3
Kobieta weszła do łazienki. W pośpiechu zrzuciła z siebie jedwabną, śnieżnobiałą koszulę i odwiesiła ją na malutkim wieszaczku. Rozpięła ciasną, czarną spódnicę i złożyła ją w idealną kostkę tylko po to, by następnie wrzucić ją niedbale do koszyka na brudne ubrania. Uwolniła stopy z czarnych, lakierowanych, za małych o dwa rozmiary szpilek, które były tak wysokie, że z trudem mogła utrzymać w nich równowagę. Po dotknięciu zimnej posadzki, zachwiała się lekko, gdyż po całym dniu pracy nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Oparła swoje chude, niemalże kościste ręce o brzeg umywalki i nieobecnym wzrokiem spojrzała w lustro. Podkrążone oczy,blada jak kartka twarz, zapadnięte kości policzkowe. Jak bardzo nie zakryłaby tego makijażem, wciąż dostrzec można było jej prawdziwe ja. Sięgnęła po wacik, nasączyła go płynem do demakijażu i jednym szybkim ruchem ściągnęła z warg krwistoczerwoną szminkę. Długie zmatowiałe włosy w kolorze kwiatowego miodu spięła w wysoki kok. Nie dbała już później o składanie bielizny. Rzuciła ją za siebie i weszła do prysznica. Gorąca woda była dla kobiety ukojeniem. Czuła, jak wszystkie troski i problemy spływają po niej wartkim strumieniem. Już miała zanurzyć twarz w ciepłym źródle, kiedy zdała sobie sprawę, że nie zdjęła soczewek. Nie zakręcając wody, wyszła z kabiny. Lustro całkowicie zaszło parą. Zwinnie przetarła je swoją drobną dłonią, która nagle zawisła w powietrzu i zadrżała. Ciało kobiety objął paraliż. Jej nierówny oddech niebezpiecznie przyspieszył, a serce biło tak mocno, że można by pomyśleć, że zaraz wyrwie się z jej klatki piersiowej. Tuż obok jej niewyraźnego odbicia w lustrze znajdowała się czarna sylwetka. Mimo kaptura i czarnej maski zakrywającej pół twarzy napastnika, złotowłosa bez cienia wątpliwości stwierdziła,że jest to mężczyzna. Miała ochotę krzyczeć, uciec, zniknąć. Jednakże stała jak wryta, nie mogąc poruszyć ani centymetrem swojego ciała. Trwała w bezruchu, ze spuszczoną głową, wpatrując się tępo w swoje dłonie mocno zaciśnięte na brzegu umywalki. Nie wiedzieć czemu, również chłopak nawet nie drgnął, tak jakby czekał na kolejny ruch kobiety. W końcu odwróciła się przodem do napastnika i będąc pod wrażeniem własnej odwagi, spojrzała mu prosto w oczy. W tym momencie wydarzyło się coś, na co w ogóle nie była przygotowana. Ciało mężczyzny zadrżało.
-Izabelle? C-czy to ty? Czy to naprawdę ty? - mimo, że słowa te wypowiedziane były prawie że szeptem, kobieta bez trudu rozpoznała po nich tożsamość obcego. Ten słodki głos zabrzmiał w jej uszach niczym najpiękniejsza melodia, za którą tak przeraźliwie tęskniła. Strach momentalnie się ulotnił, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Lecz kiedy ruchem ściągnął maskę, odsłaniając znajomą twarz, lęk znów zagościł we wciąż nierówno bijącym sercu. Niby nic się nie zmieniło w rysach chłopca, jednak wyglądał zupełnie inaczej. Niegdyś jego cudowne,ciemne,tętniące życiem spojrzenie, straciło swój dawny blask i głębię. Zamiast tego zagościły w nim gorycz i rozżalenie. Ten smutny wyraz twarzy sprawił, że kobieta nie mogła powstrzymać się przed przytuleniem niespodziewanego gościa. Swoją wciąż drżącą dłonią gładziła jego rozwichrzone włosy, przyciągając głowę równie wzruszonego chłopaka. Ten położył swoje okryte czarnymi rękawiczkami ręce na jej nagich, nadal wilgotnych plecach. Poczuł, jak po jego policzkach spływają słone łzy. Czuł ogromne poczucie winy. Brzydził się sobą i tym co miało nastąpić.
-Ile to lat? Ależ za tobą tęskniłam, jak dobrze, że wróciłeś! - złotowłosa wciąż przytulała chłopaka, nie dając mu dojść do słowa. - Richarda nie ma w domu, sama tak naprawdę nie wiem, gdzie się podziewa. Nawet nie wiesz jak strasznie mi cię brakowało! Na Boga, jak ty wyrosłeś! - pogładziła mokry policzek chłopca, patrząc na niego z ogromną miłością, która tylko wbijała głębiej nóż w jego serce. - Hej, czy ty płaczesz? Co się stało?
-Jeszcze nie. - przełamał się w końcu chłopak. - Izabelle, jeszcze nie. To się dopiero stanie. Nie rozumiesz? Muszę to zrobić...
-Do czego zmierzasz?
-Jestem mordercą, rozumiesz? Zabijam ludzi. Winny czy nie winny,to nie ma znaczenia. Jestem maszyną. Zabijanie to jedyne co potrafię. Rozumiesz??? Jestem potworem. Pewnie zastanawiasz się, co robiłem przez te ostatnie siedem lat...
-Myślałam o tym każdego dnia, ale-
-Powiem ci co robiłem. Powiem ci co twój cudowny siostrzeniec robił. Mordowałem. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ilu istnieniom odebrałem życie. Krew ilu osób mam na rękach. Tak, ten cudowny chłopczyk, którego wychowałaś stał się bestią. To chciałaś usłyszeć?
-Ale dlaczego ty.. d-dlaczego ty to robisz?!
Nie miałem wyboru. Tego dnia uciekłem...wtedy popełniłem ogromny błąd, który uzależnił mnie od pewnej osoby. Jeśli nie będę spełniać tego, co mi każe, sam stracę życie. Jestem uzależniony, czuję się jakbym był w pułapce. Robiłem to już tyle razy, że zaczyna mi to sprawiać przyjemność. Chyba już na zawsze stałem się potworem...
-Nie, nie jesteś potworem!!! I nigdy nie będziesz! Jesteś dobrym chłopcem,rozumiesz??? I zawsze będę z ciebie dumna,nie zważając jakie decyzje podejmiesz! - dłonie Izabelle mocno zacisnęły się na jego policzkach. Patrzyła na niego z tak niewyobrażalną miłością. Chłopiec nie mógł zrozumieć, jak po tym wszystkim ktoś nadal może go kochać.
-N-nic nie rozumiesz...m-muszę cię zabić. Jeśli tego nie zrobię to-
-On zabije ciebie...- kobieta dokończyła zdanie. Doskonale rozumiała swojego rozmówcę. - Dobrze, więc śmiało. Jeśli to jedyne wyjście.
Do oczu chłopaka napływały strumienie łez. Z kieszeni swojego karmazynowego płaszcza wyjął pudełeczko tabletek i niepewnie wręczył je kobiecie.
-Nie będziesz się męczyć, po prostu zaśniesz. Nie mam serca sprawić ci bólu.
-A masz serce sprawiać innym... -kobieta uśmiechnęła się lekko. Myślała, że zupełnie pogodziła się ze swoją rychłą śmiercią. Myliła się. Gorzkie łzy zaczęły skrapiać pudełeczko. Wysypała jego zawartość na otwartą dłoń i zamaszystym ruchem wrzuciła wszystkie tabletki do gardła. Siostrzeniec, a raczej wybrany syn, był jej wszystkim. Kiedy jej najlepsza przyjaciółka umarła przy porodzie, osiemnastoletnia Isabelle bez wahania przygarnęła chłopca i wychowała jak swoje własne dziecko. Całe życie zdesperowana była, by mu pomóc. I w tym właśnie momencie udowodnić mogła swoją wielką miłość do niego.
-K-kiedy to zacznie działać?
-Za jakieś pół godziny. - odrzekł smutnym,lecz opanowanym tonem chłopak.
-W takim razie mamy trochę czasu, by wyjaśnić sobie wszystkie sprawy. Zostaniesz,prawda? Chyba jesteś mi to winien. - Chłopak pokiwał głową. Usiedli na zimnej posadzce, której powierzchnia całkowicie zniknęła pod powierzchnią wciąż sączącej się wody z prysznica. Lecz to nie było ważne. Było wiele rzeczy, które liczyły się znacznie bardziej. Kobieta rozpuściła niewygodny kok, pozwalając złotym kosmykom jej włosów swobodnie opadać na wilgotne ramiona. - Kto zlecił ci zabicie mnie?
-Richard. - na tę krótką i zwięzła odpowiedz kobieta obruszyła się i spojrzała pytająco na rozmówcę. - Dowiedział się. Dowiedział się o twoich zdradach. Ktoś musiał cię szpiegować.
-No tak... to w końcu musiało się wydać. Bardzo się wściekł? - nie skończywszy pytania, Isabelle puknęła się w głowę - Dlaczego miałby się wściekać. Przecież on mnie nigdy nie kochał. Całe dnie siedział w pracy. I dobrze. Przynajmniej nie musiałam znosić jego widoku Upokarzał mnie przez piętnaście lat, a ja to znosiłam. Boże, jaka ja byłam głupia!
-Czemu po prostu od niego nie odeszłaś?
-Cierpienie związane z jego obecnością powoli stało się dla mnie rutyną. Im bardziej nienawidziłam jego, jego twarzy, spojrzenia,tego, co mówił, sposobu w jaki się poruszał... tym bardziej nie potrafiłam od niego odejść. Czułam się od niego uzależniona.
-Coś o tym wiem...
-Byłam młoda, miałam ciebie na utrzymaniu. Miałeś wtedy tylko pięć lat. Związał się ze mną i zapewnił nam dach nad głową i bezpieczeństwo... - na te słowa chłopak parsknął śmiechem.
-Nazywasz to bezpieczeństwem? Myślisz, że nie wiem? Myślisz, że nie słyszałem kłótni? Że nie widziałem siniaków na twoim ciele?
-To nie ma znaczenia, liczyło się twoje bezpieczeństwo.
-Izabelle, ja-
-Mam guza. Rzadki nowotwór serca. Zdarza się raz na sto tysięcy zdiagnozowanych. Umieram, chłopcze. Nikt ani nic nie jest w stanie nic z tym zrobić.
-Kiedy to odkryłaś?
-Niedawno. Poszłam z koleżanką na badania. Był już zbyt duży, aby poddać się operacji. Chemia też by już nic nie zdziałała. Lekarze dawali mi trzy miesiące. Początkowo zupełnie się załamałam, ale wtedy poczułam nagle przypływ sił. Pomyślałam, że skoro zostało mi tak niewiele życia, muszę zrobić wszystkie te rzeczy, na które nigdy nie odważyłam. Tak poznałam Sunwoo, mojego psychologa. Ta miłość spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Dała mi nadzieję. On dał mi nadzieję. On dał mi nadzieję. Pierwszy raz od piętnastu lat czułam się jak księżniczka. Niczego nie żałuję. To było tego warte i gdybym miała wybrać jeszcze raz, zrobiłabym to samo. Kiedy odszedłeś, byłam taka samotna. Sunwoo przywrócił mojemu życiu sens. Pamiętaj, dla takich chwil warto żyć i warto na nie czekać. Może teraz wydaje ci się, że jesteś w labiryncie bez wyjścia, że wciąż kręcisz się w kółko, totalnie bez celu. Nigdy się nie poddawaj, bo nie wiesz, kiedy zdarzyć może się coś, co na zawsze odmieni twoje życie. Jeśli jesteś świadomy, że robisz coś złego - skończ to. Inaczej nigdy się z tego nie uwol... nie uwolnisz.... - ciało kobiety zaczęło drżeć. Osunęła się na ramię siedzącego obok niej chłopca. Z jej ust zaczęła ciec piana, a oczy zaszły mgłą. Jej serce powoli przestawało bić, a oddech zanikał.
-I-Izabelle!!! - chłopak trzymał chudziutkie ciało kobiety, nie mogąc opanować trzęsących się rąk. Dusiła się. Wkrótce drgawki ustąpiły, a dusza opuściła jej ciało. Wyglądasz jak anioł. Bladziutka,niewinna istotka, której własnie odebrał życie. Odebrał jej ostatnie miesiące, które mogła przeżyć szczęśliwie z ukochanym. Dlaczego to zrobił? Ze strachu o samego siebie. Na samą tę myśl przeszły go ciarki. Miał ochotę zwymiotować. Tak strasznie nienawidził siebie. Tak strasznie się sobą brzydził. Jak on mógł być tak ślepy. Jak mógł dać się tak manipulować. Isabelle miała rację, trzeba to skończyć. To nie było tego warte. Miał ochotę krzyczeć. Gdyby kobieta nie zażyła wszystkich tabletek, prawdopodobnie sam by to zrobił. Wybiegł z łazienki. Kręcił się w koło, jakby szukał wskazówek, co zrobić dalej. Przed oczami ukazał mu się biały, porcelanowy wazon, a w nim bukiet róż. Bez zastanowienia wyjął kwiaty i pospieszył do łazienki.
Wkrótce go już nie było. Pozostawił po sobie jedynie zwłoki pięknej, złotowłosej istoty. Leżała spokojnie, równiutko ułożona na zimnej, kafelkowej posadzce. Jej nagie ciało powoli zaczynało sinieć. Długie kosmyki jej włosów oplatały jej szczupłą, bladą twarz. W rękach dzierżył bukiet cudnych, karmazynowych róż. Krople krwi poczęły mieszać się z wodą zalewającą całą łazienkę, a na jej dłoni widniała mała blizna. Blizna w kształcie diamentu.
⊱⋅ ──────── ⋅⊰
W sypialni chłopców rozległ się donośny krzyk. Chanyeol obrócił głowę w prawo. Baekhyun leżał, z trudem łapiąc oddech. Całe jego ciało zalane było potem. Patrzył tępo w sufit, starając się opanować.
-Baekhyun, co się stało? - Chanyeol nie ukrywał zaniepokojenia.
-Ta, ta kobieta... ona...ona z nim rozmawiała...ufała mu! A potem on tak zwyczajnie...on i te róże i...woda...i... - Czarnowłosy próżno usiłował wypowiedzieć więcej niż dwa zdania. Widząc jego przerażenie, Chanyeol mocno go przytulił. Położył jego głowę na swojej klatce piersiowej tak, że przestraszony chłopak mógł usłyszeć bicie jego serca.
-Spokojnie, to tylko zły sen...jestem tu. - Jego duże, potężne dłonie gładziły włosy Baekhyuna. Ciepły,głęboki głos działał na czarnowłosego jak najlepszy środek uspokajający. Wkrótce jego oddech się wyrównał i chłopak mógł spokojnie zasnąć, wciąż szczelnie wtulony w ukochanego. Był mu bardzo wdzięczny. Dzięki brunetowi nie musiał wracać do tego koszmaru. Zastanawiał się tylko, co mógł oznaczać. To na pewno przez te głupie programy informacyjne.Nic się nie wydarzyło. A nawet jeśli, miał Chanyeola. On zawsze go obroni. I dlatego tak bardzo go kochał.
- - - - -
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top