Rozdział 8

~Alec~
- Hodge? - spytałem, kiedy razem z księdzem czyściłam ołtarz w kościele. - Mogę księdza o coś spytać?

- Oczywiście - uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od rzeczy, którą przecierał delikatną szmatką.

- Bo... Mam takiego kolegę. Zachciało mi się mu pomóc, no zna mnie ksiądz. Ale, problem w tym... Że on namawia mnie do palenia, narkotyków... - westchnąłem bezradnie. - Jak dzisiaj na przykład.

- Proponował ci narkotyk? I co zrobiłeś?

- E... Poszedłem sobie. I do księdza przyszedłem - przyznałem.

- A dlaczego chcesz pomóc temu chłopakowi? - ksiądz spojrzał na mnie. - Jest kimś ważnym dla ciebie?

- Nie, prawdę mówiąc, nie znamy się. Siostra mówiła, żebym sobie odpuścił jeśli zajdzie to za daleko, ale ja sam nie wiem. Może mi ksiądz coś doradzić? - posłałem mu proszące spojrzenie, z nadzieją, że uzyskam odpowiedź w postaci jakiejś motywującej rady.

- Hym... Jeśli chcesz mu pomóc, to nie jest to nic złego. Tylko musisz pamiętać, by nie niszczyć siebie kosztem jego. W taki sposób mu nie pomożesz, a dodatkowo ty ucierpisz. Pomyśl, czy naprawdę tego chcesz. Jeśli tak, przemów mu do rozumu. Jeśli się wahasz, odpocznij. Albo w ogóle poczekaj i zobacz najpierw, o co mu chodzi.

***
~Magnus~
- I co? - spytał Ragnor. - Naćpałeś Lightwood'a?

- Nie - mruknąłem, nie kryjąc mojego niezadowolenia z dzisiejszej sytuacji, która miała miejsce jakieś siedem godzin temu.

Teraz był wieczór i wraz z Ragnorem siedzieliśmy u Raphael'a. Gospodarz domu spał, gdyż wcześniej, jak powiedział Ragnor, wciągnął za dużo kokainy.

- To co się stało? - spytał rozbawiony.

- Nic, poszedł sobie w pizdu - przyłożyłem do ust papierosa, który był numerem piątym w dzisiejszym wieczorze. Zaraz mi fajek zabraknie i będę musiał chodzić i kupować, a nie mam na to zbytniej ochoty.

- Nie zatrzymałeś go?

- Po chuj był mi potrzebny?

- A nie myślisz, że może komuś powiedzieć? Że miałeś proszek i w dodatku go poczęstowałeś? - spytał z uniesionymi brwiami, bawiąc się swoją puszką po piwie.

- Nie wygada - mruknąłem. - Nie jest taki.

- Nie znasz go.

- I nie mam zamiaru poznawać, kurwa - warknąłem zirytowany. - Ale się go uczepiłem i nie zmienię tego, nawet nie chcę.

- Mhm - fuknął naburmuszony Ragnor. - I co zamierzasz dalej zrobić?

- Jak to co? - zaśmiałem się niewinnie, zamieniając złość na kpinę. - Zobaczysz jeszcze, jak Lightwood sam będzie przychodził do mnie po fajki czy prochy.

- Jaasne... - prychnął nagle zaspany Raphael, leżący obok nas na kanapie. - Prędzej się w nim zakochasz.

- Przepraszam? - spojrzałem na niego jak na totalnego kretyna, którym w sumie jest. - Ty wiesz, co mówisz? Yh, oczywiście, że nie, nadal jesteś na końcówce haju.

- Mhm... - ziewnął i obrócił się na drugi bok, czyli plecami do nas. Zerknąłem nieprzyjemnie na Ragnora, który uśmiechał się do mnie dwuznacznie.

- Pierdol się - fuknąłem. - I podaj żyletkę - powiedziałem, odkładając papierosa i podwijając rękaw bluzy.

Trzeba próbować różnych sposobów na pozbycie się uczyć.

***
Następnego dnia specjalnie wyszedłem wcześniej z domu, by dłużej iść z Alexandrem do szkoły. I kiedy zobaczyłem go idącego przez miasto, podbiegłem do nastolatka i zrównałem z nim krok.

- Witaj, Alexandrze - uśmiechnąłem się zalotnie, kiedy tylko na mnie zerknął. - Jak się spało?

- Magnus, powiedziałem ci coś wczoraj...

- Myślisz, że wziąłem to do siebie? - zachichotałem pod nosem. - No ale, wybacz. Nie będę cię namawiał do narkotyków.

- No ja mam nadzieję - posłał mi delikatny i niepewny uśmiech. Ajj, jaki on cholernie ufny. Nikt go nigdy nie zranił?

- W takim razie to mamy załatwione. Chcesz? - wciągnąłem z kieszeni paczkę fajek, chwytając z niej dwa papierosy i zapalniczkę. Schowałem pudełeczko z powrotem i podałem jedną z używek Alexandrowi, który przyglądał się mi uważnie.

- Wybacz, ale nie chcę.

- Come on, Alec - uśmiechnąłem się przyjaźnie. - Przecież od jednego papierosa na miesiąc się nie uzależnia.

- Nie będzie nawet tego jednego na miesiąc - wymamrotał. - Nie chcę, mówiłem.

- A jeśli ślicznie poproszę?

- Magnus, przestań - nastolatek spojrzał na mnie z determinacją, którą dojrzałem w jego błękitnych oczach.

- Nie pożałujesz - ponownie podałem mu papierosa. Chłopak tylko westchnął i podkręcił głową z rozczarowaniem.

- A miałem nadzieję, że coś do ciebie dotarło. Jak mówiłem już, nie zbliżaj się do mnie - powiedział, znacznie przyspieszając kroku i tym samym zostawiając mnie w tyle.

- Cóż, i tak dostanę to, czego chcę... - szepnąłem do siebie, obserwując tyłek Lightwood'a wyeksponowany przez dżinsy.

***
~Alec~
Po czwartej lekcji zaczepił mnie nauczyciel od matematyki, mówiąc, że dyrektor mnie wzywa. Nic nie przeskrobałem, więc i nie miałem się czego bać. Poprawiłem swój plecak na ramieniu i udałem się do gabinetu Luke'a Garroway'a.

- Tak? - spytałem, wchodząc do pomieszczenia. - Wzywał mnie pan? - spojrzałem na dyrektora stojącego za swoim biurkiem.

- Lightwood - uśmiechnął się mężczyzna. - Jesteś porządnym uczniem, wszyscy cię chwalą. Dlatego też nie miał byś nic przeciwko by popilnować pewnego ucznia, co?

- Nie - uśmiechnąłem się lekko. - A co zrobił? I w jakim sensie "pilnować"?

- Będziesz miał na niego oko, kiedy będzie sprzątał salę gimnastyczną. Gdyż pomazał jej ściany graffiti - westchnął. - Na piątej, szóstej i siódmej godzinie lekcyjnej. No, czyli od teraz. Już cię zwolniłem.

- W porządku. O kogo chodzi?

- Mnie.

Gwałtownie się odwróciłem, dopiero teraz zauważając tego kogoś, kogo mam pilnować. Niech to szlag... A szło już tak dobrze.
Magnus uśmiechał się do mnie wesoło i beztrosko. Na pewno specjalnie zniszczył halę.

- To nie problem, Alec? - spytał dyrektor, na którego przeniosłem swój wzrok.

- Nie - westchnąłem.

- W porządku, to możecie już iść. Bane, na sali są już twoi nowi koledzy. Woda, szmatki i inne środki czystości. Ściany mają lśnić. Alec pod koniec zda mi raport, jak się spisałeś.

- Oh, oczywiście - zamruczał melodyjnie Magnus, lecz ze słyszalną w głosie kpiną. - Przyjemność po mojej stronie.

Po tym, jak zadzwonił dzwonek, niechętnie wyszedłem z pomieszczenia wraz z Magnusem. Uczniowie znikali z korytarza, kierując się do swoich klas, a ja bardzo im zazdrościłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top