Spanko
Niemcy
-Serio myślisz, że ta interakcja to był dobry pomysł?- spytał Szwajcaria z powątpiewaniem w głosie- Bo jak na razie nie wygląda to najlepiej. Co jeśli wpadną na to jak uciec??
-Nie wpadną jak uciec, bo stąd NIE DA się uciec- stwierdziłem stanowczo.
-Ale jednak, mogą się zgadać i nie wiem... zaatakować nas czy coś...
-To się nie stanie- znów zaprzeczyłem.
-Dlaczego niby, Co?
-Bo to banda idiotów. W dodatku słabych, otępionych, pozbawionych magii idiotów..
-No racja- westchnął lekko wpatrując się w monitor.
Staliśmy obserwując co robią nasze obiekty badań.
Po pewnym czasie zostawiłem Szwajcarię samego, a sam opuściłem nasze małe obserwatorium po czym skierowałem się w stronę wyjścia.
Odmeldowałem się w recepcji, zostawiłem tam fartuch i wszedłem do windy. Sam wyjazd na powierzchnię zajął mi okropnie długo, ale robiłem to już tyle razy że mi to nie przeszkadzało.
Kiedy wreszcie wjechałem na samą górę atmoswera zrobiła się trochę milsza. Tu była ta mniej formalna część naszej firmy.. Była tu Kafateria oraz oczywiście nasze mieszkania. Kiedyś mieszkałem normalnie w Berlinie, ale odkąd dołaczyłem do organizacji noce spędzałem tutaj razem z innymi pracownikami.
Przed powrotem do mojego miejsca zakwaterowania na chwilę zajrzałem jeszcze do Kafaterii. Znalazłem tam tylko Belgię siedzącego w milczeniu nad jakimiś skrawkami chleba na talerzu. Usiadłem obok niego i dotknąłem jego ramienia delikatnie.
Belgia podskoczył wystraszony jakby został wyrwany z transu. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
-Co słychać?- spytał cicho.
-Wszystko dobrze, a tobie co się stało?- starałem sięnawiązać konwersację.
-Będę miał pacjenta- znowu wbił wzrok w talerz.
-Kogo?
-Chyba Hiszpanię.
-Jego też złapaliśmy?- spytałem zdziwiony.
-Tak...
-No to powodzenia- poklepałem go po plecach.
Belgia popatrzył na mnie bez przekonania, a ja po prostu wstałem od stołu.
-Muszę się dziś wyspać- zadeklamowałem zostawiając go samego.
Wesoły wróciłem do swojego mieszkanka i zrzuciłem z siebie ubrania praktycznie od razu wskakując pod prysznic. Kiedy już się umyłem nastawiłem wodę na herbatę i jeszcze w ręczniku położyłem się na łóżku.
Wziąłem mój szkicownik w dłoń i zacząłem rysować parę skrzydeł, identyczną do tych polski stojących w gablotce. W głowie zaczął pojawiać mi się ciekawy projekt... W końcu można je wykorzystać w jakiś inny sposób.
Gdyby tylko znaleźć jakiś sposób na zaadaptowanie tkanek z pomocą odpowiedniej aparatury zapewne dałoby się przeszczepić je dla kogoś kto bardziej ich potrzebował.
Nie byłem fanem WSZYSTKIEGO co nasi pracodawcy kazali nam robić z naszymi pacjentami, ale akurat sprawa skrzydeł wydawała mi się bardzo sensowna. W końcu ani Polska, ani Węgry prawie nigdy swoich nie używali, a na pewno znalazłby się lepsze kraje, które chętnie by z takiego udogodnienia skorzystały.
W sumie to nawet ja mógłbym na tym skorzystać... To nigdy nie było sprawiedliwe, że te gorsze nacje miały z jakiegoś powodu więcej umiejętności. Nie pozostawiało wątpliwości, że nam też się coś należało.
Kiedy skończyłem swój szkic wyrwałem kartkę z projektem i przyczepiłem ją do korkowej tablicy nad biurkiem. Mogłem jutro poprosić Szwajcarię, żeby spróbował to omówić z zarządem bo według mnie mój pomysł miał sporo sensu a ja nie za bardzo miałem do nich dostęp. Szwajcar miał go głównie dlatego, że to on był w organizacji od początku jej istnienia, więc ogólnie rzecz biorąc miał lepsze kontakty z większością innych członków.
Popatrzyłem z dumą na swoje dzieło po czym zerknąłem na zegar. Idealna pora, żeby móc w spokoju pójść spać i wstać idealnie na pierwsze eksperymenty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top