𝖛𝖎𝖌𝖎𝖑𝖆𝖓𝖙𝖓𝖊𝖘𝖘
Niemal dwa tygodnie w pięknym kraju Azteków wystarczyły by Imperium Azteckie była po uszy zakochana w swoim "Bożku". Podziwiała, obserwowała i pochwalała każdą jego decyzje i słowo. On dawał jej czułość, miłość, poczucie bezpieczeństwa oraz wiele czarujących i rozczulających słówek. Ona natomiast zapewniała mu bogactwo, chwałę, wiarygodność, zyski materialne. Była jak taka przenośna skarbonka! Jak darmowa przejściówka, do umysłów innych ludzi w tym plemieniu. Już wiedział wszystko, wszystko zupełnie. Kiedy i kto pilnuje świątyni, kto jest szamanem i kto zajmuje jaką pozycję w tej pięknie ułożonej harmonii, która od lat pracowała tak samo, tak samo skutecznie i na korzyść każdego z osobna.
Mężczyzna szybkim krokiem udał się do większego tipi, było bardziej na uboczu miasta, oddzielając je od niego. Wszedł przez dwie tkaniny, schylając się dość mocno, na samym początku. ― Oh, mí cnīuh! Tu jesteś!― (Mój przyjacielu.) Rzekł drastycznie, głosem pełnym rozpaczy i smutku. Położył większe dłonie na ramieniu starszego mężczyzny - Huemaca. Służył temu krajowi od zawsze, znał wszelkie sztuki komunikowania się z duchami po śmierci, oraz różnych wizji. Specjalizował się również w medycynie i sposobach rehabilitacji. Jego szafki lekarskie zawsze były zapełnione liśćmi, owocami, oraz malutkimi kwiatkami, bo jedyne metody leczenia jakie stosował, to były te naturalne. Hemuac odrazu podniósł wzrok na o wiele wyższego, patrząc odrobinę przestraszony w bursztynowe oczy młodszego. ― Cóż się stało, Panie?― Odpowiedział zaniepokojony, wciąż myśląc o tej mieszanej energii, jaka wokół niego krążyła. ― Miałem wizję...Niepokojącą i ciemną.― Odpowiedział, spuszczając głowę odrobinę w dół. ― Czekają was wielkie straty, ogromny rozpacz, ból i wielki moment osłabienia. ―Dociągnął, przymykając swoje pełne zmartwień ślepia. Jego głos był drżący, zaniepokojony z nutką złości. ― Nie możliwe...―Rzekł zaniepokojony szaman. Tak zawsze dbał o swoją ojczyznę, o ludność tego pięknego i malowniczego kraju! ― Boże...Boże błagam, nie mógłbyś niczego zrobić? Nie mało darów? Nie mało poświęceń?― Zaczął wymieniać, szukając problemu, nie rozumiał nic a nic, przecież wszystko robił dobrze! Szaman zaniepokojony pomachał głową, szukając jakiejś rozsądnej odpowiedzi. Za stary na to już jestem! Pomyślał, wzdychając głośno. ― Wydaje mi się...że może coś dałoby się zrobić... Jednak wydaje mi się, że północna światynia ma wiele do zaoferowania. Może to by jakoś pomogło Bogom, pokonać swój wielki gniew.― Zaproponował, podnosząc się do wyższej pozycji, za moment cofając do tyłu. ― Obiecuję, że gdy tylko coś zobaczę, przyjdę.― Rzekł, wychodząc zupełnie z niewielkiego tipi.
― Oh, dopomóż Quetzalcoatl...Dopomóż proszę.― Rzekł ciszej, powolutku myśląc o ogłoszeniu wizji, swoim mieszkańcom.
To będzie łatwiejsze, niż myślałem. Czas, na podpunkt ostatni "Jaguar".
―――――――――――――――――――⇻
Hej miśki!
Dzisiaj dam krótszy rozdział, bo zupełnie padam.
Może zacznę kolejny, ale niczego nie obiecuję, w porządku?
Powiedzmy, że to tylko taka malutka zapowiedź, do większego rozdziału.
Kocham was mocno, proszę też odpocznijcie, papa!♥
~Tiramcia ♡♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top