【2.8】
▇▇▇
▇▇▇
𝐍𝐈𝐂 nie pozostało takie samo.
Uren czuł to, jego relacja z mistrzynią od incydentu się zmieniła. Sam nie był w stanie stwierdzić czy na lepsze czy na gorsze, ale się zmieniła. Czuł to w Mocy, mimo że tak w zasadzie to nie potrzebował się w nią zagłębiać, by to czuć. Od wielu tygodni oboje nie ruszyli się ze świątyni, Rada nie przydzielała im żadnych misji, sama Mar-Argol nie prosiła o żadne, nie robiła nic co wykraczałoby poza jej zwykłe obowiązki, do których bezsprzecznie należało trenowanie Dafo.
Pod tym względem wszystko było tak jak normalnie, przynajmniej tak wydawało się tym, którzy patrzyli na wszystko z zewnątrz. Każdego ranka padawan budził się, jadł śniadanie z rówieśnikami, najszczęśliwszy był, gdy Anakin akurat przebywał na terenie świątyni lub choćby na Coruscant, aczkolwiek taki stan rzeczy miał miejsce, ostatnimi czasy, bardzo rzadko, bo Skywalker wraz z Kenobim, coraz częściej wybywali to na misje, to z pretekstem treningów. Uren więc coraz bardziej zazdrościł przyjacielowi, tego że jego mistrz decyduje się na jakieś przygody. On po porannym posiłku biegł na salę treningową lub do kwatery Howe, gdzie niekiedy bardzo ciężko ćwiczył, czasami jedynie medytował lub lewitował z pomocą Mocy meble w pokoju mistrzyni. Bywało ciekawie, bywał śmiesznie i nawet niekiedy nawet niepoważnie, ale nie było tak samo.
Mar nie potrafiła znaleźć siebie sprzed pechowej misji, której przebieg był całkiem inny niż się spodziewała, że będzie. Zgubiła coś w ciemnych, zimnych jaskiniach, gdzie niemal straciła życie. Zdawało jej się, że zapomniała, jak było zanim przy każdym ruchu czuła przejmujący ból w klatce piersiowej, nie potrafiąc stoczyć dobrego pojedynku ze swoim padawanem, a przede wszystkim, nie czując aury Kenobiego. On, mimo że był niekiedy bardzo daleko, towarzyszył jej cały czas. Choć zdarzało się, że jego obecność bywała męcząca, to jednak najczęściej Mar, czując go, czuła ukojenie. Jego spokojna aura otaczała ją z każdej strony, jak ciepły uścisk, którego nie mógł jej dać. Ale mimo jego jasnej obecności, wciąż czuła i widziała w sobie ciemność, która ją odnalazła w jaskini, tą od której on próbował ją odciągnąć.
Medytowała coraz częściej próbując pozbyć się tego, a przynajmniej przestać to odczuwać. Chciała nic nie czuć, chciała nie czuć bólu, ciemności, nie pamiętać o swojej niedołężności, chciała móc wziąć głęboki oddech, bez uczucia jakby coś rwało jej od środka płuca. Mimo że próbowała ukrywać to przed wszystkimi, przed Radą, przed Windu, który choć tego nie ukazywał to martwił się o swoją byłą podopieczną, przed Urenem, mając zamiar zrobić z niego najlepszego rycerza Jedi, nie obarczać go swoimi problemami, ukrywała swoje problemy przed samą sobą, to nie zdołała ukrywać ich przed Kenobim, który znał je wszystkie od chwili gdy pierwszym z nich był on sam, gdy już wiele lat temu, próbowali nauczyć się medytować, co wychodziło im najpierw jedynie gdy przebywali w swoim towarzystwie, gdy wyraźnie czuli łączącą ich więź, gdy ta jeszcze istniała, czysta, niezbrukana żadną traumą, bólem, stratą i wszystkim co w kolejnych lata przyszło im przeżyć.
Teraz kobieta westchnęła, z bólem serca, nie tylko tym wewnętrznym - w mentalnym sensie, wspominając te czasy, gdy dorosłe życie wydawało jej się takie proste i oczywiste. Nie miała pojęcia o obowiązkach, które ją czekają, o ciężkich decyzjach, którą musi podejmować, o przywiązaniu, które mimo że zabronione, było jednocześnie nieuniknione, wtenczas nie miała pojęcia o Urenie. Zamknęła ponownie oczy, już zaczynające błyszczeć od łez, ponownie próbując skupić się na Mocy, wyciszyć umysł i pozwolić sobie na chwilę zapomnienia. Ta niestety nie nadeszła, powoli mijały minuty, zmieniając się w godziny, a ona podniosła ociężałe powieki i mrugając, przyzwyczajała wzrok do jasności, jaka w czasie jej nieudolnych prób medytacji, zastąpiła noc.
Nie musiała rozglądać się po komnacie, by wiedzieć, że nie jest sama. Bez problemu wyczuła zbliżającego się padawana. Poprzedniego dnia umówili się na lekcje bardziej teoretyczne w Komnatach Medytacyjnych, gdzie podczas brzydkiej pogody, która akurat panowała, Mar-Argol spędzała ostatnio najwięcej czasu. Pufy i niewielkie kanapy, jasne ściany i wysoki sufit, okna z widokiem na wielkie miasto, które w razie potrzeby mogła zasłonić, to wszystko samo w sobie już trochę ja uspokajało, niekiedy przywodząc na myśl zmarłego Sifo-Dyasa i jego nauki.
Teraz ona, czuła się zupełnie jak mistrz, próbowała, może czasem nieco nieudolnie, przekazać swoją wiedzę twi'lekowi, który, zupełnie jak ona kiedyś, łaknął jej całym sobą. A ponadto, co niezmiernie ją martwiło, tak jak niegdyś Dyas, teraz ona próbowała ukrywać swoje problemy przed młodym padawanem, by przesadnie go nie martwić. Wiedziała jednak, na własnym przykładzie i doświadczeniu, że niekiedy to niewiedza jest większym powodem do zmartwień, aniżeli jej posiadanie, a mimo to, choć chciała czasami wyjawić wiele swojemu uczniowi, to nigdy nie znalazła odwagi by to zrobić.
Chłopak zaś nie był głupi, przeciwnie wręcz, zauważył zmiany zachodzące w kobiecie, ale przypisywał je rekonwalescencji po misji, na którą oboje zostali wysłani, a która skończyła się jedynie dla niej tak tragicznie. Jednak mijały tygodnie, a ona wciąż nie wróciła do swojego dawnego stanu, nie była już tą samą Mar-Argol Howe i ona już nigdy nie miała wrócić. Uren z dnia na dzień coraz bardziej zdawał sobie z tego sprawę. Martwiło go to, smuciło niezmiernie, ale po pierwsze nie miał pojęcia jak temu zaradzić, po drugie nie wiedział, czy w ogóle da się temu zaradzić. Śledził z dnia na dzień jak jej niegdyś rumiana cera, blednie, wręcz szarzeje, jak policzki się zapadają, a powiększają się wory pod oczami, niemal ciągle zamkniętymi. To ją, nie jego, w jaskini spotkały okropieństwa, których nie sposób wyra razić słowami, i oczywiście, nie chodziło tu tylko o rany cielesne, bo te, choć pewnie bolesne, dało się wyleczyć bandażami, bactą i środkami przeciwbólowymi, ona przeszła przez ciemność, wróciła z niej nie tak jasna. Dafo wiedział, bo rozmawiał o tym z Anakinem i jego mistrzem, miał on z Howe, więź, której dwaj chłopcy nie potrafili jeszcze zrozumieć, pamiętał jakby to było wczoraj, gdy Kenobi mówił cichym, łamiącym się głosem, próbując opanować jego drżenie, o tym, że Mar-Argol w otoczeniu pełnym przemocy, bólu, straty, nienawiści powoli traciła poczucie dobra, sprawiedliwości, miłości - jasności, którą czuła niemal od urodzenia. Ktoś tak brutalnie wrzucony w środowisko ciemności, musi odczuwać tego skutki, wiedział o tym nie tylko Obi-Wan i potem także młodzi chłopcy, ale zdawała sobie z tego sprawę cała Rada Jedi. Sithowie – uosobienie Ciemnej Strony Mocy, byli uważani za wymarłych od setek lat, Jedi żyli więc w spokoju, nie obawiając się że ciemność znów porwie kogoś w swoje sidła. Rycerze Pokoju zapomnieli o swoim dawnym, odwiecznym wrogu, zapominając również jak bronić się przed jego sztuczkami. Wprawdzie już od młodzika przyszli Jedi uczyli się o Ciemnej Stronie Mocy, wiedzieli, że mają się jej wystrzegać, jednak te lekcje bardziej odpowiadały lekcjom historii, aniżeli walki umysłowej. Dlatego też, niewiedza, brak umiejętności, zapomnienie, zrobiły z rycerzy światła tak łatwą ofiarę dla ciemności.
Mar-Argol z całych sił przeciwstawiała się tym kuszącym, prostszym rozwiązaniom, jednak małe ziarenko niepewności i słabości w jej sercu zostało zasiane i miało tak pozostać jeszcze bardzo długo.
— Mistrzyni — Dafo przekraczając próg komnat, powitał mistrzynię, trochę dziwiąc się, że już ją tu zastał. Specjalnie przybył prędzej, chcąc wyciszyć się przed lekcjami, jednak jego plany zostały pokrzyżowane. Mar-Argol przebywała w tym pokoju już od dobrych paru godzin, gdy w środku nocy z oczami pełnymi łez, drżąc na całym ciele, czując zimny pot spływający jej po plecach obudziła się z niespokojnego snu. Nie próbowała ponownie zasnąć, gdyż wiedziała, że to nic jej nie przyniesie, prześladowały ją bowiem koszmary, powracające tylko gdy kładła się i zamykała oczy.
— Witaj, Uren — nie odwróciła się do niego, jednak była pewna, że chłopak ukłonił się jej lekko i cichym krokiem podszedł do pufy, stojącej naprzeciw tej, na której siedziała ona. Uśmiechnęła się lekko, może trochę wymuszenie, a jednocześnie z całą miłością i radością, którą znalazła w swojej zmęczonej duszy — Jesteś prędzej, niż się spodziewałam — stwierdziła zgodnie z prawdą, spoglądając w jego oczy, z których, z zadowoleniem, wyczytała gotowość do lekcji. Twi'lek pod jej opieką zmienił się. Gdy wzięła go pod swoje skrzydła był zaledwie chłopcem, trochę lekkomyślnym, łatwowiernym, prostym i jednocześnie dumnym z siebie, powoli stawał się mężczyzną, u którego złe cechy, którym było znacznie mniej, zanikały, a te dobre wynosiły się na powierzchnię i stawały się coraz bardziej dostrzegalne. Nieprzyjemna przygoda na Cadomai niestety także zmieniła Urena. Bezsprzecznie przyśpieszyła jego mentalne dorastanie, chłopak widział rzeczy, zrobił, przeżył, takie których niejeden starszy padawan a może i rycerz nie mógłby się powstydzić. Mar-Argol, choć nieustannie się o niego martwiła, tak jak matka troszczy się o syna, to była z niego dumna ponad miarę i czasami ta duma odbierała jej zdolność mowy, gdy zdawała sobie sprawę jak dużo już osiągnął i jak wielkim wojownikiem w przyszłości będzie ten jej kochany twi'lek.
— Chciałem jeszcze przed lekcjami się trochę uspokoić i pomedytować — odparł zgodnie z prawdą, wiedział, że przed mistrzynią nic nie musiał ukrywać. Jej twarz rozjaśnił większy, szczerszy uśmiech, a oczy zamigotały z radości, gdy usłyszała te słowa.
— Dobrze — odparła i wstała powoli, jednak tak by nie dać po sobie poznać, że szybsze i gwałtowniejsze ruchy sprawiają jej ból — To bardzo odpowiedzialnie z twojej strony, Uren — znów się uśmiechnęła, a on odwzajemnił gest, szczerząc się radośnie, bo ilekroć mistrzyni go chwaliła sprawiała mu wielką przyjemność — Nie będę ci przeszkadzać — dodała jeszcze i skierowała się ku wyjściu z komnaty. Wiedziała, że ciężej będzie mu się skupić, gdy jej rozkołatane myśli będę go niepokoić, a ona sama nie miała już siły, by stawiać coraz to nowe mury wokół swojego umysłu, tak by jej padawan nie odkrył jej trosk. Była pewna, że już to zrobił. Na pewno czuł, że coś nie jest tak jak być powinno.
Nie był on jedyny, także mistrz Kenobi, mimo że znajdował się daleko od Coruscant, to także czuł, namacalnie wręcz, że z jego drogą, najdroższą Mar-Argol nie jest dobrze. Ale cóż on mógł zrobić, dostawał swoje misje, a ponadto na jego barkach spoczywał także los młodego Anakina, który z dnia na dzień, tygodnia na tydzień stawał się coraz bardziej potężnym uczniem, który już wkrótce mógł przystępować od prób i zostać rycerzem Jedi. Jednak, gdy tylko okazało się, że powrót na planetę i do świątyni jest możliwy ani Skywalker, ani Kenobi nie zwlekali. Troska o Howe popychała Obi-Wana do pośpiechu, a Anakin także cieszył się z powrotu do świątyni, gdzie po długiej rozłące także mógł zobaczyć się z przyjaciółmi.
Kenobi nie musiał nawet przekraczać progu swojego "domu", by wiedzieć, że nie jest dobrze. Wprawdzie od dawna, odkąd wrócili z Cadomai i Mar-Argol została zamknięta na długie dni w zbiorniku z bactą, a gdy już później niby się jej polepszyło i wróciła do swoich normalnych zajęć, wiedział że nie będzie w porządku i czuł to cały czas, przez ich silną więź w Mocy, jednak liczył w duchu, że pomylił się, że może gdy będzie bliżej niej zrozumie wszystko dokładniej i okaże się, że naprawdę nie było tragicznie. Ale jego nadzieje okazały się płonne. Gdy tylko wyszedł ze statku, niemal zatoczył się i Anakin był przygotowany, by łapać mistrza, który nie potrafił przeboleć tego co poczuł, a co po chwili już powoli znikało. Mar-Argol zaczęła wzmacniać bariery wokół swojego umysłu i mimo więzi, coraz ciężej było "słychać" całkiem klarownie wszystko co się w niej działo.
A działo się bardzo wiele.
***
aaaa jest! nie najlepszy, nie najgorszy, ale jest! liczę na to że się Wam podobał i liczę, że kolejny rozdział pojawi się prędzej niż ten
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top