▏Rozdział 1▕
❝Ogłaszam Schizmę Choice Macbeth winną dokonanego czynu i wymierzam jej 20 lat pozbawienia wolności na oddziale psychiatrycznym Medical Mentis Morbum w Waterfall...❞
Te słowa ciągle rozbrzmiewały w głowie kobiety. Od czasu rozprawy minęło kilka godzin, jednakd la samej turkusowookiej zdawały się być to wręcz miesiące. Dwadzieścia lat wyjętych z jej życia na dobre. Jednak co się dziwić, skoro tego czego dokonała nie można było w żaden sposób usprawiedliwić, tym bardziej uniewinnić. Praktycznie wszystkie dowody wskazywały na nią i choć pomimo paru sprzecznych kwestii jakie w tej sprawie się nie zgadzały, to i tak została uznana za winną. Czego jedna mogła się spodziewać? Przecież funkcjonariusze policji znaleźli ją w miejscu dokonanego przestępstwa, którego plamy próbowała zakryć białym materiałem. Dodatkowo brak poinformowania służb o zaistniałej sytuacji oraz zeznania sąsiadów mówiły jednoznacznie, że to ona tego dokonała.
Kobieta wpatrywała się martwy punkt, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Siedziała kolejne kilka godzin w areszcie, którego serdecznie miała dość. Trzy ściany, mocno zniszczone, zapełnione grzybem oraz brudem. Łóżko było zlepkiem kilku desek na krzyż na którym nawet wygodnie siedzieć się nie dało, nie zależnie w jakiej pozycji się ułożyłeś. Oczywiście również jedzenie, którego nawet szczury by nie tknęły. Dziwić się jednak nie można było. To nie był hotel, a areszt policyjny. Tu nigdy nie będzie wygody ani komfortu. Jest to niczym cela, której zadaniem jest przygotowanie wszystkich tu zamkniętych do tego co ich czekać będzie w przyszłości. Schizma dobrze o tym wiedziała, że później lepiej nie będzie. Jednak miała nadzieję, że chociaż tam czyściej będzie niż tutaj.
— Macbeth, do krat! – po pomieszczeniu rozniósł się niski męski głos. Należał on do jednego z funkcjonariuszy, który jak nietrudno było się domyślić tu pracował. Oprócz niego do aresztu przyszło dwóch mężczyzn ubranych raczej jak pielęgniarze w szpitalach oraz jeszcze jeden policjant, który najprawdopodobniej robił w asyście temu, który kazał samej turkusowookiej podejść do krat.
Panna Macbeth posłusznie wstała z podłogi i podeszła do krat przed którymi stali czterej mężczyźni. Wsadziła posłusznie ręce w otwór pomiędzy kratami. W tym czasie funkcjonariusz, który ją zawołał wyciągnął kajdanki, po czym założył je turkusowookiej na dłonie. Drugi policjant po tej procedurze otworzył cele, by Schizma mogła opuścić pomieszczenia. Kobieta wyszła na zewnątrz ze spuszczoną głową oraz mętnym wzrokiem. Nie stawiała oporów, gdyż nie miała żadnych powodów, by to zrobić. Przecież nie miała dokąd uciec i tak naprawdę dla kogo to robić. Wolała poddać się ludziom już ostatecznie, dlatego żadnych gwałtownych ruchów nie wykonała, a tym bardziej podejrzanych. Chciała mieć już to wszystko za sobą.
Mężczyźni, którzy ubrani byli niczym pielęgniarze ze szpitala, podeszli do samej Macbeth. Jeden znich złapał ją za prawą rękę, drugi za lewą. Zrobili to, by kobieta przypadkiem nie postanowiła uciec lub co gorsza nie zaatakowała ich.
— Możecie już nas zostawić. Poradzimy sobie razem z nią. – powiedział po chwili jeden z mężczyn, który pochodził najprawdopodobniej ze służby szpitala psychiatrycznego, do którego miała zostać wysłana Macbeth po rozprawie.
— Nie możemy na to pozwolić. Procedury karzą nam odprowadzić przestępcę, by przypadkiem podczas jej przenoszenia do wozu nie zrobiła niczego podejrzanego. A co gorsza was zaatakowała. – odpowiedział jeden z fukcjonariuszy, patrząc na samą kobietę, która z trudnością trzymała się na nogach. Była wykończona dzisiejszym dniem. Nie tylko nim zresztą. Od czasu jej aresztowania ledwo kontaktowała z rzeczywistością. Niektórzy nawet podejrzwali, że spożywała zakazane substancje pod postacią narkotyków, jednak badania niczego nie wykazały. Jedynie stwierdzono, a raczej potwierdzono diagnozę chorób na jakie od paru lat kobieta się leczyła. To właśnie ich uznaje się za przyczynę tej tragedii jaka spotkała miasteczko Fallen Angel. Schizofrenia i dwubiegunowość tak spustoszyły umysł kobiety, że ta ledwo zapamiętała tamten dzień. Tak naprawdę to nic konkretnego nie wiedziała. Nie rozumiała dlaczego sprzątała plamy jakie pozostawiła zbrodnia, nie wiedziała dlaczego nie zadzwoniła po służby, skoro zaprzeczeła, że to nie ona tego dokonała. Nic kompletnie nie rozumiała z tego. To wszystko ją przytłaczało. Wyrazy twarzy ludzi, których znała przedstawiające zniesmaczenie oraz odrazę do niej mocno ją bolały. Jednak nie przez to najbardziej cierpiała. Nie to powodowało ból, który ją skręcał w sercu. To wszystko było porównywalne do małego skaleczenia się nożem, które w porównaniu z cierpieniem jakim była utrata ręki była znikoma. Ta żałość i smutek, który jej ojca przytłaczało było gorsze od tych nic nie znaczących ludzi i ich zdania. Gdy zobaczyła twarz Granta podczas rozprawy coś w niej pękło, niczym lustro, które upadło i rozbiło się na milion małych kawałeczków. Czuła się strasznie, nie mogła wręcz patrzeć na niego, kiedy zeznawał, gdy przychodził przed rozprawą do niej by porozmawiać. Nie potrafiła spojrzeć w oczy osobie, którą tak strasznie zraniła, choć tego nie chciała.
Ze spuszczoną głową szła, a raczej była ciągnięta przez dwójkę mężczyzn do wozu, który miał ją przewieźć na oddział zamknięty, gdzie przez najbliższe kilka lat będzie musiała mieszkać. Po dotarciu na miejsce, została wręcz wrzucona niczym towar do pojazdu.
Kobieta pod sobą poczuła zimną posadzkę na której wylądowała. Z trudem usiadła, rozglądając po miejscu do jakiego została wrzucona. Wyglądało to jak autobus, tylko raczej dla więźniów, który do tych szkolnych kompletnie się nie umywał. Stalowe siedzenia po przeciwnych stronach dla dwóch osób, szare zniszczone ściany oraz brud na posadzce, tylko bardziej zmuliły Schizmę, która i tak ledwo się trzymała. Wstała z posadzki i rozejrzała się. Nie trwało to jednak długo, gdyż jeden z mężczyzn, który ją tu ciągnął, wszedł do środka, łapiąc kobietę za ubranie, by ta ruszyła zanim.
— Siadaj. – powiedział mężczyzna, wskazując na miejsce na przodzie. W milczeniu i szybko na tyle ile miała siły, usiadła we wskazanym jej wcześniej miejscu. Pracownik szpitala psychiatrycznego zrobił to samo. — Masz się nie odzywać do pozostałych osób znajdujących się tutaj. Jeśli zobaczę, że coś majstrujesz przy kajdankach to uwierz mi, że nie skończy się to dla ciebie dobrze. A chyba nie chcesz by ucierpiała twoja ładna buźka, prawda? – powiedział mężczyzna, patrząc uważnie na Macbeth. Turkosowooka rozejrzała po pomieszczeniu, zauważając inne osoby, które najpewniej miały styczność z placówkami psychiatrycznych. Najpewniej mieli zostać przeniesieni z innego szpitala do tej samej do której Schizma się miała udać. Pokiwała na to głową, informując go, iż go rozumie.
— Rzeczywiście... To co mówili na twój temat jest prawdziwe. Jestem ciekaw jak tak piękna kobieta mogła dokonać tak okrutnej zbrodni... – dodał po chwili. Kobieta jedynie spuściła głowę, patrząc się na swoje nogi. Nie zamierzała odpowiadać mężczyźnie. Nie miała na to siły, a tym bardziej ochoty. Pojazd ruszył w końcu, co przyniosło ulgę kobiecie. Zaraz ten dzień się skończy, a ona odpocznie od tego wszystkiego. Miała taką nadzieję...
Po około piętnastu minutachwóz się zatrzymał, co oznaczało przyjazd na miejsce. Schizma dalejsiedziała na wyznaczonym siedzeniu, gdyż nie zostało jej rozkazaneby wstała. Mężczyzna, który ją pilnował wyszedł na chwilę zwozu, by po chwili otworzyć drzwi, które prowadziły na zewnątrz. Do pojazdu weszło sporo ludzi w białych ubraniach. Przeważaławśród nich płeć męska, co w sumie samej Schizmy nie dziwiło. Dotakich prac zawsze brano mężczyzn, gdyż podobno lepiej się w tym odnajdywali.
— Wstawaj. – powiedział jeden z mężczyzn, który stanął obok kobiety. Był bardzo wysoki oraz dość umięśniony. Pewnie dla innych wydawać się mógł przerażający, jednak w tamtej chwili samej turkusowookiej nic nie obchodziło, a tym bardziej wygląd oraz zachowanie jednego z członków personelu. Posłusznie wstała, po czym pracownik placówki wyprowadził ją z pojazdu. W końcu mogła ujrzeć swój nowy dom, a raczej więzienie w którym będzie gnić przez najbliższe 20 lat swojego życia.
Placówka Medical Mentis Morbum była dość sporym zbiorowiskiem budynków. Jedne byłymniejsze, drugie zaś bardzo duże. Rzecz jasna kolorystyka orazobskurny projekt całego ośrodka nie zachęcała do odwiedzin tegożmiejsca, przede wszystkim w nocy. Z tego co udało się dojrzeć byłykraty w większości okien, które za pewne miały nie umożliwić ucieczkę oraz skoki samobójcze.
Mężczyzna zaprowadził Macbeth do środka budynku. Ściany były wyblakłe oraz takie same, co nie dziwiło jakoś mocno kobietę. To był szpital, któremu nie zależało przecież na ładnym wyglądzie, a na rzekomym leczeniu ludzi z ich chorób. Schizma niezbyt w to wierzyła, gdyż pomimo chodzenia na terapię do psychiatry oraz zażywania leków jej przypisanych, to nadal jej objawy się nie zmniejszały, co coraz bardziej doprowadzało do furii samą turkusowooką.
Pracownik szpitala zaprowadził kobietę do pomieszczenia, gdzie miała zostać przeszukana. Oczywiście nie należało to do najprzyjemniejszych rzeczy. Szpitale psychiatryczne miały to do siebie, że musiały przeprowadzać inspekcję czy przypadkiem przyjęta osoba na oddziałnie posiada zabronionych rzeczy ze sobą. Niby panna Macbeth była przeszukiwana kilkakrotnie już wcześniej, jednak ze względów bezpieczeństwa pacjentki i całego oddziału szpitala zostało nakazane ponowne jej przeszukanie.
— Rozbieraj się. – powiedziała pielęgniarka, która akurat takimi przeszukiwaniami się zajmowała. Schizma początkowo nie wiedziała o co chodzi kobiecie. Po prostu stała i patrzyła na pielęgniarkę. — Nie słyszałaś co do ciebie mówię? Rozbieraj się. – powtórzyła kobieta. Macbeth trochę skrępowana zaczęła ściągać ubrania. Dopiero po chwili zrozumiała, że pewnie chce ją przeszukać czy nie posiada jakiś niebezpiecznych przedmiotów. Miała rację. Pielęgniarka przeszukała ją, jednak nic nie znajdując. — Masz tu ubranie w jakim teraz będziesz chodzić. – kobieta podała turkusowookiej białą koszulę oraz spodnie. — O 10 wieczorem gaszone są światła. Pobudka jest 8 rano, a śniadanie 0 8.30. Będziesz na nie zaprowadzana przez pielęgniarkę oraz pielęgniarza. Po śniadaniu jest kąpiel na którą masz określony czas. Obiad jest o 1 po południu, zaś kolacja o 7 wieczorem. W zależności o której godzinie lekarz cię prowadzący będzie chciał przeprowadzić z tobą terapię, to o niej będziesz ją mieć. Masz wykonywać wszystko o co cię personel prosi. Każde nieposłuszeństwo jest karane. Jeśli okażesz się być agresywna lub zaatakujesz kogoś to trafisz do izolatki. To wszystko. – powiedziała pielęgniarka. W trakcie mówienia przez pielęgniarkę informacji w kierunku nowej pacjentki, Schizma się ubrała w strój jaki został jej podarowany.
Po tym wszystkim została zabrana ponownie przez mężczyznę, który ją z pojazdu wyciągnął. Zaprowadził młodą przestępczynię na pierwsze piętro, gdzie miał znajdować się jej pokój, który jednak celę bardziej przypominał. Po dotarciu na miejsce, została wrzucona do niego. Cztery białe ściany z jednym oknem, które oczywiście zostało zasłonięte kratami. Nic nadzwyczajnego.
— Jutro poznasz doktora Jaydena Orwella, który będzie cię prowadził. Do tej chwili oddaję cię pod opiekę Martine Parshall, która zadba o to byś nikogo tutaj nie skrzywdziła. – gestem ręki pokazał na czarnoskórą pielęgniarkę, która z uśmiechem na ustach powitała nową pacjentkę szpitala.
— Dobrze, dziękuję ci. Możesz już odejść. – powiedziała Martine do swojego kolegi po fachu, który po chwili odszedł od dwójki kobiet, pozostawiając je same. — Nie przejmuj się takimi jak Ronald. Praca taka jak ta mocno zmienia ludzi. – powiedziała do Schizmy Afroamerykanka. — Jesteś Schizma Choice Macbeth, czyż nie? – zapytała. Macbeth jedynie przytaknęła. — Spokojnie, nie zamierzam ci nic zrobić, a tym bardziej szkalować cię czy wyzywać. – dodała po chwili z uśmiechem na ustach. Turkusowooka przemilczała tę kwestię, wiedząc, że i tak w przyszłości ta kobieta pomimo aktualnie pozytywnego nastawienia do niej, straci je. Jednak ciekawiło ją to dlaczego jest dla niej taka miła. Czy ona nie wie czego dokonała?
— Parshall! Chodź tu do mnie natychmiast! – z końca korytarza dało się usłyszeć kobiecy głos.
— Wybacz, ale muszę cię opuścić. Przyjdę do ciebie przed 7 wieczorem. – powiedziała ostatnie słowa do kobiety, po czym ruszyła w miejsce, skąd ją wołali. — Już idę!
Po odejściu pielęgniarki Schizma rozejrzała się po swoim nowym pokoju w którym nic oprócz łóżka nie było tak naprawdę.
I tak lepiej niż w areszcie, bo tam nawet o czystość nie dbali. – pomyślała. Usiadła na nim, patrząc w okno, a raczej w kraty, które przysłaniały widok na las jaki otaczał to miejsce. Cicho westchnęła, lekko się kuląc. Czyli tak teraz będzie wyglądało jej życie. Niby w szpitalu, a rygory izasady jak w najprawdziwszym więzieniu. Jednak wszystko to jest wstanie przeżyć, ale póki On tu jest, może stracić kontrolę nad swoim własnym życiem, co dla nikogo nie skończy się dobrze...
— Notka od autora/autorki
Witajcie po długiej przerwie w poprawionym rozdziale 1. Mam nadzieję, że jest on lepiej napisany oraz bardziej logiczny i zrozumiały niżeli poprzednia wersja.
Wybaczcie od razu za błędy jeśli jakieś wystąpiły. Starałam się wszystko poprawić, co było źle, ale jestem tylko człowiekiem i niestety mogło mi coś umknąć.
Dziękuję za przeczytanie i mam nadzieję, że zobaczymy się w następnym rozdziale.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top