Prolog

Tego dnia, powietrze pachniało wyjątkowo słodko. Choć wokoło wznosiły się szczyty, było ono pozbawione typowego mrozu, unoszącego się na wysokościach. Wiadomym było, że burza wkrótce nadejdzie nad pokryte łąkami o tej porze roku hale górskie. Jednakże narazie wszystkie i te większe, jak i mniejsze zwierzęta nie przejmowały się duchotą wiszącą w powietrzu, harcując w podłożu. Ich delikatne ciepło i bicie serc kusiło każdego drapieżnika do radosnego polowania. Każdego poza jednym. Ciepły podmuch otulił zawieruchą jasnego futra niewielką kotkę zmierzającą ku szczytowi gór. Niosła ona w pyszczku spore, lśniące szkarłatem maki. Delikatne, aksamitne płatki raz, za razem muskały rude plamy na piersi istoty, co chwilę połyskując promykami płonącego w zachodzie słonka. Wielka, rozżarzona kula stopniowo znikała za horyzontem okrywając kwiecistą łąkę głębokimi plamami cieni. Przypominało to jej o misji i zmuszało do pośpiechu. Gdy ostatnie promyki zgasły, łapy kotki intensywniej zabębniły o skałę wąwozu, wiodącą ku szczytowi góry. Choć młoda kotka nie raz przemierzała tą samą drogę nawet po kilka razy za dnia, w nocy była to zupełnie inna sprawa. Lęki wypalone za młodu, tak głęboko ugrzęzły w jej sercu, iż każde znalezienie się pośród ciemnych, pozbawionych koloru skał, przywoływało bolesne wspomnienia. Wtem zza skalnych nawisów otaczających jej ścieżkę wiodącą w górę źródła strumienia, wylały się nerwowo podrygujące w mroku cienie podobne do biegających tego dnia w najgłębszej bezmyślnej panice ludzkich pupilków. Przed oczami znów ujrzała sceny z tamtego poranka. Rzuciła się przed siebie nie spoglądając na boki, przytłoczona wizjami rozbrzmiewającymi wewnątrz jej czaszki. Tak wiele wydarzeń skrytych przez czas napłynęło do niej w tejże chwili. Serce w jej piersi rwało się niczym ptak do lotu. W czaszce odbił się echem potworny szum nie do zagłuszenia. Krzyki, skowyty, dźwięki agonii. Nie mogła pozwolić, aby to się powtórzyło. Nie chciała tego widzieć, ni słyszeć. Chciała tylko, aby cienie nawołujące do niej i wyciągające ku niej swe łapy, wycofały się poza okręg jej wzroku. Mięśnie kurczyły się i rozciągały podczas szaleńczego biegu zupełnie pozbawionego rytmu. Oddech jej unosił się wewnątrz skalnego labiryntu w postaci drobnych, bladych obłoczków pary. Wewnątrz umysłu kotki rozbrzmiały mocniej odległe echa. Jak przez mgłę widziała drogę. Nie mogła zmusić się do skupienia. Mogła tylko biec. Biec przed siebię bez wytchnienia. Nagle straciła podłoże pod łapami. Zachwiała się. Zacisnęła oczy. Czy to jej koniec? Kres jej misji? Wokół ciała poczuła nagły pęd powietrza, wydymający jej aksamitne futro ku górze. Choć strach wypełniał jej serce, poczuła dziwną wolność i siłę. Jej wzrok znów odzyskał ostrość. W idealnej chwili ugięła łapy i zniwelowała tym siłę uderzenia, która stoczyła ją w dół skalnych płyt ułożonych w kopiec. Spadając, kotka poczuła, jak ramię rozrywa jej fragment ukruszonego zbocza, a dorodne kwiaty rozsypały się na dnie wąwozu. Zdołała jedynie krzyknąć, nim sterta czarnego żwiru uderzyła ją w klatkę piersiową, znosząc jeszcze niżej i zakrywając ciemnym dywanem. W pysk wpadły jej kamyki pył duszące ją nieustannie. W dolinie wypełnionej skalnymi odłamkami ucichło. Dopiero po dłuższej chwili zdobyła się na drgnienie. Z jej sierści i z pomiędzy zębów wydobyły się strumienie kruszcu. Nie dbała o to. Usiłowała wstać. Znów i znów. Czuła rosnącą determinację. Nie mogła zawieść mentorki! Wreszcie udało jej się zaczepić pazury na spękanym głazie i podnieść. Łapy mocno pod nią zadrżały, lecz zignorowała to i ruszyła w stronę szczytu stogu piargowego. Drobne kamienie kłuły ją w poduszki i raniły łapy. Każdemu jej krokowi towarzyszył stukot żwiru opadającego w przepaść. Minęła ledwie chwila, nim kotka wyłoniła się nad skalną pułką. Natychmiast w jej pysk uderzył wyjący pośród głębokich jaskiń wiatr. Gdy z pod jej łap zniknęły skalne odłamki, natychmiast przyspieszyła. Pośpiech wraz ze zmęczeniem wyciskał z jej płuc oddech, kiedy szybko pokonała przepaść rozciągającą się pod jej łapami i trafiła w pobliże legowiska. Natychmiast nastawiła uszy. Było zupełnie cicho. Zwietrzyła powietrze. Też niczego nie poczuła. Rozejżała się dookoła. We mgle, która się podniosła i w mroku nic nie widziała. Ostatecznie ruszyła przed siebię ostrożnie, krok za krokiem. Księżyc wzniósł się na niebo, cętkując jej sierść promieniami przebijającymi przez gęste listowie zamówień. Zapadła grobowa cisza. Oddech kotki powoli się uspokoił. Wtem, gdy miała ruszyć dalej, kątem oka zauważyła dziwną anomalię: jej cień lekko zafalował i się wydłużył. Kotka czując wzpierający w sercu lęk, spojrzała niepewnie pod swoje łapy. Jej cień zniknął. Spoglądając na to ze zdumieniem, odkryła, że takowy stoi obok. Tuż obok, a jego oczy płoną, niczym ogień. Uszy skrywała mu głęboka, cienista osłona, kłębiąca się i zmieniająca kształt zależności od kąta padania światła. Mroczny stwór spojrzał na istotę stojącą na przeciw niego z wyraźnym wyzwaniem. Jego niespotykanie długi, dziwnie wygięty ogon drgnął, po czym istota natychmiast rozpłynęła się cieniach tak, jakby nigdy jej tutaj nie było. Zdjęta strachem kotka zamrugała. Czyżby to tylko jej się nie przywidziało? Może była to tylko wizja, spowodowana zmęczeniem? Podążła wzdłuż cienistej alejki. Korzystając z tego, że jej mentorka śpi, jasna kotka zniknęła we własnym posłaniu. Cała noc upłynęła jej bez snów. Nad ranem, znudziło ją delikatne pacnięcie łapy.

— Hovaro, zbudź się! Mamy gości - przywitał ją głos nauczycielki. 

— Co się stało? - wymamrotała kotka sejmie przeciągają się na posłaniu.

— Moja siostra przyszli z wizytą.

— Przyszli? Twoja siostra? - Hovara rzuciła pełne przestrachu ścianom groty, jakby za którejś z nich zaraz miałby wyskoczyć wielki wilk o ostrych, ociekających śliną zębach. 

— Na litość Czterech Znaków, dlaczego jesteś taka nerwowa? - syknęła.

— Zupełnie bez powodu. To tylko niewyspanie - odrzekła.

Jednak przez jej sierść począł sączyć się ochydny, lepki strach. Jedyna siostra jej mentorki umarła bowiem kilka lat temu.      

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: