Rozdział 22
Gdy tylko oczy kompanii przyzwyczaiły się do jasnego światła, krasnoludy wstały z ziemi i ruszyły ku stosu z ich bronią, wykorzystując chwilową nieuwagę goblinów. Za pomocą ostrzy przecięli krępujące ich więzy i ruszyli do ataku. Pozbywając się pokrak, starali się zmierzać w stronę mostu. Po chwili dołączył do nich Gandalf, który poprowadził grupę przez most. Mimo, że kompania była coraz dalej od tronu władcy, to gobliny cały czas ich goniły. Przemierzali ciemne korytarze, nawet nie wiedząc w którą stronę iść.
***
Blondyn trzymał się na końcu grupy. Osłaniał plecy swoich towarzyszów. Zabijał wszystkich, którzy chcieli zakończyć żywot któregoś członka kompanii. Co chwilę starał się liczyć krasnoludów, czy aby nikogo nie brakuje. Już dawno nie miał takiego zastrzyku adrenaliny. Tyle czasu był otoczony jedynie domem i polaną. Spokojnie i bezpiecznie. Tamto miejsce zdecydowanie się różniło od jego poprzedniego życia pełnego radości, niespodzianek, ale i smutków. Często łapały go takie myśli, zwłaszcza w nieodpowiednich momentach. Ich sytuacje zdecydowanie należała do grona nie na miejscu.
Kompania cały czas biegła pozbywając się napotkanych po drodze pokrak. Wskoczyli na ruchomą platformę, którą trzymały grube liny. Frerin poczekał aż każdy krasnolud znajdzie się na deskach, a sam przeciął więzły dołączając do nich. Wszystko szło po ich myśli dopóki nie stanął przed nimi Wielki Goblin.
- Myśleliście, że mi uciekniecie?! - wydarła się kupa tłuszczu wymachując swoim berłem. Kompania cofnęła się odrobinę do tyłu, ale nie mieli za dużo miejsca ani czasu do namyślania się. Czarodziej podniósł do góry swoją laskę, którą kolnął w oko potwora. Ten złapał się za nie, wyjąc z bólu, co wykorzystał Gandalf przecinając jego brzuch.
- Nie... - szepnął łapiąc się za obolałe miejsce. Po chwili spadł w przepaść. Niestety razem z goblinem, poleciała cała drewniana konstrukcja, a z nią kompania. Spadli w przeraźliwą ciemność.
Krasnoludy poupadały jeden na drugi na stercie połamanych desek. Czarodziej razem w Frerinem wydostali się, pomagając sobie nawzajem.
- Gorzej być nie mogło. - mruknął Dwalin, również próbując wstać i dołączyć do reszty. Gdy tylko zakończył swoją wypowiedź, z góry spadło na krasnoludy ogromne ciało króla, przygniatając ich jeszcze bardziej.
- Coś mówiłeś? - zapytał sarkastycznie Kili, nie oczekując odpowiedzi. Czarodziej szybko pomógł wydostać się spod desek reszcie, słysząc okrzyki nadchodzących goblinów. Poganiając ich ruszył w stronę wyjścia.
Przeciskając się pomiędzy skałami, w końcu ujrzeli promyk światła. Po chwili nareszcie wydostali się z ciemnej jaskini, ale odbiegli jeszcze kawałek, aby mieć pewność, że pokraki ich nie gonią. Blondwłosy krasnolud oparł się o pień drzewa ciężko dysząc. Dawno nie miał takiego wysiłku, oj dawno.
- Trzy, cztery... dwanaście. Brakuje dwóch osób! - wykrzyknął czarodziej obracając się dookoła. - Nie ma Ariel i Bilba. Co się z nimi stało?
- Elfka odeszła, a hobbit zawrócił do swojego domku w Bag End. - odezwał się zimnym jak lód głosem Dębowa Tarcza, nie zająkując się na wspomnienie dziewczyny, w przeciwieństwie do Frerina i siostrzeńców którzy spuścili głowy. - Teraz zapewne jest w Rivendell. Mówiłem, że prędzej czy później nas opuści, stchórzy.
- Mylisz się, Thorinie. - odezwał się czyjś głosik przełamując niezręczną ciszę, która nastała po słowach dowódcy. - Wcale nie odszedłem.
- Bilbo, mój kochany. Jak miło cię widzieć całego! - wykrzyknął uradowany pojawieniem się hobbita Gandalf. Kompania również ucieszyła się na jego widok.
- Powiedz, dlaczego wróciłeś? - przerwał reszcie, cały czas lodowaty i wrogi głos Thorina.
- Nie wiem, postanowiłem zostać może dlatego, że uświadomiłem sobie o waszym braku domu. Nawet jeżelibyście chcieli zawrócić, to tak naprawdę nie macie. Możliwe, że to był główny powód, ale jedno wiem na pewno: chcę pomóc wam odzyskać Górę.
Krasnoludy otarły łzy wzruszenia oraz przytulili niskiego kompana. Ich radość przerwało pytanie zadane przez maga.
- Gdzie jest Ariel? Myślałem, że byliście razem, Bilbo. - każdy spojrzał się na siebie i opuścił głowę. Wspomnienia sprzed paru godzin wróciły do nich z podwojoną siłą.
- Gandalfie, ona... - nie dane było dokończyć Dębowej Tarczy. Wtem rozległo się przeciągłe wycie. - Wargowie.
- Z deszczu pod rynnę! Za mną! - wykrzyknął czarodziej i rzucił się biegiem, przed siebie. Odgłosy wydawane przez zwierzęta były coraz bliższe, ale nie to było najgorsze. Zobaczyli, ze dotarli na skraj urwiska i pozostawało im się albo rzucić w przepaść, lub czekać na szybką śmierć z ręki orków. Lecz Gandalf nie byłby sobą, gdyby nie wymyślił wyjścia z tej sytuacji. Nakazał krasnoludom wspiąć się jak najwyżej na drzewa. Kompania szybko przystąpiła do realizacji pomysłu szarego czarodzieja. Blondwłosy karzeł wybrał najbliższą niego roślinę i razem z siostrzeńcami wszedł na jego czubek. Po chwili zobaczył, że niziołek również próbuje wspiąć się na to samo drzewo, ale nie wychodziło za bardzo. Z pomocą Filego i Kilego, wciągnął go wyżej i posadził na gałęzi.
- Dziękuję. - odpowiedział słabo się uśmiechając. Frerin odwzajemnił tym samym. Ta przyjemna chwila nie trwała długo, ponieważ w jednej chwili zobaczyli stado wargów czyhających na nich pod drzewami. Zwierzęta skakały do góry, próbując chwycić któregoś z krasnoludów. Nagle ponad jego głowa przeleciała płonąca szyszka. Obrócił się i spojrzał na Szarego czarodzieja. Starzec podpalał swoją laską wspomniane rzeczy i rzucał do krasnoludów, którzy celowali w wargi. Blondyn również dostał gorący prezent i szybko się go pozbywając, odrzucił przed siebie. Ich plan zaczął działać, ponieważ wilki zaczęły się cofać. Jednak nie przewidzieli jednego, że drzewa również może zająć się ogniem. Rośliny powoli zaczęły się przechylać, a krasnoludy, nie chcąc wpaść płomienie były zmuszone przeskakiwać z jednego na drugi. W końcu cała kompania znalazła się na ostatnim drzewie, które również zaczęło się uginać w stronę przepaści. Krasnoludy kurczowo trzymały się gałęzi, machając nogami w powietrzu. Nagle wszystkich wzrok powędrował w jedno miejsce. Przed nimi na skale znajdował się Blady Ork.
- Niemożliwe... - szepnął Thorin, wpatrując się w potwora. Nie mógł uwierzyć swoim oczom. Przecież go zabił! On nie miał prawa żyć.
- Thorinie, synu Thráina, syna Thróra, cóż za miła niespodzianka! Dawno się nie widzieliśmy. Mam nadzieję, że tęskniłeś. - zaśmiał się szyderczo, przywódca orków. Dębowa Tarcza chciał wstać i podejść do niego, ale zatrzymała go ręka Balina. Stary krasnolud również był zaskoczony widokiem ich dawnego wroga, ale już wcześniej zdawał sobie sprawę i słyszał plotki, że podobno Blady Ork żyje. Jednak chciał nie mieć racji, mylić się, ale niestety jego przypuszczenia stały się prawdziwe i przed nimi stał we własnej osobie. Thorin spojrzał oczami zapełnionym chęcią zemsty, pomszczenia swoich przodów. W tedy nie udało mu się go zabić, ale teraz nie miał wyboru. Strącił z ręki dłoń siwego przyjaciela i ruszył przed siebie. Nie zważał na buchające dookoła płomienie. Miał wybrany cel i nic nie było go w stanie zatrzymać. Azog ucieszył się, że udało mu się sprowokować prawowitego władcę Ereboru. Nie ruszał się ze swojego miejsca, ale siedział na białym wargu i obserwował, jak Dębowa Tarcza zmierzał ku niemu.
Krasnoludy wołały, aby zawrócił. Wiedzieli, że ich przywódca miał niewielkie szanse na wyjście cało z tego pojedynku. Lecz mężczyzna ich nie słyszał. W uszach szumiała mu krew, czuł tylko głośne bicie swojego serca. Miał wrażenie, że jest na tyle donośne, że nawet kompania mogła usłyszeć jego rytm. Od Orka dzieliła go już niewielka odległość, więc podniósł swój miecz znaleziony w jaskini trolli. Biały warg w tym samym czasie skoczył na Thorina, przewracając go na plecy. Zwierzę chwyciło krasnoluda w zęby, a w kompani rozeszły się krzyki i groźby oddanych przyjaciół. Warg odrzucił mężczyznę tak, że uderzył on o skałę znajdującą się za nimi. Azog zwrócił się do jednego ze swoich sług i powiedział coś w czarnej mowie. Ten wyjął zakrzywioną brzytwę i podszedł do leżącego krasnoluda, który usilnie próbował złapać znajdujący się niedaleko miecz, który wypadł mu z ręki podczas upadku. Ork podniósł swoją broń nad mężczyzną z zamiarem zakończenia jego życia. Przeszkodził mu w tym mały i cichy hobbit, zabijając go. Azog Plugawy zezłościł się widząc, że jego plan legł w gruzach. Zszedł z warga i ruszył do krasnoluda, jednocześnie nakazując podwładnym zająć się Bilbem. Podszedł do Thorina, który stracił już przytomność z bólu zadanym mu ran. Chciał sam skończyć ich wspólną przygodę, ale niestety nie dane mu było tego zrobić. Podnosząc rękę do góry, poczuł ból w swoim ramieniu. Spojrzał na nie i ujrzał strzałę. Elficką strzałę. Ork obejrzał się dookoła, próbując dojrzeć właściciela owej rzeczy. Za nim z gałęzi wysokiego drzewa zeskoczyła zakapturzona postać odziana w zniszczoną i naznaczoną upływem czasu opończę. Z gracją wylądowała na ziemi. Sądząc po tym, można było się spodziewać, że postać jest elfką. W jednej chwili odrzuciła skrawek materiału zasłaniający jej twarz i głowę. Krasnoludom ukazał się burza srebrnych, tak dobrze znanych włosów. Zakładając niesforne kosmyki za ucho mogli dojrzeć zaciętą twarz Ariel. Ich zszokowanie mieszało się z radością. Nie wiedzieli co powiedzieć, dlatego nie odezwali się ani słowem. Dziewczyna wydała się nawet ich nie zauważać. Nie ruszała się z miejsca i twardo wpatrywała się w Bladego Orka, którego również zdziwił widok kobiety. Jednak po chwili jego kąciki ust się delikatnie podniosły, rozciągając w szyderczym uśmiechu.
- Co za przypadek! spotkałem moje dwie ulubione osoby jednego dnia. Tęskniłaś? - zapytał. Ariel nie odpowiedziała, ale jedynie wyciągnęła ze świstem swój miecz. Jego stal zalśniła w nieśmiałych promykach słońca, które wychyliło się zza chmur. Ork, przeniósł swoją całą uwagę na osobę stojącą przed nim. O to jej właśnie chodziło. Zrobiła pierwszy krok w stronę Azoga, na co on rzucił się na nią z rykiem. Sparowała jego uderzenie swoim mieczem wkładając w to całą swoją siłę. W nagłym przypływie energii odepchnęła orka i tym razem to ona wyprowadziła zamach. Ich bronie zderzały się ze sobą, a ich odgłos roznosił się echem po polanie. Elfka spojrzała kątem oka i zobaczyła, jak jeden z orków podchodzi do leżącego na ziemi Thorina. Przerażenie opanowało jej umysł, ale starając się myśląc trzeźwo próbowała wymyślić jak mu pomóc. Spojrzała na swój miecz wykorzystując chwilę nieuwagi Azoga. Szybko podejmując decyzję, rzuciła swoją broń, w duchu modląc się aby trafiła. Na szczęście miecz przeszył powietrze, płynnie wbijając się w głowę okropnego stwora. Niestety jej rozproszenie wykorzystał Plugawiec, zamachując się swoją maczugą. Dziewczyna poczuła jedynie mocne uderzenie i bolesny upadek. Uderzyła plecami o pobliskie drzewo, a siła z jaką spadła wycisnęła z jej płuc powietrze. Przez kilka sekund próbowała dojść do siebie. Uniosła głowę do góry i zauważyła orły lecące po niebie. Zdziwiła się ich widokiem, ale po chwili zrozumiała, ze to sprawka nikogo innego jak Gandalfa. Odetchnąwszy chwilę i wiedząc, że Azog znajduje się daleko od niej, podniosła się z ziemi biegnąc złapała swój miecz i skoczyła w przepaść.
Kompania wstrzymała oddech gdy zobaczyła co się stało. Nie mogli uwierzyć że Ariel tak po prostu skoczyła. Jednak po chwili ich myśli się rozwiały ponieważ zobaczyła wspomnianą dziewczynę siedzącą na orle. W tym samym czasie Nori puścił się laski Gandalfa, tym samym lądując na grzbiecie ptaka. Orły po kolei zbierały kompanię, a ostatnie latające stworzenie zabrało nadal nieprzytomnego Thorina.
Dziewczyna czuła jak chłodne powietrze rozwiewa jej poplątane włosy. Przymknęła z przyjemności oczy, delektując się błoga chwilą. Jednak po chwili je otworzyła, przypominając sobie o przywódcy. Martwiła się o niego, nie mogła tego ukryć, ale część jej mówiła, że zasłużył. Chciała być na niego wściekła, ale nie umiała. Mogła tylko odczuwać smutek, za to jak ją potraktował, ale to nie zmieniało tego, że martwiła się coraz bardziej.
Nie wiadomo ile minut, godzin trwała podróż. Wylądowali na dużej samotnej skale, gdzie orzeł położył dowódcę. Gdy tylko Gandalf dotknął stopami kamienia, rzucił się ku niemu aby mu pomóc. Wystawił ręce nad jego twarzą i zaczął mamrotać jakieś zaklęcie w tylko sobie znanym języku. Kompania otoczyła Thorina i w napięciu czekała na wynik działań czarodzieja. Nagle jego oczy się otworzyły, a wśród krasnoludów zawitała na twarzach radość. Szary Mag, pomógł mu wstać i chciał go podtrzymać, ale Dębowa Tarcza wyrwał mu się i podszedł do hobbita.
- Ty... mówiłem, że będziesz dla nas balastem...
- Ale Thorinie! - wtrącił Gandalf, próbując mu wytłumaczyć, ale krasnolud niewzruszony kontynuował.
- ... nawet nie wiesz jak bardzo się pomyliłem. - dokończył po czym go przytulił. Bilbo na chwilę wstrzymał oddech, ale później odwzajemnił uścisk. Nagle wzrok Króla spod Góra zatrzymał się na jednym punkcie. Wszyscy za jego przykładem również spojrzeli w tamto miejsce. Przed nimi rysowała się piękna i majestatyczna Góra. Ich cel.
- Erebor... Nasz dom. - szepnął Thorin, wpatrując się w majaczące na horyzoncie królestwo.
- Patrzcie! Kruki wracają do góry!
- Nie Dori, to są sroki. - odezwał się cichy głos, zza pleców krasnoludów. Wszyscy jak jeden mąż obrócili się ku Ariel. Dębowa Tarcza wystąpił krok do przodu.
- Ja... - nie dane było mu dokończyć, ponieważ zaraz przerwała.
- Musimy zejść z tej skały do wieczora. - obróciła się i zaczęła ostrożnie schodzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top