Rozdział III.
Pov. Bakugo
Doszliśmy do mojego pokoju. Wszedłem, a w progu stanął ten potulny złoczyńca.
Złoczyńca? W sumie nie powiedziałbym, ale nie mogę zacząć się aż tak spoufalać. Teoretycznie mnie porwał, to niewskazane się kumplować. A jednak, nie wydaje się, aby był zły. A na pewno nie chce być złoczyńcą, dostrzegłem tą szczerość w jego oczach, kiedy to mówił.
-Dobranoc, złoczyńco.
-Dobranoc, Królu Mor-
-Daruj sobie, żartowałem z tym. Mów mi Bakugo.
-Dobrze, proszę Pa... Bakugo.
Uśmiechnął się i wyszedł.
Ja wziąłem kąpiel w łazience, która była dołączona do mojego pokoju.
Położyłem się na łóżku i rozmyślałem, co przyniesie następny dzień.
I dlaczego czerwonowłosy patrzył się na to łóżko w taki sposób.
I co ważniejsze, jak się stąd zabrać i uciec.
Pov. Kirishima
Przede mną leżą zmasakrowane zwłoki.
Na moich rękach jest krew.
Dużo krwi.
Czerwonej.
Jak moje włosy i oczy.
-Pierwszy trup, nieźle, co Kundlu? Haha!
Nawet nie odpowiedziałem.
Zabiłem człowieka.
Własnymi rękoma, wsuwając dłoń prosto w brzuch i utwardzając ją.
Ciężkie łzy zaczęły skapywać na tego nieżywego człowieka.
-Ej, nie becz. Musisz się przyzwyczaić. A jeśli nie, możesz skończyć tak jak on. Jak zmasakrowany, martwy pies!
Z drżącymi wargami wydukałem:
-O-on nie z-zasługiwał n-na śmierć...
-No i co? Miej w dupie to swoje "poczucie winy", czy jak to ty tam czasami nazywasz. Baw się, robiąc to!
-N-nigdy!
-Huh? Nigdy? Jeszcze zobaczymy. Chcesz rzucić okiem, co by się z Tobą stało, gdybyś do nas nie trafił?-wskazał palcem na ciemny zaułek, zza którego głowę wyściubił jakiś brudny, wychudzony staruszek-Właśnie tak. Chociaż, i tak niewiele Ci brakuje, aby być na jego poziomie, haha!
Otarłem łzy z twarzy i wstałem z kolan.
-P-powiem Shigarakie... Znaczy, Mojemu P-Panu, że wykonałem polecenie.
Starałem się trzymać postawę, aby zrobić na nich wrażenie. Żeby dali mi spokój lub normalny posiłek.
Dabi jednak mnie popchnął i powiedział:
-Haha! Jak się doczołgasz, może nawet dostaniesz kość na obiad!
Próbowałem się podnieść, lecz on mnie kopnął. I tak parę razy.
Otwieram oczy.
Mam mokrą poduszkę.
Cały drżę.
Ugh, tamto wspomnienie nigdy nie przestanie mnie prześladować.
Kiedy się to wydarzyło, miałem zaledwie 9 lat.
Wtedy po raz pierwszy kogoś zabiłem.
Okropieństwo.
Przecieram oczy i znowu się kładę na tej zimnej, brudnej podłodze.
Zaczynam myśleć o blondynie, którego poznałem.
Nie wiem jeszcze, co o nim myśleć.
Pewnie tylko mnie wykorzysta.
W taki lub inny sposób, jak każdy.
Wzdrygam się na myśl, że on mnie dotknął. Dotknął kogoś, kto zabił.
Dotyk mnie... niepokoi.
Czuję się niekomfortowo.
Budzi to we mnie przerażenie i raczej się to nie zmieni.
Po pewnej sytuacji, chyba zawsze tak już będzie.
To zaczęło się wtedy, kiedy...
Nie, Kirishima! Nie myśl o tym!
W końcu zamykam oczy i zasypiam...
//
Ayo yo, yo, yo! What time is it?!
SHOWTIIIME!
*like I saiiid...*
SHOWTIME SHOWTIME!
IM JOHN LAURENS IN THE PLACE TO BE
TWO PINTS ON SAM ADAMS BUT IM WORKING ON THREE, UUUH!
*Uczę się WSZYSTKICH piosenek Hamiltona na pamięć, parę już umiem, hehe*
~12.09.2019
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top