16

To zabawne, jak jedno małe wydarzenie może na zawsze odmienić czyjąś psychikę. Z miłego, uczciwego chłopca zrobić nieczułego mordercę. Jest jednak coś, co na zawsze pozostaje w głębi ludzkiego serca i żadna siła nie jest w stanie tego wyprzeć. A jest to sumienie. Wrodzona świadomość swoich złych czynów. I najważniejszy jest moment, w którym człowiek sobie to uświadamia. Jest to kluczowa chwila. Przed oczami przelatują wszystkie chwile, w tym przypadku spędzone z pozornie najbliższymi osobami. I wtedy nadchodzi tę małą główkę myśl, że przez wszystkie te lata było się manipulowanym. Zmuszanym do tego, czego się nie chciało. Samoobrona przerodziła się w atak. Granie czyimś strachem stało się rozrywką. I cała dotychczasowa pewność, że jest się nieskazitelnym i niezależnym odchodzi. Zaczyna się wtedy rozumieć, że nawet najtwardszy diament może stać się małym, bezbronnym kamyczkiem w dłoni swojego pana. Materiał niemożliwy do przebicia, przebity może być tylko tym samym, mocniejszym materiałem. W tym przypadku był przyszywany ojciec. Jednak ten wcześniejszy wcale nie był lepszy, zostawiając w spokoju fakt, że pierwszego, prawdziwego, chłopiec nigdy nie poznał. Trzech ojców. I nic z tego nie wynikało. Zajmijmy się jednak tym drugim. Richard, ukochany Isabelle. Wspaniały ojczym, który miłość swą wyrażał przez tworzenie siniaków na całym ciele żony. A kiedy żona uzmysłowiła sobie, jak bardzo była nieszczęśliwa i chciała przeżyć swoje ostatnie miesiące zaznając prawdziwej miłości, po prostu ją wykończył. Używając własnego syna. To był ten dzień,kiedy przyszedł do Kim Saehyuna, człowieka biznesu,skorumpowanego bankowca,znanego w świecie przestępczym. Chciał, by szajka mężczyzny wyznaczała jego żonie należytą karę. Nie był jednak świadomy, że najlepszy morderca jest jego potomkiem. On sam tego nie wiedział. Dopiero, gdy usłyszał swoje zlecenie, coś w nim pękło. Do ostatniej chwili przy nim został. Zabił swoją własną matkę. Lecz nie mógł dłużej tego znosić. Tak bardzo ją kochał, a nie potrafił się nawet sprzeciwić sile wyższej. Tego było za wiele. Tyle lat odwalał czarną robotę, i co? Nic. Nie dostał ani gorsza, najpierw będąc zastraszanym upublicznieniem filmu sprzed lat, a następnie będąc przekonywanym o pięknie rodziny, którą stworzyli. Ojciec,syn i córeczka. Jak z bajki. Szkoda tylko, że kiedy ukochana dziewczyna pławiła się w perłach i złocie, on harował jak wół, by jej to zapewnić. Nie dostał nic. Saehyun za każdą akcję brał grube pieniądze. Przelewał je umiejętnie z konta do konta, świetnie znając się na bankowości. Nikt nic nie zauważył. Jedynie on. W obdartych ubraniach, gnieżdżąc się w małej kawalerce nad kawiarnią. Dlatego też postawił sobie pewien cel. Cel, o którym wiedział tylko on. Zamierzał z tym skończyć. Dopiero trzymając w rękach zimne ciało swojej martwej matki zrozumiał, jak bardzo nienawidził tego,co robił. A jeszcze bardziej nienawidził tych, którzy go do tego zmuszali. Dlatego ich zabijał. Wszystkich tych, którzy zlecali jakiekolwiek morderstwo. Nie zasługiwali na życie. Później przeszukiwał ich mieszkania,zbierał pieniądze. Pieniądze, które mu się należały. Spełniał ich życzenia. Dotąd robił to za darmo. Z czasem zaczęło mu to sprawiać przyjemność. Lecz teraz wszystko wyglądało inaczej. Nie chciał stać się potworem. Nie był nim, zanim spotkał Saehyuna. Tej nocy, zaraz po ułożeniu nagiej kobiety równo na mokrej, łazienkowej posadzce, skierował się do pewnego apartamentu, mieszkającego na najwyższym piętrze wieżowca. Dobrze znał to miejsce. Jadąc windą chciało mu się wymiotować. W końcu przeszedł długi korytarz i zatrzymał się przed mahoniowymi drzwiami. Wyciągnął z kieszeni swojego karmazynowego płaszcza wytrych i zręcznie przekręcił zamek. Było ciemno. Już pomyślał, że nikogo nie zastał. Jednak wtem światło w kuchni się zapaliło. Wszedł na palcach do mieszkania i zamknął drzwi na wszystkie spusty. Wszystko urządzone było luksusowo, o wiele bardziej niż w rzeczywistym domu mężczyzny, gdzie ten mieszkał z Isabelle. Siedział teraz na kanapie i oglądał mecz piłki nożnej, jak gdyby w ogóle nie przejmując się śmiercią swojej żony. Chłopak chwycił pilot i wyłączył telewizor. Nie bał się o ślady palców, jego dłonie skrywały się pod czarnymi rękawiczkami. 

-Co jest? - Mężczyzna warknął i rozejrzał się wokoło. Od razu zauważył niespodziewanego gościa, jednak nie był w stanie go rozpoznać. Jego twarz zdobiła równie czarna maska. 

-Witaj, Richard. Stęskniłeś się?

-Kim jesteś, do cholery?! Jak tu wszedłeś?

-Nie sądzę, by było to ważne w tym momencie.

-Diamond? To ty?

-Dla ciebie pan Diamond.

-Czego chcesz? Przecież ci zapłaciłem. Wynoś się stąd, już nic od ciebie nie chcę!

W pokoju rozległ się cichy śmiech. Odbił się po ścianach pomieszczenia i przeszył uszy coraz bardziej zaniepokojonego mężczyzny. Chłopak podniósł ręce i powoli odkrył swoją twarz zza maski. Światło księżyca musnęło jego delikatne rysy, które przez ostatnie siedem lat, odkąd mężczyzna go nie widział, zdążyły zmężnieć.

-T-to ty? Ale j-jak?

-W międzyczasie i po drodze. Bywałem tu i tam, załatwiłem paru delikwentów. Mam nadzieję, że nie brakowało ci mnie zanadto.

-Bynajmniej.

-Świetnie. Będziesz mniej rozpaczał, kiedy się pożegnamy.

-Właśnie miałem zapytać, kiedy wychodzisz, ale widzę, że zdecydowałeś  o tym za mnie.

Na to chłopak prychnął i pokręcił głową.

-Ja nie. Ty owszem.

Mówiąc to, wyciągnął z buta nóż i zbliżył się do mężczyzny.

-Odejdź gówniarzu, bo pożałujesz!

-Strach cię obleciał? Nie przejąłeś się zbytnio, gdy mordowano twoją żonę.

-Nie obwiniaj mnie. Zasłużyła sobie na to, przecież wiesz...postaraj się mnie z-zrozumieć...

-Zrozumieć!? Co mam niby zrozumieć? Zabiłeś Isabelle, bo znalazła kogoś o niebo lepsze od ciebie? Kogoś, kto umiał o nią zadbać przez ostatnie miesiące jej życia? Tak bardzo ugodziła cię jej zdrada, że niemal zapomniałeś jak...przez ostatnie lata przyprowadzałeś sobie dziwki do swojego luksusowego apartamentu, łajdaku!? Dalej,uciekaj. I tak cię dogonię. Lecz najpierw dasz mi należyte odszkodowanie. Zaprowadź mnie do sejfu, a w nagrodę oszczędzę ci paru blizn na tej twojej parszywej gębie. I tak umrzesz,więc po co ta farsa?

Ponownie rozległ się śmiech. Banknoty fruwające w powietrzu, krzyki i krew. Tak zakończyła się ta noc. Wymiarem sprawiedliwości.

~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

-Witaj synu,usiądź. Mam dla ciebie nowinę.

Otyły mężczyzna patrzył na chłopaka, który właśnie schodził po schodach. Znajdowali się w Queens'Pub, w piwnicy. Tam, gdzie miejsce miała ich siedziba. Mimo swojej nazwy, miejsce tak naprawdę było tylko przedłużeniem klubu, jednak miejsca zaznać mogła tu jedynie elita. Nikt dotąd nie zapędzał się tak daleko w głąb lokalu. Chłopak usiadł naprzeciw mężczyzny, na równie czerwonej kanapie, Obok ojca siedziała i córka, pięknie trzepocąc rzęsami i uśmiechając się w stronę zniesmaczonego przybysza.

-Tak właściwie, to ja też mam nowinę. I chciałbym... - spojrzał na wciąż uśmiechającą się dziewczynę, w której oczach gościło tak wiele uczucie, że nawet on sam nie miał serca ogłaszać swoich planów przy niej. - ...pogadać z tobą w cztery oczy. To ważne.

-Cóż może by ważniejsze, niż ślub moich podopiecznych?

-Otóż właśnie miałem...czekaj, co?!

-Tak, jak słyszałeś. Wspólnie z Rosie ustaliliśmy, że znacie się na tyle długo, że możecie stworzyć rodzinę.

-To jakiś żart? Przecież my nie możem-

-Nie jesteście rodzeństwem. A dogadujecie się wybornie, nieprawdaż> Naprawdę dobrana z was para.

-Chyba upadliście na głowę. Nie zapomnieliście przypadkiem, że już kogoś mam?

-Chyba nie mówisz o tym byle malarzu.

-Tak, właśnie o nim.

-Zatrudniłem go tylko po to, by sprawić ci przyjemność. Nie będę jednak tolerował waszej znajomości nigdy więcej, rozumiesz? Poza tym, ostatnio złożyłem zamówienie na portret Różyczki, tak jak poprzednio. A co dostałem? Twoją twarz. Na co mi ona? Mam już cały stos twoich portretów. 

-Ależ tato, mi to wcale nie przeszkadza. Cóż poradzić, że mój narzeczony jest najprzystojniejszy na świecie?

-Nie jestem żadnym narzeczonym! Nie chcę mieć z wami nic wspólnego. Właśnie przyszedłem tutaj, by oznajmić wam, że odchodzę. Nie zamierzam już tak żyć. Pójdę do normalnej pracy, już tam lepiej zarobię. 

-Nie pozwalaj sobie, gówniarzu. Ja cię wychowałem i ja mam do ciebie prawa. Masz zerwać jakąkolwiek znajomość z  tym chłopakiem. I nie chcę już o niczym słyszeć. Ślub odbędzie się już jeszcze jutro. 

-Prędzej zginę.

-To da się załatwić. - Mężczyzna wyciągnął z kieszeni płaszcza pistolet i wykierował prosto w głowę chłopaka.

-Tato, zostaw go! - Dziewczyna wykrzyczała za ojcem.

-Nienawidzę was. Nie jestem waszą własnością. Kocham Chanyeola, a on kocha mnie. I wy tego nie zepsujecie. Nigdy nie ożenię się z Różą.

-Ale... - W oczach dziewczyny pojawiły się łzy.

-Nie. Nie odzywaj się do mnie. I nie udawaj, że ci na mnie zależy. Jesteś fałszywa tak samo, jak twój tatulek.

-On mi ciebie nie odbierze! Nie pozwolę na to! - Róża wykrzyknęła za chłopakiem, który jeszcze w tej samej chwili zniknął za drzwiami.

- - - - -

Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top