【2.2】
▇▇▇
▇▇▇
𝐌𝐀𝐑-𝐀𝐑𝐆𝐎𝐋 w życiu nie czuła takiego stresu, jak kiedy pod jej opiekę oddano czternastoletniego Twi'leka - Urena Dafo.
Gdy parę miesięcy po przejściu prób na rycerza Jedi dowiedziała się, że Rada chce, aby wzięła padawana, była bardzo przeciwna temu pomysłowi. A teraz, gdy zielonoskóry, szeroko uśmiechnięty – od jednego lekku do drugiego, chłopiec siedział przed nią, miała wrażenie, że pomysł Rady był wręcz śmieszny.
Jak niby ona – młoda kobieta, która dopiero co sama zastanawiała się jak być Jedi – miała wyszkolić na rycerza takiego nastolatka? Mar-Argol zmagała się z wszystkim i ze wszystkim z czym się zmagała nie potrafiła sobie poradzić.
Od śmierci mistrza minęły już niemal trzy lata, a ona wciąż nie potrafiła się uporać z pustką, którą bez przerwy czuła. Niemal co noc miewała koszmary, widząc, a co gorsza, czując śmierć Sifo-Dyasa, budząc się jedyne co chciała usłyszeć to kojący, a przede wszystkim, spokojny głos mistrza "Nie pozwól by emocje tobą prowadziły", jednak już nigdy tego nie usłyszała.
Martwiła się również Obi-Wanem, jednak za żadne skarby nie chciała się od tego przyznać. Jej wieloletni przyjaciel był teraz już poważanym i szanowanym rycerzem Jedi, szkolącym samego wybrańca. Wprawdzie wciąż kontaktowali się, kiedy on był ze swoim padawanem na misjach, rozmawiali czasem, gdy wrócił do świątyni, ale oboje zmienili się i ich relacja także się diametralnie zmieniła. Wprawdzie już parokrotnie przeżywała swoje wzloty i upadki, ale od tych trzech lat, podczas których oboje starali się uporać z odejściem najważniejszych dla nich osób, to zawsze musieli polegać na sobie i sobie ufać, a jednocześnie nie mogli pogłębiać i zacieśniać więzów przywiązania, którymi zostali razem spleceni. Bywało ciężko.
Oboje pochłonięci byli własnym tokiem życia, które nie zawsze było miłe i spokojne, takie jakie chcieliby było. Ona skupiała się na dokończeniu szkolenia pod okiem mistrza Windu, on zaś skupiał się na szkoleniu dziesięcioletniego Anakina, chłopca, którego obiecał wyszkolić swojemu umierającemu mistrzowi. Wziął tę obietnicę bardzo na poważnie i spełnianie jej wychodziło mu takie przyzwoicie – za każdym razem, gdy Mar-Argol miała okazję zobaczyć przyjaciela i jego padawana widziała także zmiany jakie nastąpiły w Obi-Wanie i postępy, które poczynił młody Anakin.
A teraz ona miała zrobić to samo, stać się mentorką, nauczycielką a jednocześnie nie pozwolić dziecku się do siebie przywiązać...
▇▇▇
𝐒𝐄𝐑𝐂𝐄 biło jej za szybko, gdy mały obraz Obi-Wana wyświetlił się na jej stole.
Nie powinna być tak podatna na emocje, w ogóle nie powinna kontaktować się z Kenobim, ale powód był ważny, a jej zdawało się, że w tym momencie pomóc może jej tylko on.
— Witaj, Obi-Wanie — przywitała się, wpatrując się w jego niebieską migającą sylwetką. Nie widziała dużo, ale była przekonana, że mężczyzna się nie ogolił i zapuścił włosy, mimo że nie miała w tej chwili wielu powodów do radości to ciężko był jej się nie uśmiechnąć, gdy przypatrywała się jego niedorzecznej fryzurze.
— Mar — uśmiech poszerzył jej się, gdy usłyszała jego spokojny głos — Czy coś się stało? — zapytał zaniepokojony, rzadko kontaktowali się ze sobą, a jeśli już to mieli ograniczone i umówione godziny, niespodziewana wiadomość od Howe nieco go wystraszyła.
— Nie — odparła szybko, nie chcąc by przyjaciel się martwił — Nic poważnego — westchnęła, zastanawiając się jak przekazać mu jej okropny problem — Nie wiem, nie mam pojęcia jak zająć się padawanem — wyznała, krzywiąc się.
Obi zaśmiał się, jakby wspominając swoje pierwsze chwile z dziewięcioletnim Anakinem, który musiał być ciężkim przypadkiem.
— Cóż...
— Mistrzu! Mistrzu Obi-Wanie! — przerwał mu piskliwy krzyk, dobiegający z wnętrza statku, w którym znajdował się Kenobi. Już po krótkiej chwili, podczas której starszy Jedi nawet nie zdążył się odezwać, w jego kabinie pojawił się młody, jasnowłosy chłopiec ubrany w padawańską tunikę, warkoczyk podskakiwał mu na plecach.
Kenobi uśmiechnął się przepraszająco do Mar-Argol, która z zaciekawieniem przyglądała się uczniowi jej przyjaciela.
— Spaliłem drzewo — oświadczył dumny jedenastolatek. Obi-Wan zerwał się z krzesła gotowy gasić pożar, jednak chłopiec czym prędzej ostudził zapał swojego mentora do ratowania katastrof.
— Spokojnie mistrzu, już się nie pali — powiedział wciąż uśmiechając się.
— Anakinie — westchnął mężczyzna siadając z powrotem w fotelu i pocierając brodę powiedział — Po co więc przyprawiasz mnie o nerwy i mi to mówisz?
— Chciałem się tylko pochwalić — wzruszył ramionami i uśmiechając się niewinnie wyszedł z kabiny — Pójdę zrobić jedzenie — dobiegł ich jeszcze jego głos.
Mar-Argol pierwszy raz od dłuższego czasu zaśmiała się i przypomniała Kenobiemu o swojej obecności na jego holostole.
— Masz z nim ubaw — stwierdziła poważniejąc.
— Och, tak — westchnął — zdecydowanie, za to ty musisz postarać się wychować swojego padawana lepiej niż ja Anakina — powiedział dając jej już pierwsze wskazówki — Żeby nie podpalał ci drzew...
Nie skończyło się jednak na wskazówkach. Przyjaciele rozmawiali jeszcze długo o błahych rzeczach, a nie poważnych, właśnie takich jak szkolenie, które to w rzeczywistości pochłaniały ich głowę.
Rozmawiali a ich więź, wbrew temu co czuli, jedynie się pogłębiała – z każdym słowem, gestem, uśmiechem.
▇▇▇
— 𝐔𝐑𝐄𝐍 — ciemnowłosa westchnęła — Skup się — poleciła padawanowi, siląc się na spokojny ton. Oboje byli już wyczerpani po treningu szermierki, a Mar-Argol postanowiła jeszcze pomedytować ze swoim uczniem.
Choć znała go niedługo to nie było ciężko zauważyć, że chłopak jest rozbiegany, pełen emocji, wiecznie pełen energii, trudno było go uspokoić, wszędzie go było pełno i Howe wiedziała, że medytacja i pohamowanie jego wiecznego zapału do działania, często uprzednio nieprzemyślanego, będzie konieczne, jeśli Dafo miał zostać w przyszłości dobrym rycerzem Jedi.
— Niby na czym, mistrzyni? — zapytał, wiercąc się na dużej pufie. Siedział na niej, przyglądając się wyraźnie niezadowolonej Kenarii. Naprawdę próbował się uspokoić i wyciszyć umysł, ale nie potrafił, a to wprowadzało jego nauczycielkę w niezbyt dobry humor.
— Na tym co cię otacza...
— Smród mojego potu — przerwał jej, nawet się nie zastanawiając nad swoimi słowami. Mar-Argol próbowała zachować kamienną twarz, lecz mimo to kącik ust uniósł się jej nieznacznie.
— Nie o to mi chodziło — odparła, poprawiając swoją pozycję na pufie, leżącej naprzeciw tej on Urena, zamykając oczy wzięła głęboki oddech — Nie myśl o tym, nie myśl o tym, że jesteś zmęczony, pomyśl jedynie, że Moc jest...
— Gdzie jest?
— Wszędzie.
— Jak mam myśleć o Mocy, która jest wszędzie, a jednocześnie nie myśleć o tym co jest... wokół — zapytał zdezorientowany. Uśmiech Mar-Argol poszerzył się nieznacznie, jej padawan zaczynał rozumieć.
— Masz myśleć o Mocy, skupić się na niej, bo to ona spaja wszystko co cię otacza — wyjaśniła po chwili — Czujesz ją w sobie, więc poczuj ją także za zewnątrz — próbowała wytłumaczyć mu to wszystko prostymi słowami, żeby umysł upartego nastolatka nie musiał się zbyt wysilać.
— Okej — odparł i jeszcze raz usadowił się na pufie, zanim zamknął swoje niebieskie oczy, Howe dostrzegła w nich jasne iskierki, które zdradzały drzemiącą w nim energię.
Mar-Argol nie potrafiła zrozumieć skąd jej padawan bierze te pokłady niekończącego się wigoru. Często podczas treningów, które prowadziła, albo po nich, gdy odpoczywała w swoich kwaterach, powracała myślami do czasów kiedy to ona była szkolona, by zostać rycerzem Jedi.
Nieraz zdawało jej się, że od śmierci jej mistrza minęło jedynie kilka dni, a ona dopiero zaczyna treningi pod okiem Windu, który to doprowadził jej szkolenie do końca. W rzeczywistości jednak czas płynął nieubłaganie szybko i dni, które Mar poświęciła na trenowanie Urena zlewały się w całość, każdy wyglądał niemal identycznie, a po paru miesiącach chłopak był gotowy do pierwszych misji.
Oboje, mistrzyni i padawan, coraz częściej dostawali przydzielone przez Radę Jedi zadania do wykonania. Tak jak niegdyś Howe z Sifo-Dyasem, tak teraz Dafo z Mar-Argol coraz mniej czasu spędzali w Świątyni na Coruscant, a coraz częściej wylatywali na przeróżne planety najczęściej w celach dyplomatycznych.
Kenarii i Twi'lek sami nie spostrzegli tego jak bardzo się do siebie zbliżyli. Dla Urena mistrzyni nie była jedynie nauczycielką technik czy kontroli nad Mocą, przez te długie miesiące, które ze sobą spędzili stała się kimś znacznie więcej – mentorką, na której zawsze mógł polegać, starszą siostrą, której mógł się zwierzyć ze swoich problemów albo nawet matką, w której ramię mógł płakać po nieudanych i frustrujących misjach.
Uren był okropnie ważny dla Mar-Argol i ona sama się beształa za to jak bardzo przywiązała się do tego chłopaka. Mimo że mijały już kolejne lata, od kiedy pojawiła się w świątyni i zaczęła szkolić się, to ona wciąż nie potrafiła wyzbyć się z serca tej bezwarunkowej miłości, którą darzyła wszystkich, do których się przywiązała.
Młody Twi'lek zdecydowanie do takich należał.
Szeroki uśmiech pojawił się na jej ustach, gdy spojrzała na wysokiego, zielonoskórego chłopaka z mieczem świetlnym w dłoni. Był wyśmienitym szermierzem, mimo że często reagował zbyt impulsywnie, była z niego dumna. Dumna była też z siebie, bo jeszcze paręnaście miesięcy temu w życiu nie przypuszczałaby, że wyszkoli tak zdolnego dzieciaka.
— To koniec na dziś — stwierdziła, dezaktywując swój miecz świetlny. Sama była już zmęczona, stoczyła wiele treningowych pojedynków z Urenem, który również zdawał się opadać z sił. Pewnie najchętniej przed ostatnie dwa dni leżałby w łóżku, gdyby nie fakt, że jego mistrzyni pilnowała każdego treningu, nawet jeśli oboje dopiero co wrócili z misji do Świątyni i mieli jedynie kilka dni na wypoczynek.
— A jutro? — zapytał chłopak, licząc na odpowiedź zdecydowanie inną niż dostał.
— Jutro o tej samej porze widzę cię tutaj — Mar-Argol przewróciła oczami na niezadowolone westchnięcie swojego padawana — w świeżych szatach i nowymi pokładami energii — Uren pokiwał niemrawo głową, jednak Jedi wyraźnie czuła w jego aurze, że nie jest aż tak nieszczęśliwy z tego powodu — Weź gorący prysznic i połóż się wcześnie spać, jasne?
— Jasne, jasne — odparł, wychodząc z sali treningowej. Już po chwili jego lekku obijały się o jego łopatki, gdy biegł korytarzem w kierunku swoich kwater.
Mar-Argol zamierzała zrobić dokładnie to co poleciła swojemu padawanowi. Wziąć gorący prysznic, by rozluźnić spięte po siłowym i wytrzymałościowym treningu mięśnie, pomedytować i położyć się prędko do łóżka.
Jednak jej produktywne plany pokrzyżowało ciche dobijanie się do jej drzwi i do jej umysłu, gdy wychodziła mokra spod prysznica. Szybko ubrała na siebie czystą i pachnącą tunikę, w której zamierzała medytować i wyszła z malutkiej łazienki, czym prędzej podchodząc do rozsuwających się już drzwi.
Nie mogła się powstrzymać, po ponad trzech miesiącach rozłąki, bez żadnej wiadomości, ani słowa od Rady, rzuciła się na Kenobiego i przytuliła go mocno do siebie. Było to zdecydowanie niespodziewane dla niego, jak i dla dla niej. Jasnowłosy Jedi jednak z radością, którą Howe bez problemu wyczuwała, oddał uścisk i dopiero po chwili uśmiechając się szeroko odsunął ją od siebie na odległość ramion, by przyjrzeć się jej lekko bladej i zmęczonej twarzy.
Mimo że już nie raz przeżywali rozłąki dłuższe niż trzymiesięczne to odkąd oboje stracili osoby dla siebie ważne ponad wszelką miarę i przyszło im zmierzyć się z tą druzgocącą stratą, to często potrzebowali kogoś, z kim mogliby porozmawiać normalnie, bez ukrywania swoich prawdziwych uczuć, co musieli robić w towarzystwie kogokolwiek innego, ani ona, ani on nie chcieli by ich drodzy uczniowie postrzegali ich jako złamanych przez okrutne życie ludzi, niedoświadczonych a jednak z doświadczeniami, których sami chcieliby nie mieć. Koszmary budziły się w nich każdego dnia, a nie tylko w nocy, kiedy to prościej było je ukrywać.
— Och, na Moc — westchnęła ciemnowłosa, jeszcze raz obejmując mężczyznę, zacisnęła mocno powieki, chcąc by nie musiała się ruszać z miejsca i czuć jego ramiona na swoich plecach przez wieczność, by nie pamiętała o całym życiu — Wiesz jak bardzo tęskniłam, Obi — wyszeptała drżącym głosem.
Próbowała, bardzo mocno próbowała, by emocje nie przejmowały nad nią kontroli, ale przy Kenobim było to niemożliwe.
— Wiem — odszepnął, bo czuł dokładnie to samo co ona.
Przez trzy długie miesiące razem ze swoim padawanem pracowali pod przykrywką i nie mogli kontaktować się z kimkolwiek ani nadawać jakichkolwiek sygnałów. Przez trzy miesiące musiał być dobrym mistrzem i jeszcze lepszym przemytnikiem, by pozbyć się i wyniszczyć nielegalny handel od środka.
Przez trzy miesiące oboje zamykali w sobie swoje emocje, próbując nie pęknąć pod ich naporem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top