Rozdział IV.
Pov. Kirishima
Ból.
Wydaję z siebie pisk, podobny do skomlenia.
Nienawidzę, gdy tak się u mnie dzieje.
-Haha, ty serio jesteś jak jakiś pchlarz!
Wstawaj i do roboty!
Posłusznie podciągam się na nogi.
Idę za Dabim do pokoju, gdzie miałem dostać polecenie.
Wchodzimy, ale szybko staję, ponieważ na całej podłodze jest zbite szkło. Przeźroczyste, małe, ostre kawałki wyglądają jak kryształy.
-Posprzątaj to.
Zrobiłem wielkie z przerażenia oczy.
-Ż-że jak?!
-Po-sprzą-taj. Czy to takie trudne?!
-Ale, Panie, ja... Ja przecież cały się pokaleczę! Mógłbym dostać jakieś rękawiczki, bądź ręcznik? Cokolwiek!
On tylko się zbliżył i ujął mój podbródek w dłoń.
Dotyk.
Przyparł mnie do ściany, tak, żebym nie mógł się wydostać.
-Słuchaj, Piesku... Nie stawiaj mi się, dobrze...? Bo skończy się to dla Ciebie źle-ostatnie słowa wyszeptał mi prosto do ucha-Bardzo źle...
Na szczęście już puścił i sobie poszedł.
Wziąłem głęboki wdech i wydech na uspokojenie i wziąłem się do pracy.
Naprawdę, ledwo zacząłem, a już pobrudziłem swoją krwią dywan.
Zresztą wiaderko na odłamki też.
Nagle słyszę kroki za sobą.
Ktoś mi przyłożył w tył głowy.
Cholera, nie! Tu jest tyle szkła!
W następnych chwilach nie czułem nic.
Tylko miliony ostrych, małych kawałeczków wbijających się w moje ciało.
Zacząłem wić się po podłodze, ale w ten sposób wbijało się tylko więcej szkła.
Pomocy.
Błagałem stojącą nade mną postać o podanie ręki.
Boli.
Postać jednak tylko się nade mną nachyliła.
I zaśmiała w twarz.
Shigaraki Tomura.
Mój Pan.
-Wstawaj, mały idioto! Fuj, zabrudziłeś mi dywan tą swoją zapchloną krwią!
-D-dasz mi... ch-chuste-e-eczki?
-Jeszcze czego?! Zapieprzaj do łazienki i sobie weź!
Łkając, jakimś cudem tym razem udało mi się podnieść.
Po dotarciu do łazienki zacząłem wyjmować sobie z ciała odłamki szkła. Każdą pojedynczą rankę musiałem wycierać chusteczkami.
Spojrzałem w lustro.
Wyglądam prawie jak tamtego feralnego dnia.
Byłem cały w tej czerwonej cieczy.
Jezu, muszę się cały umyć, jak najszybciej!
Ale nie mogę poprosić o to ani Shigarakiego, ani Dabiego.
Hm...
Gdyby tak...
Poprosić tego blondyna...?
Ugh, spróbuję, jedynie mnie pobije.
Docieram do jego drzwi i pukam.
Wtedy w progu staje on.
Miał na sobie tylko ręcznik i był jeszcze cały mokry. Włosy opadały mu na twarz, a po wyrzeźbionym brzuchu spływały krople wody.
Pov. Bakugo
Oh, to ten złoczyńca z wczoraj.
Piesek.
Tylko dlaczego jest cały w czymś czerwonym?! To chyba nie krew, a raczej farba?
-Yhm... Co Cię tu sprowadza?
Chwilę mu zajęło, żeby odpowiedzieć:
-J-j-ja... Umm... Chciałem s-się spytać... Eem...
Jest już prawie tak czerwony jak jego oczy. Wzrok błądzi gdzieś po bokach, usiłując się na mnie nie patrzeć.
Heh, jest to nawet urocze i zabawne. Gdyby tak jeszcze bardziej go spróbować zdekoncentrować, hmm?
Przyjmuję pozę, posuwając biodra na prawo, zginając lewa nogę. Dodatkowo, przeczesuję włosy dłonią.
-No~ Wykrztuś to z siebie-trochę się do niego zbliżyłem, na tyle, że gdybym się pochylił, mógłbym go pocałować-Piesku~
Spanikowany Kirishima stara się mówić dalej. Udaje, że nie widzi tego, co robię.
-Uhm... Czy m-mógłbym...
Ja jednak kładę jedną rękę na jego biodrze, a drugą opieram o ścianę za nim.
Hah, nie może się ruszyć, biedaczyna.
-P-proszę Pana... M-mógłby Pan się trochę odsu-unąć...?
Po moich ustach błąka się złośliwy uśmiech. Jest to takie zabawne!
-A dlaczego, Kirishima?~ Widzę, że to Ci się podoba...~
Wkładam jedną nogę pomiędzy jego nogi i zginam łokcie, przysuwając się do niego.
Stanął na palcach, starając się nie dotykać tyłkiem mojej nogi.
Pov. Kirishima
Boże on jest tak blisko.
Za blisko.
Ugh, teraz jeszcze się przybliżył. Jeszcze trochę, a zacznie dotykać mnie swoim torsem.
Musi przestać.
Próbuję go odepchnąć, cały zawstydzony jego nagością. On dobrze widział, że czuję się z tym nieswojo, pewnie specjalnie próbował mnie onieśmielić.
-O-odsuń się!
On gwałtownie się cofa.
-Okej, okej! Przecież żartuję... Szkoda, że nie widziałeś swojej miny!
-To nie jest śmieszne! N-nie lubię dotyku... innych ludzi.
Zrobił zdziwioną minę.
-Hm? Dlaczego?-przerwał na chwilę-Wejdźmy do pokoju.
Usiedliśmy na kanapie.
-No, teraz powiedz, dlaczego tak nie lubisz dotyku.
-P-proszę Pa...
-BAKUGO.
-Tak, Bakugo, ogólnie przyszedłem się tu wykąpać, bo jak Pan widzi, jestem we krwi.
-To jest krew?! Coś ty robił?!
-Nic ważnego...
-Myślałem, że to farba! Do wanny, już! Zmyj to z siebie!
-Już idę...
Wszedłem do łazienki.
Wow, jak tu... czysto!
Nie kąpałem się w takiej łazience od...
Hm, dołączenia do złoczyńców.
Posmutniałem nieco i wszedłem do wanny.
Boże, jak dobrze...
Jakbym zmywał z siebie te wszystkie grzechy...
Krew tych, których zabiłem...
Ile bym dał, aby tak już było zawsze.
Zmywając z siebie czerwony płyn, rany po szkle mnie piekły.
Ugh...
Zacząłem się ubierać w swoje brudne, stare ciuchy...
//
Siema.
I stan Mochi America now.
~14.09.2019
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top