwał boris, a potem spojrzał na mnie wrogo.
— nie, nie. — pokręciła głową. — jest okej.
gdy skończyła nakładać nam pierogi, odniosła garnek do kuchni, a mi zrobiło się głupio. było mi tak wstyd, że chyba, aż się zaczerwieniłem, bałem się chociażby podnieść wzrok.
lolita usiadła na swoim poprzednim miejscu i zastanowiła się chwilę, najpewniej jak ubrać swoje myśli w słowa.
— nie radzę sobie z agresją. — powiedziała cicho patrząc w stół. — potem uderzam w ściany lub jeżdżę na złomowiska by się wyżyć...
— przykro mi.. — spojrzałem na jej twarz, a potem znów na jej dłonie.
— ale potem spotkałam borisa... on mi bardzo pomaga. — pokiwała głową.
spojrzałem na mojego przyjaciela, który tylko pogładził jej ramię ze zmartwioną twarzą. może boris dojrzał? może chce zbudować normalny związek, może chce się ogarnąć?
— hej, um.. — zacząłem patrząc na nią. — wiesz jakbyś... jakbyś kiedyś potrzebowała to zawsze możesz przyjść do mojego domu, bo tam często jest boris i... no ten, możemy razem oglądać filmy, jesteś mile widziana...
— jesteście najlepszym co mnie tu spotkało. — uśmiechnęła się szeroko z delikatnie szklanymi oczyma i złapała nas obu za dłonie.
w ten oto sposób patrzyłem z boku na to, jak mój najlepszy przyjaciel odnajduje szczęście i chciałem nim być choć przez jeden moment. poczuć się dla kogoś ważny, być komuś potrzebny — to jednak były tylko marzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top