4
Pov. Nick
Niosłem szatyna do naszego dormitorium w niezręcznej ciszy. Było mi dość przykro, że to właśnie przeze mnie uciekł i wylądował na ziemi, kawałek od naszego akademika. Gdyby nie moje niewygodne pytanie, chłopak nie leżałby, nie wiadomo jak długo, na zimnej, brudnej ziemi. Leżał wtulony w moją klatkę piersiową, gdy ja lekko go kołysałem przez nierówną powierzchnię, po której szliśmy. Gdy doszliśmy do budynku akademika, Karl spał, a ja nie miałem serca, by go obudzić, więc uwolniłem jedną rękę, przekładając szatyna na moje ugięte kolano, abym mógł otworzyć drzwi. Gdy mi się udało, z powrotem złapałem go ręką i pobiegłem do naszego pokoju. Jakimś cudem udało mi się otworzyć drzwi. Wszedłem do swojego pokoju i ułożyłem współlokatora na łóżku. Ja pobiegłem zamknąć drzwi wejściowe i przygotować sobie coś do jedzenia. Zrobiłem też dla śpiącego, ale mniej niż sobie. Nie chciałem go od razu zmuszać do 'moich' porcji, dlatego postanowiłem powoli przyzwyczajać go do regularnego jedzenia, nawet w małych ilościach. Stanąłem przy blacie i zacząłem konsumować posiłek. Po zjedzeniu sprawdziłem godzinę, a tam ukazała mi się 19.20. Z racji tego, że lekko się nudziłem, postanowiłem zacząć pisanie eseju na przyszły tydzień. Cicho wszedłem do pokoju, aby wziąć papier i coś do pisania. Z tego co pamiętam, miałem pisać na temat sztuki. Postanowiłem powołać się na obraz Michała Anioła, pod tytułem "Stworzenie Adama". Godzinę później, byłem w połowie rozwinięcia, gdy zachciało mi się spać. Wstałem i otworzyłem lodówkę. W części należącej do Karl'a, były same energetyki. Zajrzałem do swojej, lecz zapomniałem, że wszystkie swoje już wypiłem. Jedynym rozwiązaniem było zapożyczenie jednej puszki od chłopaka. Wziąłem białego, bo było ich więcej. Gdy tylko chłopak się obudzi, poinformuję go o zabraniu mu jednego energetyka. Wziąłem puszkę i zaniosłem ją do swojego miejsca pracy, czyli do niewielkiej kuchennej wyspy, stojącej na środku kuchni. Otworzyłem napój i z powrotem wziąłem się za pisanie. Gdy skończyłem, była dwudziesta pierwsza, szybko przeliczyłem ilość słów i okazało się, że mam ich 600. Zadowolony ze swojej pracy, kliknąłem długopis, chowając wkład i wziąłem w rękę esej. Kolejny raz tego dnia, wręcz bezszelestnie wkradłem się do swojego pokoju i odłożyłem pracę na biurko. Gdy miałem wychodzić, usłyszałem, że szatyn zaczyna się rozbudzać. Jak to usłyszałem? Otóż Karl dość głośno wykopał kołdrę, w którą się wcześniej zawinął i ciężko postawił pierwszy krok. Odwróciłem się w jego stronę i wystawiłem ręce, tak aby się we mnie wtulił. Już po chwili to zrobił.
-Dobry wieczór. Wypiłem ci jednego Monster'a, więc będę musiał ci odkupić, nie gniewasz się?-Poinformowałem go z nutką niepewności w głosie.
-Nie musisz, ja też jestem ci coś winien. Powinniśmy się podzielić obowiązkami, prawda?-Otrzymałem odpowiedź oraz kolejne pytanie.
-Masz rację, możemy to zrobić jutro?-Zapytałem. Po tym eseju nie za bardzo chciało mi się cokolwiek robić. Jedyne, na co mam ochotę to poleżenie lub posiedzenie z szatynem.
----------------------
rozdział byłby dłuższy gdyby nie to, że muszę kończyć pisać, a następnym razem piszę kolejny,
477 słów
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top