🔸2🔸
Rozdział Ⅰ.
ⅠⅠ
Chuuya postanowił wrócić z powrotem do Japonii, mimo widocznych protestów grupy, wynajętej w ramach działań na rzecz Portowej Mafii. Pozostawił po sobie kilka propozycji strategicznych oraz sposobów formacji i ataku. Był prawie pewien, że nawet grupa gimnazjalistów, którzy nigdy nie mieli do czynienia z bronią, doskonale poradziłaby sobie z ujarzmieniem sił wroga. Pozostało im tylko posprzątanie po 'brudnej robocie', a do tego nie potrzebny był im egzekutor takiego kalibru.
Przesłał szefowi osobistą prośbę o dostarczenie prywatnego odrzutowca, jednak nie otrzymał nawet potwierdzenia odczytu. Zmusiło go to do zarezerwowania biletu na lot komercyjny, dzięki czemu będzie miał kilkugodzinny zapas czasu na przemyślenie swojej decyzji i dostępnych opcji.
Późnym wieczorem w końcu dotarł do Yokohamy. Zaparkował swój motocykl kilka metrów od tak zwanego Magazynu 404. Park Kodomokuni został zamknięty kilka godzin wcześniej, dzięki czemu wkradnięcie się do jednego z przypominających stodołę magazynów, nie sprawiło mu najmniejszego problemu.
Zastał otwarte drzwi.
Jego oczom ukazał się nieoczekiwany widok.
Dazai siedział na środku piętra, otoczony rabatą z fioletowych i złotych kwiatów. Z piersi bruneta wystawał nóż, jednak Chuuya nie dostrzegł plamy krwi. Nie dał rady określić tego z odległości, w jakiej się znajdował. Zamiast podejść, by przyjrzeć się bliżej, stał w progu, ze stopami mimowolnie tkwiącymi w podłodze. Nie był w stanie zbliżyć się do swojego... byłego partnera?
Mógł tylko patrzeć, tłumiąc w sobie przerażenie, jak brunet kaszle, kaszle i kaszle, a fioletowe pierwiosnki i żółte płatki tulipanów pękały z jego ust jak gwiazdy, zatapiając Dazai'a w żywych kolorach, zderzających się z jego mafijną czernią. Zdawałoby się, że ten nawet nie zauważył jego przybycia. Wyciągnął nóż z żeber i ponownie ugodził się niewiele wyżej.
To właśnie pchnęło Nakaharę. Zawsze przewracał oczami i starał się ignorować sonety Dazai'a o pięknych samobójstwach. Ale zupełnie inną sprawą było obserwowanie, jak ranił się na jego oczach. Niemalże natychmiast znalazł się przy brunecie, jego dłonie chwyciły za nadgarstki, by ten nie zrobił sobie krzywdy. Oczy Dazai'a były zaszklone, zupełnie tak, jakby był odurzony jakimś narkotykiem lub innym świństwem. Przykuły uwagę rudowłosego. A w miejscu, w którym kilka sekund wcześniej tkwił nóż - skóra była rozdarta, ale zamiast krwi, spływały z niej kolejne płatki kwiatów.
"To rzadki przypadek". Głos Mori'ego nagle rozległ się po ścianach magazynu, w którym do tej pory dało się słyszeć jedynie kaszel i westchnienia Dazai'a.
Nakahara klęczał na dywanie usłanym z kwiatów, wciąż zaciskając dłonie na nadgarstkach Dazai'a, gdy ten nadal nie przestawał kaszleć. Przypominał mu Akutagawę, tylko w gorszym stanie, brzmiąc, tak, jakby miał za chwilę wypluć całe płuca.
"...Szefie." Zaczął, a jego uwaga była rozdarta między obserwowaniem kwiatów wydostających się z ust bruneta, a okazaniem szefowi należytego szacunku. Czuł niepokój na plecach, ponieważ magazyn, w którym się znajdował, miał być znany jedynie jemu i Dazai'owi, a jednak Szef stał tutaj, tuż za nim, krocząc w ich kierunku z rękoma założonymi za plecami.
"Wciąż nie posiadamy wystarczającej ilości informacji, ale wiemy, że to, co widzisz teraz, to choroba Hanahaki." Szef kontynuował, zupełnie tak, jakby właśnie prowadził wykład. Nakahara ułożył ręce na plecach Dazai'a tak, by ten siedział w miarę wyprostowany, pocierając dłońmi o jego plecy. Czuł, jak jego ciało trzęsie się z każdym napadem kwiatowego kaszlu. "Osoba, która zaangażowała się w tak silną, tragiczną i nieodwzajemnioną miłość, będzie wykasływać z siebie kwiaty, dopóki jej uczucia nie zostaną odwzajemnione... lub dopóki nie umrze."
...Och.
Zdenerwowany przygryzł dolną wargę, starając się przypomnieć sobie, co działo się kilka dni wcześniej.
"...Co się stało podczas jego ostatniej misji?" Nie miał czasu na śledzenie miejsca, w którym wtedy znajdował się Dazai, był zajęty własnymi sprawami. Wiedział jednak, że ostatnimi czasy Dazai był zaangażowany w kontakty z Mimic, głównie dlatego, że był w nie wplątany również jego przyjaciel. "Coś się stało z jego kumplem od kieliszka, czy jak?"
"Naprawdę jesteś całkiem bystry, Nakahara-kun". Szef uśmiechnął się, spoglądając na rudowłosego, zupełnie tak, jakby był z niego dumny. "Sakanosuke Oda zginął podczas jednej z misji, wykrwawił się w ramionach Dazai-kuna. Przypuszczam, że właśnie to pchnęło go do opuszczenia Portowej Mafii".
Trzy dni temu Dazai zdradził Portową Mafię.
"...Rozumiem". Chuuya spojrzał na wciąż kaszlącego się bruneta. "Więc ściągnęliście mnie tutaj, bym zabił go za jego zdradę?"
"Wręcz przeciwnie". Mori uśmiechnął się. "Większą radość i spokój przyniosłoby mi przeoczenie tej niedyskrecji. W końcu Dazai-kun sam skontaktował się z tobą. Musi więc wciąż być wierny organizacji, nieprawdaż?"
Chuuya poczuł niewielkie ukłucie oskarżenia. Martwił się o Dazai'a, patrząc na sytuację, do jakiej sam doprowadził.
"Szefie. Myślę, że bardziej prawdopodobne jest to, że on po prostu chciał rozprawić się ze mną".
Mori zmarszczył brwi. "Dazai-kun może zdawać się dziecinny. Jednak nadal jest ważnym członkiem Portowej Mafii".
Chuuya milczał. Nie był pewien, co w tamtej chwili odpowiedzieć. Nadal był wstrząśnięty faktem, że Dazai, najwyraźniej został dotknięty tą wyniszczającą chorobą, która z pewnością mogłaby doprowadzić do jego powolnej i bolesnej śmierci. Zwłaszcza teraz, gdy Szef jasno zasugerował, że miłość Dazai'a pozostanie nieodwzajemniona, ponieważ Sakanosuke nie żyje.
"Twoja misja rozpoczyna się właśnie w tej chwili, Nakahara-kun". Szef uśmiechnął się, patrząc na nich, jak dziecko, spoglądające na zabawki, których nie może się doczekać. "Twoim obowiązkiem jest pomóc Dazai'owi wyzdrowieć. Bez względu na wszystko".
Chuuya przygryzł wargę.
Jeśli ten rozkaz był misją, on misję musiał doprowadzić do końca.
"...Tak jest, Szefie."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top