🔥 1 🔥
Stacja benzynowa - to tam spędzam każdy dzień.
Dwanaście godzin.
Od poniedziałku do niedzieli.
Cały jebany tydzień.
Osiemnasta. Jeszcze cztery godziny i będę mógł wrócić do domu - do mojej małej kawalerki.
Jednak zanim tam dotrę, czeka mnie trzydziestominutowa jazda autobusem, po całym dniu stania przy kasie, w czterdziestostopniowym upale.
Klientów brak. Na razie...
Przysuwam sobie krzesło i opadam na nie, by chociaż trochę odpocząć. Sięgam po telefon, jednak, jak się okazuje, bateria postanowiła kopnąć mnie w dupę i wyjechać na wczasy.
Pech to moje drugie imię. A porażka to pseudonim.
Kim "Jebana Porażka" Seokjin.
Tyle w temacie.
Kładę głowę na blacie, mając nadzieję, że zepsuty wiatrak wiszący bezczynnie pod sufitem, w końcu na coś się przyda - spadnie prosto na mnie i rozwali mi łeb, kończąc tym samym mój marny żywot.
Zamykam oczy i przenoszę się myślami w jakieś urokliwe miejsce. Plaża, ocean, i te sprawy...
Po chwili uśmiecham się do siebie jak debil, bo moja wyobraźnia podsuwa mi najpiękniejszy na świecie widok - płonącą stację benzynową.
🔥🔥🔥
Tańczę na ulicy tuż przed płonącym budynkiem.
"Fire Fire
ssak da bultaewora bow wow wow
Fire Fire
ssak da bultaewora bow wow wow
Fire Fire
ssak da bultaewora bow wow wow"
Nie mam pojęcia, z jakiej piosenki pochodzi śpiewany przeze mnie fragment, ale śpiewam, bo nieznane mi dotąd słowa, same pojawiają się w mojej głowie.
Nagle czyjaś dłoń dotyka mojego ramienia.
- Przepraszam... - Słyszę za sobą głos, dochodzi jakby z oddali.
Odwracam się, jednak nikogo nie widzę. Ciemność zaczyna wszystko pochłaniać. Nawet płonącą stację, którą własnoręcznie podpaliłem.
- Fire! - krzyczę. - Nie!
- Nie... Fire... Nieee...
- Przepraszam. Nie chciałem cię obudzić, ale wydaje mi się, że powinienem zapłacić za benzynę.
Podrywam się do góry, jak oparzony - trafne porównianie; przed chwilą właśnie śnił mi się ogień - i spoglądam szeroko otwartymi oczami na klienta.
Uśmiecha się przyjaźnie, chyba nieco rozbawiony całą sytuacją.
Ja natomiast mam ochotę zapaść się pod ziemię. Czerwienię się z zażenowania i wstydu, mając świadomość, że jeżeli szef przejrzy monitoring, to wylecę z tej pracy na zbity pysk,
...co by mnie w sumie nawet ucieszyło.
- Co ci się śniło? - pyta stojący przede mną blonyn swoim delikatnym, lekko zachrypniętym głosem.
Patrzę na niego przez chwilę kompletnie osłupiały. Nie wiem, co powiedzieć.
Może prawdę, debilu? I tak już wyszedłeś na kretyna.
Rozluźniam się nieco i wybucham cichym śmiechem, którego w tym momencie nie potrafię kontrolować. Blondyn poszerza swój uśmiech, dzięki czemu na jego policzkach ukazują się urocze dołeczki.
- Przepraszam - mówię w końcu. - Po prostu śniło mi się, że puściłem całą tą stację z dymem.
- Nie dziwię się. Sam miałbym ochotę podpalić to miejsce, gdybym był zmuszony siedzieć tu całymi dniami - mówi i uśmiecha się ze współczuciem.
- Ta.
Szeroki uśmiech znika z mojej twarzy. W jednej chwili mam ochotę wepchnąć chłopaka za ladę, a sam spieprzyć jego samochodem jak najdalej stąd.
Dokonujemy transancji za benzynę.
Chłopak już nie próbuje mnie zagadywać, więc także się nie odzywam, trochę zazdroszcząc mu tego, że za moment wyjdzie z budynku i odjedzie, zapewne więcej tu nie wracając.
- Miłej podróży - mówię pod nosem, obojętnym tonem - a przynajmniej mam nadzieję, że mój ton jest właśnie taki - i wydaję resztę wraz z paragonem.
- Dzięki.
Posyłam mu krótkie spojrzenie i widzę, że znów się uśmiecha. Już nie współczująco, ale przyjaźnie, zupełnie tak samo, jak wtedy, gdy wybudziłem się z krótkiej drzemki.
Zajmuję swoje poprzednie miejsce na niewygodnym krześle i zgarniam spod lady swój telefon. Znów dociera do mnie, że jest rozładowany, jednak chłopak wciąż stoi tuż przy kasie, dlatego udaję, że urządzenie pochłania całą moją uwagę.
- Do widzenia! - woła, jak dla mnie, zbyt wesołym tonem, który działa na mnie jak płachta na byka.
Nie czekając na odpowiedź z mojej strony, chłopak rusza w kierunku wyjścia.
Nie wierzę, kurwa! A już myślałem, że przetrwam spokojnie do końca zmiany.
Z hukiem odkładam telefon na blat i przeczesuję dłonią swoje blond włosy.
Wstaję, by poprawić puszki z napojami stojące na pobliskiej półce. Muszę natychmiast się czymś zająć, bo siedząc na tym krześle, czuję się jeszcze gorzej.
W pewnym momencie przyłapuję się na tym, że myślę o blondynie, którego dopiero co obsłużyłem. Ładnie się uśmiechał, a te dołeczki...
Kurwa!
Zły na samego siebie za takie myśli, uderzam otwartą dłonią w półkę.
Nagle wyczuwam za sobą czyjąś obecność. Odwracam się szybko i znów napotykam ten przepiękny uśmiech.
- Jak masz na imię? - pyta nieznajomy.
- Seokjin. Kim Seokjin - przedstawiam się, mocno trzymając regału, by nie zemdleć z wrażenia.
Może i mnie wkurzył, ale za ten uśmiech wybaczyłbym mu wszystko.
- Miło mi cię poznać. Kim Namjoon. - Wyciąga dłoń w moją stronę. - Jedziesz ze mną?
✖✖✖
No to jedziemy 😊😊😊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top