【1.4】

▇▇▇

▇▇▇


                          𝐒𝐓𝐑𝐄𝐒 towarzyszył Mar-Argol często.

     Na treningach, na zajęciach z teorii, zawsze gdy mijała mistrza Windu, wyjątkowo uzdolnionego rycerza, którego trochę się bała.

     Jednak w swoim trzynastoletnim życiu nie stresowała się tak bardzo, jak w dniu swoich prób.

     Ręce trzęsły jej się, gdy zaplatała długie, ciemne włosy, czuła serce obijające się jej o żebra, miecz świetlny z jasnoniebieskim ostrzem ciążył jej w dłoni jak nigdy. Przygotowywała się do pojedynku, który miał decydować o jej przyszłości związanej z Zakonem albo przyszłości bez Zakonu.

      Poza tym brakowało jej dłoni Obi-Wana na ramieniu, Obi-Wana nie było i prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że Mar-Argol podchodziła tego dnia do prób Jedi.

      Kenobi w świątyni na Coruscant bywał naprawdę rzadko, jeśli już raczył się pojawić, wrócić z misji lub treningu, które mistrz chłopaka preferował prowadzić na spokojniejszych planetach niż w centrum galaktyki, to wchodził do swojego pokoju kładł się do łóżka i spał ile mógł.

Coraz mniej czasu poświęcał na Mar, co tylko niekiedy ją smuciło, starała się jak mogła, aby ich relacja się zmienia, wiedziała, że zostać dobrym Jedi, będzie musiała ograniczyć odczuwane emocje, a niestety właśnie przez Kenobiego kłębiło się w niej ich tak dużo.

Nie zmieniało to jednak faktu, że w momencie swoich prób nie pogardziłaby jego towarzystwem.

▇▇▇

𝐖𝐘𝐒𝐙𝐋𝐎 gorzej niż się spodziewała, ale dzięki litości mistrza Sifo-Dyasa nie została wysłana do korpusów.

Na Moc, Mar-Argol została padawanką!

Czuła krótki warkoczyk nad uchem, gdy siedziała wpatrując się nieprzytomnie w ścianę w swoim własnym pokoju. Wciąż nie docierało do niej, że ma swoją własną kwaterę, swojego mistrza i zacznie swój trening.

— Witaj, Kenobi — zaczęła mówić — nie wiem czy wiesz, ale próby odbywały się dzisiaj — nie potrafiła powstrzymać małego uśmiechu — Zostałam padawanką mistrza Sifo-Dyasa i zaczynam cię gonić...

Nie miała pojęcia co jeszcze mogłaby nagrać w swojej wiadomości, którą wysłała chłopakowi, może ich kontakt trochę się pogorszył w ciągu ostatniego roku, ale o takiej nowinie nie mogła go nie poinformować.

— Tęsknię za tobą i chciałabym żebyś wrócił na trochę dłużej niż ostatnim razem — dodała, a potem w myślach zaczęła sama siebie przeklinać. Nie chciała żeby wracał, nie chciała żeby przeszkadzał jej w treningach, nie chciała żeby ją rozpraszał. Nie miała pojęcia co pokierowało ją to wypowiedzenia tych słów. — Oczywiście, możesz przekazać mistrzowi Jinnowi moje pozdrowienia i... — przełknęła ślinę, jakby przygotowując się do wypowiedzenia tych słów — i uważaj na sobie.

Nienawidziła siebie za to, że tak bardzo zależało jej na Kenobim. Na Moc, jakie to było żałosne, próbowała z wszystkich sił pozbyć się tej więzi między nimi, on prawdopodobnie również próbował, Qui-Gon zapewne znał uczucia swojego ucznia i także uważał je za naganne i niedopuszczalne.

Przywiązanie było niebezpieczne, nie tylko dla niej, ale także dla innych i tą ją motywowało. Nie była już małą dziewczynką, która chodziła z małym chłopcem za rękę. Stała się młodą kobietą, od której zaczęto oczekiwać więcej i ona sama od siebie też wymaga więcej. Jeśli chciała zostać Jedi, a chciała, to musiała odłożyć na bok parę innych ważnych, lecz nie równie ważnych rzeczy. Jedną z nich była relacja z Kenobim.

▇▇▇

𝐓𝐑𝐄𝐍𝐈𝐍𝐆𝐈, które odbywała jako padawan nie różniły się zbyt od tych, które miała jako młodzik. Ale mimo to ciężko było jej przyzwyczaić się do inaczej rozplanowanego czasu. Przez niemal dziesięć lat codziennie robiła to samo, uczyła się o Mocy, trenowała szermierkę, odbywała zajęcia z różnych języków, gdy została padawanką to jej mistrz ustalał plan dnia, każdą godzinę mogli spożytkować inaczej i nie potrzebowali do tego niczego prócz siebie nawzajem.

Sifo-Dyas był dobrym mistrzem. Był cierpliwy, wyrozumiały, nie wymagał od niej za dużo, ale nigdy nic nie przychodziło jej bez trudu, musiała przykładać się do każdego zadania.

Byli często wysyłani na misje. Niekiedy chodziło jedynie o to, by przekazać informacje Jedi, przebywającym na innych planetach, czasami o to, by powstrzymać handel nielegalnych substancji, zdarzały się jeszcze bardziej poważne misje, mieli uspokoić jakiś konflikt na planetach z rubieży.

Medytowali razem, bardzo często. Nauczyła się uspokajać umysł i ciało, wyciszać się; miejsce i otoczenie nie miało większego znaczenia, medytowali w Komnatach Medytacyjnych w świątyni, na statkach kosmicznych, gdy w lecieli na misję, czasami mistrz zabierał ją na dziką planetę, mniej zaludnioną od Coruscant, gdzie po prostu czuli się swobodnie, niczym nieskrępowani i spokojni. Sifo zdawał sobie sprawę ze słabych stron swojej uczennicy, wiedział o wszystkim już odkąd wiele lat temu przyznała mu do zazdrości. Medytacja pozwalała jej wyzbyć się emocji, a jemu poznać jej emocje.

Równie często toczyli razem pojedynki. Dziewczyna uczyła się nowych ruchów, opanowywała łączenie się z Mocą podczas walki, utrzymywanie spokoju. Z dnia na dzień stawała się coraz lepszym materiałem na rycerza Jedi.

Sifo-Dyas był z niej dumny, to nie było już to dziecko, które uspokajał po przywiezieniu na Coruscant z Kenarii, to nie była ta mała dziewczynka, która nie potrafiła unieść metalowej kulki, ani starsza adeptka, nie potrafiąca kontrolować emocji po wyjeździe Kenobiego. Patrząc na nią spod przymkniętych powiek, gdy siedziała na wielkim płaskim kamieniu i medytowała, widział dojrzałą użytkowniczkę Mocy, świadomą swojego znaczenia młodą kobietę.

— Coś cię trapi, mistrzu — stwierdziła, nie otwierając oczu — Nie potrafisz uspokoić myśli.

Sifo westchnął, umacniając bariery w swoim umyśle, wyzwalanie choć cząstki swoich uczuć w towarzystwie Mar-Argol było niebezpieczne jeśli chodzi o prywatność i ogółem mocno frustrujace, wyszkolił ją za dobrze – dziewczyna wychwytywała każdą zmianę nastroju, wyzbywała się swoich emocji, za to emocje innych nie były jej obce, czasami ją to męczyło, ale czasami, tak jak w tamtym momencie, było bardzo przydatne.

— Myślę, o tym jak bardzo się zmieniłaś od kiedy wziąłem cię na padawankę.

— Wciąż jestem ci za to bardzo wdzięczna, mistrzu — powiedziała się do niego, otwierając oczy i lekko przechylając głowę, wciąż nie była pewna czy to właśnie jej rozwój był powodem, dla którego Sifo-Dyas nie medytował.

Jedi uśmiechał się, a Howe, mimo że trochę zmartwiona, odwzajemniła gest. Sifo rzadko dzielił się swoimi przemyśleniami i uczuciami, Mar-Argol, znając go już od dawna, wiedziała, ile znaczył taki mały uśmiech. Wiedziała także, że z jej mistrzem było coś zdecydowanie nie tak i domyślała się o co może chodzić.

Sifo miewał wizje dotyczące przyszłości, niekiedy niewyraźne innymi razy dokładnie zdawał sobie sprawę kogo widział i w jakiej sytuacji. Mimo że wcale tego nie chciała, w jej głowie pojawiło się wspomnienie z dnia, w którym dowiedziała się o wyjątkowych umiejętnościach swojego mistrza.

Miała wtenczas jedynie liche piętnaście lat, uważała się na zmianę za wspaniałą i żałosną. Nie chciało jej się ćwiczyć albo wciąż było jej mało treningów. Prawdopodobnie dla jej mistrza był to najtrudniejszy czas jeśli chodziło o jej wychowanie.

— Dlaczego ciągle muszę medytować... mistrzu? — zapytała, gdy na długo wyczekiwanym przez nią treningu dowiedziała się, że ponownie będzie uspokajać myśli. Miała nadzieję na jakiś pojedynek, albo przynajmniej używanie Mocy w praktyce.

— Przyda ci się — odpowiedział jedynie, siadając na pufie i już przygotowując się do medytacji.

— Na co niby? —  była już zniechęcona, więc nie wiedziała, czy jego odpowiedź całkiem nie odbierze jej chęci do treningu.

— Tego nie wiem — odparł spokojnie, Howe miała wrażenie, że w ogóle nie zwraca na nią uwagi, doprowadzało ją to do szału — Jesteś bardzo podatna na wszelkie emocje, nie powstrzymujesz się odczuwając cokolwiek, widziałem czego będziesz potrzebować, nie widziałem do czego — dodał, zamykając oczy, ani jeden mięsień na jego twarzy się nie poruszył, wciąż był przeraźliwie spokojny.

— Widziałeś, mistrzu? — zainteresowała się jego tajemniczymi słowami, a niezadowolenie opuściło ją równie szybko jak się pojawiło.

— Och, tak — pokiwał głową — uznałem, że to już dobry czas, aby powiedzieć ci, że często pojawiasz się w moich wizjach — przerwał na moment, podnosząc powieki, oczekiwał, że jego padawanka się odezwie, ta jednak wpatrywała się w niego, jakby nie rozumiejąc ani słowa z tej wypowiedzi.

Od tego czasu medytowała chętniej i bardziej przykładała się do zjednoczenia się z Mocą. Interesowały ją wizje, które mógł mieć o niej Sifo-Dyas, ale sama doszła do wniosku, że nie ma sensu pytać się mężczyzny o swoje losy, bo nie powiedziałby jej nic, argumentując to, bardzo słusznie, że jeśli pozna choćby zarys swojej przyszłości, zapewne będzie chciała ją zmienić.

— Czy to coś o mnie? — zapytała zaniepokojona, choć nie spodziewała się dostać żadnej odpowiedzi. Domyślała się jednak, że ta może być twierdząca. Jej mistrz mógłby niepokoić się o jej losy, była najbliższą mu osobą i prawdopodobnie jedną z nielicznych, którymi Sifo się przejmował, kolejną mógł być jego drogi przyjaciel – Dooku.

Mistrz pokręcił przecząco głową, a Mar-Argol wbrew sobie poczuła ulgę, jeśli nie chodziło o nią, nie chodziło także o Obi-Wana.

Obi-Wan...

Pomyślała o nim i przewróciła oczami, wiedziała już, że będzie myśleć o nim przez kolejne godziny. Nie widziała się z nim od dawna, czasami, rzadko przesyłali sobie wiadomości, ale relacja, którą kiedyś zbudowali się zburzyła.

— A więc? — dopytywała, wiedząc dobrze, że jeśli mistrz wyrzuci z siebie ciążące na nim myśli będzie lepiej dla niego.

— Nie będę cię tym zamęczał, Mar-Argol — odparł, a ona ku swojemu przerażeniu usłyszała jak jego głos lekko drży. Jeśli Sifo nie potrafił zapanować nad czymś takim, było naprawdę źle.

— Mistrzu... — zaczęła, licząc że przekona go do choć połowicznej zmiany zdania.

— Nie, Mar-Argol — pozostał nieugięty — Skup się na medytacji — polecił jej, sam wstając i zostawiając dziewczynę samą, aby nie odczuwała jego emocji, jego strachu.

Jednak mimo tego, że wokół niej było spokojnie – siedziała na otoczonej przez niewielki zagajnik polance, lekki i ciepły wiatr delikatnie muskał jej skórę i rozwiewał rozpuszczone włosy, słyszała jedynie szum liści i śpiew ptaków, nie potrafiła pozwolić myślom odpłynąć.

▇▇▇

𝐒𝐏𝐎𝐊𝐎𝐉 nie towarzyszył im tak jak kiedyś.

Z każdym nowym dniem Sido-Dyas miewał częstsze i coraz bardziej drażniące go wizje. Nie był w stanie ukrywać tego przed zamartwiając się jego stanem padawanką, przy każdej wspólnej medytacji nawiedzały go coraz to nowe obrazy wydarzeń z przyszłości.

Dziewczyna nie wiedziała, co myśleć o tym wszystkim. Męczyło ją to niemal tak jak jej mistrza, czuła jego strach i to przerażało ją, czuła jego zagubienie i to powodowało, że ona sama nie miała pojęcia co zrobić, czuła jak pod presją Sifo-Dyas zaczyna marnieć i to doprowadzało ją do szaleństwa.

Był on dla niej najważniejszą istotą jaką w życiu miała i pamiętała. Towarzyszył jej odkąd miała niecałe trzy lata, a dziesięć lat później był dla niej już figurą ojca, opiekuna i mentora.

— Zakon upadnie — stwierdził szeptem, jakby sam nie rozumiał tych słów i próbował je sobie uzmysłowić.

— Co? — Howe otwarła szerzej oczy, czując jak serce na moment jej staje.

— Nic, ćwicz dalej, Mar-Argol.

Niestety nie był to jedyny dzień, w którym mistrz, wbrew sobie, ujawnił jej fragment swojej wizji.

W głowie Kenarii coraz częściej dudniły jego słowa potrzebujemy wojowników, armii, powinniśmy przygotowywać się na coś tragicznego, czeka nas mrok.


***

Jak wrażenia po czterech rozdziałach? 

Trochę niezapowiedziana ta książeczka była, ale nagle wpadłam na pomysł i zaczęłam pisać. Mam nadzieję, że w Waszej perspektywy – perspektywy czytelnika, da się ogarnąć o co chodzi i że czytanie tego będzie przychodzić wam z przyjemnością.

Niech moc będzie z wami

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top